ŻYWOTY

 

Ś W I Ę T Y C H

 

PATRONÓW POLSKICH

 

X. PIOTR PĘKALSKI

 

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

 

Na dzień 25 września

 

ŻYWOT

 

Bł. WŁADYSŁAWA z GIELNIOWA

 

ZAKONNIKA ZGROMADZENIA OO. BERNARDYNÓW (1)

 

~~~~~~~~~~~

 

Małe miasteczko Gielniów, w województwie sandomierskim, a teraz w guberni radomskiej położone, wydało z łona swego kościołowi polskiemu w r. 1440 Władysława sługę Bożego. Rodzice urodzeniem jego wielce ucieszeni, żądali, by mu przy chrzcie św. dano imię Jan, a cnotliwym i pobożnym życiem swym wśród mieszkańców tego miasteczka jaśniejąc, zaraz też u kolebki jego starali się prowadzić maleńkiego synaczka drogą przykazań Bożych. Zaszczepiali oni w czułym i pojętnym sercu jego pierwsze nasiona wiary św. najprzód w domowym ustroniu, potem wysłali go do szkoły początkowej. I nie zawiodła ich piękna o tym dziecięciu powzięta nadzieja, bo młodziutki Jan, właśnie jako dobrego szczepu krzewinka, w bujnym ogrodzie religijnego domu zasadzona, kształcił i rozwijał swój umysł naukowo, objawiając, jakie w przyszłym wieku miał wydawać owoce. Ochotnie przykładał on się do nauk, które czerpał w szkole parafialnej; a skromnym obyczajem swym przywodził drugim uczniom do posłuszeństwa i uszanowania, jakie się nauczycielom należy. Po przygotowaniu się na lekcję, udawał się do kościoła; tam nabożnie słuchał Mszy św. już to usługując do niej kapłanowi, już znów nucąc pieśni pobożne; zgoła cały wiek młodzieńczy poświęcał Jan pobożności i nauce, rokując swym rodzicom piękne nadzieje mądrości i życia cnotliwego.

 

Właśnie w owym piętnastym stuleciu sława Jagiellońskiej szkoły nabrała rozgłosu z oświaty, i znęcała do siebie nie tylko polskiego narodu, ale też postronnych państw młodzieńców dla ćwiczenia się w naukach, umysł człowieka zdobiących. Rodzice, widząc Jana pochopnego do nauk, a przy tym bystrym od Boga obdarzonego pojęciem; po ukończonych w Gielniowie początkowych naukach, wysłali go do Krakowa na wyższe umiejętności. Tu stanąwszy Jan na placu naukowych zapasów, w gronie słynnych w przyszłości z życia świętobliwego swoich towarzyszów, szczególniej Jana Kantego, Szymona z Lipnicy, i innych, ucząc się ochoczo, kształcił swój umysł w chrześcijańskiej filozofii; a ukończywszy nadobne nauki, słuchał potem teologii, i w tej umiejętności na wyższy stopień postąpił. Według zbawiennej przestrogi przez króla Dawida podanej: "Z mężem niewinnym, niewinny będziesz, a z przewrotnym, przewrotny będziesz" (2) unikał Jan towarzystwa płochej i lekkomyślnej młodzieży; a kiedy ta za rozpustą i rozrywką goniła, on wolne od pracy chwile skrycie poświęcał zwiedzaniu klasztorów i osób zakonnych; a przypatrując się ich nabożeństwu i życiu pobożnemu, duchowną poił się rozkoszą. Te piękne pobożnych mężów wzory sprawiły, że serce Jana zawrzało silnym pragnieniem kosztowania rozkoszy życia zakonnego; a owioniony duchem łaski Zbawiciela, postanowił uchylić się od wrzawy szumnego świata do klasztornej zaciszy.

 

W piętnastym stuleciu przybył z Włoch słynny misjonarz, Jan z Kapistranu, zakonny kapłan zgromadzenia oo. Bernardynów, Obserwantami zwanych. Żarliwy ten kaznodzieja roznosił słowo Boże po Niemczech i Czechach, z wielką słuchających korzyścią; a gruntowne nauki swoje świętobliwym utwierdzał życiem. Głośna jego imienia sława, doszła i do Krakowa; zaczem król Kazimierz Jagiellończyk wyprawił do niego poselstwo z wezwaniem go do Polski. Przybywszy do Krakowa Kapistran, uzbrojon prawdy potęgą, kazaniami i głęboką swą pokorą ujął od razu serca, nie tylko przedniejszej szlachty i senatorów, ale też i króla samego; a szkolni młodzieńcy zagrzani ogniem miłości Bożej, gromadnie garnęli się do jego zakonu. Albowiem od dnia 28 sierpnia 1455 r. w którym przybył św. Jan Kapistran ze swymi towarzyszami do Krakowa, po dzień 9 lutego r. 1456 tak licznie pomnożyli ten zakon nowi zawodnicy, że w tym dniu wyszło więcej niż 80 braci na uroczystą procesję (3). W upływie kilku miesięcy, weszło do tego zakonu z akademii krakowskiej 130 młodzieńców, a niektórzy już byli stopniami akademickimi ozdobieni. Tym samym zapałem rozgorzał Jan z Gielniowa, a wszedłszy w głęboką siebie samego rozwagę, widział zbyt kruche szczęście świata i zawodne jego nadzieje; uchodząc z odmętu znikomej doczesności, udał się z korną prośbą do ojca gwardiana warszawskiego klasztoru, który co dopiero księżna Mazowsza, Anna, wdowa po książęciu Władysławie, wystawiła; bo przepełniony zakonnikami konwent krakowski już nie miał miejsca dla niego. Przybywszy Jan do warszawskiego konwentu, prosił ukorzony, by go przyjął o. gwardian do swego zgromadzenia. Na próżno przekładał mu przełożony ostre życie w zakonie Franciszka św., według pierwotnych ustaw zaprowadzone ścisłe zachowanie postów, ubogą a grubą odzież, skore posłuszeństwo i jedynie z Opatrzności Boskiej obmyślane do życia potrzeby; niezmordowaną pracę około zbawienia bliźnich swoich: bo pobożny ten młodzieniec idąc do zakonu z duchem łaski, do ściślejszego nawet życia według rad ewangelicznych był serce i umysł przygotował. Przyjęty więc został do konwentu, i d. 1 sierpnia 1457 r. ojciec przełożony, w uroczystość św. Piotra w okowach, oblókł go w ubogi habit Franciszka św. dawszy mu przy obłóczynach polskie imię Władysław. Zapisany w poczet ubogich zakonników, nowy i odważny ten bojownik od razu, nie tylko mężnie pokonywał wszystkie przeciwności, którymi doświadczano go w jednorocznej próbie życia zakonnego, ale też objawiał piękne znamiona religijnego bohatera w zakonie. Przywdział on z habitem i ostrą włosiennicę, jako pancerz na odparcie pocisków, które pożądliwość ciała rzuca na duszę, by jej niewinność skaziła; ścisnął zarazem biodra swoje powrozem, jako pasem rycerskim, dla oparcia się skłonności cielesnej; wdział i kaptur, jako zbrojny szyszak zbawienia, by oczy i myśl jego nie zbaczały ku rzeczom znikomym, ale żarliwie zajęły się rozważaniem rzeczy zbawienia. Tą zbroją zakonu odziany, wznosił się ochoczo i odważnie po szczeblach z jednej cnoty do drugiej, głębokim uszanowaniem i posłuszeństwem czcząc przełożonych. Do kościoła i chóru na modlitwę on pierwszy przychodził; każdego z braci zakonnej kornym ukłonem szanował, unikając wszelkich sporów i zwaśnień, natomiast dyscypliną srogo chłostał ciało swoje i na krótkiej trzymał je wodzy.

 

Kiedy już dobiegł do kresu jednorocznej próby życia zakonnego, kornym sercem prosił przełożonego i ojców klasztoru, o przypuszczenie siebie do wykonania ślubów uroczystych, oraz o wnijście w ściślejsze i dozgonne z zakonem przymierze. Przełożeni widząc w nim piękne i rzadkie znamiona cnót i pobożności: w tę samą rocznicę, św. Piotra w okowach, odebrali od niego wykonaną profesję, i wpisali go w poczet bojowników Franciszka św., pod nazwą ściślejszych obserwantów. Przez wykonaną profesję, ściśle z zakonem sprzężony, zawrzał gorącym pragnieniem pełnienia wszystkich ustaw i przepisów swego powołania; postanowił on raczej umrzeć, niźli zbaczać od nich nagannie. Jaką tylko w drugiej braci ujrzał cnotę godną naśladowania, tę od razu zawiązał w sercu swoim, i pilnie się w niej doskonalił, by na wyższy stopień życia świętobliwego postąpił. Połączył z pobożnością inne cnoty, jako towarzyszki zakonnego powołania. Niezmazanej czystości nienaruszenie przestrzegał, by zaraźliwy powiew żądzy, kwiatu jej nie uszkodził. Z posłuszeństwem tak silnie związał wolę swoją, iż zgoła żadnego nie dozwolił jej popędu według swego upodobania; ubóstwo było szczególną życia jego rozkoszą, a Chrystus ukrzyżowany, był całym dla duszy jego bogactwem. Ta rzadka jego życia cnotliwość uczyniła go wyższym nad drugich braci, miłym zakonowi; jednała wysoki dla niego szacunek i poszanowanie u ludu, jeszcze w młodych jego latach. Przełożony widząc, że Władysław już był pięknie wykształcony w akademii krakowskiej, a braci swej pobożnością ciągle przyświecał, wezwał go do przyjęcia święceń kapłańskich. Skoro Władysław został poświęcony na kapłana, a przy tym od Pana Boga ubogacony płynną wymową i bystrym rozumem, zanurzony w głębokiej rozwadze rzeczy Bożych, jął się żywo roboty około zbawienia bliźnich, często występując na kazalnicę, z wielką korzyścią głosił ludowi słowo wiecznego zbawienia. Widząc to starsi zakonu, wkładali potem na niego rozmaite obowiązki i urzędy w prowincji. A chociaż przodkował rówiennikom, nawet i starszym z powołania, nikt atoli nie patrzał nań okiem zawistnym, bo Władysław chciał być wszystkim dla wszystkich. I kiedy prosił o uwolnienie siebie od obowiązków przełożeństwa w prowincji, wszyscy ojcowie na zgromadzeniach swoich jednozgodnym żądaniem skłaniali go do dłuższego piastowania obowiązków, często też na nowo potwierdzali jego urzędowanie. Pięć razy sprawował urząd wikariusza prowincji z wielką korzyścią dla zakonu, i z powiększeniem chwały Pana Boga. Jeszcze wówczas rządców prowincji nie nazywano prowincjałami, ale wikariuszami prowincjalskimi. W roku 1487 nadeszła potrzeba i czas odprawiania tak zwanej kapituły zakonnej w Warszawie; zgromadzeni na posiedzeniu ojcowie upragnionym życzeniem obrali Władysława wikarym prowincji, który za usilną ich prośbą przyjął ten ciężar przełożeństwa, lecz w roku następnym przodkując ogólnemu posiedzeniu w klasztorze krakowskim, ze łzami prosił ojców o uwolnienie siebie od tego urzędu. Przywodził on ważną przyczynę, że raczej obiera dla siebie życie spokojne, pragnąc goręcej służyć Bogu w świątyni Pańskiej, niźli przełożeństwa w prowincji; wszakże bezskuteczne było jego żądanie, bo ojcowie uprosili go, by dłużej piastował swoje obowiązki. Zapowiedział w roku 1489 zgromadzenie w klasztorze w Przeworsku; tu na posiedzeniu wszelkich użył środków do uwolnienia się od urzędu wikariusza, wywodząc żądania swego przyczyny: że on chce społem z drugimi zakonnikami prywatne prowadzić życie, i nie posiada ani zdolności, ani sił do piastowania tego ciężaru; że zarząd prowincji powierzyć przystoi komuś godniejszemu i bieglejszemu; że wprawdzie nie uchyla się od pracy, ale się jej mniej zdolnym uznaje; pragnie przeto żyć w zaciszy i raczej być posłusznym niźli rozkazywać. Korne to wymawianie się jego nie wpłynęło na umysły ojców, bo wszystkich zgodne głosy zachęciły go do dłuższego sprawowania tego w zakonie urzędu. Wszystkie on klasztory swej prowincji pieszo zwiedzał, ukrzepiał i dorządzał.

 

Skoro ukończył trzechletnie swe urzędowanie, jeszcze większy ciężar na niego włożono: przełożony jeneralny ogłosił jeneralną kapitułę we Włoszech; prowincja polska wybrała Władysława na dyskreta; włożyła nań wszystkie swe do załatwienia sprawy, i wysłała go do Włoch na tę kapitułę. Sprawny ten Polak, wywiązał się z nich zaszczytnie dla swej prowincji na jeneralnym posiedzeniu, a powróciwszy na ojczystą ziemię, lubo przystało mu odpocząć po tak dalekiej podróży, jednak niezmordowany ten pracownik jął się zaraz kaznodziejskiej pracy i przez osiem lat kazywał z ambony. Zamorem grzechu skrzepłe serca ludzkie ogniem miłości Bożej rozgrzewał, od występków odwodził, i do pobożności pociągał; a ile stawało mu czasu od zatrudnień i nauczania, ten cały łożył na pisanie ksiąg pożytecznych dla ludu i zakonu. Lecz w pośród miłych sercu jego owych zatrudnień, przy których miał sposobność poświęcać błogie chwile modlitwie, bogomyślności, postom i innym świętobliwym ćwiczeniom: zostawszy wezwanym w r. 1496 na walną kapitułę oo. Bernardynów do Opatowa, na niej nie mógł wymówić się od przyjęcia urzędu Wikariusza prowincji; albowiem wszyscy ojcowie obrócili swe oczy na godność i życie świętobliwe Władysława, wszyscy też radzi byli jego przybyciu; jednomyślnie zatem usilną prośbą skłonili go ku przyjęciu obowiązków prowincjała. Na tej kapitule polska prowincja odłączyła się od śląskiej, czeskiej, morawskiej i austriackiej; bo aż do tego czasu wymienione prowincje jedną tego zakonu składały prowincję. Wszakże zaledwo na tym urzędzie rok jeden przepędził, zwołał starszych ojców do klasztoru w Warcie, i przełożył im ważne powody, niedozwalające mu dłużej sprawowania obowiązków prowincjała, jakoż zdrowie jego pracą nadwątlone, powinno by uwolnić go od tego urzędu; składał im się, że włożone nań przełożeństwo przeszkadza mu do bogomyślnego i pobożnego żywota, który jest szczególnym jego powołania celem, i ze łzami prosił ich, by na ten urząd zdolnego obrali ojca, którego by i siły, i staranne o zakon zalecały zabiegi. Zrazu zastanawiali się z uwagą ojcowie nad jego żądaniem; wszakże uznali tę prawdę, że przez uwolnienie go od prowincjalstwa, zakon pozbawiony byłby najlepszego rządcy; wszyscy zatem odpowiedzieli mu: że ta jest wola samego Boga, skoro wszystkich braci zgodnymi głosy obranym został na przełożonego, którego to urzędu on z posłuszeństwa zrzec się nie może. A tak Władysław, rad nie rad, pełnić musiał prowincjała obowiązki. Podczas swego przełożeństwa, uczony ten Polak napisał mądre ustawy życia dla swej prowincji, tak roztropne i gruntowne, że dla całego zakonu przyjęto je na jeneralnej kapitule w Urbinie, dnia 28 maja 1498 r. we Włoszech odprawionej.

 

Aleksander Jagiellończyk rządzący Wielkim Księstwem Litewskim, za życia Jana Albrechta króla polskiego, widząc wielką gorliwość Władysława w rozkrzewianiu wiary świętej i mając na uwadze pobożne życie jego zakonników, zażądał od niego kapłanów do Litwy dla oświecenia tego narodu, który jeszcze wtedy po wielu miejscach tę cześć, która się Bogu należy, bałwanom oddawał. Wysłał zatem Władysław do Litwy kilku pobożnych i światłych Bernardynów, postawiwszy na ich czele ojca Leona z Łańcuta. Ci misjonarze pobożnością życia, głęboką pokorą i promieniem wiary świętej objaśniając ludy litewskie, taki wywarli wpływ na szczęty bałwochwalstwa w Litwie, że po niedługim czasie przeszło dziesięć tysięcy pogan nawróciło się, a lud nawrócony uklęknąwszy u stóp krzyża Chrystusowego, bałwany swe, na miejscach wyniosłych wystawione, powywracał. Gdy Władysław z wielką dla zakonu korzyścią ukończył sześcioletni zarząd prowincji w Polsce, złożywszy w Warszawie na kapitułę w r. 1502 swoje przełożeństwo, już pochylony wiekiem, przy schyłku swego życia ściślej zaczął przeglądać dziennik czynów swoich, gorliwiej zatem jął się zakonnego żywota; a chociaż od samego niemowlęctwa jaśniał budującymi obyczajami i wrzącą ku Bogu miłością, nigdy jednak wysoko o sobie nie sądził, ale pokorą i ujmującą serca dobrocią przewodził w zakonie, już to gdy był przełożonym swej braci, już też gdy prywatne wiódł z nimi życie; zawsze z wylanym sercem i dobrocią skłaniał ich ku pokorze, bo tę cnotę położył za podstawę wszystkich czynów swoich, i na niej wzniósł całą budowę świętobliwego żywota swojego. Szedł on niecofnionym krokiem za nauką Zbawiciela, który nakazuje: "Uczcie się ode mnie, bom jest cichy i pokornego serca" (4). I nie tylko w młodych leciech życia zakonnego, ale też w sędziwym wieku, acz ciągłą pracą i ścisłym postem był osłabionym, zawsze miłym mu było jakieś zatrudnienie: to posługiwał w kuchni, i naczynia kuchenne własnymi obmywał rękoma; to omiatał klasztor, a nawet i tajne czyścił miejsca, i wszystkich ochotnie dopełniał posług, które przez służących spełniane być mają. Cnota pokory tak silnie owładnęła jego umysł, że nie tylko on sam spełniał te posługi, z których prawdziwą poił się rozkoszą, ale też młodszej swej braci podał zbawienne przepisy: by cierpliwie i pokornym sercem znosili obelżywość i wzgardę, by przestrzegali skromności w mowie, nie wysoko się cenili, uprzejmie i łagodnie obchodzili się z ludźmi serca złośliwego, by obrońcami byli uciśnionych, nawiedzali chorych, by zgoła nikim nie pogardzali.

 

Na podstawie pokory, osadził Władysław trzy główne cnoty przez Zbawiciela do wykonania zalecane, które są prawdziwą ozdobą i udoskonaleniem życia zakonnego. W pierwszym swej młodości wieku Władysław wielce umiłował dziewiczą niewinność, nieskażenie zatem przestrzegał tej cnoty przez całe swe życie, tak ściśle, iżby nie tylko słowem, ale ani myślą nie obudzić podniety żądzy, która by tę cnotę w samym źródle zesromociła. Rozżarzał on w sercach braci zakonnej miłość ku tej cnocie, by się nawet jej szkodliwego cienia chronili. W zakonnym ubóstwie szedł śladem Franciszka świętego, a skoro przy obłóczynach zakonnych odmiótł od siebie i zdeptał to wszystko, co przedtem na świecie posiadał, odtąd w kruchym i przemiennym szczęściu świata, za którym miłośnicy doczesności płocho się uganiają, żadnej nie pokładał nadziei; uważał się on bowiem za zupełnie bogatego, posiadając Chrystusa i dar Jego łaski. Kiedy Władysław sprawował obowiązki Wikarego polskiej prowincji, a już wtedy oo. Bernardyni posiadali w Polsce 24 klasztory znacznie od siebie odległe, jawnie on dowodził cnoty ubóstwa zakonnego, pieszo i boso chodząc od jednego do drugiego, zwiedzał te klasztory, i nie używał wozu do przewiezienia się w czasie wizyty. Dwa razy ze swej prowincji wyprawiony do Włoch na jeneralną kapitułę, obarczony sprawami zgromadzenia, pieszo odbywał tę podróż daleką, w której nieraz ciężko strudzony, dał obcym ludom żywe dowody zakonnego ubóstwa. Bardzo też często znojem zalany, wyżebranym kawałkiem chleba i wodą zasilał omdlałe swe ciało; chodząc od domu do domu prosił o pokarm w tej podróży.

 

Ale i w prowincji, jako przełożony, cnotą ubóstwa przewodził swej braci, która z jałmużny, hojną dobroczyńców ręką dawanej, żywot wiedzie, sądząc, że i jemu nie przystało żyć wygodniej od drugich zakonników, ani też sromać się wypraszania żywności, bo ten obyczaj w zakonie św. Franciszka dotąd jeszcze widzimy. A cóż dopiero mówić o skorym Władysława posłuszeństwie! Miał on zawsze przed oczyma Zbawiciela, posłusznego aż do śmierci krzyżowej; tą cnotą przepasał Władysław biodra swoje, a będąc wyuczonym w szkole Seraficznego Franciszka, niezwłocznie wypełniał swych przełożonych nakazy. Nigdy on nie uchylał się od trudnej pracy i przykrych obowiązków, jakie, i ilekroć zakon wkładał na niego, ale ochoczym umysłem i sercem dopełniał wszystkiego, aż do osłabienia sił swoich. Jeden tu przywiedziemy przykład jego posłuszeństwa: Kiedy w r. 1504 na kapitule w Krakowie, w miesiącu wrześniu odbywanej, ojcowie radzili, by nieustannie czynnemu Władysławowi obmyślić spoczynek po pracy, i klasztor na zamieszkanie, któryby on dla siebie obrał, z posiedzenia wysłali do Władysława w celi podówczas będącego ojca Stanisława, wiernego towarzysza niegdy jego podróży, z zapytaniem, w którym klasztorze życzy sobie aż do schyłku życia na spoczynku zamieszkać? Zdziwiło go zrazu to zapytanie; potem wzniósłszy oczy ku niebu, ciężko westchnął i odpowiedział: "O! ojcze Stanisławie, cóż to słyszę! każecie mi żyć według własnego zdania mojego i wyboru? azaliż nie wiecie, żem powinien aż do kresu życia trwać w ścisłym posłuszeństwie dla moich przełożonych? żem wykonał ślub posłuszeństwa, i ten zaprzysiągłem uroczyście, i nim moje związałem sumienie i wolę; niechaj ten dowolny wybór dalekim będzie od serca mego; ale jaka będzie wola przełożonych moich, taką rad przyjmę, ani też od żadnej pracy w zakonie się nie uchylam". Moralną tę Władysława odpowiedź, wysłany do niego Stanisław przyniósł radzącym na posiedzeniu ojcom, którzy mieli ją dla siebie za budujący przykład zakonnego posłuszeństwa; a do łez rozczuleni, wyznaczyli dla niego do zamieszkania w Warszawie klasztor, w którym on rozpoczął był zawód życia zakonnego i śluby uroczyste wykonał. Znając ojcowie wyższe Władysława w naukach wykształcenie, że serce jego wrzało gorliwością o chwałę Bożą, że przeto miłym mu będzie zajęcie się kazywaniem do ludu, uczynili go gwardianem i kaznodzieją w warszawskim konwencie; jakoż przyjął on te obowiązki ze zwykłego posłuszeństwa.

 

Kiedy sprawował obowiązki prowincjała, gorliwy Władysław o dobro swego zakonu i zbawienie swej braci, rzadką wiedziony roztropnością, w całej powadze i serca słodyczy, pierwsze uczucia prawdziwego powołania i sławy zakonu w umysłach swej braci budził i ożywiał; na drogę powinności ją nawodził, do pobożności i nauki zagrzewał, nabyte z nauk korzyści rozwodził i jako dług zakonowi należny wykazywał; wierność i posłuszeństwo dla przełożonych najmocniej w nią wdrażał. Dość było usłyszeć o przybyciu Władysława na wizytę do klasztoru, a już wszystko nowym życiem, ruchem i porządkiem zawrzało. Ilekroć przybył do klasztoru, a ojcom obowiązki zakonnego powołania, nie zwinną grzecznością, ale sokiem szczerości napojone, trafnie malował, wtedy każde jego słowo, każde skinienie wiele suchych i jałowych przymusów zastępowało. Stali jak wryci zakonni ojcowie, a serca ich pochopem do życia pobożnego wrzące, najlepiej dowodziły, ile w tym pełnym zbudowania języku smakowały, zwłaszcza, że z oblicza jego dobroć, uprzejmość i prawdziwa miłość ku braci swej wytryskiwały. Nie tracił on czasu, jaki mu od zakonnych zatrudnień zostawał, ale obracał go na pisanie kazań pełnych nauki i namaszczenia, którymi zagrzewał skrzepłe ludu polskiego serca do zamiłowania pobożności i cnoty. Uczony ten ziomek napisał prócz tego wiele hymnów i pieśni, które z ludem nucił w warszawskim oo. Bernardynów kościele. Podczas śpiewania tych hymnów widziano powszechność warszawską do łez rozczuloną.

 

Ale największą gorliwość o zbawienie rodaków swoich, ku którym wielce był przywiązany, okazał Władysław w następującej potrzebie:

 

Kiedy Jan Albert król polski w r. 1498, chcąc na Turkach zemścić się śmierci stryja swego Władysława pod Warną poległego, zebrał osiemdziesiąt tysięcy wojska polskiego, namówiony do tego podstępem Stefana, książęcia wołoskiego, który obiecał mu przeciw Turkom pomoc wojskową, skoro nieprzezornie wciągnął z wojskiem do Bukowiny pomiędzy skaliste góry i lasy: tymczasem bezbożny zdrajca Stefan kazał Wołochom popodcinać drzewa po obu stronach drogi stojące, Wołosi podcięte drzewa nagle obalać poczęli, a tak jedne na drugie waląc się, zadały okropną klęskę wojsku polskiemu; prócz tego przysadziwszy się Wołosi, uchodzących z owej klęski Polaków tak okrutnie zdradziecko razili, że z owych 80000, zaledwo 7000 z królem cofnąć zdołało. Po tej porażce król wrócił do Lwowa, a następnie przybył do Krakowa. W roku zaś 1499 na wiosnę, niezliczone wojska tureckie i tatarskie zalały Polskę aż po Sanok, mordem i pożogą niszczyły wsie, miasta i miasteczka; wszędzie widziano pola trupami zasłane; a do twardej niewoli, więcej niż sto tysięcy ludu, pohańcy w plon zagarnęli. Każdy do gór i lasów uchodząc, majątek swój na łup barbarzyńcom zostawiał. Tracja, Macedonia, Scytia i Azja, napełnione były trzodami i ludem z Polski zagarnionym.

 

Wtedy to Władysław widząc, że Polska złupiona i pozbawiona ojczystej obrony, nie mogła odeprzeć nieprzyjaciela, udawał się w gorących modłach o pomoc do Boga, a nakazawszy braci zakonnej post i nabożeństwo, on sam obiegał miasta i wsie, i gorliwymi kazaniami zachęcał lud strwożony do modlitwy, serdecznej skruchy i pokuty; a nawet w świeckim duchowieństwie budził ducha pobożności i wsparcia uciśnionych. W twardej tej narodu przygodzie wołał Władysław do Boga: "Przebacz Panie, przebacz ludowi Twojemu, i nie podawaj czeladki Twej w sromotę i pogardę, iżby nad nią pohańcy panować mieli". Ułożył krótką antyfonę: "Jezu Nazareński, Królu żydowski! powstań i zetrzyj barbarzyńskie narody, daj zwycięstwo ludowi chrześcijańskiemu, by wysławiał wielkiego Boga potęgę na wieki, amen". Ulitował się Bóg narodu polskiego, albowiem, kiedy w tymże samym roku już po raz trzeci Turcy z Tatarami połączeni, przy końcu listopada w 70000 wtargnęli do Polski, i obóz między dwiema bystro płynącymi rzekami Prutem i Dniestrem roztoczyli, wtedy Bóg Wszechmocny okazał ramię swej potęgi; wymienione rzeki nagle wezbrane wielkim wylewem, szeroko zalały całą przestrzeń, na której obozem stały wojska pohańców. Wnet też nastąpiło wielkie zimno, a silnym mrozem skrzepłe wody upiętrzyły się lodami wokoło jak szańce, i hordę turecką zamknęły. W tym samym czasie spadł śnieg wielki i zasypał obozy; tą przygodą ściśnionym żołnierzom i koniom żywności zabrakło, a tak jedni powodzią, drudzy mrozem i głodem pokonani, chcąc się od zimna ratować, konie szablami rozcinali dla zagrzania się; nędzni, nędznie z końmi poginęli. Z tej klęski zaledwo osiem tysięcy Turków i Tatarów uszło skrzepłej śmierci. Lecz wiarołomny Stefan, książę Wołoski i tę resztę uchodzącą wojskiem swoim otoczył i poraził, że się tylko 400 Turków uratowało. Chcąc Stefan dłużej zachować sojusz z Turkami, udawał potem przed nimi, że wojsko polskie tę resztę niedokrzepłych poraziło. O tej klęsce Turków piszą sławni historycy polscy, a Turcy mówili, że nawet niebo za Polaków wojowało, że tego narodu nie godzi się najeżdżać. Szczęśliwa Polska, że wówczas miała w swym narodzie owego męża świątobliwego, co wstawiał się za nią do Boga, by modlitwą jego ubłagany, wstrzymać raczył srogi miecz gniewu swojego, i włożył go znowu do pochew swego miłosierdzia.

 

Pomiędzy wielą innymi cnotami, Władysław szczególną jaśniał pobożnością, przez którą każdy prawowierny kornym sercem cześć najgłębszą oddaje Stwórcy wszech rzeczy. Wielce też nabożnym był ku Najświętszej Boga Rodzicy, i kiedy wedle zwyczaju w zakonie św. Franciszka koronkę odmawiał, po każdym Zdrowaś Maryja głowę swoją ku ziemi głęboko nachylał; lecz gdy wymawiał najsłodsze imiona: Jezus Chrystus, nagle padał na kolana, twarzą ku ziemi schylony, i ten jego pobożności obyczaj bracia zakonni naśladują. Cóż mówić o sprawowanej przez niego niekrwawej ofierze okupu ludzkiego rodzaju, którą Zbawiciel Ojcu swojemu na krzyżu z siebie uczynił. Ilekroć ją ten bogomodlec sprawował, wrzało miłością serce jego, a z rozważania świętych tajemnic, oczy jego wylewały strumienie łez pobożnych; i tym to żywym przykładem obecny lud do rozrzewnienia rozczulał. A lubo Władysław przyświecał tą pobożnością zdumiewającej się braci i ludowi, jak jasna pochodnia na świeczniku stojąca, zwodził on jednak ciągłą z próżnowaniem walkę, wiedząc o tym, że nieprzyjaciel zbawienia najzręczniej w swe sidła mota ludzi tej skłonności oddanych. Dla uniknienia tej szkodliwej wady, zawsze on czymś zatrudniał się w klasztorze. Gdy sprawował obowiązki wikarego prowincji, podczas gdy po obiedzie inni zakonnicy rozrywką się bawili, lub się przechadzali, Władysław w ogrodzie czyścił drzewa z zarośli, grzędy z trawy i chwastu niepotrzebnego plewił, kwiaty i rośliny warzywne przesadzał. Rękoma pracując, myślą ku Bogu wzniesiony, odmawiał z cicha pobożne modlitwy. Kiedy zakon ojców Bernardynów z początku stał w Polsce na wyższym stopniu pobożności, cnoty i nauki, szatan nienawistny temu dziełu, chcąc zesromić jego członków, a pobożną powszechność odciągnąć od nabożeństwa, siał przez ludzi przewrotnych nasiona obmowy i obelgi dla ubliżenia prawdziwej zasłudze tego zakonu. Potwarcy zaskarżyli zakonników o niecne obyczaje u Aleksandra VI papieża. Lecz Władysław ujął się tej krzywdy wyrządzonej sławie swej braci, puścił się do Rzymu, gdzie przełożył papieżowi nieskażone obyczaje i gorliwe prace swych braci, z wielkim pożytkiem około zbawienia ludu w Polsce podejmowane, a obronę jego poświadczyły listy od króla Jana Alberta, i od Władysława, króla czeskiego i węgierskiego. Papież przekonany o niewinności ojców Bernardynów w Polsce, karą kościelną dotknął potwarców, obrzucających obelgą zakon Franciszka świętego.

 

Władysław ukończywszy w Rzymie sprawę swych braci, wrócił do Polski, i zajął się od razu kazywaniem słowa Bożego; a zagrzany miłością prawdy, na wzór starozak. Eliasza, głosił gorliwie słowo Boże z kazalni, bez względu na stan swych słuchaczy. Z nauki jego, uczeni wyższe oświecenie i mądrość czerpali, wojownicy nabierali męstwa i odwagi do boju. Książętom podawał radę, jak ludom podwładnym ścisłą sprawiedliwość wymierzać mają; słowem, z wielką korzyścią dla ludu spełniał swoje powołanie, ile że życie jego nieskażone dla wszystkich było niemylną wskazówką do zamiłowania prawdy i sprawiedliwości. Odebrał Władysław od Boga rzadki dar gładkiej i treściwej wymowy; posiadał bowiem głos miły i mocny, twarz uprzejmą i ujmującą serca prostotę; ilekroć ukazał się na ambonie i do ziomków swoich przemówił, zawsze ich tymi duszy i ciała przymioty do rozrzewnienia pobudził. Ta też religijna gorliwość wywodziła go z klasztoru do wiosek i miasteczek, i wszędzie z wielką korzyścią zaszczepiał w młodociane dziatek serca pierwsze zasady wiary świętej. Z jakąż to uprzejmością i słodyczą przemawiał do tych młodziutkich krzewinek rodu polskiego, które z domków i chatek wybiegając do niego, jakby brzęczące pszczółki z ula wysypane, otaczały go wokoło, a on z malującą się na swej twarzy radością: wlewał w nieskażone ich serca bojaźń Bożą, posłuszeństwo dla rodziców, dla rządu prawego, i uszanowanie osób sędziwych; zagrzewał do pobożności i zamiłowania cnoty, ucząc ich modlitwy Pańskiej, pozdrowienia anielskiego i artykułów wiary świętej.

 

Gorliwe te Władysława prace dla zbawienia ziomków swoich podejmowane, wielka pobożność ku Zbawicielowi, częste a żywe rozmyślanie niewinnej męki i śmierci Jego, wyjednały mu u Boga dar zachwycenia; często tą łaską niebios od zmysłów uniesiony, czuł w sobie radość nadprzyrodzoną. I zaiste Bóg wierny w obietnicach swoich, jeszcze w tym życiu doczesnym już daje prawdziwym sługom swoim po trosze kosztować słodyczy i wiecznej chwały. Kiedy w owym rozważaniu tajemnic Bożych głęboko zanurzała się dusza jego, a serce wrzało żywą miłością ku Zbawicielowi, wtedy Władysław nad poziom wzniesiony, doznawał w duszy słodkiej z Bogiem rozmowy, właśnie jak poufny syn z ojcem swym łaskawym, a tę prawdę zaświadczają starożytne z jego wieku rękopisy. Przeżywszy Władysław w zakonie Franciszka św. lat 43, nieustannie około swego i bliźnich swych zbawienia pracując, w ścisłym martwieniu ciała zbliżył się do lat sędziwych; a lubo coraz wątlało zdrowie jego, nie zaprzestał on jednak kazywać do ludu. Lecz Bóg miłosierny stałą nagrodą uwieńczyć chciał cnotę i zasługi Władysława; jakoż w r. 1505, w Wielki Piątek, ten robotnik w Chrystusowej winnicy, przygotował się z kazaniem, w którym wystawić miał słuchaczowi w żywym obrazie bolesną mękę i śmierć srogą Zbawiciela, na krzyżu za rodzaj ludzki poniesioną. Na kazanie to tłumnie zgromadziła się pobożna powszechność warszawska, każdego stanu i powołania; skoro więc wystąpił na mównicę kościelną postem i umartwieniem wybladły Władysław, a żałosnym głosem rozpoczął mowę swoją, od razu ciężkie westchnienie i rzewne łkanie ludu cały kościół napełniło. Stał słuchacz zdumiony i łzami zalany, tym pierwszym wzruszeniem do żywych uczuć smutku i rozrzewnienia przysposobiony. Ale kiedy ten mówca kościelny w żywych wyrazach, z zalaną łzami twarzą, wywiódł z głębi serca swego boleść swoją nad srogą katuszą niewinnego Zbawiciela, i gdy obnażonego, do słupa przywiązanego stawił przed oczy słuchacza, gdy wreszcie wziął do rąk swoich przygotowane do ubiczowania Go owe rózgi i dyscypliny ostrym żelazem opatrzone i żywym w sercu żalem dotknięty, gorzko wołać zaczął: "O Jezu, o Jezu, o Jezu mój najsłodszy!" wnet wpadł w zachwycenie, a siłą nadprzyrodzoną nad mównicę podniesiony, stał w powietrzu jak wryty, mowy i czucia pozbawiony, w przytomności całego ludu na to nabożeństwo zgromadzonego. Lud pobożny dziwem tym zatrwożony, żałosnym głosem napełniał świątynię Pańską, a na ziemię upadając, polecał się Władysława modlitwie. Kiedy w tej postawie dość długą chwilę trwał w powietrzu Władysław, spuściwszy się potem z lekka do ambony, wnet uczuł wielką słabość w całym swym ciele, a ta spowodowała braci zakonnych, że go z kościoła wynieść i w infirmarii złożyć musiano. Potem, wzmagała się coraz jego choroba, która siły jego przez cały miesiąc wątliła; a widząc że już dobiegał doczesności kresu, w gorących modłach wzdychał do szczęśliwej ojczyzny dla prawdziwych sług Bożych w niebie przygotowanej. Znosił on cierpliwie dotkliwą chorobę, a pełen zasług i czynów pobożnych, gorliwy ów wykonawca ścisłości zakonnej, na drogę wieczności Sakramentami świętymi zasilony, oddał Bogu ducha swojego d. 4 maja r. 1505, zostawiwszy braci zakonnych i powszechność warszawską w nieutulonym żalu i bolesnym pogrążoną smutku.

 

Jeszcze za życia Władysława, ale już bliskiego zgonu, rozszedł się rozgłos pomiędzy ludem, który podobieństwo za rzeczywistość często bierze, że ten sługa Boży już nie żyje. Mylna ta wiadomość doszła pewnego szlachcica, z powodu ciężkiej choroby bliskiego śmierci, w wiosce, milę od Warszawy odległej, mieszkającego; ciężko on zabolał nad tym doniesieniem, z mocną przeto ufnością i żywą wiarą, że duch Władysława już szczęścia wiecznego zażywa, poleca się od razu jego wstawieniu się za nim u Boga: "Ojcze święty, rzecze, módl się za mną niegodnym grzesznikiem już konającym". Zaledwo chory wymówił te słowa, wnet ustępuje niemoc gwałtowna, chory od razu wstaje z łóżka, i tego samego dnia przybywa do klasztoru oo. Bernardynów warszawskich spełnić śluby swoje i pomodlić się u grobu bł. Władysława; lecz ojcowie powiedzieli mu, że Władysław, lubo już bliski śmierci, jednak żyje jeszcze. Szlachcic opowiedział zakonnikom nagłe swoje za jego do Boga przyczyną uzdrowienie.

 

Skoro według zakonnego obyczaju ciało jego po zgonie wystawiono na miejscu przystępnym, tłumnie schodziła się do niego powszechność warszawska, każdy bowiem chciał bądź ucałowaniem zwłok, bądź też dotknięciem się jego sukienki, ukoić ciężki żal nieodżałowanej Władysława straty. – Małgorzata, wojewodzianka mazowiecka, zakonnica trzeciej reguły św. Franciszka, dowiedziawszy się o zgonie Władysława, chciała odmówić za duszę jego modlitwę Pańską, lecz ile razy ją zaczęła, zawsze doznawała przeszkody; przyszło jej potem na myśl, że ten sługa Boży, już pewnie uczestnik nieba, nie potrzebuje ludzkiej pomocy; z wielkiej więc radości rzekła: "O ojcze święty, już ty ode mnie grzesznicy nie potrzebujesz za sobą modlitwy!". Namyślali się ojcowie klasztoru o pogrzebinach bł. Władysława, a mając na uwadze głęboką jego pokorę za życia, uradzili zatem pochować ciało jego w grobie pod chórem, w miejscu, nad którym na wierzchu stała lampa przed Najświętszym Sakramentem; aby zaś w latach późniejszych pamięć o nim nie wygasła, kamień wielki na grobie jego położyli z napisem: Tu leży Władysław z Gielniowa. Po odprawionym Władysława pogrzebie, nie stygła gorąca miłość w sercach Warszawian, którzy w rozmaitych życia przygodach, wiedzeni pobożnością, odwiedzali grób jego, woskowe i srebrne przynosili ślubnie, miejsce grobu całunkiem szanując, modły swe za jego przyczyną do Boga przesyłali.

 

Przez lat 67 lud prawowierny często zwiedzał czcigodne, w grobie złożone Władysława zwłoki, stąd Stanisław Karnkowski arcybiskup gnieźnieński powziął myśl pobożną wystarania się u Stolicy Apostolskiej, by pozwoliła podnieść z grobu na jawią jego szczęty. Pobożny ten, a gorliwy o wiarę św. arcypasterz, przyjechawszy w r. 1572 do Warszawy na sejm, by na jego obradach zapobiegł szerzącemu się w Polsce Lutra kacerstwu, zamieszkał w klasztorze oo. Bernardynów. Zdarzyło się, że kiedy szedł przez środek chóru do kościoła na modlitwę, niespodzianie upadł na owym kamieniu, pod którym leżały bł. Władysława zwłoki. Wielce zdziwiony tym upadkiem, do którego nie dał żadnego powodu, kazał do siebie przywołać ojców tego klasztoru, i zapytał ich, kto by tu leżał pod tym kamieniem, na który upadł? Odpowiedzieli mu, że tam spoczywał bł. Władysław z Gielniowa, ich zakonnik, przez uczęszczanie tu ludu i cuda wsławiony; naganił im ich wielką oziębłość, że do tego czasu nie starali się o dźwignienie z grobu zwłok jego. Po niedługim czasie ukazał się bł. Władysław Karnkowskiemu i objawił mu wolę Bożą, by szczęty jego na przyzwoitsze dla pociechy ludu były przeniesione miejsce, i wnet uniósł się w powietrze. Karnkowski mając już dawniej na myśli, podnieść z ziemi Władysława zwłoki, objaw ten skutkiem uwieńczył. Właśnie w owym czasie dwaj kardynałowie, Kommendoni i Wincenty Portycjusz, wysłani od papieża do króla Zygmunta Augusta w interesie wiary św., bawili w Warszawie. Karnkowski przełożywszy im wszystkie o Władysławie szczegóły, prosił ich, by dozwolili dźwignąć z grobu jego ciało. Przyjęli z radością kardynałowie przez arcybiskupa uczynione przełożenie, i jemu samemu bł. Władysława szczęty z grobu podnieść dozwolili. W dniu więc 13 kwietnia, do tej uroczystości wyznaczonym, który przypadł w Przewodnią niedzielę, przybył do kościoła oo. Bernardynów król Zygmunt August z dostojną siostrą swoją Anną, królewną; przybyli też dwaj kardynałowie Kommendoni i Portycjusz, oraz wszyscy biskupi królestwa, Senatorowie i Posłowie, którzy się na walny sejm zjechali, liczne duchowieństwo i mieszkańcy warszawscy, ile ich obszerny kościół oo. Bernardynów mógł w sobie pomieścić. Stanisław Karnkowski arcybiskup i prymas królestwa, odprawiwszy uroczystą Mszę św., zbliżył się ku grobowi bł. Władysława. Skoro bez trudności podniesiono wielki kamień na grobie położony, wszyscy grób otaczający z wielkim podziwem ujrzeli pod kamieniem podniesione szczęty, które w czasie pogrzebu, w zwykłej grobu głębokości były pochowane. Święte Władysława zwłoki winem obmyte i w drewnianej skrzynce złożone, przy wielkim ołtarzu zostały umieszczone. Wino zaś, którym bł. szczęty były obmyte, chorujących ludzi do zdrowia przywracało. Dawny grób, tym samym przykryto kamieniem, na którym wydłutowano postać całej osoby bł. Władysława.

 

Świątobliwe i pełne zasług Władysława życie, rozgłosił Bóg wszechmocny zaraz po jego zgonie. Kiedy przed samą śmiercią ciężko chorował, bracia zakonni pożyczyli dla niego od panny Małgorzaty zakonnicy, wojewodzianki mazowieckiej, dwóch wezgłówków; te po jego śmierci, odesłali rzeczonej Małgorzacie, lecz krwią, która mu się w czasie choroby z nosa puściła, zbroczone. Odebrawszy je, a widząc że są krwią zbroczone, zalękniona położyła; ale druga wielce pobożna zakonnica, Katarzyna Świderska, dotkliwą niemocą od dawna trapiona, wzięła te wezgłówki z uszanowaniem i mocną ufnością w świątobliwym życiu Władysława, wyprała je, i od razu została od swej choroby uwolniona.

 

Stanisław, trzechletni syn Macieja Piotrowskiego, szlachcica, w czersińskim powiecie, gwałtowną chorobą ujęty, życia dokonał. Rodzice opłakali już skrzepłe pacholę, i do pogrzebu je ułożyli. Wszakże przyszło im na myśl udać się z gorącą do Boga modlitwą, za wezwaniem bł. Władysława, po zgonie cudami rozsławionego. Skoro padli na kolana, uczyniwszy ślub odwiedzenia grobu jego, dziecię zaraz ożyło i z nimi mówić zaczęło; cudem tym wielce ucieszeni rodzice, dopełniając ślubu z pacholęciem, ofiarowali drogi dar u grobu bł. Władysława.

 

Roku 1574 pewna pobożna a cnotliwa niewiasta, w Warszawie na przedmieściu mieszkająca, we święto poszła do kościoła oo. Bernardynów, zostawiwszy w domu pięcioletnią córeczkę, bawiącą się w stancji z kotkiem, który potem wybiegł do ogrodu; dziewczynka za nim pospieszyła, i przez dziecinną nieostrożność wpadła do dołu napełnionego wodą, a nie mając ratunku, w niej utopiła się. Po skończonym nabożeństwie, matka przyszedłszy do domu i nie zastawszy dziewczynki, szukała jej wszędzie; śledziła ją nawet w sąsiednich domach, ale nikt nie umiał o niej nic powiedzieć. Przyszło na myśl stroskanej niewieście, szukać ją w owym dole wodą napełnionym. Niestety, znalazła nieżywą córeczkę w wodzie zanurzoną! W ciężkim strapieniu, udaje się do Boga, dawcy życia, za przyczyną bł. Władysława, ofiaruje i siebie i martwą córeczkę do grobu jego; zaledwo ten ślub uczyniła, dziewczynka własną mocą, jakby z twardego snu ocucona, po czterech godzinach zatonięcia wstała o swej sile i od razu poszła z matką i z ucieszonymi sąsiadami do grobu bł. Władysława, podziękować Panu Bogu, że cudownie do życia wróciła. W tym samym 1574 roku, szlachcic Jan Psarski, notariusz publiczny, miał sześcioletniego pięknych nadziei synka, który bardzo lubił konie; ten pobiegł raz do stajni, i jak się domyślać należy, napastując konia, był ugodzony jego podkową, tak silnie, że od razu został na miejscu zabity. Ojciec niezmiernie zmartwiony, nie miał zgoła żadnej nadziei wyratowania dziecięcia, w samym tylko Bogu ją pokładając, żywo westchnął do bł. Władysława o wstawienie się za nim w twardej tej przygodzie do Wszechmocnego: "O mężu, rzecze, błogosławiony! Bóg licznymi cudy objawia świątobliwość twoją, zlituj się nade mną, a przybądź mi z ratunkiem, więcej bowiem waży u Boga świątobliwa modlitwa twoja, niźli okrutna śmierć zadana ciału syna mojego; jeżeli za twoją przyczyną otrzymam dziecię to do życia przywrócone, pamiętny tej łaski, rzucę się na ziemię u grobu twojego, dzięki ci złożę, a syna mego z paszczy śmierci wyrwanego twej opiece poświęcę". Szczera i rzewna modlitwa ojca otwiera podwoje niebios; wnet syn zabity, jakby z mocnego letargu, powraca do życia, na nogach stawa, głowa jego podkową strzaskana i głęboko zraniona do pierwszego stanu zdrowia wraca, a boleść znikła zupełnie. Wdzięczny ojciec, przybył z synem do kościoła oo. Bernardynów dla spełnienia ślubu, a wierne jego zeznanie do akt klasztoru warszawskiego zapisane zostało.

 

Opuszczamy tu liczne łaski cudowne, które Bóg Wszechmogący rozmaitymi przygodami nękanemu ludowi, za wstawieniem się bł. Władysława udzielać raczył, jako to: nagłe uśmierzenie morowego powietrza, które w r. 1522 nagłą śmiercią i głodem mieszkańców warszawskich srogo uciskało (5); niemniej straszliwy pożar na przedmieściu warszawskim, blisko klasztoru oo. Bernardynów, szeroko domy niszczący, za wezwaniem tego rodaka naszego, zaraz ustał; niemało też osób od śmiertelnych chorób uwolnionych, czerstwym cieszyło się zdrowiem (6), a niektórym nawet już po zgonie życie było wrócone.

 

Coraz liczniejszymi dobrodziejstwy niebios u grobu bł. Władysława ludowi w potrzebie udzielanymi, pobożna powszechność pobudzona, nie przestawała ze czcią odwiedzać św. szczęty jego; tę więc cześć publiczną Benedykt XIV papież uznał, i apostolską powagą w r. 1750 zatwierdziwszy, Władysława w poczet pierwszych patronów Polski i Litwy wpisał, nabożeństwo zaś na cześć jego na niedzielę 19-tą po Zielonych Świątkach naznaczył, dla powiększenia chwały Bożej, amen.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 413-438.

 

Przypisy:

(1) Rysopis ten, życia bł. Władysława, skreśliliśmy według jego żywota przez ojca WINCENTEGO MORAWSKIEGO bernardyna napisanego. Acta Sanctorum, Tom 28, str. 561.

 

(2) Psalm 17, w. 26-27.

 

(3) Pisze o tym autor tego żywota: o. WINCENTY MORAWSKI bernardyn prowincji mał. Polski.

 

(4) Mt. XI, 29.

 

(5) Srogość tego powietrza jest opisana w całej okropności u BOLLANDA Acta Sanctorum, Tom 28, str. 596.

 

(6) Wszystkie te cudowne łaski palcem Bożym zdziałane, wyszczególnione są w trzeciej księdze żywota bł. Władysława. Acta Sanctorum, Tom 28, str. 594.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMX, Kraków 2010

Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: