CZŁOWIEK W STOSUNKU DO RELIGII I WIARY

 

KS. ANTONI LANGER SI

 

––––

 

Religia jest dla woli, podstawą moralności – żądzę szczęścia ukaja, wskazując jej prawdziwy przedmiot poza światem – bezreligijność rodzi pesymizm i rozpacz. – Religia względem państwa i społeczeństwa. – Zdania o tym starej filozofii. – Główne czynniki państwa na religii się opierają: – władza – ustawy – obowiązki wzajemne obywateli – przysięga.

 

Religia jest więc środkiem zachowawczym prawdziwej godności człowieka. Co więcej, ona stanowi dla woli podstawę moralności, a z tego stanowiska jest też źródłem wszystkich dobrodziejstw, które z moralności na całe społeczeństwo spływają. Jestże możliwą moralność bez religii? Tak jest, istnieje nawet moralność bez religii, bez Boga, ale moralność tak różnobarwna, tak zmienna, jak ludzkie serce z tysiącem swych żądz i majaczeń: inna dla artysty, inna dla poety, inna dla dyplomaty, słowem moralność dla której słupy graniczne nie istnieją, moralność wobec której drży sumienie, moralność, którą zdrowy rozum potępia. Ale moralność prawdziwa, której przepisy zgodne są z sumieniem, która pokojem duszę napełnia, której krytyka zdrowego rozumu w niczym nie zachwieje, taka moralność bez religii ostać się nie może. Zdrowa, rzetelna moralność jest prawem, które człowiek widzi ponad sobą i oraz we wnętrzu serca swego. Jak każdy atom nieżywotny nosi w sobie stałe prawa działania i ruchu, tak i w głębi serca ludzkiego tkwi niezmienne prawidło postępowania. Atom działa podług praw koniecznych, ale tej konieczności nie czuje, bo praw swych nie ma wypełniać wolną wolą, ale tylko bezwiednym ustrojem swej natury.

 

Człowiek zaś ma spełniać swoje prawa wolną wolą. Aby więc tę wolną wolę nakłonić do wypełnienia prawa pomimo jego trudności, potrzeba było wlać w serce człowieka jakiś głos odzywający się już to upomnieniem i groźbą przed naruszeniem prawa, już to skargą i wyrzutem po jego przestąpieniu, już wewnętrzną pociechą i weselem po wypełnieniu powinności. Cóż naucza religia o tym prawie? (1) Prawo to jest wolą najwyższego Pana człowieka, jest odzwierciedleniem Jego świętości; sankcją tego prawa jest cała wieczność szczęścia lub nieszczęścia. Nagroda sowicie wystarczająca do przeważenia wszystkich trudności w wykonaniu prawa zachodzących, kara dosyć groźna, by od najponętniejszych rozkoszy odstraszyć. Wprawdzie i bez religii prawo to w nas nie zamiera, ale dopiero przez religię spływa nań wyższa siła, Boska powaga. Odrzućmy religię, a w cóż się obróci moralność? Oto będą tylko podmiotowe zdania i sądy, bez podstawy absolutnej, bez sankcji, bez siły obowiązującej, zdania i sądy, które skutecznego nacisku na wolę wywrzeć nie zdołają, ani nawet w granicach samowładnie sobie zakreślonych utrzymać jej nie potrafią. Moralnym stanie się wówczas to wszystko co tylko się człowiekowi podoba, co mu pożytek i korzyść przynosi (2). Odrzućmy religię – a zniknie nam z przed oczu Bóg najwyższy prawodawca, którego najświętsza wola jedynie może być bezwzględnym i skutecznie obowiązującym prawidłem. Człowiek będzie wtedy sam sobie prawodawcą, bo stanie ponad prawem, które czuje w swym sercu; wtedy wolno mu będzie naginać je do okoliczności, zmieniać i przekształcać podług upodobania. I któż mu tego zabroni? Rozum może? Ale sam rozum tysiąc przyczyn na zawołanie wynajdzie, aby ominąć lub podać w wątpliwość to wszystko co by w tym prawie sercu zawadzało.

 

Odrzućmy religię a z nią świadomość Boga-prawodawcy, stojącego na straży swych praw z nagrodą i karą wiekuistą – gdzież wtedy znajdzie człowiek siłę do wyrzeczenia się tego, co rozum wprawdzie z jednej strony za haniebne uznaje, lecz z drugiej jako korzystne ukazuje? Cóż w takiej kolizji zdecyduje wolę? Człowiek weźmie wówczas wagę do ręki i badać będzie, co więcej zaważy: hańba czy strata zysku? A na którą stronę przechyli się szala, to rozstrzygnie o wyborze: ale w każdym razie egoizm jedynym zostanie czynnikiem. Tak więc istotna moralność zniknie z życia ludzkiego. A jeśli pogarda moralnego prawa od razu nie wystąpi na jaw, stanie się to głównie dla względów ludzkich, dla zwyczaju, który go jeszcze otwarcie nie potępił.

 

Jakąż moralność mają ci, co odrzucili dekalog? Co najwięcej tylko taką, jakiej wymaga opinia publiczna; a dla niej zawsze wystarczą pozory. Kto zaś gardzi opinią, lub nie ma powodu jej się obawiać, ten już nie ma nad sobą żadnego hamulca, ni prawa. Po odrzuceniu prawa Bożego wali się gmach moralności a natomiast otwiera się bezdenna przepaść wstrętnego samolubstwa.

 

Lecz przejdźmy dalej. Przez religię nie tylko rozum się doskonali, nie tylko wola uszlachetnia, ale i najistotniejsza dążność nasza zaspokaja się szczęściem. Fakt to widoczny, niezaprzeczony, że pragnienie szczęścia przenika całą naszą istotę, całe życie nasze. Czujemy je w każdej chwili, w każdym poruszeniu woli, w każdym drgnieniu serca. Przypatrzmy się całej skali uczuć naszych a znajdziemy, że w każdym z nich, ilekroć się poruszy, chodzi zawsze o jakąś cząsteczkę szczęścia. Dlaczego np. zapalamy się gniewem? Najczęściej dlatego, że nam odebrać chcą jakąś cząstkę szczęścia naszego, lub że nam już ją wydarto. Czemu bojaźń przejmuje nas dreszczem? Również dlatego, że przewidujemy, albo niebezpieczeństwo utraty jakiegoś dobra, które nas uszczęśliwia, albo bliskość zła tąż samą krzywdą nam zagrażającego. Czemu w sercu naszym budzi się tęsknota? Czyż nie za szczęściem, które gdzieś daleko w różanym obłoczku nadziei do nas się uśmiecha? Skąd promień radości spływa nam do duszy, jeśli nie z szczęścia, które posiąść nam się udało. Dawna filozofia rozróżniała w żądzy zmysłowej (appetitus sensitivus) dwojaką władzę: appetitum concupiscibilem i appetitum irascibilem. Pierwszy oznaczał skłonność niższej części naszej natury do dóbr właściwych, oraz bojaźń zła, mogącego zniszczyć lub nadwerężyć jej dobrobyt: pod tę władzę podporządkowywano wszystkie uczucia (affectus), będące wyrazem tej skłonności. Appetitus irascibilis przedstawiał znów władzę przełamywania trudności i zawad, stojących oporem w dążeniu do dobra i unikaniu zła. Wszystkie zaś uczucia wyrażające tę władzę w rozmaitych odcieniach i formach do tej kategorii zaliczano. Z tego podziału dawnej filozofii wynika, że wszystkie uczucia uważane były za jedną dążność do szczęścia, w różnych kierunkach, postaciach i stopniach się objawiającą.

 

Że zaś rozumna wola w każdej swej czynności szczęścia szuka i za szczęściem goni, jest to konieczność jej natury. Bo przedmiotem jej tylko dobro (bonitas) być może. Jeśli więc możliwym się okaże dobro w jakimkolwiek jestestwie osiągnąć, tym samym też możliwym będzie, że chęć jej w czyn się zamieni. Zatem teoria Kanta stoi w zupełnym przeciwieństwie z ludzką naturą, skoro utrzymuje, że prawdziwa moralność wykluczać musi wszelki wzgląd na szczęście osobiste. Gdyby to w istocie prawdą być miało, natenczas cały ustrój naszej natury, dłonią najmędrszego Stwórcy wykonany, byłby zupełnie nieodpowiednim do celu: bo Bóg uczynił tak umysłową jak i zmysłową dążność do szczęścia istotnym pierwiastkiem życia naszego. I nawet wyjątkowe dusze które żyją zaparciem się i poświęceniem, w tym właśnie odmawianiu sobie wszystkiego najczystsze szczęście znajdują.

 

Jeśli więc prąd ten, to wyrywanie się za szczęściem jest rzeczywiście żywiołem naszej natury, to kędyż znaleźć to szczęście? Na ziemi? Nie – nigdy! Dowodem tysiące lat doświadczenia. Morze trosk i nędzy i ubóstwa i łez zalewa naszą ziemię, a każde serce czerpie z jego fal swą cząstkę goryczy. A choć niekiedy słońce szczęścia świetlanym swym blaskiem opromieni którego z biednych śmiertelników, zjawisko to trwa tylko chwilę, czarne chmury gromadzą się nad opromienionym czołem... i złoty promyk szczęścia znika bezpowrotnie. Gdybyśmy nawet mogli rozkosze świata tego pić wszystkimi porami ciała i pełną piersią nimi oddychać – jeszcze szczęście jak cień uciekałoby przed nami. Bo na wrażenia takich rozkoszy serce ludzkie prędko obojętnieje i odwraca się ze wstrętem od przedmiotu, który wczoraj jeszcze je zachwycał. W końcu uczuwa ono, jak mówi Hartmann, że wszelkie szczęście ziemskie jest tylko próżnością... tak samo już przed paru tysiącami lat zawyrokował ukoronowany filozof, zakosztowawszy wszystkich jego słodyczy: Omnia vanitas et afflictio spiritus.

 

Nie tylko chrześcijańscy pisarze ale przede wszystkim przedstawiciele filozofii pesymistycznej (4) zbytecznym czynią dalsze rozwodzenie się w tej materii.

 

A więc ten popęd do szczęścia, co tak głęboko w sercu naszym się rozkorzenił, że go wyrwać niepodobna, nie miałżeby nigdy znaleźć zaspokojenia? Miałżeby być nieustanną tylko katuszą serca ludzkiego przez cały czas jego istnienia? Zaprawdę byłoby to bluźnierstwem przeciw najmędrszemu i najdobrotliwszemu Bogu. Tutaj jedna tylko religia – a religia niewychodząca nawet poza granice przyrodzonego rozumu, może nam dać światło i rozwiązanie, może wlać w serca spokój i radość wśród i pomimo ziemskiego cierpienia. Rozum niezapierający się Boga, wskazuje nam inny świat gdzie wyrównają się wszystkie nierówności ziemskiego tułactwa, gdzie każdy trud znajdzie zapłatę, każdy bój wytrwały uwieńczenie. Nieomylna nadzieja tej zapłaty wiecznotrwałej już tu na ziemi przemienia nam każdą gorycz w słodkość, każdą walkę w wesele. Najszlachetniejsi myśliciele starożytności przekonani byli o istnieniu świata pozagrobowego, jak niemniej o istnieniu sprawiedliwego a miłosiernego Boga. Istnienie bowiem Stwórcy odłączyć się nie da od istnienia pośmiertnego życia.

 

Człowiek nosi w swej piersi świadomość prawa Bożego – poznaje powinność wypełnienia go pomimo wzdrygania się woli, pomimo sofistyki w którą namiętności wikłają rozum. Serce człowieka odczuwa w sobie sankcję prawa: wyrzuty lub zadowolenie sumienia. Mogłożby więc wierne wykonywanie prawa, zdobyte mężną walką z pożądliwościami – tyle tylko zaważyć przed Bogiem ile zuchwałe przekraczanie Jego woli i pogarda Jego zakonu? Nie! Bóg nie może jednakowo oceniać obojga – lecz koniecznie pierwsze wynagrodzić musi, a ukarać drugie. Ale znów ziemia nie jest miejscem wyrównania występku z karą i cnoty z zapłatą: dowodzą tego nieustanne skargi na sprawiedliwość Bożą, na cierpienia i klęski ludzi cnotliwych, a gorszące powodzenia występnych. Gdyby życie pozagrobowe nie istniało, rachunek ten pozostałby niespłacony. Sprawiedliwość więc Boża domaga się bezwarunkowo pośmiertnego żywota, gdzie wyrównanie nastąpi (5). Nadto i wrodzone pragnienie szczęścia żąda zaspokojenia, a w tym życiu jakeśmy widzieli go nie znajduje. Bóg więc, który tak a nie inaczej ukształcił serce ludzkie, winien to własnej dobroci swojej, by go nie skazywać na Tantalowe męki. Albo więc zbłądził Stwórca dając człowiekowi naturę na wskroś przesiąkłą etycznym poczuciem obowiązku i oraz nieugaszonym szczęścia pragnieniem, albo też musi istnieć życie pozagrobowe (6).

 

Tak więc sam rozum przekonuje nas o istnieniu szczęścia pośmiertnego. Religijna świadomość idzie dalej, odkrywając nam wiekuistość tego szczęścia. Bo czyż byłoby serce nasze zaspokojone, gdyby to szczęście kiedykolwiek skończyć się miało? Ani chwili serce nie zakosztowałoby szczęścia zupełnego, gdyby w rozumie tkwiła świadomość, że to wszystko kiedyś przeminie. Szczęście nie może zwać się czystym i zupełnym szczęściem, jeśli nie jest trwałym, wiekuistym. Któżby wreszcie starał się o cnotę z poświęceniem wszystkiego, gdyby ostatecznie i cnota i występek do tego samego końca dojść miały?

 

Rozum widząc całą niedorzeczność tego wyniku, wnioskuje stąd, że przyszłość która nas czeka jest wieczną. A wieczną jest w szczęściu i wieczną w odrzuceniu: bo niepodobna przypuścić, by kiedykolwiek kara w nagrodę przemienić się miała. W drugim życiu albowiem droga do zasługi musi być zamkniętą. Życie ziemskie ma właśnie znaczenie pielgrzymki do celu; i dlatego odpowiedniej jego pracy i staraniom towarzyszy zasługa. Życie pozaświatowe jest już zupełnie czymś innym. Pielgrzymka skończyła się u grobu; odtąd już cel się zaczyna. A gdzie cel, tam już nie ma wędrówki. Że zaś zasługująca nasza wędrówka odbywa się wolną wolą, stąd wypływa, że z końcem pielgrzymki ustać musi wszelki wolny wybór. Co człowiek wybrał za życia, jeśli wyboru tego nie zmienił aż do zgonu, to też będzie jego udziałem na wieki. Jak obrał dobro za życia, dobra też chcieć będzie przez całą wieczność, i wskutek tego przez całą wieczność dobro będzie mu nagrodą. Jeśli zaś zło miłował w życiu a przy zgonie nie wyrzekł się tej miłości, to to utkwienie w złem trwać w nim będzie przez wszystkie wieki, a tak niepodobna, aby kiedykolwiek mógł sobie wysłużyć zakończenie nieszczęścia.

 

Religia więc sama jedna jest nam drogowskazem do osiągnięcia szczęścia prawdziwego i wiekuistego, drogą przestrzegania prawa, palcem Bożym w ludzkim sercu wyrytego. Religia tym sposobem znosi poniekąd i usuwa wszelką nędzę, wszelki ból tej ziemi: bo słońce nadziei tak cudownym pozłaca je blaskiem, tak podnosi i uszlachetnia, że właśnie one same mogą się stać przedmiotem najgorętszych pragnień człowieka i wywołać z serca ludzkiego takie aspiracje, jak św. Teresy: Domine, aut pati, aut mori! Jeśli zaś poczucie religijne się stłumi – co dziś tak często się zdarza – jakżeż wówczas przedstawi nam się to życie? Padołem płaczu rojącym się od szaleńców. Jedni bezpożytecznie dźwigają ciężar żywota wśród łez, jeśli zgaśnie ta nadzieja – wtedy dla największej liczby upośledzonych od losu, nic innego nie zostaje, tylko zagasić i to nędzne życie. Dla nielicznych zaś, którym szczęście ziemskie się uśmiecha, w gruncie nie o wiele lepiej. Życie ich ustawiczną gonitwą za szczęściem, bez spoczynku i wytchnienia. Biegną więc we wszystkich kierunkach, kosztują wszystkich potraw z uczty mniemanego szczęścia... i wracają upadli na siłach, wyzuci z marzeń, z tym jednym przekonaniem w duszy, że życie najwykwintniejszym otoczone zbytkiem, niewarte by dźwigać jego ciężary.

 

Wykazaliśmy już czym jest religia dla człowieka jako jednostki. Teraz zobaczmy jeszcze czym ona jest względem społeczeństwa i państwa. Ważność tego punktu jest niezmierna. Wiele dziś mamy na porządku dziennym kwestyj socjalnych, kwestyj piekących, których by nigdy poruszać nie było potrzeba, gdyby więcej zwracano uwagi na wpływ religii w państwie i w rodzinnym ognisku. Dziś utarło się zdanie, że religia niepotrzebną jest państwu, bo policja, bagnety i więzienia wszystkiego dokażą. Owszem religia ujarzmiająca ludzkiego ducha zawadą jest dla polityki. Z tej właśnie przyczyny spostrzegamy dziś to samo we wszystkich państwach zjawisko i tę samą dążność, by Kościołowi czuwającemu nad dobrem religii, związać ręce, lub na każdym kroku stawiać tamy jego działalności. W tej bezreligijności dalej zaszły dziś państwa, niż niegdyś sam Wolter, który w jaśniejszej jakiejś chwili napisał te słowa: "Gdzie życie państwowe istnieje, tam też konieczną jest religia" (7). Dawni pogańscy filozofowie nigdy by nie pomyśleli o państwie bez religii. Owszem za coś niemożliwego uważaliby istnienie państwa, z którego cześć Boża byłaby wyrugowaną (8). I Plato w swym wzorze Rzeczypospolitej żąda religijnych obywateli i sądzi, że ludzie usuwający się z pod kierownictwa Bożego, i rodzinie i państwu niechybną gotują zagładę (9). Arystoteles uważa czujność nad wykonywaniem i poszanowaniem religii za najpierwszy i najważniejszy obowiązek rządu (10); dlatego też kapłaństwo jest według niego pierwszym stanem w państwie (11); wymaga on nawet od państwa, aby co najmniej czwartą część swoich dochodów obracało na podtrzymanie kultu (12). Taka była w pogańskiej filozofii nauka o państwie. Dla polityków nowożytnego pogaństwa religia jest zbyteczną! Ale same fakty świadczą przeciw tej nowej mądrości. Bo gdziekolwiek religia jest podkopana, tam wszędzie występuje groźne widmo anarchii i rozkładu. Czyż obecne chwile nie potwierdzają tego prawa? Czy we wszystkich państwach wulkan rewolucji nie grozi wybuchem? Czy to może w religijnych sercach nurtuje jej lawa? Aż nadto wiadomo, że jedynie z pośród ludzi wyzutych z religijnych zasad wychodzą bohaterowie przewrotu. Tak było na schyłku przeszłego stulecia we Francji, tak też wszędzie, nawet u pogan. I Montesquieu zauważył, że przyczyną upadku rzymskiego cesarstwa był upadek religii i moralności.

 

Inaczej też być nie może. Wszystko co tworzy, spaja i kształci państwo, na religii opierać się musi, w poczuciu religijnym czerpać swoją dzielność. Przede wszystkim formą substancjalną, że się tak wyrażę, państwa jest władza, ktokolwiek by był jej przedstawicielem, czy głowa ukoronowana, czy prezydent bez korony, czy parlament. Prawda to tak widoczna, że dowodu prawie nie potrzebuje. Dosyć rzucić okiem na materiał składający państwo, aby się o tym przekonać. Materiałem tym są tysiące i miliony obywateli, którzy razem złączeni starają się wspólnymi siłami o dobro pospolite. Ale obywatele wzięci z osobna różnią się w swych zapatrywaniach i co do celu, który osiągnąć mają i co do środków, których używać należy – bo "co głowa, to rozum". Nadto każdy pojedynczy człowiek ma swą szczególną, właściwą sobie siłę i skłonność woli. Aby więc jedność państwową zbudować i utrwalić, do tego konieczną jest potężna siła moralna, która by owych tysięcy i milionów nagięła zdania i wszystkie ich wole ku jednemu skierowała celowi.

 

Dalej w ustroju państwowym tyle jest rozmaitych funkcyj, urzędów, godności – a wszystkie zarówno potrzebne, podobnie jak w organizmie ludzkiego ciała – i wszystkie do jednego zmierzają celu. Znowu więc potrzeba jakiejś siły, która by każdemu członkowi nakazała ile i co ma spełniać dla dobra całości, i powiązała je w jedną organiczną pracę.

 

Taką potęgę moralną nazywamy zwierzchniczą władzę, auctoritas. Lecz gdzież jest źródło tej władzy? Chełpił się razu pewnego jeden z potentatów tej ziemi, mówiąc do oskarżonego: "Nie wiesz, że mam moc..." odpowiedział zagadniony: "Nie miałbyś żadnej mocy... gdybyć z wierzchu nie dano" (13). Gdziekolwiek istnieje moralna władza, tam też wola ludzka podlega konieczności moralnej; ta zaś konieczność moralna ma swą ostateczną przyczynę w samym tylko Bogu: o ile że Bóg, to wszystko, do czego chce wolę ludzką nakłonić uczynił środkiem koniecznym do osiągnienia wiekuistej szczęśliwości człowieka (14).

 

Człowiek zatem o tyle tylko tę moc moralnie zmuszającą posiadać może, o ile ona od Boga pochodzi i przez Boga jest uznaną. On stworzył człowieka istotą towarzyską, animal politicum: i dlatego też ludzkie społeczeństwo a zatem i państwo Jego jest dziełem. Do istoty zaś tego dzieła należy obowiązująca władza zwierzchnika. A więc władzy obowiązującej nie kto inny, jedno Bóg użycza panującemu. Wyrzućmy zatem z serca poczucie religijne a nie będzie już żadnej władzy istotnie obowiązującej, żadnej zwierzchniczej powagi. Tylko w świetle religii widać na czole panującego blask Bożego Majestatu. – Zgaśmy to światło, a panujący stanie przed nami jak pastuch, kijem tylko i psami pędzący swą trzodę. Takie zaś czysto zewnętrzne i przymusowe poddanie się władzy, bez udziału woli i przekonania ani trwałym nie jest, ani zaszczytnym.

 

Stąd też jasny wynik, że i prawo tylko na gruncie religijnym ma swoją wartość i znaczenie. Panujący rządzi państwem, prawami, które prąd społecznych czynności regulują. Ale skądże wypływa moc obowiązująca tych praw? owa moc, która nie tylko rękę od zbrodni wstrzymuje, ale i serce wiąże poczuciem powinności. Oczywiście z Boga: bo jeden Bóg tylko, jak już powiedzieliśmy, jest źródłem tej potęgi. Prawo tylko wtedy obowiązuje, kiedy z odwiecznym prawem Bożym jest zgodne (15): bo wtedy jedynie potwierdza Bóg wolę prawej zwierzchności i zmusza podwładnych do posłuszeństwa pod utratą wiekuistego celu.

 

Drugim również istotnym czynnikiem w istnieniu i rozwoju państwa, jest stosunek wzajemnego oddziaływania na siebie między obowiązkiem i prawem. Prawo i obowiązek to właściwa spójnia łącząca pojedyncze człony państwa ze sobą. Czymże byłaby zwierzchność, gdyby nie miała prawa rozkazywania, gdyby temu prawu nie odpowiadał obowiązek posłuszeństwa ze strony podwładnych? Ale i podwładny ma swoje prawa wobec zwierzchności, i zwierzchność swoje obowiązki względem podwładnego. Niemniej obywatelom też przysługują wzajemne między nimi prawa i obowiązki, jak: prawo własności, prawo dobrej sławy. Bez religii, w cóż się obrócą te prawa! Przedmiotowo, nie masz prawa, które by nie pochodziło od Boga; bo wszelkie prawo wtedy tylko jest prawem, kiedy wobec sumienia zachowuje moc obowiązującą – wszelka zaś moc obowiązująca od Boga tylko pochodzić może. Podmiotowo, czyli w sferze świadomości do tego samego przychodzimy wyniku. Jedno tylko religijne poczucie nadaje prawu świętość nietykalną. Cóż będzie prawem wobec władcy pozbawionego religii? – Nie zna przecież żadnego pana nad sobą, któryby wskazał granice jego władzy – tylko brutalna przemoc służy jego rozkazom, którą rzekome swe prawa zawsze zdoła wymusić. A czymże będzie obowiązek dla takiego zwierzchnika bez przekonań religijnych? a raczej czy może istnieć dla niego obowiązek, jeśli on nie wie o tym, że mu go wyższy jakiś władca nałożył?

 

Tak samo i naród zachowa się względem władzy. Gdzie duch religii nie zapanuje w sercach, gwałt i samowola będzie jedynym prawidłem jego obowiązków. Czy takie państwo mogłoby być trwałym, nietrudno osądzić, skoro w sercu jego jest widoczny zaród upadku. Czym są wzajemne prawa obywateli bez religijnych przekonań? Skąd ma bogacz prawo do swego majątku, czemu ubogi ma obowiązek zadowalać się swym ubóstwem? Wyrugujmy religię, a staniemy od razu wśród labiryntu kwestyj socjalnych, bez sposobu wyjścia i środka ocalenia. Dzisiejszy świat bezreligijny z dojrzewającym już posiewem komunizmu, najwymowniejszym jest tego dowodem.

 

Religia przeciwnie, ukazuje nam Boga, który nie będąc nikomu winien, duchowne i materialne dary rozdziela podług swego upodobania, jak mądrości i dobroci Jego stosownym się wydaje. Kto hojniej obdarzony został, chlubić się nie ma: bo wszystko co posiada, od Boga otrzymał. Komu zaś mniej hojna cząstka dostała się w udziale, ten skarżyć się nie powinien, bo i to niezasłużonym jest darem. Bóg umyślnie chciał takiej różności i ustanowił ją, aby wzajemnością potrzeb ludzi ściślej połączyć między sobą. Zresztą każdy przed swoim Stwórcą tylko z otrzymanych talentów ma zdawać rachunek: większe dary połączone są z cięższą odpowiedzialnością, od mniejszych mniej też wymaganym będzie. Wyrównują się wobec Boga ubóstwo i bogactwo (16).

 

Za ostatni dowód, potwierdzający wszystkie powyższe, niech nam posłuży przysięga. Panujący składa przysięgę swoim poddanym, a poddani panującemu. Przysięgą wierności związuje się urzędnik względem zwierzchnictwa; przysięgę wytrwania pod sztandarem składa żołnierz w ręce wodza. W aktach sądowych, gdy ludzie wymierzają sprawiedliwość, przysięga jest niezbędną pomocą dla krótkiego wzroku sędziów, którzy w głąb serca ludzkiego sięgnąć nie są w stanie, – ostatnią obroną sprawiedliwości i prawa. Otóż przysięga jest z natury swojej aktem religijnym, wezwaniem Boga na świadka, a więc i wyznaniem Boga wszechwiedzącego i karzącego nieprawość. Bez religii, bez wiary w Boga osobowego, przysięga nie tylko jest daremną, ale jest zgoła bez sensu. Państwo więc i społeczeństwo używające dotąd przysięgi dla spajania swych kardynalnych węzłów, uznaje dotąd tym samym, że religia jest mu potrzebną do istnienia.

 

Tak więc niezaprzeczenie uspołecznienie ludzkie na religii stoi. "Religia, mówi Laboulaye (17), jest najważniejszym czynnikiem politycznym, jedyną podstawą państw". Jeśli zaś religia podstawą jest państw wszystkich, to na religii też opierać się musi ich postęp, świetność, udoskonalenie i rozwój zupełny. Bo jak mawiała dawna filozofia: "Co jestestwom daje byt, to samo daje im zachowanie i udoskonalenie".

 

Cały ten wywód doprowadza nas do koniecznego wniosku, że nowożytna teoria "bezwyznaniowości państwa" jest wręcz przeciwna istocie państwa, sprzeczna z rozumem i sprzeczna z naturą ludzką. Religia, jak widzieliśmy, jest koniecznym wyrazem naszej rozumnej natury, jest najwyższym obowiązkiem człowieka; bezreligijność największym występkiem. Przez religię rozum się uszlachetnia, a wola uświęca prawdziwą moralnością. Słowem religia szczęściem jest całego człowieka. Dla społeczeństwa wreszcie jest ona dobrem nieocenionym, podstawą i korzeniem z którego pomyślność społeczna wyrasta i najpiękniejsze rodzi owoce. (C. d. n.).

 

X. Antoni Langer

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok trzeci. – Tom X. K kwiecień, maj, czerwiec 1886. Kraków. DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego. 1886, ss. 32-43.

 

Przypisy:

(1) S. Th., Sum. Theol., 1. 2, q. 93, a. 1. – Cousin, Du Vrai, p. 428 sq.

 

(2) Mayer S. J., Institutiones Juris naturalis, t. I, p. 129 sq. Hettinger, Apologie des Christenthums, 9. Vortrag. Pesch, Welträthsel, t. II, p. 445 sq.

 

(3) S. Th., Sum. Theol., I, q. 82, a. 5.

 

(4) Hartmann, Die Religion des Geistes.

 

(5) Liebmann, Analysis der Wirklichkeit, p. 613.

 

(6) Herder, Ideen zur Geschichte der Menschheit, 4-er Th., p. 230 sq.

 

(7) Voltaire, Traité de la tolérance, chap. 20.

 

(8) Cicero, De Natura Deorum, 1, 2.

 

(9) De Legibus, IV, p. 716 i X, p. 903.

 

(10) Politicorum, VII, 8.

 

(11) Ibid. VII, 9.

 

(12) Ibid. VII, 11.

 

(13) S. Thomas, De regimine Principum, l. 1.

 

(14) Cf. S. Augustinus, De libero arbitrio, l. 1, c. 6. S. Th., Sum. Theol., 1. 2-ae, q. 99, 91, 93. – Suarez, De Legibus, l. 2, c. 6.

 

(15) Cf. S. Th., Sum. Theol., 1. 2-ae, q. 95, a. 2, 3. – S. Isidorus, Etymolog., V. – Suarez, De Legibus, l. I, c. 8. – S. Augustinus, De Civitate Dei, XIX, c. 21.

 

(16) Steccanella, Del Communismo, c. 20. Roma 1882.

 

(17) La liberté religieuse, p. XI.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXIX, Kraków 2019

Powrót do spisu treści dzieła ks. Antoniego Langera SI pt.
CZŁOWIEK W STOSUNKU DO RELIGII I WIARY

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: