JANSSEN I HISTORIA REFORMACJI

 

(Dokończenie)

 

KS. A. KRAETZIG SI

 

––––

 

Krytycy Janssena, jak Kawerau, Köstlin itp. zaliczają do najcenniejszych "błogosławieństw" czystej ewangelii i całego prądu reformacyjnego, zdobytą wolność ducha i wolność sumienia. Przypatrzmy się bliżej tym sławionym płodom, szczególniej w okresie między Augsburskim pokojem religijnym (1555), a ogłoszeniem formuły jedności w r. 1580. Poprzednio już widzieliśmy nieustanne kłótnie i spory, otaczające zebrania książąt i teologów aureolą "błogosławieństwa". Teologowie ci, o ile sami rościli sobie prawo do nieograniczonej wolności, o tyle domagali się od drugich bezwzględnego zaparcia się i posłuszeństwa. Jeśli książęta nie stawiali im oporu, tedy nawzajem doznawali od nich ochoczej uległości w sprawach kościelnych. Jeśli przeciwnie, nie stało się zadość ich życzeniom, wówczas teologowie ściągali na nich wszystkie klątwy nieba. Nie inaczej postępowali też książęta ze swymi predykantami. Jan Średni, książę sasko-weimarski założył w Jenie akademię, aby zwalczyć potęgę Melanchtona i zobowiązał poselstwo wyprawiające się do Wormacji, by z innymi protestanckimi stanami w żadne układy nie wchodziło. Oto wolność sumienia! Elektor Fryderyk III oczywiście w poczuciu tej wolności, wypędza wszystkich predykantów przeciwnych Melanchtonowi, a Krzysztof wirtemberski ogłasza banicję i kary cielesne przeciw wszystkim krzewicielom i obrońcom jakichkolwiek sekt innych. Owszem nakazuje nawet konfiskatę dóbr tych obywateli, którzy by obcym kacerzom u siebie przytułek dali. Jan Fryderyk, książę saski kazał wykląć predykantów Strigla i Hugla wraz z wszystkimi ich przyjaciółmi za publiczne mowy przeciw Flakcjuszowi. Joachim II brandenburski przepisuje predykantom czego nauczać mają, a dbały o zupełną wolność sumienia, karze nieposłusznych banicją lub więzieniem. Albrecht książę pruski oddaje swego nadwornego predykanta Funka, za rzekome kacerstwo, pod miecz katowski (1). Elektor Fryderyk III przemocą zmusza swych poddanych do przyjęcia kalwinizmu, a Ludwik tychże samych chwyta się środków, aby go wytępić (2). August, elektor saski, skazuje swych dawnych przyjaciół Peukera, Cracona i Stössla na najstraszniejsze męczarnie, "dlatego że się niespodzianie dowiedział, iż nie są luteranami lecz kalwinistami" (3). Jakże zbawienne to błogosławieństwo! Jakże szczytne pojmowanie wolności sumienia!

 

Drugie błogosławieństwo wypływa, zdaniem tych samych krytyków, z protestanckiego kaznodziejstwa. Niepodobna tu przytaczać wszystkich zeznań protestanckich odnośnie do tego punktu. Lecz posłuchajmy choć jednej relacji z wizyty odbytej w Magdeburgu między r. 1562 – 1564. Oto jak się tam przedstawia to drugie błogosławieństwo:

 

"Andrzej Müller, proboszcz z Bückau, ordynowany w Wittenberdze, wymaganiom egzaminu wcale nie sprostał. Nie miał on żadnych zasad chrześcijańskiej nauki, a głównych jej prawd niewiele lub zgoła nic nie rozumiał".

 

"Proboszcz w Brumby, na przedłożone mu pytanie o Trójcy Świętej, odpowiedział: że Duch Święty jest od Ojca stworzony; item, że Syn Boży jest pośrednikiem między Ojcem i Duchem Świętym".

 

"Maurycy Dalchav, proboszcz w Kuhlhausen, ordynowany w Berlinie, przedłożył swoje testimonium. Zarządzał on parafią lat 11, lecz człowiek to nic nie umiejący, który nawet nie znał różnicy między osobami Trójcy Świętej. Zresztą po łacinie nie rozumiał ani słowa".

 

"Bernard Galler, proboszcz w Gudensweg, ordynowany w Brunszwiku, bardzo ma słabe pojęcie o zasadach chrześcijańskiej wiary. Poprzednio był szklarzem, poczym został proboszczem".

 

"Antoni Meyerin, proboszcz w Zeppernik, ordynowany w Magdeburgu, naukom się nie oddawał, języka łacińskiego nie zna, poprzednio był tkaczem".

 

"Cyriak Möller, proboszcz w Schwarz, ordynowany w Wittenberdze, przedłożył testimonium opieczętowane. Na zapytania o Bogu, niewiele umiał odpowiedzieć. Uprzednio był karczemnym parobkiem, a żonę wziął sobie z publicznego domu w Calbe. Niewiasta to zła i swarliwa, przyczyną jest ciągłych kłótni i bójek".

 

"Ernest Kütze, proboszcz w Ebendorf, wprawdzie uczony, lecz za zwady, zabójstwo i pijaństwo, nieraz był już karany. Bacznie uważać nań trzeba".

 

Według tejże relacji, w mieście Jerichów przystąpiło do Wieczerzy, w ciągu 1 ½ roku dwóch tylko ludzi. "W całym okręgu Sandawskim znalazło się niezmiernie wielu chłopów, którzy ani modlić się, ani dziesięciorga przykazań wyliczyć nie umieją, a o chrzcie i wieczerzy nie mają pojęcia". Podobnie brzmi relacja o chłopstwie Cörbelitz w Woltersdorf, z dodatkiem jednak nowych przymiotów: niezwykłej bezbożności i dzikości w obyczajach.

 

Z takim samym widokiem spotykamy się w 20 innych miejscowościach. Snać jednak najgorzej było w Aldenhausen, gdzie zaznaczyli wizytatorowie, że u jego granic "kończy się już chrześcijaństwo". (Da hört die Christenheit auf). Taki to stan był następstwem "ewangelicznego kaznodziejstwa". Zaiste wspaniałe to błogosławieństwo! Ale rzecz dziwna! Jakim sposobem wobec tak grubej ciemnoty predykantów, wśród piekielnego chaosu, kłótni i swarów, wśród iście szatańskiej między sektami nienawiści, jakim sposobem reformacja, mimo to wszystko, mogła tak gwałtownie i szybko, jak lot huraganu, całe prawie Niemcy ogarnąć. Pytanie to mimo woli staje przed okiem czytającego i natrętnie dopomina się odpowiedzi. Odpowiedź Janssena bez porównania lepszą jest i dokładniejszą, niż profesora Rankego: bo Janssen polityczno-dyplomatycznych pobudek i czynników nigdy nie bierze na wagę oddzielnie, lecz zawsze w połączeniu z religijnym, naukowym i realnym życiem narodu. Poszczególne wypadki i przyczyny przebiegliśmy już w toku niniejszej rozprawy. Streśćmy teraz to wszystko w jeden pogląd ogólny. Przede wszystkim cała owa rewolucja wyrodziła się poniekąd w anarchię. Cesarz uważał papieża prawie już za obcą, wrogą sobie potęgę; biskupi utracili powagę, książęta stawali oporem władzy państwowej i knuli spiski z obcymi narodami, miasta w tym tylko celu wszystkich sił używały, aby własne utrwalić panowanie, usposobienie szlachty tak już było naprężone, że lada chwila należało obawiać się groźnego wybuchu. Tak zwany spisek Grumbachski łatwo mógł się przemienić w bunt Sickingena. Wprawdzie płomień powstania chłopskiego zalany został krwią buntowników – lecz mimo to, stan wieśniaczy nie dźwignął się z dawnej nędzy, ale owszem i materialnie upadł jeszcze niżej i moralnie bardziej się upodlił. Wciąż podsycana nienawiść przeciw wszystkiemu co papieskie, rodziła "dzikie, bezbożne" obyczaje. A ze wzrostem duchowego zdziczenia, nikły z przed oczu wszelkie wyższe, idealne dobra, a z czasem poszły w zupełne zapomnienie i poniewierkę, jak o tym wyznania samychże reformatorów najdokładniej nas pouczają. O całość i rozwój "czystej ewangielii" dbali przezornie protestanccy książęta, bo za jej pomocą stać się mieli panami Niemiec. Trudno znaleźć między nimi choćby jeden prawy charakter. Na sejmach gwałtownie dobijali się o prawa, które im wcale nie przysługiwały; wszelkie wnioski przywrócenia porządku odrzucali stanowczo, a katolicyzm bezwzględnie wytępić chcieli, domagając się tego jako rzeczy najprostszej w świecie, której nawet dowodami uzasadniać nie było potrzeba. Skoro zaś sprzeciwiano się ich wymaganiom lub przypominano im ich obowiązki, wówczas z gniewem przezywali cesarza bałwochwalcą, na wojnę turecką wszelkiej odmawiali pomocy, a przeciwnie orężem i złotem wspierali wrogów niemieckiego państwa; co więcej, przeszkodzili odzyskaniu ziem utraconych, a Niderlandy, najpiękniejsze i najbogatsze lenno cesarstwa do ostatniej przywiedli nędzy. Potężnego sprzymierzeńca mieli protestanccy książęta w nieudolnej chwiejności katolików, a szczególnie w zbyt miękkiej dobroci szlachetnego Ferdynanda I i w dwulicowej polityce Maksymiliana II, który jak widzieliśmy, właściwie nie był już katolikiem. Lecz nie tylko jego własna w tym wina. Niedbalstwo biskupów, rozprzężenie kościelnej karności wśród bezradnego zamieszania i rozstroju, powszechny wśród duchowieństwa konkubinat, swawola szlachty a mianowicie szlacheckich kanoników, zgubny wpływ protestanckich radców i agitatorów, swobodne apostolstwo dzieł w duchu nowej nauki pisanych, demoralizacja szkół i zepsucie szerzone aż do najniższych warstw narodu, to wszystko było przyczyną, że nie tylko Austria, ale i Bawaria, Salzburg, Bamberg, Würzburg, jeśli nie w całości, to przynajmniej w połowie protestanckie przyjęły wyznanie. Obrazowanie "stosunków austriackich" (4) należy do najpiękniejszych ustępów w tomie IV. Przeciw śmiałym napadom protestantów i wielorakiego sekciarstwa nie było jednolitej, regularnej armii w obozie katolickim. Był wprawdzie obfity materiał dobrych chęci a nawet heroizmu, lecz nie dostawało wspólnego ogniska, nie dostawało łączni, głowy, czyli przezornego wodza, któryby rozproszone siły zespolić i pokierować umiał.

 

Drugą podporą protestantyzmu byli panujący, lub stronnictwa ościennych narodów: Elżbieta, królowa angielska, hugonoci, rewolucja Niderlandzka, polityka Filipa II i księcia Alby, a wreszcie wiarołomna zdrada Karola IX względem najświętszych spraw chrześcijaństwa. Opuszczony lub zdradzony od wszystkich potęg ziemskich, nieroztropnością własnych swych synów głębiej jeszcze i niebezpieczniej zraniony, stał Kościół Boży prawie bezbronny wobec protestantyzmu, który w rządzeniu politycznym światem nie znał wyboru między środkami. Ale właśnie w chwili najgroźniejszego niebezpieczeństwa, gdy nawet zwołanie soboru niepodobnym się zdało, tym wyraźniej wobec upadku sił zewnętrznych, uwidomił się wyższy wewnętrzny, Boski pierwiastek Chrystusowego Kościoła. Kiedy już wszystko zdawało się straconym, nagle z samego wnętrza Kościoła nowe wytrysło życie, zwołany Sobór Trydencki, a wśród sekciarskiego chaosu zabłysło w całej pełni niepokalane światło czystej a prostej nauki Chrystusowej i ożywczym swym prądem przebiegło wszystkie stopnie hierarchii, wznosząc nieprzełamaną tamę przeciw burzliwym napływom herezji. W drugiej więc części IV tomu omawia Janssen tak zwaną anty-reformację. Kościół nigdy nie zaprzeczał temu, że ludzki jego pierwiastek może podlegać reformie; owszem usilnie dążył do zupełnej naprawy in capite et in membris. Do tego celu zmierzał od dawna kardynał Cusanus; z tej też pobudki powszechny sobór gromadził się w Trydencie. Tego przeświadczenia o potrzebie podjęcia naprawy we wszystkich warstwach i stanach, Janssen bynajmniej nie zaprzecza. Boć i katoliccy książęta głośno domagali się od soboru reformy; na co im jednak odpowiedzieli Ojcowie soborujący, że całkowitej reformy wówczas dopiero będzie można dokonać, gdy Kościół wyzwoli sie z więzów, jakimi krępuje go państwo. Na to żądanie głuchymi byli udzielni panowie. A skoro sobór wyraźnie zażądał, aby dóbr kościelnych nie przemieniali na dobra skarbowe, aby mieszczan nie usuwali od wyższych dostojeństw kościelnych, aby w ogóle w sprawach Kościoła nie rządzili się własnym upodobaniem, wtedy zewsząd spadać zaczęły gromy oburzenia (5).

 

Paulsen (6) cały skutek, całe prowadzenie niemieckiej anty-reformacji przypisał zasługom Towarzystwa Jezusowego. "Można powiedzieć, że zachowanie katolickiego Kościoła w północno i południowo-wschodnich Niemczech jest istotnym dziełem Jezuitów. Około połowy XVI stulecia (a więc w okresie, o którym mówimy) sprawa katolicyzmu była już prawie straconą. Austria i Czechy już odpadły, a duchowieństwo nigdzie nie zapobiegało temu odstępstwu. Księstwa duchowne stały już na stoku zupełnej sekularyzacji. Wittelsbach i Habsburg nie mogli o własnych siłach groźnej powstrzymać ruiny. Taki był stan Kościoła w Niemczech, gdy w r. 1570 pierwsi Jezuici ofiarowali swe usługi cesarzowi Ferdynandowi i Wilhelmowi IV bawarskiemu. Już po upływie paru dziesiątków lat, powstrzymany był wzrost protestantyzmu, a na zaraniu XVII stulecia katolicyzm stał już znowu w pełnej zbroi, gotów do zdobywczego pochodu. I po ludzku sądząc powiodłoby mu się niezawodnie, gdyby polityczne sprawy Szwecji i Francji nie stanęły tu na przeszkodzie". Tak orzekł protestancki pisarz Paulsen. Porównajmy rezultat osiągnięty przez Janssena. Oto jego teza: Rzetelna dążność reformacyjna w Niemczech, poczyna się dopiero w rękach trzech pierwszych Jezuitów: Piotra Fabra, Klaudiusza Akwawiwy, i Mikołaja Bobadilli. Fabra, który najpierwszy z pomiędzy nich wstąpił na niemiecką ziemię, Pius IX podniósł na ołtarze. "Ci trzej mężowie wraz z towarzyszami swymi okazali światu, szczytny wzór wierności i poświęcenia dla sprawy katolickiego Kościoła". Cały skutek swych prac przypisywali oni książce Ćwiczeń duchownych przez św. Ignacego napisanej (a). "Książka ta nawet przez przeciwników sławiona jako arcydzieło psychologiczne, stała się i dla Niemiec tak w religijnym, jak cywilizacyjno-historycznym kierunku, jednym z dzieł najdonioślejszego znaczenia, w dziejach nowszych wieków". Ubóstwo co do formy, prostota w stylu, logiczność i jednolitość w spokojnym rozwoju myśli tym jaśniej uwydatniają je jako mistrzowski drogowskaz, a raczej najdoskonalszą szkołę walki duchowej w pełnym znaczeniu tego wyrazu. Nie jest to więc dzieło sztucznym swym ustrojem "usidlające wyobraźnię, aby rozgorączkowaniem jej, rozum opanować", jak się wyraża p. Ranke w swej Historii Papieżów. Wątpimy czy Jego Ekscelencja Tajny Radca odprawiał choć raz jeden duchowne ćwiczenia św. Ignacego. Bardzo bowiem trafnie zauważył Janssen, że samo nawet teoretyczne studium tej książeczki, nie daje jeszcze pełnego jej zrozumienia – jedyną do tego drogą jest praktyczne poddanie się pod jej kierownictwo. Jakie już wówczas miano pojęcie o dziełku Duchownych Ćwiczeń św. Ignacego, o tym świadczą najlepiej słowa kalwińskiego predykanta: "Ofiary tych ćwiczeń, mówi on, jak z wiarogodnego dowiadujemy się źródła, bywają wprawiane za pomocą dymu i innych tym podobnych środków, w pewien stan odurzenia, tak, że diabła we własnej oglądają osobie, ryczą jak woły, Chrystusa wyprzysiąc się muszą, a przyjąć służbę szatana".

 

Książka ta pozyskała Zakonowi męża, który się stał jednym z najdzielniejszych i najznakomitszych reformatorów niemieckiego kościoła. Mężem tym był św. Piotr Kanizy. Nadzwyczaj starannie odmalował Janssen postać tego apostolskiego szermierza, zowiąc go z pewną predylekcją, niemieckim Jezuitą, jako syna niemieckiego miasta i potomka wiernej cesarskiemu tronowi rodziny. Istotnie Kanizy w Niemczech wychowany, przejął się na wskroś ideą apostolstwa w swej biednej, rozdartej ojczyźnie. Myśl ta była jedynym hasłem jego życia. Dzielnie wystąpił on w Rzymie jako rzecznik swych ziomków. Piórem walczyć o prawdę katolickiej wiary, było dlań dziełem równie wielkim, jak nawracanie Indian. Lecz w polemice jego pełnej poważnego spokoju nie było żółci, ni gorzkich przymówek, ni piorunów gniewu. Za to właśnie na niego spadał z pod piór reformatorów gęsty deszcz przezwisk i epitetów "czerpanych z kloaki". Sam nawet Melanchton uniesiony zawiścią i gniewem, zniżył się aż do użycia najbrudniejszych wyrażeń przeciw świętemu mężowi, skoro spostrzegł, że powaga jego polemiki i świątobliwość życia, stanęła nieprzebitym murem w zdobywczym pochodzie reformacji. W odpowiedź na te napaści bezrozumnego gniewu i na te wszystkie ohydne przezwiska, św. Kanizy, już jako prowincjał wskazał swym braciom następujący sposób zachowania się względem reformatorów: "Kochajmy ich – tak pisał w okólniku – tym goręcej, im zacieklej nas przezywają i prześladują".

 

Nie jest tu naszym zamiarem pisać apologii zakonu, lub upośledzać usilne starania papieży i wielu niemieckich biskupów o ożywienie katolickiego ducha; co też Janssen jasno i wyraźnie zaznacza. Ile jednak podówczas trudów ponieśli Jezuici, ile zasług zdobyli na kazalnicach, w szpitalach i szkolnych katedrach, to w najżywszych barwach skreślili sami nawet protestanccy świadkowie (7). Dość wspomnieć, że odtąd w Niemczech, przymiotniki: "jezuicki" i "szczerze katolicki" były jednoznaczącymi wyrazami (8). Jednym z głównych źródeł, podsycających nowe życie i nowy wzrost katolicyzmu, był, podług zeznania wszystkich współczesnych, katechizm św. Piotra Kanizego (b). Dziejom i rozbiorowi tego katechizmu poświęca Janssen cały osobny rozdział. Historyczno-krytyczny ten szkic najlepszym jest z wszystkiego, co w tym przedmiocie dotychczas napisano. "Na wszystkich kartach tej książki, od początku do końca, przepowiadany jest Chrystus, jako podstawa i dopełnienie, jako korzeń i korona celu człowieka" i to w sposób godny prawdziwego reformatora. Jakżesz odmiennego ducha zdradzają objawy zaciekłości widocznej w pismach reformatorów protestanckich! Nie było w owych czasach dzieła polemicznego, które by ze strony protestanckich teologów i predykantów doznawało tak zawziętego prześladowania, jak ów "przeklęty, bluźnierczy katechizm Kanizjusza". Cała polemika przeciw niemu podjęta, była istotną kałużą grubiaństwa. Pomimo gniewu przeciwników, bryzgającego błotem przezwisk i potwarczych zarzutów, dzieło rzetelnej naprawy raz podjęte wciąż rosło i potężniało. Podczas gdy w Austrii za życia Maksymiliana, działalność Soboru Trydenckiego, żadnych prawie nie przyniosła owoców, Bawaria szczupła co do obszaru, była głównym ogniskiem budzącego się życia katolickiego.

 

Albrecht V był w początkach swego panowania dzielnym szermierzem przy kielichu, lecz słabym księciem na tronie. Jedyną drogę wyjścia upatrywał on w kunktatorskiej, wymijającej polityce. Dopiero pod potężnym wpływem Kanizego i innych Jezuitów, nauczył się mistrzowskiej sztuki rządzenia i stał się "lilią między cierniami". On to i dwaj jego następcy byli odtąd naczelnymi wodzami katolickich Niemiec. Owszem, tak w religijnych jak i w politycznych sprawach, niepozorna Bawaria nabrała znaczenia i wpływu tak wielkiego, jak gdyby była jednym z pierwszorzędnych mocarstw Europy. Pierwszy zaś popęd i najdzielniejszą pomoc do zajęcia tego stanowiska dali Jezuici (9). We wszystkich okręgach Niemiec stanęły jezuickie kolegia, jako twierdze nauki i ogniska katolicyzmu. Zdumiewające są wyrazy uznania z ust protestantów pochodzące. Dzieło naprawy istotnie olbrzymim postępujące krokiem, złośliwi predykanci przypisywali czarom, praktykowanym w jezuickich szkołach. Tak np. predykant Seibert twierdził, "że Jezuici strasznych zażywają czarów, namaszczając potajemnie swych uczniów balsamem szatana; nic więc dziwnego, że wszyscy się do nich uciekają" (10). Owszem, sami protestanci ze szczególną ochotą i upodobaniem posyłali swych synów do kolegiów jezuickich, co oczywiście wywoływało straszne burze ze strony predykantów, i naturalnie znowu występował diabeł jako sprzymierzeniec Jezuitów. Ludzie rozsądniejsi z uśmiechem słuchali tych oskarżeń, a jezuickie kolegia coraz bardziej mnożyły się i zaludniały. W ten sposób nie tylko w ogólności przecięty był dalszy postęp herezji, ale co więcej, już w pierwszych wstępnych potyczkach zdobyte zostały stanowiska, które z dawien dawna, według ludzkiego i Bożego prawa należały się Kościołowi. Tak było w biskupstwach nadreńskich, w Badenii, Wirtembergii a szczególnie w Bawarii. Na koniec i Austria zaczęła się budzić z letargu, w którym ją pogrążyło śmiałe wystąpienie Flakcjuszowego stronnictwa. I tutaj znowu Jezuici niepoślednią grali rolę, a mianowicie św. Kanizy, który jako administrator wiedeńskiego biskupstwa nowe tchnął życie w duchowieństwo i lud, a nawet uniwersytet, całkiem już prawie protestancki, wskrzesić i podźwignąć umiał. Gorczyczne to ziarnko, pielęgnowane pod rządami szlachetnych Ferdynandów, wydało najpiękniejsze owoce. Już nawet w r. 1576 na sejmie w Regensburgu, stoją wszystkie katolickie stany "razem, wiernie i niezłomnie, jak jeden mąż". Tak działała moc Boża soboru, z wolna, ale skutecznie przez zakon Jezuitów (11). Dźwignął się katolicyzm i otrząsł z uśpienia tak w politycznym, jak i w religijnym kierunku, ustąpiło niemęskie tchórzostwo, a zastępy dzielnych rycerzy, natchnionych nową odwagą, a zbrojnych hartownym orężem, wyzywały wroga na dogmatyczną i naukową arenę. Wróg zaś ten słabnął i upadał niezgodą, kłótnią, przekleństwem. Bo chociaż wtedy przysposabiano formułę "konkordii" między wszystkimi sektami, ona to właśnie stała się głównym "kamieniem obrazy" i prawie całe południowe protestanckie Niemcy rzuciła Kalwinowi w ramiona. Próżną więc okazała się ogólna protestantów nadzieja, że owa "«konkordia» połączy wszystkich ewangelickich chrześcijan przeciw zabobonnemu papiestwu i diabelskim jego satelitom, tj. ... zakonowi Jezuitów wraz z całym ich stronnictwem" (12).

 

Tak, w 4 dotychczasowych tomach Janssen zupełnie przedmiotowo, bez żadnych podmiotowych dodatków lub przypuszczeń, lecz owszem na protestanckich głównie opierając się źródłach, przedstawia nam stan społeczeństwa niemieckiego przed reformacją, jej początek, istotę i obrońców. A z drugiej strony ukazuje pierwsze, prawdziwie reformacyjne dążenia, których pierwszym przedstawicielem był już kardynał Cusanus, a następnie wielcy papieże: Pius IV i św. Pius V, dalej kardynał Otton Truchses i Sobór Trydencki, a wreszcie minima Societas Jesu.

 

Wielka to zasługa Janssena, że on nigdy nie objawia własnych swych sądów, pojęć, refleksyj, jak to uczynił Ranke i wielu innych. W "Dziejach Niemieckiego narodu" mówią tylko źródła przedmiotowo zestawione. Do tych więc źródeł krytyka protestancka zwróciła wszystkie swe siły, nurtując całą ich wartość argusowymi oczyma, a jednak zmuszoną była wyznać, że "prawie wszystkie zapatrywania i cytaty Janssena na prawdzie się opierają, a tylko w szczegółach okazały się drobne niedostatki". Wspaniałe to świadectwo z ust najzaciętszego wroga. Gdy więc na drodze przedmiotowego badania, daremnymi okazały się ich trudy, uciekli się niektórzy do "wewnętrznego głosu protestanckiej piersi i protestanckiego przeświadczenia", tj. jakkolwiek Janssen przedmiotowo zupełną ma słuszność, to jednak wewnętrzne przeświadczenie wprost temu zaprzecza: inaczej bowiem mit nie miałby już racji bytu. Tak twierdzi Dr. Ebrard. Oryginalnego środka i najkrótszej drogi chwyta się prof. Baumgarten. Chce on prałata i jezuitę Janssena po prostu zamknąć w twierdzy Szpandawskiej, aby już więcej nic pisać nie mógł. Następnie wystąpiło siedmiu pastorów z Hamburga, którzy mit o Lutrze (Luther-Mythus) bądź co bądź uratować chcieli, lecz po odprawie danej im w "Listach Hamburskich", zupełną ponieśli porażkę.

 

Wreszcie pewien amerykański protestant ogłosił konkurs, wyznaczając bardzo wysoką premię dla tego, kto by dziełu Janssena przedmiotową przeciwstawił odprawę. Lecz nikt jeszcze nie śmiał dotychczas pokusić się o wspaniałą nagrodę. Tak więc dzieło Janssena pozostało nietknięte. Oby jak najprędzej ukazał się piąty tom "Dziejów", którego uczeni nawet protestanccy, już teraz z niecierpliwością wyczekują (13).

 

X. A. Kraetzig.

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok trzeci. – Tom XII (październik, listopad, grudzień 1886), Kraków 1886, ss. 91-101.

 

Przypisy:

(1) T. IV, str. 184.

 

(2) Str. 189-194.

 

(3) Str. 349.

 

(4) Str. 94-119, 196, 213, 417-423 itd.

 

(5) Najzawzięciej sprzeciwiał się prawdziwej reformie Kościoła christianissimus rex w imieniu swobód gallikańskich.

 

(6) Geschichte des gelehrten Unterrichts. 1885.

 

(7) Janssen IV, str. 387 etc.

 

(8) Tamże, str. 389.

 

(9) Str. 427.

 

(10) Str. 441.

 

(11) Str. 461.

 

(12) Str. 502.

 

(13) Bardzo powierzchowna i płytka recenzja dzieła Janssena ukazała się w "Athenaeum" w maju 1886, której autorem: p. Bronisław Dembiński. Zastanawiając się nad nią z rozwagą, mimo woli bierze chętka zapytać się Szan. Recenzenta, czy w samej rzeczy przeczytał on "Dzieje" Janssena? Uwagi bowiem jakich Szan. Krytyk wcale nie szczędzi, są dla nas nie wytłumaczone. Zupełnie te same myśli znajdujemy u Kawerau'a i Baumgartena: a mianowicie, że dzieło Janssena jest tylko wyrafinowaną apologią katolickiego Kościoła, napisaną z pominięciem przedmiotowej analizy rewolucji kościelnej. Janssen, zdaniem p. D. et consortium stara się tylko, jak najwyraźniej uwidomić jaśniejsze strony owego okresu, błędy zaś i niedostatki katolicyzmu i to wszystko, co by Kościołowi jakąkolwiek ujmę czyniło, zostawia w półcieniu.

 

Nie są to zarzuty, jak już wspomnieliśmy, lecz pacierz za panią matką. Zresztą sam Janssen w dwóch broszurach a raczej książkach (An meine Kritiker 1882 i Noch ein Wort an meine Kritiker. Freiburg 1883), odparł je świetnie przedmiotową, wszechstronną a spokojną krytyką. Niech więc Szan. Recenzent zechce sam sobie przypomnieć, jak się nazywa w świecie literackim powtarzanie cudzych zarzutów bez uwzględnienia danej im już odprawy.

 

(a) Zob. Ks. Jan Badeni SI, Życie św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu Towarzystwa Jezusowego.

 

(b) Zob. S. Petrus Canisius, Catechismus major seu Summa doctrinae christianae.

 

(Przyp. (a) i (b) od red. Ultra montes).

 

( PDF )

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXII, Kraków 2012

Powrót do spisu treści dzieła ks. A. Kraetziga SI pt.
Janssen i historia reformacji

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: