CZŁOWIEK W STOSUNKU DO RELIGII I WIARY

 

KS. ANTONI LANGER SI

 

––––

 

Stosunek człowieka do Boga, jego potrójna zawisłość od Niego: w pochodzeniu, bycie i działaniu.

 

Jest więc Bóg – a Bóg ten nie jest tą karykaturą, jaką zbłąkana filozofia wymarzyła, ale jest takim, jakim Go Kościół w 19-stowiekowej wierze pojmuje i przedstawia, Bogiem chrześcijańskim: – taki jest wynik poprzednich naszych badań, wynik, który jest pierwszym i podstawowym szczeblem w obronie Boskiej wiary naszej. Wszelką bowiem wiarę poprzedzać musi pewność o istnieniu przedmiotu, któremu i w który wierzyć potrzeba.

 

Uzasadniwszy istnienie Boga, przechodzimy do drugiego pytania: w jakim stosunku stoi człowiek do Niego? Rzecz to wprawdzie widoczna, że jakiś stosunek zachodzić musi między człowiekiem a Bogiem. Jednak by nie zostawiać za sobą stanowisk nieobwarowanych dowodami, wykażemy, iż stosunek ten jest stosunkiem najgłębszej, najistotniejszej, bo bezwzględnej zawisłości człowieka. Poznaliśmy już Boga, jako pierwszą, ostateczną przyczynę (causa prima), z której dłoni twórczej a wszechmocnej wszystko co poza Bogiem istnieje, otrzymało swój byt, a wraz z bytem wszystkie własności, przymioty i siły swej naturze właściwe. A czyż człowiek nie jest maluczkim pyłkiem a cały ród ludzki garścią takich pyłków, które dłoń Stwórcy rzuciła w ustrój wszechświata?! Tak jest, i człowiek stał się – a więc i on jest stworzeniem. Czy zaś podobna, aby nie istniał żaden węzeł, żaden stosunek między stworzeniem a Stwórcą, bez którego stworzenie to w nicości pozostać by musiało? Najprzód więc stosunek najgłębszej zawisłości w powołaniu do bytu wiąże człowieka z Bogiem, jako Stwórcą. Ale nie dość na tym. Naczynie, ręką garncarza ulepione zależy od niego, jako od dawcy bytu; lecz raz wykończone kształtów swych nie zmienia i trwa wciąż bez pomocy mistrza: zależność, istniejąca w początkach istnienia, a raczej w przejściu z nicości do bytu, ustaje tam, gdzie się zaczyna trwanie czyli dalszy ciąg bytu. Czy taki tylko stosunek zachodzi między stworzeniem a jego Bogiem i Stwórcą? Nie, tutaj zawisłość nie jest tylko przemijającą, ograniczoną do chwili tworzenia, ale trwałą, ustawiczną, ponawiającą się w każdej chwili trwania bytu. Jak w pierwszym momencie istnienia, tak i w każdej cząstce swego trwania, jestestwo z rąk tego samego Stwórcy wychodzi. Taż sama twórcza potęga, która byt wywołała z nicości, konieczną jest wciąż, aby byt ten utrzymać. Gdyby Bóg choć na chwilę swą twórczą działalność zawiesił, nieprzeparta konieczność zepchnęłaby stworzenie do pierwotnej nicości. Rzeka przestaje płynąć, gdy wyschną źródła; świetlne promienie nikną, gdy ognisko się zasłoni – tak też, gdy źródło stworzonego bytu zamknie swe upusty, stworzenie traci swój byt (1). Nietrudno uwidocznić tę prawdę. Trwanie bowiem jest przecie czymś więcej, aniżeli początek. Jeśli zaś początek ma swoją przyczynę, toć też i trwanie mieć ją powinno. Gdzież więc szukać powodu trwania? Czy może w początku samym? Oczywiście że nie: wówczas bowiem początek musiałby zarazem być też i trwaniem; inaczej nie mógłby być dawcą trwania. Czy więc może w jakiej sile w początkowym bycie zawartej? I to nie, bo wtedy siła ta musiałaby już zawierać w sobie całą pełnię trwania, które dopiero wywołać ma i utrzymywać. Wreszcie może przyczyna ta leży w wymaganiu (exigentia) początkowego bytu? Lecz i to niemożliwe. Bo przecież fala, tryskająca ze źródła, nie wymaga koniecznie wypływu fal nowych, by wspólnie z nimi popłynąć potokiem. Zatem nic innego nie pozostaje, jak tylko dłoń Stwórcy, od której zarówno początek bytu, jak i jego przedłużenie czyli trwanie, w każdej chwili zależeć musi.

 

Mistrz-człowiek może usunąć rękę od swego dzieła i pozostawić je samemu sobie, bez obawy zniszczenia go. Ludzkie bowiem tworzenie opiera się zawsze na niezawisłym od człowieka a trwałym podścielisku, a zależy wyłącznie na ukształtowaniu, na wywołaniu formy; dalsze tej formy istnienie utrzymuje już podścielisko, czyli przedmiot ex quo trwaniem własnego bytu, i dlatego to człowiek nie potrzebuje już żadnych dokładać starań, aby przedłużyć istnienie swego dzieła. Inny jest stosunek Mistrza-Boga do Jego tworów. Bóg, stwarzając, nie posługuje się żadnym przedmiotem, nie przyodziewa materii w kształty, ale i kształt i materię wyprowadza z nicości, oboje więc utrzymywać musi. A zatem przedłużanie bytu wszechmocną dłonią Stwórcy, jest koniecznym warunkiem trwania wszech-stworzeń. Stąd wypływa druga zawisłość stworzenia od Stwórcy, w każdej chwili jego bytu się powtarzająca, zawisłość, która je czyni najzupełniejszą własnością Bożą. Lecz jest jeszcze ściślejszy węzeł, jest jeszcze głębsza zależność, której nie mniej, jak poprzednim i człowiek także podlega.

 

Każde jestestwo ma nie tylko istnienie, ale też istnieniu temu właściwe czynności i sposób działania. Otóż i tutaj zawisłość jego od Boga jest zawsze ta sama. Nie tylko dlatego, że jego zdolność do czynu, jego władze, sposobne do działania, w każdej chwili od Boga pochodzą (2), lecz co najgłówniejsza dlatego, że sam Bóg współdziałać musi ze stworzeniem w dokonywaniu każdej jego czynności. Bez współdziałania tego ani początek jej, ani przebieg, ani skutek nie byłby możliwy. Jest to prawda, o której na drodze rozumowania przekonać się można. Czyn jest także bytem i to daleko doskonalszym od samej tylko władzy i zdolności do czynu; gdyby więc Bóg dawał tylko tę zdolność, a sam czyn i działanie byłoby niezawisłe od Niego, tym samym już mielibyśmy byt samodzielny, którego dawcą nie byłby Bóg, czyli wynikałoby stąd, że Bóg nie byłby pierwszą przyczyną wszystkiego bytu. Czyn bowiem, przez stworzenie wykonany, w stworzeniu tym, a nie w Bogu miałby swą całkowitą przyczynę, byłby więc bytem w początku swoim i powstawaniu od Boga zupełnie niezależnym. Ponieważ zaś Bóg, jakeśmy dopiero widzieli, jest zachowawcą wszelkich jestestw, czyli trwanie wszelkiego bytu od Boga jest zależnym, przeto z powyższego przypuszczenia ten dziwny wypływałby wynik, że czyn, przez stworzenie dokonany, w 2, 3, 4 i we wszystkich następnych chwilach swego bytu potrzebowałby twórczej potęgi Bożej, a obchodziłby się bez niej w pierwszej chwili, w zaczątku swego istnienia.

 

Zachowanie jestestw i utrzymywanie wszelkiego bytu, jest tylko dalszym ciągiem, i nieustannym ponawianiem pierwotnego dzieła stworzenia. W całym, jakkolwiek rozległym zakresie działania istot stworzonych, nie mamy przykładu, któryby nam tę prawdę wiernie i całkowicie uzmysłowić potrafił. Jednak chcąc rzecz naszą wyraźniej przedstawić, pomijać przykładów nie możemy, chociaż posługując się nimi, niedokładne i blade ich strony żywszymi barwami uwydatnić nam przyjdzie. Spójrzmy na dziecię, zasiadające po raz pierwszy do lekcji pisania; wprawdzie pisze już ono, ale ręka nauczyciela kieruje każdym ruchem jego rączki. Bez tej pomocy dziecię ani jednej litery postawić nie zdoła, chociaż paluszki jego nie są pozbawione odpowiedniej siły. Nauczyciel bierze jego rączkę i kreśli literę lub zgłoskę, która w całej swej wielkości i we wszystkich kreskach wychodzi z ręki dziecięcia, lubo również cała nauczyciela jest dziełem. Litera zawdzięcza nauczycielowi, że ma byt ten a nie inny, i zawdzięcza go dziecięciu: bo rączka jego wpływa zawsze na ruchy ręki nauczyciela, zostawiając w drżących lub krzywych kreskach ślady swej własnej niedoskonałości. Podobny zachodzi stosunek we współdziałaniu (concursus) Stwórcy ze stworzeniem. Bóg w nieskończonej swej dobroci, mówi Tomasz św. (3), chciał aby stworzenie było obrazem i podobieństwem Jego nie tylko w bycie, ale i w działaniu. Aby jednak sposób działania zastosować do natury stworzeń, Stwórca wlewa w nie wewnętrzną siłę czynną, czego nauczyciel rączce dziecięcej udzielić nie jest w stanie. Lecz ponieważ źródłem wszelkiego bytu jest sam Bóg tylko, więc też ilekroć czynna siła stworzenia wywołać ma byt jakikolwiek, czy to istotny, czy przypadłościowy (4), sam Bóg wtedy byt ów przeprowadza, jakoby kanałem siły stworzenia. Wskutek zaś tego przepływu byt otrzymuje pewne właściwe sobie, gatunkowe przymioty. Tak więc o ile z rąk Stwórcy wychodzi ta czynność, nosi na sobie podobieństwo Boże, o ile zaś zabarwioną jest gatunkowymi własnościami stworzenia, odbija się w niej piętno rzeczy stworzonych. Bóg w działaniu stworzeń jest dawcą tego, co najważniejsze, tj. bytu, byt zaś ten w przechodzie przez czynną siłę stworzenia przyjmuje naturę gatunkową, swą postać, przez co też skutek odpowiednim się staje owej drugiej przyczynie, czyli stworzeniu (5). Z jednej więc strony cały skutek Bogu przypisać należy, jako dawcy bytu, z drugiej zaś, niemniej cały skutek dziełem jest stworzenia, bo ono wewnętrzną swą siłą byt ten specyfikuje. Bez współdziałania Bożego stworzenie nie mogłoby żadnego skutku wywołać, czyli w ogóle odjętą by mu była wszelka zdolność działania, boć każde działanie odnosi się i zmierza do jakiegoś skutku. Dziwnie głęboka zawisłość stworzenia od Stwórcy swego! A tej zawisłości podległy jest i człowiek, niemniej jak wszystkie dzieła rąk Bożych. Lecz nie tu jeszcze ostateczna granica wpływu mocy Bożej na rozwój wszelkich objawów życia naszego. Czyż człowiek nie jest zależny od mnóstwa okoliczności, od tysiąca drobnych na pozór wydarzeń, które się składają na przędzę jego życia, torując mu obraną drogę, lub spychając go na inną? Czy nieznany Korsykanin zostałby Napoleonem I, gdyby o wiek wcześniej był się narodził? Ileż to razy nic nieznacząca drobnostka, od człowieka niezależna, inny zwrot jego życiu nadaje i na inne popycha go tory!

 

Dalsza dwojaka zawisłość: 1. od Opatrzności Bożej wszystkim kierującej, 2. od Boga, jako ostatecznego celu.

 

Historia rodu ludzkiego, dzieje państw i narodów, są właśnie namacalnym dowodem, że mądrość i potęga ziemskich wielkości, to czynnik bardzo słaby i nikły w odmęcie dziejowych wypadków. Jak ziarnko piasku wichrem miotane, tak ich zamiary i dążności zmącone wirem wypadków, rozbijają się o mur nieprzewidzianych przeszkód, lub wbrew woli w przeciwnym pchnięte kierunku, przeciwny też wywołują skutek. Czy więc ta zawisłość człowieka jest dziełem nieugiętego fatalizmu, lub ślepego tylko przypadku? Tak mniemali dawni hołdownicy stoicyzmu i mędrcy de grege Epicuri. Zdrowy rozum inaczej uczy. Wszystkie owe zdarzenia i okoliczności często tak gwałtownie wstrząsające losem jednostek, rodzin i narodów, nie padają bezrozumnie, ale z wyroków Opatrzności najmędrszego i najmiłosierniejszego Boga, który dosięga od końca do końca mocnie i rozrządza wszystko wdzięcznie (6). I rzeczywiście, mógłżeby Bóg, który świat stworzył, który go w każdej chwili mocą swą zachowuje, i w każdym pyłku rozwija swą mądrość i wszechmoc, mógłżeby Bóg ten bezmyślnie postępować, oddawać na łup ślepego przypadku swoje stworzenia, swoje dzieła i samego siebie? Nie, to niepodobna. Jego mądrość wymaga, aby cały wszechświat, przezeń stworzony i zachowywany, zmierzał do jakiegoś celu, którego każde stworzenie dostąpić by mogło i w nim znaleźć ostateczny swój rozwój i udoskonalenie. Dalej wymaga taż sama mądrość, aby Bóg nadał każdemu jestestwu siłę i zdolność, potrzebną do osiągnięcia celu, i na koniec, by je do tego celu doprowadził w sposób, naturze każdej jednostki odpowiedni. Stąd więc cały ów łańcuch przyczyn i skutków, z taką siłą wstrząsających życiem jednostek i narodów, nie jest bezładnym i nierozumnym zestawieniem przypadkowych zdarzeń, ale harmonijną całością, spojoną wyrokiem najmędrszej Opatrzności Boskiej. Każde ogniwo tej całości, albo czynnie i zamiarowo połączył Bóg z następstwem, albo dopuścił to połączenie, aby wszystko jednemu podporządkować celowi. Świat z całą rozmaitością tworów jest dziełem, pełnym artystycznej harmonii i jedności, dziełem Boga, który nie tylko w chwili stworzenia rzucił w nie zarody porządku, ziarna myśli swojej, ale i w dalszym jego rozwoju czuwa nad nim, pielęgnuje swe twory i rządzi nimi, żadnym nie gardząc, żadnego nie wypuszczając ze swej opieki, owszem, wszelkie zło ku dobremu kierując, wszelką gorycz i ból, wszelką nędzę i ludzkie cierpienia ojcowską dłonią miłosierdzia swego na korzyść cierpiących obracając. Prawda ta w sercu ludzkim tak głębokie zapuściła korzenie, że i poganin w chwili wielkiego ucisku, w chwili gwałtownej burzy, rozdzierającej mu serce, zapomina wszystkich swych bogów i bogiń i korną a gorącą modlitwą wznosi się do tronu jednego Boga, błagając o ulgę w przygniatającym go cierpieniu. Jego modlitwa jest najwymowniejszym wyrazem powyższej prawdy. Na ten też fakt chrześcijańscy apologeci często się powoływali, aby przekonać pogan, że wiara w jednego Boga, władcę wszechrzeczy, głęboko wrosła im w sercu (7). "O Boże, woła Kościół, który w zrządzeniach swej Opatrzności nigdy się nie mylisz, prosimy Cię, abyś wszystko, co szkodliwe od nas odwracać, a co pożyteczne nam dawać raczył" (8). Ta prośba Kościoła jest modlitwą każdej bez wyjątku duszy, która nie przytłumia w sobie wrodzonego popędu do Boga, czyli jakby powiedział Tertulian: "duszy z natury chrześcijańskiej" (9), animae naturaliter christianae. Opatrzność tedy Boża czuwa nad wszystkim, wszystkim rządzi i wszystko przenika. Każda chwila życia ludzkiego, każde istnienie, myśl każda od niej zależy, ani jeden włos nawet nie spada z głowy człowieka bez woli Ojca, który jest w niebiesiech.

 

Zdumiewająca jest ta wszechstronna zawisłość. Lecz jest jeszcze jeden jej rodzaj najwyższy, a zarazem największej doniosłości dla każdego człowieka. Człowiek nie tylko jest od Boga, ale i dla Boga. Wraz z całym światem wyszedł on z rąk Bożych na to tylko, aby ustawicznie dążyć do Stwórcy swego i kiedyś doń wrócić. Zwróćmy na chwilę uwagę naszą na ten ostatni rodzaj zależności.

 

Czy człowiek ma w ogóle jakiś cel na ziemi? Jeśli pomnimy, że jest dziełem rąk Bożych, już rozstrzygnęliśmy to pytanie. Każdy bowiem sztukmistrz, każdy rzemieślnik, do jakiegoś celu swą pracą zmierza (finis operantis); z drugiej zaś strony dzieło, będące owocem jego trudów przeznacza on i ukształca do właściwego mu użytku, co znów stanowi cel samego dzieła (finis operis). Czyż mądrość wiekuista w twórczej swej pracy nie miałaby się również kierować celową dążnością? Niedorzecznym byłoby podobne przypuszczenie.

 

Jakiż więc cel mógł pobudzić Boga do wykonania mistrzowskiego ustroju wszechświata? Oczywiście, nie żadna potrzeba samego Boga, którą dzieło stworzenia zaspokoić by miało; boć On sam wystarcza sobie nieskończoną pełnią doskonałości, tak, że niczego zgoła do szczęścia swego nie potrzebuje, ani też szczęścia tego i doskonałości bardziej już podnieść i spotęgować nie może, bo Bóg posiadając pełnię nieskończonej doskonałości ani potrzebować czegoś, ani pomnażać swego szczęścia nie może. Żadne więc jestestwo nawet dobrocią swoją nie mogło skłonić Boga do przedsięwzięcia dzieła stworzenia. Bo chociażby ono było jak najdoskonalsze, w porównaniu do nieskończonej doskonałości Bożej jest zawsze tylko nicością. Cóż więc było Bogu pobudką w dziele stworzenia ?... Oto miłość tylko i to miłość samego siebie. W pobudkę tę głębiej wglądnąć należy. Bóg poznaje swą piękność bez granic w całym jej blasku, a znając ją, kochać ją musi całą nieskończonością swej najświętszej woli. Nie masz bowiem dla niej poza Bogiem wznioślejszego, piękniejszego i miłości godniejszego dobra. Bóg więc pod wpływem tej miłości tego jedynie żądać może, aby to dobro miłości najgodniejsze od innych też istot poznane i kochane było. Tego jedynie, mówię, Bóg chcieć i żądać może – nie z potrzeby, ale dla godności swojej; a przeto, chcąc tworzyć, tylko jestestwa zdolne do poznawania i miłowania Go, czyli jestestwa obdarzone rozumem i wolą zamierzać może. Dać się więc poznać i pokochać, było zamiarem Bożym w stwarzaniu aniołów i ludzi. Ale że człowiek znów nie zdoła głębi Boskich doskonałości przeniknąć, musiał Bóg w sposób odpowiedni do rozumowej jego natury, upowitej w zmysłach, odsłonić mu skarby swego piękna i swej dobroci. W tym więc celu skreślił palcem swej mądrości, tę wspaniałą księgę przyrody, której każda głoska opiewa chwałę swego Stworzyciela. Stąd łatwo wywnioskować, jaki cel zakreślił Bóg człowiekowi i jakie mu wytknął zadanie na ziemi. Jeśli w stworzeniu człowieka i całego widzialnego świata, jedynym było Stwórcy zamiarem, żeby człowiek znał Go i kochał, to i na odwrót jedynym celem i zadaniem człowieka nie może być nic innego, jak tylko poznać Boga, miłować Go i miłość tę okazać czcią i uwielbieniem Jego chwały, serdeczną wdzięcznością za otrzymanie dobrodziejstwa, ochoczym pełnieniem świętej Jego woli. To uwielbienie Boga w doczesnym życiu jest ostatecznym celem człowieka na ziemi, celem, który go udoskonali i u kresu doczesnej pielgrzymki nieskończonym szczęściem nasyci. Otóż ten obowiązek uwielbienia Boga w tym życiu, stawia człowieka w nowym stosunku zawisłości od Niego – zawisłości tak głębokiej, że obejmuje całą istotę człowieka, cały świat wewnętrzny jego myśli, całą sferę jego działania – zawisłości tak wzniosłej, uszlachetniającej, błogiej w skutkach, że służenie Bogu jest królowaniem: Deo servire – regnare est.

 

Oto w głównych zarysach zależność człowieka od Boga, wiążąca go z Nim pięciorakim węzłem, przenikająca całe jego jestestwo, obejmująca całe życie jego, od pierwszej chwili bytu aż do zupełności rozwoju i końcowego szczęścia.

 

Rozwinięcie pojęcia religii: naturalnej i objawionej. – Istotna podstawa wiary objawionej. – Podział: Czym jest dla człowieka religia w ogólności? – Czym wiara w objawioną religię?

 

Przejdźmy teraz do dalszych następstw co dopiero wykazanej prawdy. Czy mógłby człowiek nie znać tej zawisłości od Boga, nie odczuwać jej ogromu? Nie, to rzecz niemożebna. Dopóki światło rozumu nie straci przyrodzonej swej siły, musi ono opromieniać tę prawdę, choć może w całej jej głębi przeniknąć nie zdoła. Ta zależność bowiem jest właśnie drogą wiodącą człowieka do poznania Tego, quem ignorare non potest. Toteż zarówno, jak pojęcie Boga, tak i znajomość tej zawisłości wrodzoną jest rozumnej naturze. Obydwa te pojęcia wyjaśniają się i uzupełniają nawzajem. Wynikiem poznania teoretycznego jest uznanie praktyczne. Wola bowiem, dopóki grzeszne chuci nie zepchną jej z prostej drogi, skłania się chętnie do tego poznania, przyswaja je sobie i postanawia czyny swoje do tej modły stosować. Takim jest to praktyczne uznanie z całym bogactwem rozmaitych jego wyrazów we wszystkich uczuciach i obawach, we wszystkich pragnieniach i tęsknotach serca, w poczuciu całego szeregu obowiązków, wypływających z zupełnego poddania się Bogu. To praktyczne uznanie zawisłości człowieka od Stwórcy, wraz z praktycznym jego zastosowaniem, jest właśnie tym, co odwiecznie religią się zwało, czego też i dzisiaj innym mianem nazwać nie możemy. W definicji tej bierzemy wyraz religia, w jego podmiotowym i psychologicznym znaczeniu, a nie w przedmiotowym, w którym on oznacza zbiór przykazań i nauk o Bogu i stosunku człowieka do Boga. Nowożytna filozofia z właściwą sobie konstrukcyjną rzutkością, długo pracowała nad przerobieniem tego pojęcia, chcąc się wyzuć z istotnej religii a jednak nie ściągnąć na siebie zarzutu bezreligijności. Starania te są po prostu obłudą, dążącą do obałamucenia łatwowiernych umysłów, czyli do propagandy apostazji. W dalszym toku naszej pracy podamy krótką ocenę tego spaczenia pojęcia religii, aby odsłonić przewrotne zasady i idee w tej rzekomej umiejętności ukryte. Dopóki pojęcie Boga służące za podstawę religii, jako też inne prawdy praktyczne, będące jej wyrazem, zdobywamy na drodze naturalnego dochodzenia, za pomocą przyrodzonych sił rozumu – dopóty religia nasza jest przyrodzoną. Jeśli zaś zasadnicze prawdy religijne czerpiemy ze źródeł wiary, tj. z Objawienia Bożego, wtedy i religia zowie się objawioną czyli nadprzyrodzoną; ponieważ i droga, którą światło tych prawd do nas spłynęło, przewyższa siły i wymagania ludzkiej natury, i władze ducha naszego w porządku przyrodzonym niezdolne są do ich pojęcia tak dalece, że sam Bóg wlewać w nas musi nowy zasób sił nadprzyrodzonych, do przyjęcia nadprzyrodzonej prawdy niezbędnych. Czy może przeznaczenie człowieka do celu nadludzkiego, przewyższającego istotę i wymaganie natury stworzonej, jest czymś niepodobnym dla wszechmocnego Stwórcy, Pana wszechrzeczy? Wszechmoc i dobroć Boża może zaiste podnieść człowieka nawet tak wysoko; tylko człowiek wówczas przyrodzonym rozumem swoim nie dojrzałby swego przeznaczenia, nie znalazłby dróg doń prowadzących. Bóg więc musiałby sam w takim razie objawić człowiekowi ów cel nadprzyrodzony i wskazać środki, do jego dostąpienia potrzebne. Nadto, dla głębszego upewnienia i pouczenia ludzi o takim celu i takich środkach nadprzyrodzonych, mogłoby spodobać się Bogu, odsłonić ludziom, odpowiednio do ich pojemności, ze swych przymiotów i wewnętrznego życia, ze swych celów i dążności, ze swych wyroków i opatrznościowego działania, więcej tajemnic i prawd, niż z samej tylko księgi przyrody, rozum ludzki wyczytać zdoła; – możliwą jest zatem religia objawiona. Kwestię tę na innym jeszcze miejscu gruntowniej rozbierać będziemy. Z tego jednak cośmy już powiedzieli, wynika, że religii takiej niepodobna ani pojąć, ani uznać bez wiary w objawienie Boże, czyli że podstawą religii nadprzyrodzonej musi być wiara. Jakimże będzie stosunek człowieka do wiary, mianowicie w prawdy, dla rozumu ludzkiego niedostępne? Czy wiara taka jest możliwą, czy konieczną – czy jest rozsądną, czy też nierozumną – uzacniającą, czy poniżającą – słowem, czy jest ona doskonałością, czy ułomnością? Są to kwestie prawdziwie piekące wobec niewiary naszych czasów i niechęci ku wszystkiemu co nadprzyrodzone. Porównując z dopiero co rozwiniętymi pojęciami religii i wiary, współczesne prądy, nurtujące w wielu filozoficznych szkołach i w głowach ludzi, przywłaszczających sobie monopol uczoności, spostrzegamy, że na karcie naukowo-religijnego ruchu dni naszych dwie kwestie odrysowują się najjaskrawiej i najwybitniej. Doniosłość tych kwestyj jest wyjątkową, a rozwiązanie ich rozstrzygające o duchowym i moralnym stanowisku człowieka: bo odpowiedź przecząca lub twierdząca dzieli ludzkość na dwa przeciwne sobie obozy.

 

Czym jest religia dla człowieka? Czym jest dlań religijna wiara? Oto kwestie, których dokładne a sumienne rozwiązanie obecnie nas zajmie. Może w rozwiązaniu tym uda nam się jeszcze krok dalej postąpić, aż do uzasadnienia i obrony wiary naszej, abyśmy podług rady Apostoła zawsze gotowi byli uzasadnić podstawę naszej nadziei: "zawżdy gotowymi będąc ku dosyćuczynieniu każdemu, domagającemu się od was sprawy, o tej nadziei, która w was jest" (10).

 

Czym jest religia? – Główna podstawa tej kwestii: istota i natura religii. – Najpierwszym jej składnikiem jest poznanie Boga, naszej zależności od Niego i obowiązku wyrażania życiem tej zależności. – Znajomość ta jest dobrem wspólnym całemu rodzajowi ludzkiemu i psychologiczną koniecznością

 

Czym jest religia? Oto kwestia przedwstępna, którą ściśle zbadać i stanowczo rozstrzygnąć potrzeba, zanim odpowiemy na pytanie: czym jest religia dla człowieka. Błąd, popełniony w rozwiązaniu pierwszej kwestii, pociągałby za sobą nieodzownie błędne rozwiązanie drugiej.

 

Rozpatrując się w różnych filozoficznych systemach, napotykamy częstokroć najdziwaczniejsze i najsprzeczniejsze określenia istoty religii. Tutaj jest ona mdłym kwiatem marzycielstwa, uczuciem pobożności, bez zasadniczych powodów, pobudek, bez jasno zakreślonego celu. Tam znów istotę jej stanowi cześć dla jakiejś nieokreślonej świętości, którą sobie każdy w dowolne przyodziewa szaty. Indziej jest ona hołdem uwielbienia, składanym cudowności wszechświata, lub snem o jakimś nadzmysłowym świecie, wyobrażanym wedle gustu i upodobania każdego. Indziej wreszcie, by nie pomijać najskrajniejszych pojęć, treścią jej bywa nawet cicha rozpacz schopenhauerowskiego Weltschmerzu, lub sarkastyczny humor, co z życia i śmierci, z czasu i wieczności, z duszy i Boga, niby z igraszek szydzi. Gdybyśmy w tym przeglądzie filozoficznych systemów dalej jeszcze cofnęli się w przeszłość, i zapytali szkół starożytnych, niechrześcijańskich, czym jest religia – otrzymalibyśmy nowy a niemniej ciekawy katalog najróżnorodniejszych definicyj tegoż pojęcia (11). Słowem poszukiwania nad pojęciami religii doprowadziłyby nas do tego samego rezultatu, jak poprzednie badania nasze o pojęciach i definicjach wiary (12). To samo już usprawiedliwia nas, że kwestię na pozór tak prostą i jasną, pod dłuższy rozbiór poddać zamierzamy.

 

Spytajmy wszystkich ludzi, szczerze miłujących prawdę, co sądzą o istocie religii, a znajdziemy w rozlicznych odpowiedziach jedno, wspólne wszystkim przekonanie, że najistotniejszym charakterem religii jest uznanie zawisłości naszej od Boga i chęć potwierdzenia czynem tego poddaństwa względem Pana i Stwórcy swego. Spróbujmy uzasadnić pojedyncze pierwiastki składające istotę religii, pomijając tymczasem jej nadprzyrodzone czynniki. Najważniejszym, zasadniczym pierwiastkiem, na którym wszystkie inne opierają się, jest poznanie. W istocie, najprzód poznanie, a potem dopiero religia. Religia przyjmująca paradoksalną zasadę: credo, quia absurdum, miałaby prawdziwe absurdum w najistotniejszych składnikach swoich. Chrześcijańska religia odrzuca takie hasło, choć jej nieraz takowe zarzucano, bądź ze złej woli, bądź z nieświadomości. Często też zamiast poznania brano uczucie za podstawę religii. Ale popęd uczucia nie zawsze nas unosi do dobrych i szlachetnych czynów. Ileż to ludzi właśnie uczucie do najgorszych wiedzie występków. Uczucie nie prowadzi zwykle prostą drogą prawdy, ale jak burza miota człowiekiem po wertepach błędu, aż strąci w przepaść bez wyjścia. Jeśli rozumną religię mieć chcemy, to podstawą jej musi być rozumne poznanie.

 

To zaś rozumne poznanie, stanowiące fundament religii, wynikiem jest trzech prawd. Pierwszą jest istnienie Boga, Stwórcy świata i człowieka, drugą zawisłość człowieka od Boga swego Stwórcy i Pana, trzecią, obowiązek dobrowolnego wyrażania tej zawisłości całym życiem swoim. Że człowiek, dopóki mu rozumu nie przyćmi złość serca, może łatwo poznać te trzy prawdy, to fakt historyczny i zarazem psychologiczna konieczność. Prawdziwość historycznego faktu udowadniają świadectwa apostolskich siewców ziarna ewangelicznego, którzy w każdym wieku ery chrześcijańskiej, niosąc to ziarno wszystkim narodom ziemi, znajdowali zawsze glebę przygotowaną już przez znajomość Boga, jakkolwiek często ta znajomość na niejasnych i skrzywionych ograniczała się pojęciach. Znane jest świadectwo Cycerona, że nie masz narodu bez Boga, świadectwo, które Klemens Aleksandryjski szczegółowymi poparł okazami (13), a inni Ojcowie Kościoła jednozgodnie potwierdzili. W końcu najliczniejszych dowodów dostarczają nam etnografowie nowożytni, jak: Humboldt (14), Ridley (15) lub Taylor (16), którzy otwarcie wypowiedzieli przekonanie, że nie ma istotnie wśród najdzikszych plemion ziemi, ani jednego, które by jakiegoś Bóstwa nad sobą nie uznawało; a że wszystkie przeciwne mniemania pochodziły z mniej sumiennych badań i nieznajomości języków.

 

Ale dajmy na to, że są gdzieś tak zdziczałe plemiona, że żadnego zgoła nie mają o Stwórcy wyobrażenia, to jeszcze fakt ten bynajmniej by nie uwłaczał twierdzeniu, że poznanie Boga jest wspólną i powszechną rodu ludzkiego własnością, i że sama przyroda mimowolnie mu to pojęcie narzuca. Takie bowiem nieokrzesane plemiona byłyby w sferze intelektualnej taką samą anomalią, jak kaleki lub ułomni w porządku fizycznym. Nikomu przecież na myśl nie przyjdzie, wyrokować o fizycznych zdolnościach natury ludzkiej z prac, jakie kaleka wykonać jest w stanie.

 

Powiedzieliśmy dalej, że poznanie istnienia Boga jest psychologiczną koniecznością. Jest prawo myślenia, głęboko w nasz umysł wpojone, które nam nie daje poprzestać na zewnętrznym poznawaniu zjawisk na zmysły działających, ale nagli nas do głębszych badań: do dochodzenia racji, do roztrząsania praw, i odkrycia ich przyczyny. Dziecię wciąż pytające: "dlaczego?" wymownie udowadnia istnienie tego prawa. I wszyscy mniej lub więcej czujemy w duszy żywotną jego siłę. Skoro tylko nowe, nieznane zjawiska wzbudzą naszą uwagę, jak starannie i gorliwie dochodzimy ich źródła!

 

Prawu temu podlegają wszystkie rodzaje zjawisk: bo samo spostrzeżenie faktu nigdy nas nie zadowoli, rozum zawsze sięga dalej, zapuszcza się głębiej; a jeśli nie może odszukać prawdziwej przyczyny, to przynajmniej stawianiem hipotez zastąpić ją sobie usiłuje. To prawo myślenia jest więc faktem widocznym. Otóż to samo prawo prowadzi nas do poznania Boga. Człowiek z cieniów nicości wstępuje na świat widzialny. Świat jest dlań cudownym zjawiskiem, i on sam dla siebie jest jeszcze ponętniejszą i godniejszą rozwiązania zagadką. Otaczające go twory i cały wszechświat przedstawiają mu się jako arcydzieło tak przedziwnej sztuki i doskonałości, że próżno by się silił w ciasnych ramach swego rozumu ten ogrom pomieścić. Siebie samego zaś widzi wśród tych wszystkich cudów jako najszlachetniejszą ich cząstkę, najwznioślejszy tej potęgi i mądrości wyraz. Mógłżeby człowiek z takim poznaniem, nigdy się nie zapytać: skąd to wszystko się wzięło? A dalej rozpatrując się w budowie wszechświata i trwałości jego ustroju, spostrzega on, jak wszystkim z niepojętą przezornością niewidzialna jakaś kieruje ręka. Mijają tysiące lat, a te same prawa nieodmienne wywołują skutki, w nieodmiennej harmonii, której żaden fałszywy dźwięk nigdy nie zamącił. On poznaje tę niezachwianą wierność, z jaką zarówno szeregi gwiazd, błyszczących na stropie niebios, jak siły w ziarnku piasku lub kropli wody drzemiące, pełnią rozkazy nieomylnego władcy. W własnym nawet jestestwie swoim odkrywa on różne zależności, z pod których wyłamać się nie może. W sercu jego odzywa się jakiś głos prawodawczy, który wskazuje mu zakon, napomina i grozi, nagli i zachęca, karze wewnętrzną męczarnią lub nagradza słodkim serca weselem. A człowiek który tak często się pyta: "skąd?" i "dlaczego?", miałżeby nie zapytać tutaj: "kto jest Ten, od którego całe jestestwo moje i cały ten świat zależy? Kto jest prawodawcą ruchu i wszechświata, którego głos aż do najtajniejszych skrytości mego sumienia przenika?". Człowiek nie może spocząć, póki nie odnajdzie tej pierwszej przyczyny wszechrzeczy, która wszystkim kieruje, która wszystko do swych celów nakłania, której świętość i sprawiedliwość odzwierciedla się w prawie przyrodzonym, w duszy ludzkiej wyrytym. To odkrycie odsłania mu nieznaną wprzódy twarz Boga. A gdy raz spadnie zasłona a oko się nie odwraca i rozum nie zagłusza, wówczas coraz jaśniej błyszczy postać Stwórcy i Pana, i coraz wyraźniej słyszy człowiek głos sumienia, doń przemawiający: Zależnym jesteś od Boga, we wszystkim i nade wszystko – On jest absolutnym Panem twoim a ty Jego własnością; On twym zakonodawcą, a ty Jego poddanym. Im głębiej wnika rozum w istotę stworzenia, tym doskonalej poznaje wielkość, i konieczność tej zawisłości od Boga. Rzecz to zaś nie tak dalece trudna, wniknąć choć częściowo w istotę aktu stworzenia. Rozum poznał już Boga, jako pierwszą przyczynę wszechrzeczy. A z pojęcia takiej przyczyny nietrudno wysnuć pojęcie aktu stworzenia. Twórczy ten akt daje stworzeniu wszystko – czyni je tym czym jest. On sprawia (causat) w nim byt, trwanie, własności i siły; on w nie wlewa przeznaczenie do celu, i uposaża je środkami do jego dopięcia. Pierwsza przyczyna z natury swej wyklucza wszelki udział innej przyczyny. Istnieją wprawdzie prócz niej przyczyny podrzędne, przyczyniające się w rozmnażaniu jednostek, ale całe to ich współdziałanie dzieje się tylko mocą od pierwszej przyczyny pochodzącą (17).

 

Zdobywszy dwie pierwsze prawdy, bez trudności już przejść można do trzeciej. Człowiek, przekonany o swej zupełnej zawisłości od Boga i o poddaństwie należnym Bogu, łatwo poznaje też wypływającą stąd konieczność w sferze moralnej, tj. obowiązek unormowania swego życia, podług prawideł tej zawisłości, dobrowolnego wybierania środków ku temu, by wszystkie myśli i pragnienia, słowa i uczynki zgodne były z uznaniem tego poddaństwa. A że przy tym Bóg wykonuje swoje panowanie z nieskończoną dobrocią, stąd wola musi Mu się poddać z ochotą i dziękczynieniem. Obok tego obowiązku stoi jeszcze inna powinność. Prawdą jest niezaprzeczoną, że człowiek i wszystko co go otacza, jest Boga własnością; ale własności istotą jest podlegać zupełnie woli właściciela. Chociaż więc ta własność wolną wolą jest obdarzona, przymiot ten nie zmienia tego co jest własności istotnym, tylko wymaga dobrowolnego poddania się właścicielowi; czyli mówiąc innymi słowy: wiernego służenia Mu. Rozum więc dyktuje człowiekowi drugi główny obowiązek: służenia Bogu i posłuszeństwa bez granic. Niepodobną jest rzeczą, aby człowiek, jak długo rozum jego wierzy w prawdę i szuka jej, mógł Boga uznawać swym Panem, a obowiązków tych względem Niego nie uznawać i wolnej swej woli nie uginać pod kategorycznym rozumu nakazem.

 

Drugim istotnym czynnikiem w religii jest wola, przez którą cały człowiek Bogu się oddaje. 1) Wpływ woli na rozum – uznanie prawdy religijnej. 2) Podległość woli prawu Bożemu. 3) Jej panowanie nad uczuciem – wzajemny stosunek między uczuciem, wolą i szczęściem w religii – religijność.

Trzecim istotnym składnikiem jest zewnętrzny wyraz religii.

 

Z trojakiego tego poznania wypływa akt nowy, stanowiący właściwą istotę religii jako jej składnik formalny. Leży już w naturze woli, kochać dobro, chcieć go i przyswajać je sobie. Prawda zaś jest także dobrem i to najwłaściwszym dobrem dla rozumowej natury. Im wznioślejszą więc będzie prawda, tym wyższym jest dla człowieka dobrem. Kochać zaś prawdę i przyswajać ją sobie, jest to wolnym wyborem woli wyrażać ją w życiu i postępowaniu, jest to stanowczym aktem woli skłaniać się do tego, co rozum za powinność uważa i uznaje za obowiązujące prawo. Wola ta obejmuje całego człowieka. Przenika rozum, pobudzając go do uznania trzech poznanych prawd, czyli do przejścia z wiedzy spekulatywnej do czynnego uznania. Między poznaniem a uznaniem głęboka zachodzi różnica: poznanie jest koniecznym następstwem praw logicznych; jeśli rozum sił swych należycie używa, do spekulatywnego poznania dojść musi. Wola może tu stanąć na przeszkodzie; ale współczynną być nie może – rozum jest tu zupełnie samodzielnym czynnikiem. Uznanie zaś – to akt moralny, etyczny, akt cnoty, wolą nakazany rozumowi, na podstawie spekulatywnego poznania. Z tym pierwszym aktem rozumu łączą się też inne akty, również siłą woli nakazane: akty czci i uwielbienia Boskiego Majestatu i Jego doskonałości, oraz podzięki za otrzymane z Jego hojności dary.

 

Wola Bogu poddana staje się władczynią wszystkich własnych swych aktów i wszystkich aktów życiowych, pod jej kierownictwem zostających, stosując je do woli swego Stwórcy i Pana. Wola Boża, jakąkolwiek objawiona drogą, jest prawem i normą wszystkich jej czynności. Dalej, ponieważ rozum przedstawia woli, Boga jako nieskończenie dobrego Ojca, który z miłością czuwa nad słabym stworzeniem swoim, broni je i prowadzi do celu; więc też wola zdobywa się na nowy akt nadziei i miłości, na nowy akt zupełnego oddania się temu Bogu, w którym znajduje opiekę, najwyższe szczęście i zbawienie swoje.

 

Nadto wykonywa wola Bogu podległa jeszcze jedną czynność wchodzącą w skład religii, jako czynnik nadzwyczaj wielkiej wagi. Pod zarządem woli stoi całe królestwo uczuć, całe życie serca ludzkiego. Z tej skarbnicy czerpie ona ciepło, siłę i natchnienie, by zawsze iść wiernie za drogowskazem religii, choćby pod pręgierzem urągań ludzkich, choćby po ciernistej prześladowań drodze, choćby przez męczeństwo! Serce potężnym jest czynnikiem w życiu człowieka; w nim rodzą się pragnienia i dążności z całą skalą uczuć, z całą potęgą namiętności, z całym bogactwem różnobarwnych skłonności i popędów, co wszystko nadaje kierunek życiu człowieka, cechuje jego charakter i uwydatnia właściwą mu indywidualność. Uczucia te budzą się najczęściej nie prosząc rozumu o pozwolenie. Wprzód nim myśl się rozbudzi, nim wola coś postanowi, już namiętności wrą żarem a porywając wolę, życie człowieka ze sobą unoszą. Lecz i wola ze swej strony zdolna jest zawładnąć i pokierować wszystkimi tymi objawami różnorodnych uczuć. Bo jakkolwiek nieraz uczucia mimowolnie wrzeć zaczynają, zawsze jednak wola może im położyć tamę, lub skierować je do pewnego celu. Toteż czyni w istocie wola religijna, tj. wola, której prawidłem jest uległość zwierzchnictwu Bożemu. Wszystkie uczucia, żyjące w sercu ludzkim, są jej posłusznymi sługami: miłość bliźnich i miłość własna, pokój wewnętrzny i zamieszanie, wstyd i żal, tęsknota i pragnienie, obawa i nadzieja, nienawiść i miłość, wstręt i upodobanie, smutek i radość, trwoga i odwaga, gniew i pogoda umysłu – słowem wszelkie popędy i żądze, wszystkie struny serca i wszystkie ich dźwięki wola taka ujmuje w żelazne swe karby, naginając je do miary prawd religijnych, ożywiając duchem własnych dążności, zakreślając im odpowiednie granice, kierując ich działalność do dopięcia celu wskazanego światłem religijnej prawdy. Religia więc objawiająca się w grze uczuć, w życiu serca, to nie marzenie, nie fanatyzm, nie sentymentalność, ale podporządkowanie i przystosowanie uczucia do dążności woli religijnymi prawdami wywołanych. Życie uczuć naszych, w ten sposób pod panowaniem religijnej woli stojące, świadczy nieocenione usługi rozwojowi i wzrostowi religii. Uczucie bowiem pokierowane należycie, łączy swe siły z siłą woli we wszystkich jej dążnościach. Nie masz ani jednego przedmiotu dążeń religijnej woli, gdzie by jej uczucia tęsknoty lub pragnienia, nadziei lub odwagi, nie niosły pomocy; nie masz zła, w którego unikaniu bojaźń i wstyd, żal i smutek, wstręt lub gniew nawet, nie wspierałyby dzielnie woli. Tak więc wola wzmocniona tymi siłami, tchnieniem serca poparta, łatwiej, chyżej i skuteczniej zdąża do celu, który jej prawdę Bożą wskazuje.

 

Jedną jeszcze korzyść odnoszą wola i uczucie z tego związku między sobą pod wpływem religijnej prawdy. Religia wszystkim dążnościom ludzkim dostarcza najwznioślejszych przedmiotów, w których serce znaleźć może zaspokojenie zupełne. I w istocie, nie tylko wola znajduje tu skarbnicę wszelkiego dobra i słodyczy, opromienioną blaskiem nadziemskich nadziei, ale i uczucia we wszystkich swych fazach i odcieniach otrzymują tu pokarm nasycający je pełnią słodkiego pokoju. Jedna tylko religia może dać prawdziwe i trwałe zadowolenie: bo jej tylko dobra nie są kłamane i przemijające. Wszystkie inne przedmioty mogą tylko na chwilę odurzyć serce, lecz odurzenie to ulatnia się prędko, pozostawiając po sobie czczość i próżnię. Zaspokojenie tak wyższych jak i niższych dążności woli i uczucia, zowie się i jest szczęściem człowieka. Religia więc, która sama tylko wszystkie te tendencje zaspokoić potrafi, sama jedna szczęściem duszę obdarza. Wesele, serca Świętych, już tu na ziemi jak potok wezbrany napełniające, nawet wśród nędzy, trudów i niebezpieczeństw, to nie fikcja poetyczna, ale prawda, której ażeby doświadczyć, dosyć poddać się całą duszą prawdzie religijnej. Zadowolenie zaś które serce i wola znajduje w pełnieniu religijnego zakonu, rodzi pewną skłonność do religijnych aktów woli i sprawia, wskutek tego częstsze ich ponawianie. To zaś ponawianie wyrabia w woli pewien stan czyli nałóg (habitus), który już bez trudności akty religijne spełnia. Temu religijnemu nawyknieniu poddają się też inne władze, z wolą sprzymierzone, i tak powstaje ów nastrój serca i duszy, który religijnością, lub gorliwością religijną zwykle nazywamy.

 

Takie są funkcje woli pod wpływem prawd religijnych. Ale to jeszcze nie wyczerpuje całej istoty religii. Duchowe życie człowieka i gra działających w nim uczuć nie zadowala się wewnętrzną tylko sferą, nie da się zamknąć w tajemnym przybytku serca, lecz koniecznie i naturalnie musi się objawić na zewnątrz, w widzialnej formie ciała i zmysłów, obrazując za ich pomocą swą niewidzialną działalność. Czyż każde uczucie serca nie odbija się na twarzy wyrazem oczu, drganiem nerwów, łzą lub rumieńcem? Bojaźń czy gniew, radość czy smutek mają odpowiednie w powierzchowności człowieka objawy. Nawet wewnętrzne poruszenia woli wybijają się na zewnątrz przez cielesną powłokę, i sam błysk rozumu odzwierciedla się w oku. Są to fakty doświadczalne, codzienne. Jeśli więc takie jest powszechnej natury prawo, toć i religia, która rządzi sercem, rozumem i wolą człowieka, która na wskroś przenika całe jego życie wewnętrzne, powinna się na zewnątrz uwidoczniać. Jest zatem koniecznym następstwem wrodzonego nam sposobu działania, żeby uczucia pod światłem i ciepłem religii w sercu wyrosłe, uwydatniały się w całej postaci naszej, we wszystkich gestach i ruchach. Mogłażby dłoń, z pokorą wyciągana do ziemskiego dawcy, niedbale się podpierać gdy serce żebrze pomocy u Stwórcy swojego? Mógłżeby człowiek, opłakujący obrazę człowieka nie mieć ani jednej łzy na obrazy Boga? Nie, ciało samo przez się, bez przymusu i wysiłku idzie za popędem ducha, jak wierny oddźwięk wszystkich jego myśli, uczuć i chęci. Zamknięcie religii we wnętrzu duszy jest czymś wręcz przeciwnym ludzkiej naturze; bo wówczas nawet wewnętrzne, najistotniejsze jej akty tracą powoli swą żywotność, więdną i w końcu zamierają.

 

Ale kult zewnętrzny, jako dobrowolny wyraz wewnętrznej religii, jest nie tylko wynikiem wrodzonej potrzeby człowieka, jako jednostki, lecz oraz wymaganiem stanu społecznego ludzi, i tu staje się już czynem socjalnym. Cały człowiek przeznaczony jest z natury do życia towarzyskiego. Jego życie, jego zdolności i przymioty, jego działanie i potrzeby tak są urządzone, iż życie towarzyskie jest dla nich rzeczą niezbędną. W społeczeństwie tylko i przez społeczeństwo może człowiek osiągnąć i zachować swój stan normalny. Jak zaś religia dla pojedynczych jednostek jest dźwignią, prawidłem moralności i końcowym szczęściem, tak też i dla ich zbioru czyli społeczeństwa tym samym być musi. Czyż więc słuszną byłoby rzeczą, aby czynnik najpotężniej wpływający na rozwój i uzacnienie duchowego życia w społeczeństwie, nie miał się objawiać żadnym aktem społecznym? Umiejętność, sztuka, każdy postęp, każdy wzrost ducha, udziela zdobyczy swych ogółowi, szerzy je wśród społeczeństwa, wzbogaca nimi narody, a najwznioślejsza umiejętność, najpiękniejsza sztuka sprawiedliwego podług woli Bożej życia, najwyższy postęp w cnocie, nie miałżeby w społeczności żadnego wywierać wpływu? Ludzie podają sobie ręce we wszystkich swych przedsięwzięciach, dążnościach i pracach, aby nawzajem wspierać się i zachęcać, jednaż tylko religia z tej wspólności życia miałaby być wykluczoną?

 

Ludzkie społeczeństwo, które jako takie, jest Boskim tworem, którym tenże Stwórca najłaskawszą Opatrznością kieruje i rządzi, mogłożby odmówić Panu swemu winnego hołdu czci i posłuszeństwa? Hołd zaś ten ze strony społeczeństwa jako społeczeństwa Bogu należny, może tylko zewnętrznym socjalnym objawić się kultem. Zatem i zewnętrzny, socjalny kult wchodzi w skład istotnych części religii.

 

Tak więc wykazaliśmy czym jest religia w swych ludzkich i przyrodzonych składnikach. Jakie zaś jest w niej współdziałanie Boże, to na innym miejscu omawiać będziemy.

 

Z tego rozbioru istoty religii wynika już samo przez się, że religia w nowo-potworzonych znaczeniach tego wyrazu, z prawdziwą religią, prócz samej chyba nazwy, nic nie ma wspólnego. Służy ona tylko za płaszczyk fałszywej kulturze, aby pokryć przerażającą niemoralność w woli, bluźnierczą pychę w rozumie, ruinę w uczuciach rozpaczliwą. Jest to tynk do pobielania grobowej zgnilizny dzisiejszych kulturträgerów. Czy taka religia z całą swą nędzą i próżnią, może kiedykolwiek stać się dla człowieka tym czym powinna dlań być prawdziwa religia kiedy korzenie w duszy zapuści? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w rozwiązaniu drugiej kwestii: czym jest religia dla człowieka? (C. d. n.).

 

X. Antoni Langer

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok trzeci. – Tom IX. Styczeń, luty, marzec 1886. Kraków. DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI, pod zarządem Jana Gadowskiego. 1886, ss. 1-20.

 

Przypisy:

(1) S. Thom., Sum. Theol., p. I, q. 104, a. 2. – Lessius, De div. perfect., l. 10, c. 4.

 

(2) S. Thom., Quaestiones disp., q. 3, de pot., a. 7.

 

(3) S. Thom., Sum. contr. Gent., l. 3, c. 70.

 

(4) Idem ibid., cc. 66, 67.

 

(5) Id., Quaest. disp., q. I, de pot., a. 4 ad 3m i q. 5, de verit., a. 9. ad 10m.

 

(6) Sap. VIII, 1.

 

(7) Minutius Felix, Octav., c. 18.

 

(8) Or. Dom. VII p. Pentec.

 

(9) Tertull., De testimonio animae. Cyprian., De idolor. vanit., n. 9. Arnob., Adv. Gent., II, 2. Lactant., De div. instit.

 

(10) I Petr. III, 15.

 

(11) Cf. Denzinger, Religiöse Erkenntniss. 1 Buch.

 

(12) "Przegląd Powszechny", t. I. (Zob. Ks. Antoni Langer SI, Rozwój wiary. Kraków 2016).

 

(13) Clem. Alex., Strom., l. V, c. 14.

 

(14) Kosm. I, p. 16.

 

(15) Journ. of the Anthr. Inst., 1872, p. 257 sq.

 

(16) Anfänge der Cultur, w przekł. niemiec. I, p. 412. Cf. "Przegląd Powszechny", t. IV, p. 362 sq.

 

(17) Cf. S. Thom., Sum. contr. Gent., l. 3, c. 66, 67; Quaest. disp., q. 3, de pot., c. 7.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXVIII, Kraków 2018

Powrót do spisu treści dzieła ks. Antoniego Langera SI pt.
CZŁOWIEK W STOSUNKU DO RELIGII I WIARY

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: