POSTĘP DUSZY

CZYLI

WZROST W ŚWIĘTOŚCI

O. FRYDERYK WILLIAM FABER

ROZDZIAŁ I

Prawdziwe oznaki postępu w życiu duchownym

Życie duchowne jest tkaniną sprzeczności. Tak określa się nieraz oną doniosłą prawdę o upadku naszej ludzkiej natury. Jedną zaś z największych sprzeczności i praktycznie, jedną z najtrudniejszych do przezwyciężenia jest ta, że jak z jednej strony niezmiernie doniosłą jest rzeczą poznać samego siebie, tak z drugiej niemniej ważnym jest jak najmniej o sobie myśleć – te dwie rzeczy niełatwo pogodzić. Wspominam o tej trudności zaraz na wstępie, dlatego że w ciągu tej książki wypadnie nam często zastanawiać się nad sobą, co mogłoby łatwo wyrodzić się w zbytnie zajmowanie się sobą i tak o większe straty niż korzyści nas przyprawić.

Nie ma na świecie zagadnienia bardziej dla nas doniosłego niż kwestia naszego stosunku do Boga. Od niej zależy wszystko. Jest to mądrość mądrości, wiedza bardziej nam potrzebna niż owa wiadomość dobrego i złego, o którą tak nieszczęśliwie pokusił się Adam i Ewa. Jeśli z nami Bóg, nic nam nie zaszkodzi, choćby szalały przeciw nam burze przeciwności. Lecz jeżeli Bóg przeciwko nam, nic nam nie pomoże, choćby u naszych stóp leżał cały świat.

Jest rzeczą całkiem naturalną, że pragniemy zdać sobie sprawę z naszego postępu w życiu duchownym; nic w tym złego, ani zdrożnego, jeśli tylko utrzymamy się w należytych granicach. Wielka to dla nas pociecha mieć powody sądzenia, że jesteśmy na drodze postępu, a choćbyśmy nawet znaleźli poszlaki, że nie ze wszystkim jest u nas w porządku, to przecież zawsze lepiej i bezpieczniej jest jasno sobie zdawać sprawę ze swego stanu, niż brnąć w ciemnościach odnośnie do tej sprawy, która nas musi tak dalece obchodzić, jak żadna inna.

Miłość ma to do siebie, że pragnie wiedzieć, czy przychylne znajduje przyjęcie i odwzajemnienie, a gdy chodzi o Boga, to zawsze dołącza się tu obawa, czy nas nie odrzucił, jak na to zasługujemy – obawa tym bardziej dręcząca, że idzie tu o wieczne zbawienie albo potępienie.

Lecz pomimo najgorętszych pragnień, daleko nam do osiągnięcia dokładnej świadomości naszego postępu w życiu duchownym; a to dla przyczyn zarówno ze strony Boga, jak i nas samych. Z Jego strony, ponieważ taki już jest sposób działania w ekonomii Bożej; ze strony naszej, ponieważ miłość własna prze do wyolbrzymienia tej odrobiny dobrego, które działamy. Nie wiemy nawet, czy jesteśmy w stanie łaski albo, jak mówi Pismo, czy miłości czy też nienawiści jesteśmy godni. Każdy z nas bowiem jest jaskinią tajemnych grzechów, a jak ostrzega Natchniony Pisarz, nie możemy rozstawać się z obawą nawet o grzechy odpuszczone.

Nie brak też fałszywych dróg zdobywania tej znajomości, której z takim utęsknieniem pożąda niecierpliwe serce. Każde pragnienie staje się z czasem nieuporządkowane, jeśli zabraknie opanowania i podporządkowania go celom wyższym; a z chwilą, gdy się wyłamie z porządku, nie zbywa mu na nieszczęsnej pomyślności w wyszukiwaniu błędnych dróg do osiągnięcia pożądanego celu. Jedną z tych zawodnych dróg jest napieranie na naszego kierownika duchownego, by wyrzekł swój sąd o nas, przed czym oczywiście zawsze będzie się on bronił, gdyż nie rości sobie pretensji do takich darów nadprzyrodzonych, jak rozeznanie duchów i ponieważ wie dobrze, że rzadko kiedy z podobnej wiedzy wynika co dobrego dla nas.

Z chwilą, gdy ta droga nas zawodzi, uciekamy się do naciąganych i sztucznych oznak naszego stanu, podobnie jak dzieci, które wymierzają patykiem głębokość nadmorskiego piasku, by się przekonać... kiedy nastąpi przypływ morza. Zresztą, z góry można przewidzieć, że nie ma mowy o doborze odpowiednich środków tam, gdzie w ogóle nie mamy prawa do tych środków się zwracać. Skoro zaś wpadniemy w błąd, upieramy się przy nim i jak zwykło się przydarzać między ludźmi, tym więcej się upieramy, im bardziej błądzimy, a finałem tego bywa zupełne spaczenie poglądów. Nawet gdy nie uciekamy się do tych zwodniczych środków w poznawaniu samych siebie, popełniamy często niemniej groźny błąd, niepokojąc się ustawicznie w tym względzie, a przez to utrącając szereg błogosławieństw i łask każdej niemal godziny dnia.

W rzeczywistości ze wzrostem w łasce rzecz się ma podobnie, jak z godziną śmierci. W żadnym wypadku nie byłoby dla nas dobrze posiadać tu dokładną i nieomylną pewność. Już i bez tego niełatwo nam się utrzymać w pokorze, choć nasze przywary występują jeszcze w pełnym świetle, a ta odrobina dobrego, która mogłaby się w nas znaleźć, niknie w ich cieniu. Cóżby to było dopiero wtedy, gdybyśmy widzieli nasz rzeczywisty wzrost w łasce i szybkie postępy w miłości Bożej? – To pewna, że im mniej o nich wiemy, tym łatwiej chronimy naszą pokorę. Poza tym niepewność w tym przedmiocie czyni nas bardziej podatnymi i posłusznymi tak dla natchnień Ducha Świętego, jako też dla naszego kierownika duchownego. Nieznajomość własnej choroby czyni chorego uległym dla lekarza – podobny skutek ma też nasza niepewność co do stopnia doskonałości w życiu duchownym. A ileż ów stopień zależy od tego podwójnego posłuszeństwa: względem poruszeń łaski i względem kierownika duchownego! Co więcej, ta niepewność staje się nieustannym bodźcem do większej hojności względem Boga. Najgorszym bowiem skutkiem nadmiernego śledzenia swych postępów jest to, że dobro pod tym ciągłym wejrzeniem jakoś pęcznieje i rośnie w naszej wyobraźni właśnie dlatego, iż tak nań baczymy. W końcu taki człowiek, który nie spuszcza oka z własnego serca, przeważnie dochodzi do przesadnego pojęcia o swych czynach, podejmowanych dla Boga. Tymczasem przeciwnie, właśnie ta dysproporcja między ogromem dobrodziejstw Bożych i duchem ojcowskiej miłości, z której one wypływają a niepozornością tego, co my dla Boga czynimy i sknerstwem, z jakim się do tego bierzemy, winna nas zachęcić do większej Jego miłości i do służenia Mu z większym poświęceniem. Stąd wnoszę, że nawet nie byłoby to w naszym własnym interesie wiedzieć dokładnie, jak daleko posunęliśmy się na drodze doskonałości.

Niemniej jednak pewna znajomość naszego stanu jest możliwa, pożądana, a nawet potrzebna, dopóki pragniemy jej w sposób umiarkowany i poszukujemy jej właściwymi środkami. Potrzebujemy pociechy w walce tak trudnej i niepewnej, a nie jesteśmy na tyle wyzuci z siebie, by nie odczuwać szczególnej pociechy na widok działania łaski w naszych duszach. Trudno nam oddawać się modlitwie przy braku mniej lub więcej głębokiej znajomości postępowania Boga z nami. Wszak niepodobna należycie odpowiadać łaskom, których się nie zna. Wreszcie pewien stopień tego poznania jest wprost nieodzowny przy prowadzeniu tej walki, jaką każdy chrześcijanin toczyć musi; ale właściwą do niego drogą jest modlitwa, rachunek sumienia i samorzutne (nie wydobywane uporem) rady naszego kierownika.

Tyle o znajomości stanu naszej duszy. Jest to przedmiot bardzo trudny i niebezpieczny. Im mniej się weń zagłębiamy, tym dla nas lepiej; jak bowiem trudno jest przy jego zgłębianiu we właściwych utrzymać się granicach, tak też niełatwo zdobytą już znajomość należycie wyzyskać. Zresztą nie można tutaj dać ogólnego rozstrzygnięcia, gdyż dużo tu zależy od duchowego nastawienia poszczególnych jednostek.

Zatem jest rzeczą niezmiernie dla nas ważną zdać sobie sprawę z tego położenia, w jakim się osobiście w naszym życiu duchownym znajdujemy. Są osoby, znajdujące się w okresie tzw. nawrócenia, w którym się zwracają do Boga i rozpoczynają nowe życie. Pokutują za swe grzechy; wyrzekają się pewnych błędnych poglądów, którym hołdowały; zmieniają swe uczucia względem Boga i Jezusa Chrystusa; nakładają na siebie różne praktyki umartwienia; przyswajają sobie pewne nabożeństwa; poddają się pod kierownictwo duchowne. Działa w nich płomień pierwszego zapału. Wspomaga ich jakaś nadprzyrodzona ochoczość do wszystkiego, co się odnosi do służby Bożej, pewna słodycz w modlitwie, radość w uczęszczaniu do Sakramentów, upodobanie w pokucie i upokorzeniu, łatwość w rozmyślaniu, a niejednokrotnie też pełna lub przynajmniej częściowa wolność od pokus. Ta początkująca gorliwość może trwać tygodnie, miesiące, nawet rok lub dwa lata; potem urywa się. Jej zadanie skończone. Z naszej strony mogła być we współdziałaniu z nią mniejsza lub większa wierność. Doświadczyliśmy jej, poznaliśmy jej właściwości, oznaki i trudności. Ten pierwszy zapał posiada sobie właściwe oblicze i wymaga całkiem osobnego prowadzenia, które nie ma zastosowania gdzie indziej. Łaski właściwe temu okresowi już minęły, nie w naszej mocy je ponowić. Spotkamy się z nimi nie pierwej, jak w chwili sądu.

Lecz gdzież nas on opuścił? – U progu nowego okresu życia duchownego, w chwili ważnej i przełomowej. Gorliwość, udzielona nam tylko na pewien czas, ustępuje miejsca ogarniającej nas, wstrętnej oziębłości. Znamieniem tego nowego stanu jest większe niż kiedykolwiek zdanie na własne siły. Łaska zdaje się mniej za nas pracować. Stary człowiek odradza się z chwilą, gdy znika gorliwość, która go umorzyła. Daje się on we znaki coraz dotkliwiej. Czujemy się jakby więcej zdani na męskość i rzetelność naszych własnych zamiarów i postanowień, a przynajmniej nie tak namacalnie odczuwamy pomoc różnych praktyk życia nadprzyrodzonego. Nasza modlitwa staje się oschła. Grunt, po którym stąpamy, jakiś chropawy i kamienisty. Praca im solidniejsza, tym mniej pociąga. Jasne strony życia doskonałego jakoś się zacierają, natomiast jego ciężar wzrasta ponad siły. Tu dopiero jest pole do popisu dla naszej odwagi, teraz wychodzi na jaw rzeczywista nasza wartość. Wchodzimy w samo jądro życia duchownego, otworem przed nami stoi pustynia. Tu odsłania się tajemnica załamania się tylu osób w życiu duchownym: Bóg je odrzucił, ponieważ opuściły drogę świętości i straciły swe powołanie. Dusza, do której się zwracam, dotarła do tego punktu i walczy ze słońcem i wichrem palącym, z piaskami pustyni, w których więzną jej stopy, udręczona niedostatkiem źródeł przydrożnych i spragniona odrobiny cienia, w którym by mogła spocząć i odetchnąć swobodnie, gotowa jest usiąść bezradnie i zdać wszystko na pastwę losu.

Na miłość Boga, nie opuszczaj rąk. Zginiesz marnie, jeśli się nie oprzesz.

O gdybym tylko wiedział, powiesz, że postępuję, gdybym choć mógł uwierzyć, że zrobiłem jakiś postęp w ogóle, wytężyłbym wszystkie siły, by iść naprzód!

– Dwom lepiej jest niźli jednemu, mówi Pismo; więc pójdźmy razem i opowiedzmy sobie wszystko, co nas krzepi lub nuży. Wiesz przecie, że nie jesteśmy świętymi. A może nawet nie lubujemy się w szczytach świętości; jeśli zaś tak, to nie musimy trzymać się drogi świętych. Nauki, jakich nam trzeba, muszą być trzeźwe, bezpieczne i nie zbyt górne. W każdym jednak razie nie wolno nam myśleć o bezwładzie ani o zawracaniu z drogi.

– Zatem idziemy?

– Niestety, na tym niebieskim szlaku nie ujrzeć ani źródełka ni palmy przydrożnej, znaczącej ilość przebytej drogi; gdzie tylko spojrzeć – niebo i piasek.

– Odwagi, mój drogi, oto pięć niezawodnych znaków. Jeśli posiadamy choć jeden z nich, już jest dobrze; lepiej, jeżeli dwa; jeśli trzy, jeszcze lepiej; jeśli cztery, znakomicie; jeśli zaś pięć, chwalebnie.

1. Jeżeli jesteśmy niezadowoleni z obecnego stanu, jaki by on nie był, a tęsknimy za nieco lepszym i wyższym, mamy już za co dziękować Bogu. Albowiem to niezadowolenie jest jednym z Jego najlepszych darów i oznaką rzeczywistego postępu w życiu duchownym. Ale musimy pamiętać, że to nasze niezadowolenie z siebie samych winno pomnażać naszą pokorę, a nie siać niepokój ducha i mącić nasze praktyki pobożne. To niezadowolenie winno wynikać z niecierpliwego pragnienia postępu w świętości i z uczucia wdzięczności za otrzymane łaski, a nadziei łask przyszłych w łączności z palącym uczuciem wstydu, że miara otrzymanych łask przewyższyła nasze z nimi współdziałanie.

2. Po wtóre, jakkolwiek dziwnie to może brzmieć, znakiem naszego postępu jest ciągłe rozpoczynanie go na nowo, ten jakby nieustanny start ku wyżom świętości. Wielki św. Antoni w tym upatrywał doskonałość. Toteż błędnie podaje się to za powód do zniechęcenia, utożsamiając ten nieustanny wzlot życia pobożnego z kołowrotem wiecznego powstawania i wiecznych upadków nałogowego grzesznika. Błędnie też się miesza go z niestałością, która tak często wiedzie do rozproszenia i zawraca nas z drogi do nieba. Albowiem podczas gdy ów nieustanny wzlot prowadzi nas na coraz to wyższe i coraz trudniejsze szczyty, to niestałość jest przeciwnie strząsaniem nużącego jarzma i płochą pogonią za nowością. Stąd owo ciągłe rozpoczynanie od nowa bynajmniej nie polega na zmianie duchownych książek, pokut, sposobów modlitwy, a zwłaszcza spowiedników. Składają się na nie głównie dwie rzeczy: ciągłe odnawianie naszego pragnienia służby dla chwały Bożej oraz nieustanne odświeżanie naszej gorliwości.

3. Jest także znakiem postępu w życiu duchownym dążyć do pewnych konkretnych celów; na przykład do utrwalenia w sobie nawyku pewnych cnót lub do przezwyciężenia jakiejś słabości czy przyłożenia się do pewnych umartwień. Wszystko to świadczy o rzetelności naszej pracy i o potędze działania łaski Bożej w nas. W przeciwnym bowiem razie, kiedy nasz wysiłek nie jest ześrodkowany na pewnym odcinku, nie możemy go nazywać walką, gdyż strzelanie bez celu zostawia tylko trochę huku i dymu. Nie można też tego nazwać postępem, jak nie jest podróżą wałęsanie się po gościńcu bez dokładnego ustalenia kresu drogi i zastosowania środków, umożliwiających jego osiągnięcie.

4. Jeszcze pewniejszą oznaką postępu jest głęboka świadomość zadania, wytkniętego nam szczególnie przez Boga. Niekiedy odczuwamy, jak Duch Święty zwraca nas raczej w jednym kierunku niż w innym, jak żąda od nas wykorzenienia pewnego nałogu lub podjęcia się określonego dzieła. U pisarzy duchownych zwie się to działaniem łaski, pociągiem wewnętrznym. W jednych trwa on przez całe życie. W drugich ciągle się zmienia. U wielu jest on tak nieokreślony, że się pojawia tylko tu i ówdzie, inni zdają się w ogóle go nie odczuwać (1). Wymaga on, oczywiście, zarówno czynnej znajomości samego siebie jak i bacznego wglądania we własne wnętrze w chwilach modlitwy; pociąg ten jest wielkim darem Bożym, ponieważ ogromnie ułatwia dążenie do doskonałości i urasta niemal do znaczenia osobistych objawień. Pełne uszanowania odczucie tego kierownictwa Ducha Świętego jest więc oznaką naszego postępu. Trzeba wszakże dobrze pamiętać, iż brak tego odczucia nie powinien nikogo niepokoić, gdyż takie kierownictwo nie jest ani powszechne ani dla wszystkich nieodzowne.

5. Ośmielę się jeszcze dorzucić, iż także rosnące ciągle ogólne pragnienie nieustannego wzrostu w doskonałości nie jest bez znaczenia jako oznaka postępu, co nie sprzeciwia się bynajmniej temu, cośmy powiedzieli o doniosłości pracy w ściśle określonym kierunku. Sądzę, iż na ogół nie docenia się dostatecznie tego pragnienia doskonałości w ogóle. Tylko, oczywiście, nie wolno na nim poprzestawać. Ma ono zachęcać nas do dalszego postępu. Jeśli bowiem zwrócimy uwagę na to mnóstwo dobrych skądinąd chrześcijan, a przecie tak zeświecczonych, tak obojętnych dla sprawy Chrystusa, tak nieprzystępnych dla pobudek nadprzyrodzonych, zrozumiemy, że to pragnienie świętości pochodzi od Boga i jest drogocennym darem, rokującym wielkie nadzieje. Chwała Bogu na wysokościach za każdą duszę, która go otrzymała! Sprzeciwia się on oziębłości i to już wielka jego zaleta; a chociaż są dary większe i wyższe od niego, to przecie jedne i drugie na nim się opierają. To wszakże nie powinno nas zaślepiać na jego niebezpieczeństwa. Wszystkie bowiem nadprzyrodzone pragnienia, w których się lubujemy bez przykładania ręki do dzieła, w gorszym nas zostawiają stanie, niźli zastały. By się przed tym uchronić, musimy każde pragnienie natychmiast przetapiać w czyn, czy to w modlitwie, czy w pokucie, czy też w uczynkach gorliwości, zawsze jednak z rozwagą i nie bez zasięgnięcia rady doświadczonego kierownika.

Oto więc pięć rzetelnych znamion postępu, z których żadne nie przewyższa sił najsłabszego spomiędzy nas. Nie mówię, by obecność ich świadczyła zaraz, że wszystko u nas w porządku; są one tylko wskazówką, iż tli w nas życie nadprzyrodzone, że się posuwamy na drodze łaski, a stąd posiadanie jednego z nich jest czymś niewymownie droższym, nad wszystkie ziemskie bogactwa. Powtarzam, jeśli posiadamy jeden z tych znaków, już jest dobrze; lepiej, jeśli dwa; jeśli trzy, jeszcze lepiej; jak cztery, znakomicie; jeśli zaś wszystkie pięć, chwalebnie. A teraz, uwaga! uszliśmy już kawałek drogi. Przed nami otwiera się pustynia, lecz choć stopy się strudzą wędrówką, niech serce nie traci otuchy.

O. Fryderyk William Faber

O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski SI, Kraków 1935, ss. 17-28.

Przypisy:

(1) Matka de Blonay zrobiła spostrzeżenie, iż ci którym Bóg przeznaczył większą część życia spędzić na przełożeństwie, nie posiadają żadnej szczególnej skłonności; jest to ów "duch powszechności", którego pragnie w nich widzieć Duch Święty.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

Powrót do spisu treści
"Postępu duszy" o. Fabera

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: