POSTĘP DUSZY
CZYLI
WZROST W
ŚWIĘTOŚCI
O. FRYDERYK WILLIAM FABER
ROZDZIAŁ
IV
Duch
służby Bożej
Teoria bez praktyki to piąte koło u wozu; jednak i praktyka, nie oparta o silne podstawy teoretyczne, zazwyczaj także niewiele przynosi owoców i brak jej trwałości. Sprawdza się to w wielu dziedzinach, osobliwie jednak w życiu duchownym.
Bóg zwykł stosować do nas swe postępowanie: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Z świętym święty będziesz, a z przewrotnym przewrotny się staniesz. Dlatego stwierdziwszy u siebie pewne oznaki postępu (r. 1), ostrzeżeni przed jego zwodniczymi pozorami (r. 2), umiejąc pogłębiać w sobie prawdziwe objawy postępu (r. 3), musimy teraz dobrze zrozumieć tego ducha, z jakim winniśmy się Bogu powierzyć i wstępować w Jego świętą służbę. Jasne zrozumienie naszych obowiązków będzie nam wielką pomocą w ich wypełnieniu, a spoistość naszych poglądów stanie się rękojmią wytrwania. Zdajmy więc sobie dokładnie sprawę z tego, czego się podejmujemy, co przyobiecujemy, jak winno odtąd wyglądać nasze życie i czego się Bóg po naszym dobrowolnym zobowiązaniu ma prawo od nas spodziewać.
W tym rozdziale pragnę wykazać, iż bez swobody ducha nie możemy być doskonałymi, że nie jest prawdziwa i bezpieczna ta wolność ducha, która nie płynie z ducha służby Bożej i że wreszcie jedynie słusznym duchem służby Bożej jest samopoświęcenie i wielkoduszność. Opanowanie tego rozdziału i wprowadzenie go w czyn o całe mile odsadzi nas od miejsca, na którym znajdowaliśmy się przedtem. Nigdy się nie zajdzie daleko, jeżeli się nie ma wytyczonego jasno kresu drogi.
Rozpocznę od ducha służby Bożej.
Życie ma swe trudności. Jedni spotykają ich więcej, drudzy mniej. Ale jest jedna trudność, najbardziej zasadnicza, wspólna wszystkim; mam na myśli stosunki z Bogiem. Mieć sprawę z Bogiem – to rzecz straszna, a przecie niewątpliwa i nieunikniona. Co za przeciwieństwo! On samą Prawdą – my kłamstwem, On samą Potęgą – my słabością, On samym Prawem – my przestępstwem. Wyliczcie wszystkie znane wam Jego doskonałości, pomnąc, iż w Nim mowy być nie może o wielkości ani o małości, gdyż jest On pełnią dobra bez granic. Przejdźcie Jego wstrząsającą świętość, rozważając osobno wszystkie jej czynniki, jej nieubłaganą dokładność, olśniewającą czystość, niewymowną wrażliwość i straszną nieugiętość. Z naszej strony nieustanna zmienność, dzień i noc przez naszą jaźń przewala się tyle myśli, słów, czynów, tyle opuszczeń, tyle różnych intencyj – u Niego nic podobnego: nieustępliwe żądanie ciągłej czystości intencji, ścisły rachunek, surowość kary, wieczność wyroku i nieunikniona pewność tego wszystkiego.
Jego Majestatu w niebie nie ujrzy nasze oko śmiertelne, gdyż olśniewająca Jego czystość o śmierć by nas przyprawiła. Siły anielskie drżą i dygocą przed Jego obliczem; sama Bogarodzica trwa w uniżeniu; nawet Najświętsze Serce Chrystusowe napełnia się najgłębszą czcią i bojaźnią.
Poprzez dzieje biblijne snuje się czerwona nić surowych kar, które Bóg wymierzał za grzechy powszednie. Mojżesz, Dawid, prorok pożarty przez lwa, Oza nagłą ukarany śmiercią za dotknięcie chwiejącej się Arki – oto straszliwe objawienia Bożej świętości; i rzecz zastanawiająca, występkiem, który budził ten okropny gniew Boży, była najczęściej połowiczność serca. Rzućmy wzrokiem na własne życie ubiegłe w świetle tych faktów. Czyż nie mamy powodu do drżenia? A życie nasze obecne, czyż uwalnia nas od tej trwogi? I jakżeż tu nie zadygotać dreszczem zgrozy na myśl, że w tym okamgnieniu zna On nasz los na całą wieczność, i te cierpienia, które się nad nami rozsrożą i te rozkosze, które ku nam rozkwitną. Świadomość, iż Bóg to wie w najdrobniejszych szczegółach dziś, kiedy to wszystko od naszej woli zawisło, jest zdolna zmrozić nam oddech na ustach. Zaiste, nic straszniejszego nad sprawę z Bogiem.
Cóż stąd wynika? Bez wątpienia, co najmniej te cztery prawdy.
1. Że służenie Bogu stanowi nasze, nie tylko doniosłe, ale jedyne zadanie życiowe. Jest to prawda tak oczywista, iż wymaga tylko skonstatowania. Udowadnianie tego to strata czasu i słów. Ale niestety, nawet osobom duchownym trzeba przypominać tę podstawową prawdę. Zbadajmy w tym względzie na przykład siebie. Czy ta prawda przenika nas do głębi? Czymże wobec niej życie nasze ubiegłe? A nasze życie obecne, czy się na niej opiera? Czy dołożymy starań, aby na przyszłość tę prawdę wbudować w podwaliny naszego życia? Jakiż byłby wynik, gdybyśmy tak zestawili naszą gorliwość i przemyślność w sprawach tego świata z pierwszeństwem, które należy się rzeczom Bożym przede wszystkim? Czy naszą najżywotniejszą troską jest staranie o większą chwałę Bożą i o najściślejsze złączenie z Bogiem? Czy jest naprawdę tak oczywistym od pierwszego wejrzenia, iż żaden przedmiot, żadne dążenie tak nas całkowicie i wyłącznie nie pochłania, jak służba Boża?
2. Że duch służby Bożej nie zna zastrzeżeń. Czyż mam to udowadniać? Cóż tu jest do zastrzegania? O jakich zastrzeżeniach może być mowa, gdy chodzi o Boga? Czyż Jego władztwu można kłaść jakieś granice, albo czy nasza miłość ku Bogu dosięgła już słusznej miary? A jednak, czy nie znalazłby tak u nas ani jednego zastrzeżenia? Czy rzeczywiście nie ma w naszym sercu ani jednej żyłki, która by do Boga wyłącznie nie należała? Czy może On od nas żądać swobodnie, czegokolwiek zechce, a my czy gotowiśmy wszystko Mu dać, czego zapragnie? Czy nie stawiamy Mu warunków i granic, iż dotąd tylko może się posunąć w swych żądaniach, nie dalej? A nasze życie zewnętrzne, czy całkowicie i bez reszty zależy od Niego? Jeżeli zaś tak, to czy i królestwo wewnętrznych intencyj jest bez buntu poddane Jego niezaprzeczonej władzy?
3. Że naszą główną namiętnością winien być wstręt do grzechu, nawet powszedniego, czy choćby do najmniejszej niedoskonałości. Czy chociaż rozumiemy istotę tego uczucia? Czy, kiedy czytamy o nim w książkach duchownych, nie wydaje się nam ono nierealną przesadą? Czyśmy się kiedy serdecznie modlili o wzrost tego wstrętu do grzechu? Czy inne nieszczęścia nie więcej nas bolą od grzechu? Czyśmy się kiedy zbliżyli do Ogrójca, ku tajemniczej wizji naszego Pana, jak leży zmiażdżony, na kształt winnego grona, pod brzemieniem duchowego wstrętu do grzechów świata? Dopóki nie poweźmiemy tego wstrętu do grzechu, dopóty nie ma mowy o przeniknięciu naszego umysłu pierwiastkiem nadprzyrodzonym.
4. Że winniśmy unikać, jak świętokradztwa, wszelkiej opieszałości w naszych stosunkach z Bogiem. Zaiste, groza Jego Majestatu oraz bezmiar Jego miłości, winny tę zasadę uczynić drogowskazem naszego życia. Osobista zaś pogarda, której wyrazem jest ta opieszałość, w odniesieniu do Boga winna się wydać okropnością nie do pomyślenia. Ma ona w sobie coś z praktycznego bezbożnictwa, które jest obce wielu nawet grubym grzechom, pochodzącym z nieopanowanej namiętności. A jednak jakże wyglądają nasze rozmyślania, modlitwy ustne, Msze, spowiedzi, Komunie św.? A skoro tak stoi sprawa właśnie z naszymi duchownymi obowiązkami, to co powiedzieć o zajęciach naszego powołania, które mają nam niebo wysłużyć, a tylko mogą być uświęcone przez możliwie najczystszą intencję?
Stąd wynika, iż jedynym faktem, który ma dla nas wyjątkową wartość, jest pytanie, czyśmy służyli Bogu rzetelnie, czy wiarołomnie. Czy będziemy zbawieni, czy nie? – Oto zagadnienie, w którym wyraża się uroczyście cała powaga życia. Nic nam tak leżeć na sercu nie winno jak jego rozwiązanie. Owszem, poza nim żadna inna troska nie powinna nas trapić. Jakże prędko obumarlibyśmy sobie samym w cieniu tego jednego zagadnienia!
Lecz jakże się przedstawia rzeczywistość? Leciutka obraza, drobna krzywda, kłujące słówko, podrażnienie naszej miłości własnej czy osobistej próżności wzburza nas skuteczniej i rzeczywiściej nas obchodzi, niż widoki naszego potępienia czy zbawienia. A jednak uchodzimy za ludzi pobożnych! Nawet sami uważamy siebie za sługi Boże!
Nie mówiąc już o wysokiej doskonałości i o żarliwym nabożeństwie, samo wprowadzenie w życie tych czterech oczywistych prawd wymaga służenia Bogu w duchu szlachetności i samopoświęcenia. Duch szlachetności może być rozważany z dwojakiego stanowiska: o ile istnieje w sercu i o ile jawi się w czynie. Zajmę się tutaj szlachetnością serca, gdyż szlachetność całego postępowania jest dziełem pracy i walki. A walka ta nie tylko jest długa i uciążliwa, lecz i samo jej zwycięstwo nie iści pełni pokładanych w niej oczekiwań.
Pragnę przedstawić jasno, na czym ta szlachetność polega, gdyż nawet przeświadczenie teoretyczne odda nam tu niezmierne usługi. Wszak niepodobna, by nasze zewnętrzne postępowanie znamionowała choćby odrobina szlachetności, jeżeli serce nasze nie będzie szlachetne, a ideał szlachetności nie zapłonie pełnym blaskiem w naszych myślach i porwie naszej woli ku sobie.
Naszym zadaniem będzie obecnie wyzbyć się przynajmniej wszelkich świadomych zastrzeżeń względem Boga, nie kłaść świadomie żadnych granic naszej dla Niego miłości ani poświęceniu, nie wystawiać sobie okiem wyobraźni stopnia przyszłej doskonałości, poza który nie chcielibyśmy postąpić, nie rezygnować wreszcie lekkomyślnie z żadnego ze stanów czy stopni życia duchownego, ani z żadnego spośród bohaterskich umartwień, o których czytamy, czy słyszymy w Żywotach Świętych.
Jak z tego widać, bierzemy tu rzecz czysto negatywnie. Nie żądamy, by z góry się godzić na pewne dzieła czy cierpienia. Nie o to chodzi. Nie trzeba tylko wyrzekać się na przyszłość żadnego stopnia doskonałości, jako niemożliwego lub zbyt uciążliwego. Trzeba się wyzbyć wszelkich zastrzeżeń.
Zresztą, można całkiem o przyszłości nie myśleć. Trzeba tylko iść za łaską obecną, później za następną, i tak dalej, dopóki się do Boga nie zbliżymy w takim stopniu, o jakim dzisiaj nawet myśleć nie zdołamy bez trwogi. Trzeba się powierzyć łasce i zdążać za nią, gdziekolwiek nas powiedzie. Lecz jeśli się pierwej nie uzna słuszności tego postępowania, jeśli się nie poweźmie silnego postanowienia wierności łasce, można być pewnym, że się jej wiernym nie będzie. Dlatego tak potrzebne jest dobre pojęcie szlachetności. Jeżeli tego teoretycznego nastawienia zabraknie, z pewnością nie dopisze i praktyka.
Choć jest to rzecz jasna dla zdrowego rozsądku, to przecie zepsuta natura zawsze wynajdzie dowody przeciwne. Dlatego nie wystarczy tu instynkt miłującego serca, czy zwykła gotowość woli. Trzeba zdobyć silne przekonanie umysłowe. Trzeba się o tym upewnić. W przeciwnym bowiem razie z chwilą natarcia pokusy, człowiek w swym niezdecydowaniu drży od stóp do głów i kończy nierzadko ustępstwem.
Toteż dobrze jest brać szlachetność za przedmiot rozważania. Trzeba sobie wyrobić prawdziwe pojęcie o Ewangelii, że głosi ona religię cierpienia, umartwienia, samopoświęcenia, całopalnej miłości, niepomnej siebie gorliwości, samokrzyżującego się zjednoczenia – jednym słowem religię Krzyża i Ukrzyżowanego. Trzeba wchłonąć w siebie tę niedostępną ludzkiej naturze prawdę, iż samozaparcie należy do istoty religii, że musi to być krzyż na każdy dzień, konieczny nie tylko tym, którzy dążą do doskonałości, ale wszystkim uczniom umiłowanego Pana.
Wszak naszym wzorem jest Jezus, o którym powiada Duch Święty przez usta Apostoła, iż nie spodobał się sobie. Utkwijmy wzrok w tym Boskim Ideale; oswajajmy się z tajemnicami Jego Świętego Człowieczeństwa, dopóki nie przejmiemy się ich duchem. Pojmijmy tajemnice Jego Dziecięctwa, osiemnastu lat Jego życia ukrytego, Jego trzechletniego Nauczycielstwa, tygodnia Jego Męki i czterdziestu dni chwalebnego przebywania na ziemi. Czy żyje On kiedykolwiek dla siebie? Czy Jego życie nie jest jedną nieustanną ofiarą? Czyż to nie przykład poświęcenia bez zastrzeżeń dla Chwały Ojca i ludzkich dusz ginących? Ten brak jakichkolwiek granic ofiarności jest wybitnym znamieniem tajemnicy Wcielenia.
Rozważmy Jego Mękę. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na Jego Bóstwo. Jak korzysta On ze swych Boskich przywilejów? Oto, nie pociechę z nich czerpie, ale moc do znoszenia cierpień ponad ludzką miarę, użyczając jednocześnie swym katom siły fizycznej do zadawania Mu katuszy, które dzięki tej pomocy rozpalonym biczem nadludzkich boleści smagały Jego Ciało.
A Jego Dusza?
Od lat trzydziestu trzech widziała przed sobą tę mękę, wypełniając jej przedsmakiem całe swe życie. Ogrójec to tylko Golgota Duszy Chrystusowej, punkt szczytowy jej cierpień, które podczas Męki jeno się spotęgowały jako niedola i upokorzenie tak nieustępliwe, tak wyszukane i tak bolesne, że większych aniim równych nikt inny nie zaznał.
Spojrzyjmy wreszcie na Ciało Jego święte. Nie ostało się przed cierpieniem nic. Głowa, Ręce, Nogi, Oczy, Usta, Plecy, Serce – wszystko miało swoje katusze, wszystko złożyło swoją ofiarę na ołtarzu Zbawienia. Krew Jego zbryzgała obficie korzenie oliwek w Getsemani i bruki jerozolimskie i pletnie rzemienne i zadziory knutów i drogę krzyżową i wzgórze Trupiej Czaszki i święte drzewo Krzyża, zanim ostatnią jej kroplę wytoczono z Boskiego Serca!
A teraz zestawmy to z naszym sknerstwem i połowicznością!
W obliczu Boga ileż tam opuszczonych modlitw, ile niedbałych rachunków sumienia, ile bezdusznych spowiedzi, oziębłych Komunij św., ile ludzkiego względu i grzechów przeciw miłości! Wobec bliźnich naszych ileż samolubstwa w postępowaniu, ile szorstkości w obejściu, ile podejrzeń w myślach! A względem nas samych, ile schlebiania sobie, ile próżności, ile dogadzania ciału, ile obstawania przy swoim!
Wielka nauka Krzyża streszcza się w ukochaniu Boga całym sercem, w duchu radosnego oddania się i wielkodusznego poświęcenia.
Zrozumiemy to lepiej z innego punktu widzenia. Wystawmy sobie człowieka, – nie musi to być zaraz święty, – wolnego w danej chwili od grzechu i zachowującego w całej pełni przykazania, ale pozbawionego wielkoduszności względem Boga. Oczywiście jest to teologicznie niemożliwe, ale dla wyobraźni dostępne. Otóż ten bezgrzeszny człowiek, nie łamiąc żadnego przykazania, często bywa głuchy na głos łaski Bożej, uchylając się od wszelkiego heroicznego czynu czy od zachowania rad ewangelicznych, które go ściśle nie obowiązują. Niekiedy wprost targuje się z Bogiem, a potem sądzi, iż zrobił wszystko, czego żądała roztropność. To znowu poddaje się myśli, że życie posłuszne z tym nieustannym swoim poświęceniem jest jedną wielką nudą. Popada wówczas w okresy oziębłości, która wszakże nie dochodzi do grzechu. Widok Jezusa nie roznieca w nim ognia entuzjazmu, same nawet akty miłości są u niego leniwe, chłodne. Przy tym wszystkim przypuszczamy całkowitą wolność od grzechu. A jednak czyż ten bezgrzeszny potwór nie przypomina nam swoim usposobieniem szatana? A cóż jest tego przyczyną, jeśli nie brak ofiarności dla Boga? On to wypala piętno nie już niechrześcijańskie, ale antychrześcijańskie na tym nienagannym skądinąd człowieku.
Jest prawdą, że była taka czysta istota, wolna od najmniejszego cienia grzechu; a jednak, jeśli tak można powiedzieć, ta bezgrzeszność nie stanowiła jej najwyższego przywileju, niezależnego nawet od Boskiego Macierzyństwa. Wystarczy rzucić okiem na te sześćdziesiąt trzy lat Jej ziemskiego życia, by wiedzieć, iż była nim hojność dla Boga i poświęcenie bez granic. Jej pierwsza miłość i pierwsze drgnienie myśli w chwili Niepokalanego Poczęcia zlały się w jedno radosne oddanie się Bogu, które nie zostało odwołane ani na chwilę przez tyle lat. Przez myśl Jej nigdy nie przeszło, by móc być czymkolwiek innym niźli własnością Bożą. Toteż przez swój ślub panieństwa, ten najdoskonalszy dar dla nieskończonej świętości Boga, złożyła ofiarę z tego, co było najbliższe i najdroższe sercu każdej żydowskiej dziewicy, z nadziei zostania Matką Mesjasza. Jakież wobec tego zaparcie się siebie musiało towarzyszyć Jej zaślubinom ze św. Józefem, przyjętym z posłuszeństwa dla tych, którzy mieli prawo Jej rozkazywać.
Sama nawet zgoda na Wcielenie i przyjęcie godności Matki Bożej były bohaterstwem, nie tylko ze względu na niepojęte cierpienia, które się z nią łączyły, lecz i z powodu gwałtu, jaki musiały zadać Jej głębokiej pokorze. Jej ofiarowanie Jezusa w świątyni i przyjęcie proroctwa Symeona były również przykładem niepomnej siebie hojności względem Boga. Wśród doświadczeń czasu Świętego Dziecięctwa nie przyzywała cudu dla ulżenia swym troskom. Jej życie w świętym Domku Nazaretańskim było nieustannym ofiarowaniem Jezusa i siebie Bogu.
Jej ubóstwo było doskonałe; nie dbała o pociechy duchowne i nie przerywała zwykłego milczenia swego Boskiego Syna, choć tak łaknęła Jego słowa.
Bez cienia zazdrości ustąpiła Go ludziom, gdy szedł na trzechletnie apostołowanie, które czyniło przelotnymi i dorywczymi nawet krótkie chwile spotkania. Uczestniczyła w Jego Męce i współdziałała z Nim na każdym kroku. A kiedy odszedł do nieba, piętnaście lat spędziła w posłusznym osamotnieniu na ziemi, choć Jej Niepokalane Serce bez przestanku na kształt magnesu zwracało się ku niebu, za swoim Synem. W chwili Wniebowstąpienia zwróciła Go Ojcu niebieskiemu i bez szemrania przyjęła w zamian Jana. Jakże cudowna musiała być Jej bezinteresowność, skoro zdobyła się na rozłąkę z najdroższym swym Synem, nie zostawiając sobie już nic, czego by się nie wyrzekła dla Boga!
W takim to duchu, w miarę naszych sił, winniśmy powziąć postanowienie służenia Wszechmocnemu Bogu za Jego łaską; spośród zaś wielu powodów, skłaniających nas do tego, muszę podkreślić jeden, wyłaniający się z naszych obecnych refleksyj.
Słyszeliśmy dużo o wolności ducha i czytaliśmy, iż bez niej niepodobna dojść do doskonałości. Wszyscy są zgodni w wynoszeniu jej pod niebiosa i w pożądaniu jej dla siebie. Lecz niewielu posiada jasne pojęcie o tym, co sami przez nią rozumieją i przeważnie pozoruje się nią swe rozluźnienie w obowiązkach względem Boga i religii, za które gorzko przyjdzie kiedyś odpokutować.
Wolność ducha nie polega na wyłamaniu się spod nakazów życiowych i od pełnienia określonych obowiązków w określonych czasach, ani na niestałości nabożeństw, budujących czytań i tym podobnych, ani na rozgrzeszaniu siebie z niedbalstwa w naszych ćwiczeniach, ani na nierobieniu sobie skrupułów z tego, z czym się liczą inni pobożni ludzie, ani na lekceważeniu dokładności naszych czynności pod pozorem, iż Bóg patrzy na serce, ani na przemawianiu do Boga gorącymi słowy i ubieganiu się o Jego łaskawe względy przy równoczesnym zaniedbaniu umartwienia i walki z namiętnościami. Takie postępowanie jest opieszałością i zuchwalstwem, a nie chrześcijańską wolnością ducha.
A jednak, iluż to widzimy takich, którzy przez powolne i nieświadome poniżenie i upodlenie Boga we własnych myślach oraz przez zbytnie otrzaskanie się z Jego służbą dochodzą do przekonania, że ich owiewa rzeźwiące tchnienie wolności, podczas gdy w rzeczywistości zhańbili wszystkie zasady przyzwoitości i religijności w swych myślach i żłopią grzechy powszednie, jak zwierzę spragnione wodę z przydrożnej kałuży.
Jakkolwiek tak trudno jest nieraz odróżnić prawdziwą wolność ducha od prostactwa, nieuszanowania i od bezwzględnej pewności siebie, trudność ta maleje z chwilą, gdy się zwróci uwagę, iż w wielu wypadkach można orzec z pewnością, co tą wolnością ducha nie jest.
I tak nie może posiadać prawdziwego ducha wolności ten, kto Bogu nie służy w duchu wspaniałomyślności. To zaś nie jest tak trudne do rozpoznania; jeśli więc spostrzeżemy, że tej wspaniałomyślności oraz starania się o nią nam brak, możemy być nieomylnie pewni, że to coś, które się ubiera w maskę wolności ducha, jest w rzeczywistości czymś innym, bardzo niepożądanym. Naszym sprawdzianem więc będzie zasada, że gdzie nie ma wspaniałomyślności, tam nie ma wolności ducha (1). Jedno z drugim chadza w parze. A choć niekiedy na skutek wyjątkowych doświadczeń wewnętrznych może nam nasza wspaniałomyślność względem Boga nie przynieść pożądanej wolności ducha, to przecie nigdy się nie zdarzy, by ta wolność zaistniała bez wspaniałomyślności.
Duch Jezusa jest duchem wolności. Niemal w przysłowie u chrześcijan weszło powiedzenie Pisma św., że gdzie duch Boży, tam wolność. Gdy po raz pierwszy powiał ten duch po świecie, stał się hasłem do wyzwolenia z więzów trwogi i ciemnego zabobonu, które zaciążyły nad pogaństwem, z ucisku, zwątpień i upodlenia zmysłowego greckich i rzymskich niedowiarków, z niewoli formalizmu i pozytywnych przepisów, które przygotowywały Żydów na przyjście Zbawiciela. Jest to duch wolności dlatego także, iż głosi prawo miłości. Wolność ta jest wypływem nieskończonych zasług Najświętszej Ofiary przez wzgląd na Bóstwo Chrystusowe.
Słusznie możemy stąd wnosić, że ta sama wolność winna ożywiać nasze najzażylsze stosunki z Bogiem i wyciskać swe piętno na wszystkich przejawach życia duchownego: tak też istotnie rzecz się przedstawia. Albowiem wolność chrześcijanina polega na pozbyciu się grzechu, upadlającego naszą naturę i burzącego szacunek dla własnej osoby, grzech bowiem jest pełen przewrotności i strasznego tyraństwa nad swymi niewolnikami, nade wszystko zaś obraża Boga, nieskończenie dobrego. Wolność ta głosi wyzwolenie od plag grzechowych, jak gniew Boży, piekło i śmierć nieszczęśliwa. Przy tym jest ona oswobodzeniem od światowości, to znaczy, od kajdan przykuwających serce do rzeczy światowych, od natłoku światowych myśli, od niskich dążności i od łańcucha gorzkich rozczarowań, czekającego miłośników świata. Ona kładzie kres niewoli u innych ludzi, gdyż każde prześladowanie zamienia w nową zasługę, każde oszczerstwo w słodki rys podobieństwa z Jezusem, słowem, rozpoczyna w nas dzieło, które się dokona wraz z ostatnim naszym tchnieniem, dzieło oswobodzenia od względów ludzkich. Lecz nade wszystko, oznacza ona uwolnienie od samego siebie; bo jakże mógłby wyzwoleniec Chrystusa popadać w niewolę u samego siebie? Być wolnym od małostkowości, od samolubstwa, od tajonej nikczemności, od zmory wstydu przed sobą samym – znaczy być wolnym naprawdę, tak jak nie jest wolnym nikt inny.
Jednym słowem, wolność ducha nie polega więc bynajmniej na wyzbyciu się względu na Boga ani na lekkomyślności w spełnianiu obowiązków duchownych, ale jedynie na oderwaniu się od stworzeń. Wolność i to oderwanie – to jedno. Ten jest wolny, kto oderwany od stworzeń i nikt inny. Rzeczą zaś jasną jest, że do tego oderwania się konieczna jest wspaniałomyślność, gdyż wspaniałomyślność polega na oderwaniu się od stworzeń kosztem wielu wysiłków i ofiar dla miłości Stwórcy.
Obyśmy wszyscy stali się wolni tą niebiańską wolnością! Albowiem chwała duszy wolnej z niczym porównać się nie da, chyba z najczcigodniejszą wspaniałością Boga samego. Dusza swobodna wzbija się wzwyż i oddycha powietrzem górnych regionów. Całe stworzenie zawisa pod nią w dole na kształt drobniutkiej plamki w przestworzu. Aniołowie i Święci jej dworem, a czystość jej atmosferą. Jezus jej Bratem, jej Towarzyszem, jej Obrazem. Jej wola dzieje się zawsze, gdyż jest zgodna z wolą Bożą i w tym znaczeniu może być nazwana wszechmocną. Jej mądrość jest nadprzyrodzona, niepojęta dla ziemskich umysłów. Jej pokój bezkresny, głęboki, niedostępny dla wrogów. Jej szczęście to niewymownie radosne współżycie z Bogiem jedynie. Jakże przedziwna jest godność tych, którzy zostali wykupieni Najdroższą Krwią Jezusa i tak słodko usprawiedliwieni Jego zwycięskim Zmartwychwstaniem! Wobec ich wolności niczym są wysokości niebieskie, niczym morskie głębiny, niczym ziemskie przestrzenie. Ubóstwo jej nie zaszarga, smutek nie zasępi, śmierć nie położy kresu. Ponad wszelkie dziękczynienia kochającego serca błogosławiony po trzykroć niech będzie Bóg za tę wolność, która przez Chrystusa naszym się stała udziałem!
O. Fryderyk William Faber
O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski SI, Kraków 1935, ss. 59-75.
Przypisy:
(1) Mam na myśli wolność wziętą nie w znaczeniu teologicznym czy metafizycznym, ale oną wolność ducha – znamię chrześcijańskiej pobożności.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: