CZŁOWIEK W STOSUNKU DO RELIGII I WIARY

 

KS. ANTONI LANGER SI

 

––––

 

1. Religia jest wykwitem niezepsutej natury ludzkiej – bezreligijność stanem przeciwnym naturze. – Akty rozumne woli i uczucia, na których religia zależy, mają korzeń w naturze. – 2. Religia jest przyrodzonym zadaniem, a więc i obowiązkiem człowieka. – 3. Religia dźwignią człowieka, stawiającą go na właściwej wyżynie.

 

Czym jest religia dla człowieka? Odpowiedź na to pytanie daliśmy już właściwie poprzednio w analizie istoty religii. Wystarczy więc prawdy tam w zawiązku zawarte, wyraźnie rozwinąć i dalsze wysnuć z nich wnioski, a cała kwestia będzie wyczerpująco omówiona. Jednakże popularność, jakiej używają w naszych czasach niektóre opinie o wartości religii dla człowieka, wymaga najprzód krótkiej dygresji.

 

Dla plemienia dzisiejszych bezwyznaniowców religia nie jest już tylko obojętną rzeczą, którą można było bez wyrzutów sumienia złożyć z siebie i odrzucić, jak starą suknię – ale jest ciężarem nieznośnym, samowolnie narzuconym przez księży, jarzmem niewolniczym, pod którym człowiek traci swą godność, łańcuchem krępującym swobodę życia i nawet polityki państwowej. Tego rodzaju bezwyznaniowców sformowały się już całe legiony. Ale tu – jak i w wielu innych rzekomych zdobyczach naszego czasu – prawda stoi na przeciwległym biegunie. Religia w ogóle wzięta nie jest wcale ciężarem nałożonym sercu człowieka z zewnątrz lub wbrew jego woli. Ona tryska samoistnie z głębi duszy ludzkiej, jako naturalny wypływ rozumowej natury. Rozum nie przygnębiony, nie zakuty w kajdany cielesności, domaga się religii wewnętrzną koniecznością. Wprawdzie rozliczne i rozmaite są formy religii, które wymysł ludzki błędnie utworzył i samowolnie innym narzucił, ale nigdy żaden zdrowy rozum nie poddałby się którejkolwiek z tych form, żadna wolna wola nie ugięłaby się pod jej jarzmem, gdyby religia w ogólności nie była wrodzoną potrzebą rozumnej natury, prawem głęboko w jej wnętrzu wyrytym. Sam fakt ten, że religia w różnych a błędnych objawia się formach, jest niezbitym dowodem istnienia jednej prawdziwej religii; bo przed wszelkim fałszem musi iść prawda jako warunek i podstawa jego bytu. Kłamstwo czy błąd, to tylko okaleczona prawda. Udowodnienie tej tezy wobec wyniku uprzednich badań, żadnej już nie sprawia trudności.

 

Wszystkie pierwiastki stanowiące istotę religii nie są rozumowi wbrew woli, przymusowo narzucone, lecz są to uznania rozumu i czyny woli, których umysł zaniechać nie może bez narażania się na niepowetowaną szkodę. Bezwzględna zawisłość nasza, jest to fakt najpierwszy, którego nie dostrzec niepodobna. W którąkolwiek stronę obróci się rozum, wszędzie poznać ją musi, i gwałt chyba sobie zadając może się wyzuć z tej wiedzy. Jeśli rozum wglądnie w siebie samego, znajduje przede wszystkim w sobie zdolność poznawania prawdy – lecz zarazem właśnie w tej zdolności widzi swą najzupełniejszą zależność. Czymże bowiem jest prawda? czy może upodobaniem rozumu, pragnieniem woli, tworem wyobraźni? Nie – prawda nie jest bytem zawisłym od umysłu, ale przeciwnie, umysł jest poddanym prawdzie i od niej zależnym. Jej poznanie zaspokaja go tylko wtedy, kiedy on podobnym się staje prawdzie poza nim leżącej, i obraz jej w sobie odtwarza. A tak już najwyższa z wszystkich władz ludzkiej natury, nosi na sobie piętno zależności, i nie podobna żeby o tej zależności nie wiedział.

 

Rozpatrując się dalej w wnętrzu istoty człowieka, spostrzegamy w woli dziwną jakąś dążność i tęsknotę, jakieś nieogarnione a konieczne pragnienie. Skądże ono wypływa i dokąd dąży? To pragnienie szuka wprawdzie nasycenia w przedmiotach o różnych postaciach i różnych nazwach: już to w dostatkach, już upojeniu zmysłów lub wyższej rozkoszy ducha, już w godnościach i zaszczytach. Ale jakkolwiek różnorodne są przedmioty, do których wola dąży, które miłuje, których posiadanie ją uszczęśliwia, jeden jest przecież wspólny, zasadniczy powód tego dążenia, miłości i szczęścia, tj. że te przedmioty są rzeczywiście dobre lub przynajmniej takimi się wydają. Pobudką więc nakłaniającą wolę jest dobroć (bonitas) rzeczy. Zatem od dobroci tej jest ona zależną w całym swym działaniu, w każdym akcie, we wszystkich poruszeniach swoich. Dobroć ta nie zależy od niej, ona jej nie tworzy, nie wywołuje i nie może sobie powiedzieć: odtąd nie będę ni kochać ni szukać tego co jest dobre, ale tylko za tym co jest złe ubiegać się będę. Wola może wprawdzie powstrzymać się od poszczególnego przedmiotu, który istotnie jest dobrym – ale tylko albo dlatego, że w nim jakąś ujemną stronę lub przynajmniej pozór złego odkrywa, albo też, że sam akt wyrzeczenia się przedmiotu w tej właśnie chwili, za dobry dla siebie być uważa. Dobro zatem jako takie wywiera nieograniczony wpływ na ludzką wolę i najzupełniej ją opanowuje. Więc i tu niepodobieństwem jest nie widzieć tej drugiej potęgi, której człowiek chcąc nie chcąc podlega. Inny jeszcze rodzaj zależności woli wskazuje nam rozum: z jednej strony poznaje człowiek zupełną swobodę swej woli, lecz z drugiej widzi też jasno, że ta wolność ma i musi mieć granice, których jej przekroczyć nie wolno. Każdorazowe przejście poza ten obręb, wywołuje w głębi umysłu poczucie i wyrzut złego uczynku, i oraz zgryzotę jako karę za jego popełnienie. Rozum tedy poznać musi nieodzownie to prawo ścieśniające a raczej ograniczające fizyczną wolność woli, bez naruszenia jej istoty. Oto więc nowa zależność, która w każdym dniu, w każdej nieomal godzinie przypomina się rozumowi. Ileż to razy chciałby człowiek nie czuć tej zależności, ileż razy pragnąłby siłą nawet pozbyć się jej natręctwa – lecz próżne chęci, nadaremne wysilenia. A chociaż niekiedy uda się odwrócić ucho od tego monitora, zapomnieć o tej zależności, zapomnienie to chwilowym tylko być może, poczym głos prawa odzywa się na nowo i to z większą jeszcze potęgą. Pierwszy więc krok, który stawia człowiek na drodze do religii przez poznanie swej zawisłości, jest faktem koniecznym, wypływającym z głębi ludzkiego rozumu.

 

Nie mniej konieczne jest drugie poznanie: że istotą od której człowiek ostatecznie we wszystkim zależy, jest Bóg. Nad jakąkolwiek bowiem zastanowimy się zależnością, zawsze dojdziemy po jej stopniach do pierwszej, przedwiecznej przyczyny, od której wszystko zawisło. Czy zastanowimy się nad początkiem naszego bytu, czy nad jego trwaniem, czy nad potęgą naszych władz i rozmaitością przymiotów, czy nad ową tkanką dziwnych przygód i zdarzeń przeplatających całe życie nasze, wszędzie mimo woli zapytać nam przychodzi: kto jest sprawcą tego wszystkiego? nie człowiek, bo on się właśnie czuje zależnym, nie świat przedmiotowy, bo i on w tej samej co i człowiek pozostaje zawisłości; musi być zatem jakieś jestestwo, które daje początek wszystkiemu i tym wszystkim porusza, kieruje i rządzi, a tym jestestwem jest Bóg. Gdy znów wglądając w głąb ducha własnego, zapytamy się, czym jest ta prawda, do której duch tęskni i lgnie z całej siły – ta prawda której ja nie tworzę lecz tylko poznaję, która nie zależy ode mnie, lecz od której ja sam w poznawczym działaniu mego ducha zupełnie zależny jestem? Odpowiedzi na to nie znajdziem prędzej, aż rozum nasz wzbije się stopniowo do tej istoty, która sama jedna powiedzieć może o sobie: "Jam jest prawdą", a od której wszelka prawda pochodzi: bo jak wszelki byt tak też i własność udzielania się istotom rozumowym, i sam rozum poznający, z jednego pochodzą źródła, odzwierciedlając w sobie ów rozum twórczy, który wszystko poznaje i poznając stwarza.

 

Jeśli znów człowiek zastanawia się nad swoją wolą, bada jej zależność od dobroci przeświecającej we wszystkich przedmiotach do których dąży, których pragnie, lub które kocha, to podobnym sposobem dochodzi aż do dobra doskonalszego od wszystkich dóbr, do dobroci bezwzględnej której promienie złocą wszystkie jestestwa zewnętrznego świata, a która stanowi ostateczny właściwy przedmiot i cel ludzkiej woli.

 

Jest to niezawodnie własnością każdej naturalnej dążności, że dopiero w osiągnięciu swego przedmiotu znaleźć może zupełne zaspokojenie. Dążność przestaje być dążnością, skoro swój właściwy przedmiot już osiągnęła. Jakżeż się więc ma wola ludzka względem różnych przedmiotów do których dąży? Dąży ona wprawdzie do bogactw, do zaszczytów, do rozkoszy, wabiona ponętą rzeczywistego lub pozornego dobra; ale czyż choć jeden z tych przedmiotów potrafi ją nasycić, położyć jakiś koniec jej ustawicznemu dążeniu? Nie – chociażby człowiek posiadł bogactwa całej ziemi, chociażby stanął na najwyższym szczeblu zaszczytów, choćby się kąpał w morzu rozkoszy i zbytków, nigdy nie powie: już dosyć! Owszem przeciwnie, im więcej posiadł, im wyżej się wzbił, im bardziej upoił, tym dotkliwiej czuje, tym jaśniej widzi całą niedostateczność mniemanych szczęścia przedmiotów – i woła z tym, który więcej niż ktokolwiek inny zakosztował wszelkich dóbr ziemi: omnia vanitas et afflictio spiritus. A zatem dobro zdolne zaspokoić tę istotną dążność woli człowieka, jest pozaświatowym; szukać go trzeba w krainie wieczności, nieskończoności. Dobra ziemskie są odblaskiem tego dobra nieskończonego, kroplami tego źródła rozprysłego po świecie – i właśnie dla tego urok ich jest tak silnym, słodycz tak pociągającą, że wypływają z tego źródła, które jest ostatecznym celem naszej woli, a które Bogiem zowiemy. "Całe moje jestestwo, mówi głęboki myśliciel (1), szuka czegoś wyższego i doskonalszego od siebie, a nie tylko dziś lub jutro, ale wciąż, bez ustanku doń dąży i dążyć będzie zawsze za doskonalszym jakimś jestestwem, przewyższającym wszelkie dane wielkości. To zaś co wszelką wielkość daną przewyższa jest nieskończonością".

 

Podobnie też drogą wewnętrznego prawa sumienia, rozum ludzki koniecznie, mimo swej woli nawet, do poznania Boga dojść musi. Każde prawo prowadzi do poznania prawodawcy. Więc prawo na żywej tablicy serca naszego wyryte, poznać nam daje prawodawcę, posiadającego moc wypisania swej woli w głębi serc ludzkich. A któżby mógł tę moc posiadać jeśli nie Ten, który serce to stworzył, który zapalił światło rozumu i wolę Jego zwierzchnictwu poddał. – Świadomość tedy Boga jest owocem, który rozum ludzki koniecznie zrodzić musi. Aby owoc ten dojrzał, drzewo zwyczajnej tylko potrzebuje uprawy i normalnego rozwoju. Zupełnie zaś zbyteczną byłoby rzeczą wszczepiać weń w tym celu obce jakieś żywioły. Stąd pochodzi owa powszechność świadomości Boga, którą, jak widzieliśmy, udowadnia nie tylko chrześcijańska religia, ale i filozofia pogańska, tak, że Augustyn św. mówiąc o ateuszach, słusznie mógł ich nazwać rarum hominum genus (2).

 

Jeśli więc to dwojakie poznanie jest koniecznym wynikiem rozumowej natury ludzkiej, to i trzeci jego stopień tym samym prawem konieczności wypływać z niej musi. Poznawszy bowiem nieskończony majestat Boga i swoją od Niego zależność, niepodobna nie dojść do praktycznej konkluzji, że obowiązkiem naszym jest postępować odpowiednio do tej zależności, czyli, że zależność ta winna być regulatorem całego życia naszego, modłą każdego uczynku. Najprostszy nawet człowiek jasno pozna konieczność zastosowania się w swym życiu do istniejącego porządku. Podwładny bez długich wywodów uzna obowiązek postępowania jak na podwładnego przystoi. Rozum więc uznaje koniecznie obowiązki wypływające ze stosunku zależności naszej od Boga; skoro zaś rozum ukazał woli obowiązek, wola więc spełnić go powinna: bo nie masz dla niej wyższej doskonałości ni milszej słodyczy nad wypełnienie obowiązku, choćby to wypełnienie czasami okupić przyszło przełamaniem niemałych trudności. A kiedy rozum i wola przejęły się obowiązkiem czczenia Boskiego Majestatu i spełniania Jego rozkazów z uległością, wtedy wola wpływem swym nakłania serce z całym zasobem jego uczuć do przyjęcia tegoż obowiązku za kierownicze prawidło całego życia. Na koniec zewnętrzny nawet wyraz uczuć religijnych jest psychologiczną koniecznością. Rysy twarzy, ich gra i wyraz, ruchy i układ ciała są wiernym zwierciadłem, odbijającym w sobie wewnętrzne życie ducha. Prawda to więc niezaprzeczona a widoczna, że religia jest naturalnym, samoistnym, a koniecznym wypływem wszelkiej rozumowej natury. Bezreligijność zatem jest potworem, płodem nienaturalnym, bo wbrew przeciwnym prawom i wymaganiom natury. Dawniej tych co wszelką religią wzgardzali, nazywano silnymi duchami (esprits forts) – niby dla odwagi z jaką zrzucili z siebie dawny ciężar. Ależ smutna to odwaga przeciw prawdzie. Albo raczej czy to nie brak odwagi cofać się przed prawdą, uciekać przed prawem, które ona nakłada?

 

Inni znów ludzie nierównie liczniejsi, nie są tak wrogo względem religii usposobieni, ale uważają takową za rzecz najobojętniejszą w świecie, którą odrzucić można jak sprzęt niepotrzebny. Przeciwko temu znów zapatrywaniu powstaje jawna prawda, że religia jest najistotniejszym obowiązkiem człowieka a konsekwentnie bezreligijność najgorszym występkiem. Dosyć wyciągnąć wnioski z pojęć wyżej już rozwiniętych, a rzecz będzie udowodnioną.

 

Orzeł z Patmos słyszał raz Boga objawiającego się mu z tymi słowy: "Jam jest alpha i omega, początek i koniec" (3). Tym jest On w istocie. Strumień wszelkiego bytu tryska z łona Jego miłości i rozlewa się morzem wszechstworzenia, na to, by w końcu znów do źródła swego powrócić. Bóg jest źródłem wszechbytu, lecz nie z konieczności, nie z musu, ale z dobrowolnej miłości. Wszystko więc jest Boga własnością. Bo czymkolwiek jest każde jestestwo i cokolwiek ma, to od Boga pochodzi i od samego tylko Boga. Nie masz głębiej uzasadnionego prawa własności, nad prawo które Bóg ma do swego stworzenia. Jak mało daje sztukmistrz dziełu rąk swoich; a jednak nabywa przez to prawa zwania go swą własnością i dowolnego z nim postępowania. Jak niewiele przyczynia się rolnik, by ziemia owoc wydała, a przecież te owoce niezaprzeczenie do niego tylko należą. O ileż większe zatem są prawa Stwórcy do swych stworzeń!

 

Więc i człowiek ze wszystkim czym jest i co posiada, najzupełniejszą jest własnością Bożą. Do Boga też należy każda myśl jego, każde chcenie, każde uczucie, od pierwszej chwili, w której jako bezsilne dziecię wędrówkę swoją rozpoczyna, aż do ostatniego tchnienia, gdy już strudzony tułactwem kładzie się do spoczynku.

 

A nie tylko Stwórcę naszego lecz i cel jedyny mamy w Bogu, przez co tym zupełniej własnością Jego jesteśmy. Gdyby sztukmistrz sporządził jakiś przedmiot jemu tylko przydatny, którego cała czynność wyłącznie do jego osoby się odnosiła i w nim się kończyła, czyż przedmiot taki nie byłby związany ze swym panem daleko ściślejszym własności prawem. Otóż to samo do człowieka zastosować należy. Po cóż go Bóg wydobył z nicości? widzieliśmy już to powyżej: Bóg z miłości swej własnej Istoty chciał, aby nie tylko On sam, ale i miliony duchów niebieskich i ziemskich znały Ją, kochały i czciły, i dlatego jedynie powołał te jestestwa do bytu; a wśród nich stanął i człowiek: Nazwałem cię imieniem twoim, mójeś ty (4). Mójeś ty, mówi Bóg tj. ty dla mnie żyjesz, tyś dla mnie samego przeznaczony, abyś mię znał, czcił, uwielbiał, kochał i z miłości ku mnie spełniał mą wolę. Aby to umożebnić, opromienił go Bóg światłem oblicza swego i wycisnął na nim obraz i podobieństwo swoje. Zaświecił w nim światło rozumu, jako odblask własnej Natury, aby mógł oglądać piękność swego Stworzyciela, lubo tylko w zwierciadle Jego tworów. Oprócz rozumu obdarzył go wolą, czyli władzą miłowania, na podobieństwo swej własnej miłości, aby człowiek mógł Go kochać – nade wszystko i we wszystkim. I stąd to pochodzi, że człowiek tej natury swojej i tego przeznaczenia nigdy w sobie zagłuszyć nie może. Może wprawdzie zabłądzić na drodze wiodącej do celu, może obciążyć się pyłem materii, ale uspokoić umysł na fałszywej drodze, zadowolić serce pokarmem ziemskości – nigdy nie zdoła. Znak to więc niechybny, że Ten, który wolę ukształcił, dóbr tych jej nie przeznaczył za cel i koniec ostateczny. Bo każda dążność zaspokojoną być musi, skoro tylko osiągnie cel, do którego przeznaczoną była. Muszą więc poza ziemią i poza czasem istnieć dobra odpowiednie wszystkim pragnieniom woli. A oceanem tych dóbr i tego szczęścia jest sam Bóg. Jak Bóg znajduje niezmierzone szczęście w miłości Samego Siebie, tak też i żądza człowieka znajduje szczęście najwyższe i jedynie ją zaspokajające w miłości Bożej, w dążeniu do Boga, a na koniec w posiadaniu Boga. I ta właśnie tożsamość przedmiotu szczęścia stanowi jedno ze znamion podobieństwa naszego do Boga.

 

Stąd już jasno wynika, że człowiek ma tylko jedno przeznaczenie na ziemi, przeznaczenie głęboko wyryte, jako nieodmienne prawo w jego duszy. Każde jestestwo w przyrodzie ma w całym ustroju swojej natury, w całym wewnętrznym ukształceniu swoich sił i własności, znamię właściwego sobie zadania, które spełnić musi, celu, który musi osiągnąć. Tak też i w człowieku cały ustrój jego władz wskazuje jego przeznaczenie: a tym jest: Boga poznać – choć nie bezpośrednim widzeniem istoty Bóstwa, ale wczytywaniem się w księgę przyrody tak cudownie palcem Bożym nakreśloną: Boga sławić i uwielbiać, dla niepojętej chwały, jaką głosi niebo i ziemia, a głównie sam człowiek streszczający w sobie całą przyrodę: dzięki składać za nieocenione dary, które nieustannie z Jego ręki na człowieka spływają: wreszcie spełniać wolę Bożą zawsze, wszędzie i we wszystkim, gdziekolwiek się ona objawia. Słowem służba Boża w uwielbianiu i dziękach, oto przeznaczenie człowieka.

 

Takim więc jest to przeznaczenie: bo człowiek jest własnością Bożą, dziełem rąk Bożych. Czymże jest prawo własności? Jest mocą rozporządzania odnośnym przedmiotem o tyle, o ile on jest własnością, a więc w danych warunkach czyjąś pracą, trudami, zatrudnieniem. A Boski właściciel człowieka rozporządza nim i przeznacza go wyłącznie na swoją służbę, w tym celu go stworzył i darami swymi obsypał, aby on Stwórcy i Dobroczyńcy swemu służbę tę oddawał. I to było właśnie owym dobrem, od początku przejrzanym, które Bóg chciał osiągnąć jakkolwiek go nie potrzebował, to było pobudką, która skłoniła Boga by stworzył człowieka. A zatem służba Boża to pierwsza, ostateczna racja bytu człowieka na ziemi i poza ziemią, w czasie i w wieczności. Służba zaś Boża jest właśnie religią. Fakt to więc niezaprzeczony, logika prawdziwie żelazna, że religia jest prawdziwym i istotnym przeznaczeniem człowieka, obejmującym wszystkie dni, wszystkie chwile jego żywota, że w religii zawiera się właściwe zadanie człowieka, pod które wszystkie inne dążności i sprawy podporządkowane być winny, albo jeśli z nim są niezgodne, odrzucone być mają.

 

Czymże więc jest bezreligijność a raczej odstępstwo od religii – jeśli nie odstępstwem od jedynie prawdziwego przeznaczenia, najistotniejszego zadania człowieka? A że to przeznaczenie i zadanie rdzennym jest jego naturze, więc też odstępstwo takie jest naturze przeciwne, jest zgwałceniem praw natury, jest występkiem iście potwornym!

 

Cóż więc z dwojga jaśniejszym jest dla wolnego od uprzedzeń rozsądku: czy że religia jest najistotniejszym obowiązkiem człowieka, a bezreligijność występkiem, czy też twierdzenie nowożytnego indyferentyzmu, który pozwala odrzucić religię, jak niepotrzebną starzyznę?

 

Zwyczajnym już stało się w naszych czasach objawem, że ludzie roszczący sobie prawo do najwyższych zasług na drodze postępu i cywilizacji, uważają religię nie tylko za przesąd bezpodstawny ale za słabość upadlającą człowieka. Jakżeż się ma rzecz w istocie? W religii znajduje człowiek dźwignię podnoszącą wszystkie jego władze. Czymże jest religia najprzód dla rozumu? Czyż nie skarbnicą najpodnioślejszych myśli? Rozum szukający zaspokojenia w religii, nie wlecze się o kuli wśród pyłu i błota codziennego życia, lecz wzbija się w górę jak orzeł, by zatopić wzrok w słonecznym blasku swego Stwórcy, on się zagłębia w tajemnice przyrody, ale nigdy nie wikła się w nich bezradnie, bo mu przewodniczy myśl Twórcy, jak igła magnesowa; w drodze obowiązków życia nie błąka on się bezmyślnie po nieznanych manowcach, ale widzi przed sobą drogę prostą, silnie z obu stron ogrodzoną. Toteż fakt to powtarzający się w dziejach wszystkich narodów, że co największego i najpiękniejszego okazać mogą, to wszystko wpływowi pojęć o Bogu, religii mają do zawdzięczenia. Poezja w najpodnioślejszych swych arcydziełach, nie snuła ideałów z poziomych pojęć ani z błota zmysłowości, lecz sięgała po nie aż do tronu Bożego. Rzeźba, malarstwo, architektura i wszystkie sztuki, w myśli religijnej czerpały swe najpiękniejsze pomysły i najzdrowsze prawidła. Inaczej w dziełach ich tkwiłby już zasadniczy zaród zniszczenia.

 

Człowiek tylko w świetle religii poznaje samego siebie i swoją godność prawdziwą. Jedna tylko religia, chociażby nawet nie wychodziła poza obręb naturalnego światła, może dać człowiekowi wierzytelny dyplom szlachectwa. Bo czyż może być wyższa, szczytniejsza godność na ziemi, jak być królem wszystkich jestestw widzialnych, środkiem moralnej grawitacji wszechstworzenia, przyczyną dla której wszelkie piękno i wielkość stworzone zostały? Tutaj niewątpliwie dosięga człowiek szczytu swej godności. A właśnie godność ta jest najpierwszą, zasadniczą prawdą w religii. Poprzednio już to wykazaliśmy. Bóg stworzył człowieka, aby człowiek znał i kochał Boga. Że zaś Stwórca sam w sobie naturalnie niewidzialnym jest dla stworzenia, przeto musiał mu podać księgę czytelną dla jego zmysłowo-rozumowej natury, księgę, z której by człowiek mógł wyczytać piękność i chwałę swego Pana. Świat widzialny więc, który jest tą księgą palcem Bożym dla człowieka skreśloną, w człowieku jedynie ma swój koniec i cel; dla niego istnieć począł i dla niego istnieje; a to nie tylko, aby mu dać pokarm i schronienie, ale głównie, by mu ogłaszać wielkość i chwałę Stwórcy swego. Jeśli więc świat tylko dla człowieka istnieje, toć człowiek jest jego królem i panem (3).

 

Lecz to dopiero połowa godności, jaką on wśród materialnego świata piastuje. Bo jest on zarazem od Boga powołanym kapłanem zmysłowego świata. Wszystko co istnieje musi końcowo do tego się odnosić, żeby Bogu oddawać należną cześć i chwałę. Świat też spełnia ten cel bezustannie; ale całą chwałę, cześć i służbę Stwórcy należną składa on w ręce człowieka, który dopiero hołd ten Bogu ofiarować winien. Kapłański ten stosunek człowieka do materialnego świata nie jest wcale wytworem wyobraźni, ale prawdą rozumu. Kiedy świat śpiewa Bogu hymn pochwalny, kiedy wysławia Imię Jego, czyni to bezpośrednio dla człowieka; jeśli spełnia prawa Boże z nieodmienną dokładnością, to i tu bezpośrednim celem tego posłuszeństwa jest tylko człowiek. Świat służbę swą nie bezpośrednio ale pośrednio Bogu oddaje przez to, że człowiekowi umożebnia i ułatwia poznanie Boga i służenie Mu hołdem czci, chwały i dziękczynienia. Rzeczywiście więc człowiek jest kapłanem przyrody. Jest to więc poniekąd świętokradztwem, jeśli człowiek posługuje się przyrodą nie ku wielbieniu Boga, ale ku służeniu namiętnościom i samolubstwu. Jest to skrzywdzeniem Boga, któremu należy się chwała od wszystkich Jego stworzeń, których chwałą jest służyć Bogu. Jest to w końcu upodleniem samego człowieka, który od stworzeń żebrząc szczęścia, tym samym niżej się od nich stawia, jak wymownie mówi św. Paweł. "Albowiem powiadając się być mądrymi, głupimi się stali. I odmienili sławę nieskazitelnego Boga, w podobieństwo obrazu człowieka śmiertelnego, i ptaków, i czworonogich i płazów. Dla czego podał je Bóg pożądliwościom serca ich, ku nieczystości: aby między sobą ciała swe sromocili. Którzy prawdę Bożą odmienili w kłamstwo: i chwalili i służyli stworzeniu raczej niż Stworzycielowi, który jest błogosławiony na wieki" (4). (C. d. n.).

 

X. Antoni Langer

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok trzeci. – Tom IX. Styczeń, luty, marzec 1886. Kraków. DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego. 1886, ss. 446-456.

 

Przypisy:

(1) Gratry, De la connaissance de Dieu, t. II, p. 270.

 

(2) Aug. in Ps. 52.

 

(3) Apoc. I, 8.

 

(4) Isai. XLIII, 1.

 

(5) Cf. Hettinger, Apologie des Christenthums, 9-ter Vortrag.

 

(6) Rom. I, 22-26.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXVIII, Kraków 2018

Powrót do spisu treści dzieła ks. Antoniego Langera SI pt.
CZŁOWIEK W STOSUNKU DO RELIGII I WIARY

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: