ŚW. TOMASZ Z AKWINU
i dzisiejsza filozofia
X. ANTONI LANGER SI
––––––––
Od kilkudziesięciu lat dolatują nas wciąż te same głosy: "Papiestwo już się przeżyło, Kościół katolicki rozkłada się i trupieszeje". A przecież to samo papiestwo dziś nierównie świetniejsze odnosi tryumfy, jak wówczas gdy jaśniało blaskiem świeckiej królewskości i majestatem! Zaiste, cóż w tym dziwnego, że w czasach kiedy potężni władcy tego świata, tłumiąc nieraz gniew swój bezsilny, schylali swe głowy przed Stolicą Piotrową, że wtenczas wszystkich oczy i serca zwracały się ku Rzymowi, a jedno słowo następcy księcia Apostołów wstrząsało całym światem? Ale to rzecz zadziwiająca, że dzisiaj to samo się dzieje, chociaż książęta i królowie usunęli się spod pasterskiej laski rzymskiego biskupa, chociaż Papież odarty z swej ziemskiej korony, stał się jeńcem w własnym mieście i państwie. Jak niegdyś w katakumbach pod Klemensem, Kalikstem i Urbanem papiestwo równie potężne i może potężniejsze rozwinęło życie jak pod Bonifacym, sędzią rzymskich cesarzów, lub Piusem V, który cały świat katolicki uzbroił przeciw zwycięskim Osmanom, tak też i dzisiaj oddycha ono tym samym życiem, tą samą niespożytą siłą, chociaż mury Watykanu stały się więzieniem Namiestników Chrystusowych, którym, kto wie czy niezadługo nie przyjdzie pójść na wygnanie, lub zstąpić powtórnie do katakumb. Owszem, tym piękniejsze są tryumfy dni naszych, że zdobyte na polu powagi duchowej i moralnej godności. Gdzież dziś znaleźć władców świata, którzy by swą siłą moralną mogli stanąć na równi z Piusem IX lub Leonem XIII? A jednak tamci królują na potężnych tronach, ci zaś wyzuci z ziemskiej swej władzy, tamci otoczyć się muszą krociowymi armiami, aby nakazać swej władzy posłuch i poszanowanie, tym, niepotrzebną jest przemoc materialna, bo miliony serc katolickich ochoczo i z radością hołd czci i wierności u stóp ich składają.
Nie zamierzam tu bynajmniej kreślić obrazu moralnych zwycięstw papiestwa, i tryumfami tymi udowadniać niespożytości jego sił żywotnych. Wspomnę tylko o jednym znaku, po którym poznać możemy, azali w sercu papiestwa bije jeszcze tętno życia z dawną siłą. Bóg-człowiek budując Kościół swój na opoce, którą był książę apostołów, dał mu Ducha prawdy, a Duch ten po wszystkie dni aż do końca wieków miał mu odsłaniać wszelkie tajniki prawdy, miał wiarę jego niezłomną uczynić, tak aby on tą siłą własnej wiary mógł braci swoich utwierdzać i wzmacniać. Ten duch prawdy jest właśnie źródłem i pierwiastkiem życiowym, który Piotra zmartwychwstającego w swych następcach, napełnia życiem prawdy. A to życie, z nadziemską mocą i płodnością krąży nieustannie w żyłach Piotrowych następców; ono krąży w nich dzisiaj, i krążyć będzie dopóty, dopóki nie dopełnią się czasy, dopóki lata i wieki nie utoną w morzu wieczności. Czyż dzisiaj nie ma w papiestwie znamion tego życia Boskiego? Owszem, każdy znajdzie je tam z łatwością.
Rzućmy tylko okiem choćby na chwilę na dzisiejszy nasz świat, a trudno nie dostrzec tego, jak olbrzymi, wezbrany potok zalewa go powodzią błędów i fałszu! Ileż to szerzy się dzisiaj odmiennych poglądów i zdań o najdonioślejszych, najgłówniejszych zagadnieniach i zasadach moralnego i duchowego życia, o czasie i wieczności, o duszy i Bogu, o rodzinie i państwie, o prawie i obowiązku, o honorze i moralności, o cywilizacji i oświacie i umysłowej ciemnocie. A przecież wszystkie te sprzeczne z sobą, wzajemnie obalające się zdania razem wzięte, nie mogą w żaden sposób być prawdą. Do tej prawdy, tylko jedno z nich wszystkich może rościć sobie słuszne, uzasadnione prawo, wszystkie zaś inne są mylne, są fałszem. Któż więc zdobędzie się na to, by prądowi temu przeciwstawić nieprzebytą zaporę, kto się ośmieli zatrzymać go w biegu i jeśli to podobna, popchnąć w przeciwnym kierunku? Samo tylko papiestwo opiera się falom tego prądu, by dusze ocalić od zguby. Gdzież szukać źródła podobnej odwagi? odwagi, która sprowadza na Kościół i jego Papieży szyderstwo, urąganie, ucisk i tysiączne straty? Źródłem jej – to ów prąd wnętrzny, to ów powiew Ducha Bożego, który Kościół swój życiem prawdy zasila. A kędy to życie nie płynie, tam milczą też usta, choć przewrotne teorie strasznym spustoszeniem znaczą swoje ślady. Bo tylko Boska prawda zdolną jest przewrotność ludzką wyzwać do walki.
Widzieliśmy jak Pius IX stanął przed światem, trzymając w ręku długi spis teoryj i zasad, którymi świat się chlubił, które nazywał najświetniejszą zdobyczą swojej mądrości – Papież stanął z całym szeregiem tych "świetnych zdobyczy" przed ludźmi, by im powiedzieć: wszystko to jest błędem! A błędem niosącym zagładę dla rodzin i państw, dla praw i obyczajów, dla życia doczesnego i dla wieczności! (Syllabus z dnia 8 grudnia 1864). Ale nie dość na tym. Tę tamę wystawioną przeciw błędnym teoriom trzeba było jeszcze wzmocnić i rozszerzyć. Namiestnik Chrystusowy zwołuje więc robotników ze wszystkich stron świata, by na Soborze Watykańskim dokonać rozpoczętego dzieła. Jednak podobało się Bogu przerwać tę pracę przed jej ukończeniem, snać dumny świat niewart był tego dobrodziejstwa, które od wielu nieszczęść ochronić go miało.
Ale Papież spełnia swe posłannictwo nawet mimo przerwy Watykańskiego Soboru. Świat otrzymał był owe teorie potępione przez Piusa IX z ust swych najsłynniejszych najbardziej podziwianych mistrzów. Jeśli więc i ci błądzą, za czyjąż iść nauką, kogóż słuchać należy? Na to pytanie koniecznie się nam nasuwające odpowiada Leon XIII (List okólny "Aeterni Patris" 4 sierpnia 1879): Idźcie za Tomaszem z Akwinu, oparci na jego zasadach. One z upływem wieków nie straciły swojej wartości, one z walk i zamętów wyniosły zwycięski sztandar prawdy; one najlepszym są środkiem, by najtwardszych nawet apostatów przekonać i pozyskać na nowo, one podają broń najpewniejszą, by katolicyzm przeciw wszelkim zasłonić napaściom, one są w stanie Kościołowi i społeczeństwu ludzkiemu pokój dziś tak wielce zamącony przywrócić i ustalić, one postęp naukowy najkrótszym i najbezpieczniejszym poprowadzą torem.
Ale czy te nadzieje, jakie najwyższy Nauczyciel naszej wiary pokłada w nauce Anielskiego Doktora, nie są nazbyt wygórowane? Czy ta nauka podaje nam pewną rękojmię, na której oprzeć byśmy się mogli z niewzruszoną ufnością? Jako dzieci katolickiego Kościoła z góry już uznać powinniśmy, że rada udzielona nam przez najwyższą Głowę Kościoła w celu zachowania nienaruszonej całości wiary św., na prawdzie opierać się musi. Nasze więc roztrząsanie, choć rozumowe, winno ściśle się łączyć z uczuciem szacunku i uznaniem własnej niższości, z jakim uczeń pyta swego mistrza o przyczyny, które mu naukę jego światłem niewątpliwej prawdy zdołają rozjaśnić. W ten to sposób zamierzamy roztrząsać słowa Namiestnika Chrystusowego, polecające nam św. Tomasza, jako mistrza i kierownika na polu filozofii. W kraju naszym nie tyle się dotąd zajmowano w pismach publicznych tą Encykliką, tuszę więc sobie, że praca ta nie będzie zbyteczną.
Na trzy punkty zamierzam głównie zwrócić uwagę czytelników:
1) Na słowa papieskie poddane ścisłej analizie.
2) Na filozofię nowożytną, na przyczyny jej upadku i ostateczny rezultat, do którego doszła.
3) Na system św. Tomasza, jako środek odbudowania filozofii ab imis fundamentis.
Oto treść i cały przebieg niniejszego rozbioru.
I.
Wstęp papieskiej Encykliki przedstawia nam najwyższego pasterza chrześcijaństwa, jako czujnego strażnika, który w poczuciu swego posłannictwa stoi na wskazanym posterunku, a patrząc z wysokości swego stanowiska na dusze jego pieczy powierzone, widzi co im zaszkodzić, a co pomóc może. Wzrok jego obejmuje cały świat, przenika całe społeczeństwo ludzkie i jasno poznaje, o ile z obecnego stanu pomyślnie wróżyć można o zbawieniu dusz ludzkich. Custos quid de nocte? Jak daleko wzrok sięgnąć może, widzi on na ziemskim padole olbrzymi ciężar nieszczęść i nędzy, pod którymi jęczą nie tylko jednostki, ale ludzkość cała, a nad jej głową wisi chmura brzemienna w jeszcze dotkliwsze klęski, jeszcze sroższe nieszczęścia! Gdzież źródło całej tej niedoli? Nie gdzie indziej jak w fałszywych pojęciach o Bogu i człowieku, jak w teoriach, które powstały i wyszły ze szkół filozoficznych, i jako trujący rozczyn wszystkie warstwy społeczeństwa na wskroś przeniknęły. Człowiek bowiem zwykł postępować według prawidła swych pojęć rozumowych. Jeśli pojęcia te są dobre, to i postępowanie jego dobre, jeśli zaś pojęcia one są złe, toć i postępowanie stosujące się do ich normy, dobrym być nie może. Rzecz to bez wątpienia niezmiernej doniosłości: bo chcąc powstrzymać tę powódź nieszczęść, obejmującą całą ludzkość, potrzeba obok ufności w pomoc Bożą, własny też umysł z błędów otrząść i skłonić go ku poznaniu prawdy: tego zaś tylko prawdziwa filozofia dokonać jest w stanie. W słowach tych zawiera się myśl, którą Ojciec św. postawił jako punkt wyjścia w swojej odezwie: prawdziwa filozofia jest ze strony ludzi odpowiednim środkiem, aby się oprzeć skutecznie prądowi złego, które falami nieszczęść zalewa i pustoszy ziemię. Oto według Encykliki, dowód tego twierdzenia:
Prawdziwa filozofia wielorakie przynosi korzyści; ponieważ zaś właśnie w tych korzyściach leży owa siła zdolna oprzeć się prądowi nieszczęść zalewającemu społeczeństwo, a zatem też prawdziwa filozofia jest (ze strony ludzi) środkiem odpowiednim do zamierzonego celu.
Ale gdzież są te wielorakie korzyści, te owoce prawdziwej filozofii, w których się kryje zaród tak potężnej siły?
Najgłówniejszą korzyść przyznaną filozofii nawet przez Ojców Kościoła, widzimy w tym, że ona jest dla rozumu szkołą kształcącą i przysposabiającą go do przyjęcia Boskiej wiary. Ileż to zdań i zasad wywnioskowała filozofia nawet w przedchrześcijańskich jeszcze czasach, których jasny, wykończony obraz spotykamy na kartach ksiąg ewangelicznych? Czyliż sam ten stosunek pokrewieństwa nie zachęci badacza prawdy do wstąpienia na drogę wiary, aby w jej świetle głębiej poznał i jaśniej zrozumiał filozoficzne swoje twierdzenia?
Lecz nie dość na tym. Filozof z ogromu i piękności stworzonej przyrody wznieść się może do poznania jej Stwórcy – i to nie tylko do poznania Jego istnienia w ogólności, ale też właściwych Jemu przymiotów. Przede wszystkim poznać on może Jego mądrość wszystko przenikającą, Jego sprawiedliwość bez skazy, Jego niezawodną wiarogodność. Również filozofia może wykazać, że wszystkie te cudowne znamiona, które Chrystus wycisnął na swej Ewangelii, którymi odszczególnił jej głosicieli, które położył na czole oblubienicy swojej, katolickiego Kościoła, są niezaprzeczonym świadectwem boskiego posłannictwa (divinae legationis irrefragabile testimonium).
Dalej, jakżeż wiele wiara ma do zawdzięczenia filozoficznej wiedzy! Cały olbrzymi skład prawd wiary ujęła dopiero rutyna filozoficznych rozumowań, w jednolitą naukową całość, którą teologią nazywamy. Filozofia podała nam możność nie tylko uzasadnienia prawd objawionych właściwymi im dowodami, ale nawet możność głębszego choć nie zupełnie doskonałego ich zrozumienia. Wreszcie filozofia oddaje nam w ręce bogaty zapas oręża na obronę wiary, czego dowodem przykłady Ojców śś. i świadectwo samego Kościoła.
Oto korzyści filozofii jakie przedstawia Encyklika. Wyliczając takowe wykazaliśmy już tym samym i część powyższego twierdzenia, tj.: że w korzyściach odniesionych z filozofii tkwi potęga zdolna powstrzymać klęski, ludzkość przygniatające. Już na wstępie swego listu Papież z pewnym naciskiem zwraca naszą uwagę na to, że główne źródło wszelkiego zła wypływa z przewrotnych teoryj o rzeczach Boskich i ludzkich. A właśnie zdrowa filozofia wyjaśnia mylne pojęcia i prostuje przewrotne teorie. Najprzód bowiem udowadnia ona istnienie Boga, udowadnia Jego przymioty tj. Boską wszechwiedzę, nieskażoną sprawiedliwość, niezawodną wiarogodność, które to prawdy na całe moralne usposobienie i życie człowieka stanowczo wpłynąć muszą. Ona, ukazuje nam Boga, jako Stwórcę, nas zaś jako stworzenia, Jego jako Pana, nas jako bezwarunkową Jego własność. Po wtóre filozofia przynosi dla wiary bezpośrednie także korzyści, o których już wyżej wspomnieliśmy; a w świetle wiary daleko wyraźniej i dokładniej poznajemy nasze obowiązki względem Boga i bliźnich, uczymy się też w Nim bliźniego upatrywać, i jaka nagroda przypadnie nam w udziale za spełnienie obowiązków, a jaka kara nas czeka za pogwałcenie takowych. Wszystko to dziwnie potężny wpływ wywiera na całe nasze życie, lecz oczywiście tylko wtedy, gdy prawdy te przyjmujemy z gorącym i niewzruszonym przekonaniem o istotnej ich wiarogodności. Do wyrobienia zaś takiego przekonania, niemało pomocną jest jako ludzki środek, zdrowa filozofia.
Tak więc prawdziwa filozofia odpowiednim jest środkiem, ażeby fali klęsk obecnych położyć tamę. Teraz zachodzi tylko pytanie, gdzie można znaleźć taką prawdziwą, zdrową filozofię? Pytanie to znajdujemy w drugim punkcie papieskiej Encykliki.
1°. Ojciec św. wskazuje szczególne znamię, po którym zdrową i prawdziwą filozofię poznać można. 2°. Znamię to jasno i niezawodnie uwydatnia się na jednej tylko scholastycznej filozofii. 3°. Najznamienitszym jej przedstawicielem jest św. Tomasz z Akwinu. Taką jest treść pasterskiego listu w dalszym swym przebiegu.
Jakaż jest zapytamy, ta szczególna cecha prawdziwej filozofii? Oto – jej pokorne poddanie się pod światło wiary. Nie ma w tym bynajmniej nic uwłaczającego dla rozumu, a zatem też ani dla filozofii, wystąpić w roli uczennicy wobec prawd Boskich. Bo prawdy wiary nie są niczym innym, tylko objawieniem Bożej Mądrości. Filozof zatem w dociekaniach swoich nie powinien zbyt śmiało przekraczać granic zakreślonych Objawieniem, lecz raczej nim się kierować. Jeśli w rozumowych badaniach swoich dochodzi do wniosków sprzeciwiających się objawionej Mądrości Bożej, natenczas winien powiedzieć sobie: Niezawodnie zbłądziłem, albo nielogicznie wnioskując, albo też opierając się na zasadach, które mylnie za prawdziwe uważałem. Tak więc Mądrość Boża zawarta w Objawieniu, będzie kryterium i ostatecznym rezultatem filozoficznych badań. Jeśli się uda rozumowi dojść do tego rezultatu, pokornie dziękować winien Bogu za tak obfite światło jemu udzielone; jeśli zaś nie osiągnie tego rezultatu, wówczas pozostaje mu tylko uznać własną swą niemoc wobec prawd objawionych i uchylić czoła przed nimi, by w dalszych badaniach pewniejszym mógł postępować krokiem. Jeśli więc wiara odrzuca rzekome zdobycze nowej filozofii, nie można tego nazwać wrogim targnięciem się na prawo rozumu, ale raczej przyjacielską przysługą, którą wiara istotnie wyświadcza rozumowi, powstrzymując go od wstąpienia na zawiłe ścieżki fałszu i błędów, a sprowadzając go na proste tory prawdy.
Dlatego też mówi Sobór Watykański: Fides rationem ab erroribus liberat ac tuetur eamque multiplici cognitione instruit (Constitutio dogmatica de Fide catholica, c. 4). Jak cennym jest wpływ wiary na filozofię, o tym przekonuje nas Ojciec św. historią tejże filozofii. Iluż to najgrubszym błędom podlegały najwznioślejsze umysły starożytności? A nawet te promyki prawdy, których orli ich wzrok dostrzec potrafił, z jakimże wahaniem, z jaką niepewnością światu objawiali! Bo blask wiary nie przyświecał im jeszcze na drodze badań rozumowych. Przeciwnie zaś jak chyżym polotem wzbijała się filozofia przy wschodzącej zorzy! Ze wszech stron posypały się pociski na nową naukę Ukrzyżowanego: poganie powstali przeciw niej z całą potęgą ludzkiej wiedzy, z całym arsenałem dialektycznej broni; a widząc bezsilność swej filozofii, jęli się szyderstw i sarkazmu. Ta sama umiejętność ludzka była bronią w ręku herezjarchów, a zarazem miarą, według której sądzili o prawdach dogmatycznych. Wtedy Bóg wzbudził przeciw tym nieprzyjacielskim zastępom mężów olbrzymiego ducha, którzy wychowani w klasycznych szkołach starożytności, mieli w swej walce podjętej za wiarę, świecką też posługiwać się filozofią. Tymi obrońcami wiary byli to Ojcowie i Doktorowie katolickiego Kościoła. W ich ręku filozofia Platona, w której się po większej części pierwotnie kształcili, stała się filozofią chrześcijańską. Nie jakoby teorie Platońskie miały być normą i podstawą dogmatów chrześcijańskich, ale owszem, chrześcijańskie dogmaty były probierzem rozstrzygającym o wartości filozofii Platona. Stosownie do wymagań prawd objawionych, Ojcowie Kościoła poprawili jej błędy, uzupełnili niedostatki, potwierdzili dowodami to, co w niej było chwiejnym lub wątpliwym i rozszerzyli ją odpowiednio do potrzeb Chrystianizmu. Pracą takich ludzi, jak Justyn, Quadratus, Aristides, Hermias i Athenagoras, polotem i głębokością wiedzy wielkich mistrzów Aleksandryjskiej szkoły, Klemensa i Originesa, bystrością Tertuliana, wzniosłą wymową Laktancjusza, potęgą geniuszu Atanazego, Grzegorza z Nazjanzu, Grzegorza z Nyssy, Augustyna i tylu innych aż do Damascena, Boecjusza i Anzelma, wyrosła na gruncie filozofii starożytnej nowa, chrześcijańska filozofia, która wzniosła się daleko wyżej od swej poprzedniczki, tak szerokością swego zakresu, jako też czystością nauki, dokładnym uzasadnieniem najważniejszych kwestyj i zupełną pewnością swych twierdzeń i poglądów. Tak tedy zależność filozofii od wiary, w niczym nie poniżyła pierwszej, lecz owszem wzbogaciła ją nowym skarbem prawd, jaśniejszym światłem zapatrywań, czystszym i pewniejszym źródłem dowodów.
Teraz nietrudno już odpowiedzieć na drugie pytanie: czy filozofia scholastyczna istotnie posiada cechę, o której mowa, i czy ta cecha daleko widoczniej w niej się uwydatnia aniżeli we wszystkich innych filozoficznych systemach. Scholastyczna filozofia, jak mawiał Sykstus V i jak dziś mówi Leon XIII, jest to owa pierwotna chrześcijańska filozofia Ojców Kościoła, ujęta w umiejętną, systematyczną całość. I rzeczywiście, wszystko co tylko Ojcowie św. czy dla wyjaśnienia prawd chrześcijańskich, czy dla ich potwierdzenia, czy wreszcie dla odparcia stawianych zarzutów, zaczerpnęli ze źródeł filozofii, to wszystko Scholastycy połączyli w jeden całkowity system, gdzie każde pojedyncze ogniwo najdokładniej obrobione, łączy się z następnym, każda wątpliwość rozstrzygnięta, każda myśl ciemniejsza wyświecona, każda dwuznaczność poddaną ścisłemu odróżnieniu, każda niedokładność w wyrażeniach lub pojęciach, określona jasną, dokładną definicją; gdzie wreszcie każdą zdobytą już prawdę otaczają szańce silnych dowodów, a w czym rozum ludzki pewności osiągnąć nie zdołał, tam ma przynajmniej wskazane powody prawdopodobieństwa. A jak całą filozofię Ojców Kościoła przenika na wskroś światło wiary, tak i we filozofii scholastycznej wszędzie się z nim spotykamy. Gdybyśmy choć pobieżnie tylko zajrzeli do dzieł dawnych filozofów, przekonalibyśmy się naocznie, jak ścisła spójnia wiązała filozofię z wiarą. Że zaś tym znamieniem, tak wybitnie cechującym filozofię scholastyczna, żaden z dzisiejszych filozoficznych systemów poszczycić się nie może, fakt to tak oczywisty, iż Ojciec św. w kilku tylko słowach o nim napomknął. Znamię to nazywa on proprium et singulare scholasticorum theologorum. I czyliż tak nie jest rzeczywiście? Wszak dzisiejsza filozofia za chlubę sobie poczytuje swą niezawisłość od wiary, pyszni się swą pełnoletnością, do której doszedłszy, strząsła z siebie pęta wiary, zerwała nić wiążącą ją z Kościołem. Nawet katoliccy myśliciele, chcąc filozofię podźwignąć z jej poniżenia, nie zawsze kierowali się światłem wiary w swych zapatrywaniach. Takie niefortunne porywy widzimy np. w szkołach Hermesa i Günthera.
Przystąpmy teraz do trzeciego punktu Encykliki papieskiej: Inter Doctores scholasticos omnium princeps et magister longe eminet Thomas Aquinas.
Zalety wyróżniające go od innych, to dziwna rozległość wiedzy i ten ład zdumiewający tak w całej jego teorii, jak w najdrobniejszych jej cząstkach i odłamach. Do szczególnych też jego przymiotów policzyć należy gruntowną, niezachwianą pewność zasad, na których opiera dochodzenie prawdy, siłę w rozumowaniu i dowodach, jasność w wyrażaniu się o przedmiotach najoderwańszych i najmniej dostępnych. Doktor Anielski sprowadzając swe badania aż do najpierwszych, zasadniczych pewników, otworzył następnym pokoleniom niewyczerpane kopalnie drogocennych skarbów prawdy. Mocą tych zasadniczych pewników, on sam jeden tylko walcząc przeciw wszystkim, pokonał stanowczo błędy wieków ubiegłych, i pozostawił niezwyciężoną broń nawet przeciw tym fałszywym teoriom, które później dopiero kiełkować poczęły. Te są wewnętrzne zalety nauki św. Tomasza, wyszczególnione w Encyklice Leona XIII.
Rzeczywiście też, przebiegając myślą ów długi szereg dawnych Scholastyków i szukając w ich gronie mężów, których by się godziło stawić obok Anielskiego Doktora, znajdujemy pięć tylko imion prawdziwie znakomitych: Piotra Lombarda, Aleksandra z Hales, Alberta Wielkiego, Bonawenturę i Scota. Lecz obok tych monumentalnych postaci, bez porównania wyżej stoi Tomasz z Akwinu. Najniższy stopień jego piedestału stanowi Piotr Lombardo. W dziełach Piotra właściwa filozofia wobec teologii zbyt podrzędną gra rolę, a systematyczny układ całości zaledwie w głównych rzucony zarysach. Słowem, u niego podobnie jak w pismach Ojców Kościoła spotkać się można z wszystkimi kwestiami filozoficznymi ale brak w nich porządku, brak systematycznego całokształtu: jest to tylko szkic, który wykończyć miała ręka św. Tomasza.
Aleksander Halensis (tak zwany od klasztoru Franciszkanów w Hales, w angielskim hrabstwie Glocester) otrzymał na akademii paryskiej zaszczytny tytuł Doktora niepokonalnego, Doctor irrefragabilis. Genialny jego umysł przyswoił sobie wszystkie skarby filozoficznej i teologicznej wiedzy w przeszłości zdobyte, ale przekształcił je i opracował wedle nowych wzorów. Właśnie podówczas zaczęto na Zachodzie za pośrednictwem hiszpańskich Maurów, zaznajamiać się bliżej z pismami Arystotelesa, a przekład ich w języku arabskim zastąpiono pierwotnym tekstem greckim. Aleksander w szkole Arystotelesa, choć nie wzbogacił swego umysłu nowym materiałem wiedzy, poznał jednak tam wykończoną metodę układu systematycznego i znalazł doskonały wzór ścisłej argumentacji. Zdobycze te umiał on zręcznie spożytkować. Atoli filozoficzne jego prace podały tylko fundament do przyszłej budowy, mimo, że olbrzymie głazy tego fundamentu prawdziwie po mistrzowsku były obrobione. Przerwaną pracę Aleksandra podejmuje mistrz nowy, Albert Wielki. Dotychczas filozofię w szkołach chrześcijańskich traktowano w połączeniu z teologią tak, że cała wiedza filozoficzna znajdowała swe zastosowanie przy uzasadnieniu kwestyj teologicznych oraz głównych punktów oparcia dla prawd objawionych. Albert Wielki udoskonalił i zreformował ten system. Rozdzielił on te dwie najwyższe dziedziny ludzkiej wiedzy i każdą z osobna rozwinął i opracował. Wprawdzie w dziale filozoficznym występuje on po największej części jako naśladowca Stagiryty, ale za to w teologii kreśli przeważnie własne filozoficzne poglądy. Z szczególniejszym zamiłowaniem zastanawia się on nad naturą i wszystkimi jej zjawiskami, i stąd to pochodzi chlubny jego przydomek: doctor unversalis.
Aleksander z Hales i Albert Wielki to dwa ostatnie stopnie składające się na piedestał dla Tomasza z Akwinu. Anielski Doktor lubo nie o wiele rozszerzył widnokrąg dotychczasowej filozofii, wszechstronnością jednak przewyższył swych mistrzów, a bystry jego wzrok nie pomija żadnego jestestwa, którego by najdalszych przyczyn i najwyższych celów nie usiłował do głębi przeniknąć. W badaniach swoich dosięgnął on niezawodnie najwyższego szczytu duchowej, racjonalno-spekulatywnej wiedzy. Przed nim jej obręb w nierównie ciaśniejszych zamykał się ramach, po nim nie rozszerzył się wcale, owszem zaciemnił się i zdrobniał. Nasz wiek, mimo nabytków wiedzy i tylu nowych płodów umiejętności, nie domyśla się nawet, jakie mnóstwo, już nie drobnostkowych zagadnień, ale najważniejszych kwestyj, jasno i wyczerpująco rozwiązanych, kryje się w pismach św. Tomasza. Stąd też, jak mówi Leon XIII, jego pisma są zbiorem praw zasadniczych, według których wszystkie filozoficzne teorie, czy to dawne, czy dzisiejsze sądem prawdy ocenić możemy. Lecz Tomasz św. nie tylko na tym punkcie przeszedł swoich mistrzów. Ma on niepospolity, szczegółowy jakiś dar porządku i jasności tak w całym systemie jak i w rozkładzie pojedynczych kwestyj, które na wzór Arystotelesa jasno i zwięźle rozstrzyga. Najprzód określa najdokładniej kwestię sporną o którą chodzi; następnie stawia racje pro i contra, dowodami kwestię stanowczo rozstrzyga, a wreszcie, opierając się na tych dowodach, rozwiązuje poprzednie zarzuty. Opracowanie takie kwestii dziwną jest nacechowane zwięzłością. Trudno tam dopatrzeć się zbytecznego wyrazu, lecz niemniej trudno znaleźć choćby tylko jedną niezapełnioną lukę.
A jednak, co bardziej jeszcze zadziwia, lakonizm ten łączy się z taką jasnością wykładu, że zrozumienie go, nawet początkującym żadnej nie sprawia trudności. Te właśnie przymioty zjednały św. Tomaszowi chlubne miano Anioła szkoły. Do takiej doskonałości nie wzniósł się nawet seraficki Doktor (Doctor seraphicus), św. Bonawentura, a tym mniej jeszcze Doktor subtelny (Doctor subtilis) Duns Scotus. Ten ostatni, obdarzony rzadką przenikliwością i bystrością umysłu, prawdziwy mistrz w sztuce destrukcyjnej, w krytyce przeczącej, staje się niedołężnym tam, gdzie idzie o dodatnie uzasadnienie własnych swych twierdzeń; podobnie jak obcą mu jest wszelka droga pośrednia między destrukcyjną krytyką zdań innych a obroną własnych opinii, tak też w samejże argumentacji owa aurea via jest dla niego krainą nieznaną. W najsubtelniejszych dystynkcjach, w drobnostkowym zaciekaniu się i analizie, w łamanych sztukach akrobatycznej dialektyki wytęża całą bystrość myśli, niejako popisuje się nią. Tomasz św. przeciwnie, nigdy ani na krok nie zbacza ze złotej drogi środkowej. Z tej też przyczyny zajmuje on najwyższe stanowisko w całym owym zastępie filozoficznych znakomitości.
Że te zalety wyszczególniające Anielskiego Doktora opierają się na rzeczywistej podstawie, a nie były tylko jakimś przywidzeniem opinii współczesnej, która nie mając zmysłu rzetelnej oceny, chciałaby niezasłużonym uczcić go hołdem, o tym świadczy cześć i szacunek oddawany jego zasługom nieustannie przez sześć wieków następnych.
Czyliż to rzecz możebna, aby to kilkowiekowe uznanie było tylko jakąś modną opinią a nie wyrazem istotnej przedmiotowej wartości? Prawda, wydarza się niekiedy, że mówcy, artyści, poeci, uczeni nawet, a najczęściej filozofowie wchodzą w modę. Na próżno badawczy zmysł sumiennego krytyka szuka w nich wartości, by mógł usprawiedliwić i uzasadnić ten zapał powszechny. Darmo – poszukiwania jego kończą się zwykle na niczym, nic w nich wielkiego i pochwały godnego nie znajduje, choć ich wielkością i talentem się zachwyca. Atoli chwilowe takie oczarowanie publiczności, to tylko szał jednodniowy, to ogień płonącej słomy, co prędko wybucha, lecz gaśnie jeszcze prędzej. Nieubłagany sąd historii zrywa ten nimbus z czoła modnego mędrca, a dźwięk jego sławy nie doleci już nawet do najbliższego pokolenia. Nie taki wieniec zdobył sobie Tomasz z Akwinu. U stóp jego leżą świadectwa składane przez sześćset lat. Prawie wszystkie dawne i późniejsze zakony obierają go mistrzem i kierownikiem swej kształcącej się młodzieży. Oprócz braci św. Tomasza tj. zakonu św. Dominika, Karmelici i Benedyktyni, Augustianie i Jezuici i tyle późniejszych kongregacyj w jego kształcą się szkole. Najsłynniejsze w dziejach uniwersytety, dopóki nie wygasła w nich wiara, głosiły przez całe wieki z filozoficznych swych katedr naukę Anielskiego Doktora. Papieże, którym jako stróżom prawd Boskich przysługuje niezaprzeczone prawo sądu nad świecką filozofią o ile ta wkracza w granice prawd objawionych, wyrażają się z najwyższym uwielbieniem o dziełach św. Tomasza, system jego zowią nauką, od której odstępując, nie podobna nie narazić się na niebezpieczeństwo zawikłania się w błędy. Ita ut nusquam qui eam tenuerint inveniatur a veritatis tramite defecisse et qui eam impugnaverit, semper fuerit de veritate suspectus (Innocentius VI, Sermo de S. Thoma). Stolica Apostolska trzykrotną aprobatą zaszczyciła św. Tomasza. Najprzód przy jego kanonizacji, gdzie Papież orzekł uroczyście, że nauka Tomasza z Akwinu nie zawiera ani jednego błędu przeciwnego ogłoszonym dogmatom wiary, lecz owszem zgadza się z nią najzupełniej. Po wtóre przy ogłoszeniu go Doktorem Kościoła. W tym akcie uroczystym, Stolica Apostolska przedstawia Tomasza św. nie jako mędrca, którego systemu trzymać się można bez niebezpieczeństwa dla wiary, ale jako mistrza, który wśród ciemnych chodników wiary światłem mądrości swojej pewnym krokiem prowadzi. Trzecia aprobata Kościoła – to właśnie okólnik, któremu tę pracę poświęcamy. Od czasów Ojców Kościoła żaden z jego doktorów nie może się poszczycić poparciem swej nauki tak gorącym, tak częstym, i w tak chlubnych wyrazach, w jakich Kościół zawsze zalecał naukę św. Tomasza (1). Nic więc dziwnego, że Leon XIII pragnąc wskazać synom katolickiego Kościoła bezpieczną gwiazdę przewodnią, która by im przyświecała na drodze filozoficznych badań, wybrał z całego szeregu wielkich geniuszów nauki, jednego tylko Tomasza z Akwinu. Trafność tego wyboru potwierdza i jawnie uznaje cały Kościół katolicki – nie osobnym wprawdzie dekretem, ale stałym od dawna datującym się zwyczajem. Na soborach liońskim, wienneńskim, florenckim, trydenckim i watykańskim, nauka św. Tomasza była normą, według której wydawano sąd o błędach odstępstwa, herezjach i racjonalizmie. Sobór trydencki obok Pisma św. i dekretaliów papieskich kazał położyć na ołtarzu summę św. Tomasza, aby do niej uciekać się po radę, z niej czerpać dowody, w niej szukać rozwiązania trudności.
Wreszcie powołuje się Leon XIII na pochwały, których św. Tomaszowi nie szczędzą sami nawet heretycy. Między nimi wyrobiło się to przekonanie, że gdyby można było zniszczyć pisma i usunąć naukę św. Tomasza, nietrudno byłoby podkopać i zburzyć katolicki Kościół. Płonna to wprawdzie nadzieja, ale świadectwo nie bez prawdziwej wartości. Inanis quidem spes, sed testimonium non inane.
Tymi słowy zamyka Papież teoretyczną część Encykliki, przechodząc do praktycznego zastosowania udowodnionej konkluzji. Tu zwraca się on do biskupów (do nich to bowiem odnosi się całe to pismo) ze skargą, że ta dawna filozofia, która już tyle błogich wydała owoców, dziś ze szkodą ludzkości traci powszechny szacunek, a na jej miejsce wstępuje inna, siejąca dokoła tylko niepewność, zwątpienie i błędy. Niestety, mówi dalej Namiestnik Chrystusowy, nowa ta filozofia znajduje niekiedy przystęp i do katolickich uczonych, którzy wolą raczej całkiem się wyrzec drogiej spuścizny dawnych mędrców, aniżeli wzbogacać ją nowymi zdobyczami. Dlatego z pochwałą i uznaniem odzywa się on do uczonych i biskupów, którzy w ostatniej połowie naszego stulecia dokładali wszelkich starań, aby filozoficzne studia wprowadzić na tory wytknięte przez św. Tomasza. W końcu zachęca ponownie wszystkich biskupów, aby uczącej się młodzieży otwierali owe źródła, z których płynie najczystsza woda filozoficznej wiedzy. Oto przyczyny gorącej jego odezwy. Czasy nasze, czasy wzrastającej niewiary, wymagają od sług Kościoła wystąpienia w pełnej zbroi naukowej wiedzy, aby roztropnie i umiejętnie bronić sprawy religijnej. Ludzi, którzy lekceważąc prawdy objawione własnego tylko rozumu chcą słuchać, takich ludzi trzeba pozyskać dla wiary, wykazać im Boski jej początek i zgodność z rozumem. Pokój i szczęście ludzkości zawisłe od zdrowych zasad, od zasad prawdziwej wiary.
Wszystkim umiejętnościom potrzeba nowej dźwigni, wyższego polotu, barw, piękniejszych i czystszych. Potrzeby te dałyby się zaspokoić zwrotem filozoficznych dążności do najwznioślejszego wzoru, do nauki Tomasza z Akwinu. On sam powinien być mistrzem ludzkości a nie scholastyczna filozofia w ogóle, aby się komu nie zdawało, że znów powstać i panoszyć się mają wszystkie jej subtelne kwestie i płytkie a bezcelowe rozprawy, wszystkie przesadzone dialektyczne szermierki, wszystkie dziwaczne pojęcia niezgodne z rezultatami ścisłych nauk dzisiejszych. Z samych więc dzieł św. Tomasza, czerpać należy, lub przynajmniej z dzieł, które w jego duchu pisane jego też myśli wiernie odzwierciedlają; nie zaś z owych źródeł nieczystych co w swych własnych mętach okazują nam mądrość Anielskiego Doktora, skażoną naleciałościami obcych żywiołów. – Ostatnie słowa Encykliki są wyrazem nadziei, że przy gorącym współudziale sił naszych, sam Bóg też pospieszy z pomocą i błogosławieństwem. W tym celu idąc w ślady św. Tomasza, wszyscy jednomyślnie kornymi modły wzywać powinniśmy Tego, który jest dawcą wszelkiego światła, aby wierne swe dzieci napełnił duchem prawdy i wiedzy, aby oświecił ich umysł do zrozumienia prawdziwej mądrości. W modlitwach tych wsparciem i pomocą niech nam będzie Najświętsza Maryja Panna, Stolica Mądrości i patronka Kościoła i oblubieniec Jej św. Józef, niech tym wsparciem będą owi wielcy Apostołowie Piotr i Paweł, którzy niegdyś sami cały świat starożytny stoczony trądem błędów, odświeżyli rosą prawdy nadprzyrodzonej, rozpogodzili światłem Boskiej mądrości.
Taka jest treść i tendencja papieskiej Encykliki. Zanim przypatrzymy się bliżej jej doniosłości, niech nam będzie wolno już z góry odpowiedzieć na niektóre zarzuty. Nieraz i u nas spotkać się można ze zdaniem tylekrotnie powtarzanym w liberalnych dziennikach włoskich, że okólnik Leona XIII, to świeży przykład, dowodzący jak Papieże, wiedzeni żądzą absolutnej władzy, przywłaszczają sobie prawo mieszania się do tego co jest poza obrębem ich kompetencji. Wszak Papież nawet według pojęć katolickich jest stróżem tylko samego Objawienia. Do tej zaś kategorii nie zalicza się filozofia; ta bowiem nie na Objawieniu ale na rozumie się opiera. A więc Papież o filozofię troszczyć się nie powinien. Co więcej, okólnik jego wkracza w prawa przysługujące samemu tylko rządowi. Filozofia bowiem, to jeden z wydziałów szkół publicznych, a tam prócz państwa nikt inny żadnych zmian zaprowadzać nie ma prawa. Tymczasem zjawia się list papieski, polecający biskupom zmienienie studiów według danych wskazówek, jak gdyby biskupi mieli jakąś władzę ponad najwyższym zwierzchnictwem państwowym.
Słówkiem odpowiem na obydwa zarzuty.
Papież jako stróż wiary ma istotne prawo i obowiązek, ostrzegać wiernych przed wszelką doktryną, która uwłacza wierze i wrogo przeciw niej występuje. Że zaś właśnie filozofia tak często stawia teorie zasadniczo niezgodne z dogmatami wiary i wprost przeciw nim wymierzone, więc oczywiście ten, którego pieczy powierzony jest skarb wiary, musi mieć prawo i możność oddziaływania na te teorie, musi mieć prawo do krytycznego sądu o takich doktrynach, które choć w samym tylko rozumie uzasadnienia szukają, jednak tak ściśle wiążą się z dogmatami wiary, że prawdziwość jednych, od prawdziwości drugich bezwzględnie zawisłą być musi. Jakim np. sposobem mógłby Kościół obronić wiarę w osobowego Boga, Stworzyciela świata, gdyby mu nie wolno było potępić panteizmu, który z tą wiarą w jawnej stoi sprzeczności? Kościół więc czuwając nad całością wiary ma tym samym prawo rozciągać swą pieczę i na filozoficzne doktryny o ile te wchodzą w związek z prawdami objawianymi. Istną bowiem niedorzecznością przypuścić, żeby to, co prawdą jest w porządku wiary, mogło być błędem w porządku filozofii. Prawda jest tylko jedna, a ta prawda jeśli tylko przystępną jest dla rozumu, stanowi przedmiot wiedzy zarówno Boskiej jak ludzkiej. Dlatego też Kościół prawnie postępuje, owszem spełnia wówczas cząstkę swego posłannictwa gdy przemawia do wiernych: Wśród prac i badań waszych kierujcie się tą a nie inną nauką, bo w niej żadne niebezpieczeństwo wierze nie zagraża. Tę samą przestrogę powtórzyć może Kościół ze względu na drugi zakres swego nauczycielskiego urzędu. Papież jest stróżem nie tylko prawdziwej wiary ale i prawdziwej moralności. A prawo moralne również jest przedmiotem badawczych usiłowań rozumu. Przykazania podane na kamiennych tablicach na górze Synaj, wyryte już były ręką tego samego prawodawcy na duchowych tablicach ludzkiego rozumu. Prawo moralne nadane Objawieniem to tylko czystsze i przejrzystsze określenie praw wrodzonych, a sprzeczności między nimi nie ma żadnej, ani być nie może. Jeżeli zatem filozofia szerzy doktryny obalające kodeks prawa objawionego, to niezawodnie doktrynom takim prawda obcą być musi, a urząd nauczycielski, którego zadaniem jest czuwać nad czystością i nietykalnością moralnych zasad, może i powinien filozofię taką potępić, jako mistrzynię kłamstwa. Słusznie więc i z tego względu ten sam najwyższy urząd nauczycielski ma prawo powiedzieć swym uczniom: Jeśli moralnych powinności człowieka rozumem dochodzić pragniecie, niech na tej drodze kierownikiem i mistrzem waszym będzie ten, którego ja wam wskazuję; w jego naukach znajdziecie jasne i głęboko rozwinięte pojęcia, znajdziecie zasady przepisom moralności Bożej w niczym nie uwłaczające ani szkodliwe.
W takim tylko duchu przemawia w Encyklice Leon XIII prawem swej najwyższej nauczycielskiej powagi w rzeczach wiary i obyczajów. Niesłusznie więc partia liberalna obwinia go o wyjście poza obręb swej władzy.
Mniej jeszcze uzasadnione jest drugie oskarżenie o uzurpację praw zwierzchnictwa nad szkołami, będących, jak sądzą, wyłącznym przywilejem najwyższego majestatu państwa. Bynajmniej nie zamierzamy tu zastanawiać się nad legalną słusznością tego prawa, które rząd sobie przywłaszczyć usiłuje, na razie nie ma potrzeby rozbierania tej kwestii. Stolica św. ze zwykłą sobie roztropnością zawsze we wszystkich swoich rozporządzeniach, rachuje się ze stanem obecnym, chociażby ten stan nieopierał się na gruncie uprawnionym. Tak też i tutaj. Rozporządzenie wydane do biskupów jest prostą tylko zachętą i wezwaniem ich, aby w obrębie swych diecezyj, o ile to w obecnych stosunkach będzie możliwym, skutecznie na to wpłynęli, żeby kształcącą się młodzież zapoznać z nauką św. Tomasza, a pod jej puklerzem łatwiej uchronić młode umysły od wpływu przewrotnych teoryj, które i wiarę ich zachwiać i moralność podkopać są w stanie. Papież zachęcając biskupów do takiego postępowania, określa tylko nieco dokładniej to, czego sam już urząd pasterski od nich się domaga. Jako najwyżsi pasterze w poruczonych sobie diecezjach, mają oni ścisły obowiązek chronić serca swych wiernych przed zatrutym nasieniem błędów. A czyliż młodzież poświęcająca się naukom w szkołach rządowych, nie należy do liczby tych wiernych? Owszem, młodzież ta to część jej najważniejsza, to rdzeń każdego społeczeństwa; od warunków publicznego wychowania młodzieży zawisło szczęście lub zguba wielu pokoleń. A zatem Papież w swojej Encyklice nie uwłacza przywilejom rządowym, tylko spełnia święty swój obowiązek.
Nie możemy pominąć jeszcze jednej, ważnej okoliczności. Odezwa papieska, lubo bezpośrednio wystosowaną jest do biskupów, nie tylko ich dotyczy, ale i tych wszystkich, którzy jakikolwiek mają udział w zarządzie szkół publicznych, a szczerze pragnąc zostać dziećmi katolickiego Kościoła, nie zaparli się zwierzchnictwa Papieża nad sobą. Ale nawet i tacy, co odłączywszy się od Kościoła, nie uznają Boskiego początku i nauczycielskiej jego powagi, nie powinni z lekceważeniem pomijać zasad i poglądów zawartych w papieskiej Encyklice lecz owszem z uwagą zastanowić się nad nimi. Bo zapatrując się nawet z naturalnego tylko stanowiska, nauczycielski urząd Kościoła przedstawia się nam jako zjawisko tak potężne, tak wyjątkowe, że podobnego doń nie znajdzie na ziemi. Ta najwyższa władza już od dziewiętnastu wieków spełnia bez przerwy swe posłannictwo. Nauka ustami jego głoszona od początku aż po dzień dzisiejszy zawsze jest ta sama. Stulecia przesuwające się kolejno, nie nadwerężyły jej w niczym. A przecież ta nauka pod strażą Kościoła nie pozostała martwą tylko mumią, bez ruchu i życia, lecz rosła jak żywy organizm, który wnętrzną swą siłą kształtuje się i rozrasta, nie zmieniając swojej istoty. Ten wzrost ustawiczny, ten coraz doskonalszy rozwój prawd objawionych, co jak pączki wystawione na promienie słońca pełnym strzelają kwiatem, to właśnie dzieło nauczycielstwa Kościoła. Gdzie znajdziem na ziemi podobną instytucję?! Jeśli więc taka powaga występuje i uroczyście zapewnia, że dla dobra społeczeństwa ludzkiego potrzeba zmienić kierunek w jednym z działów naukowych, że potrzeba się jąć innego systemu i za innym pójść mistrzem, naonczas zapewnienia takiego ani lekceważyć, ani tym mniej z jawną pogardą odrzucać się nie godzi. Postępek taki byłby w każdym razie, co najmniej nierozumnym.
A zatem Encyklika "Aeterni Patris" nie wdziera się w państwowe przywileje, tylko zbawienną daje przestrogę, którą i rządy świeckie na uwagę wziąć by powinny dla szczęścia ludzkości, dla dobra swoich poddanych.
(C. d. n.)
–––––––––––
Artykuł z czasopisma "Przegląd Powszechny", Rok pierwszy. – Tom II (kwiecień, maj, czerwiec 1884), Kraków 1884, ss. 161-179.
Przypisy:
(1) Dominikańskie Bullarium przytacza około 30 listów papieskich gorąco polecających system św. Tomasza.
( PDF )
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści dzieła ks. Antoniego Langera SI pt.
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: