ŻYWOTY

 

Ś W I Ę T Y C H

 

PATRONÓW POLSKICH

 

X. PIOTR PĘKALSKI

 

ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO

 

 

Na dzień 15 kwietnia

 

ŻYWOT

 

ŚWIĄTOBLIWEGO ŚWIĘTOSŁAWA

 

MANSJONARZA

przy kościele Najświętszej Panny Maryi w Krakowie

 

~~~~~~~~~~~

 

Prawdziwą pobożnością i cnotą jaśnieli święci przod­kowie nasi na polskiej ziemi, i nie tylko w zamożnych domach i wielkich miastach, licznymi ozdobionych kościołami, ale też świetne te gwiazdy zjawiały się w siołach i w małych miasteczkach, które wyłoniły niema­łą liczbę sług Bożych, na pociechę polskiego Kościoła. W owym to szczęśliwym piętnastym stuleciu, miasteczko Sławków, w diecezji krakowskiej położone, było miej­scem urodzenia i kolebką pierwszych lat życia wielce świątobliwego Świętosława, którego rodzice, wprawdzie ubodzy wedle świata, ale bogaci w cnotę i chrześcijań­ską pobożność, starali się przede wszystkim wpajać w serce maleńkiego synka swojego, bojaźń Bożą; pro­wadzić go śladem prawdziwej cnoty, a zbawiennym upo­minaniem, prostować dziecięcego wieku usterki i zbo­czenia. Przepędzał on pierwsze swej młodości lata pod czujnymi swych rodziców oczyma, pobożnie i powścią­gliwie biorąc początkowe nauki w rodzinnym miasteczku Sławkowie. Lecz po ich zgonie, opiekun jego, oddał go do garbarza, aby się nauczył tego rzemiosła. Zajmując się potem owym rękodzielnictwem, Świętosław ciężko pracował na kawałek chleba; nie wypuszczał on wszakże z pamięci, w religijnej spuściźnie wziętej po swych ro­dzicach pobożności, służąc wiernie Panu Bogu. We dnie zatrudniony rzemiosłem, mniej mając czasu do modlitwy, pracował znojem zalany; ale natomiast w nocy zajmo­wał się gorącą modlitwą i domowym nabożeństwem; a zapracowanym ułamkiem chleba, dzielił się z ubogimi; większą część pomiędzy nich rozdawał, niżeli na swą obracał potrzebę. Te piękne i religijne czyny jego, bar­dzo miłym stawiły go przed oblicznością Boga, który w zadatku wiecznej nagrody, jeszcze w świeckim jego stanie, już go o niej upewnił nadprzyrodzonym zjawiskiem.

 

Kiedy Świętosław, mieszkając w miasteczku Sław­kowie we własnym domu, trudnił się garbarstwem; mąż ten prawy, szczerą serca prostotą i szczególniejszą łaską pobożności od Boga obdarzony, rozdając według swej możności pomiędzy ubogich jałmużnę; we dnie zajmo­wał się swą rękodzielnią, a w nocy czas niemały po­święcał gorącej modlitwie: trafiło się, że według swego zwyczaju, wyszedł raz letnią porą, przed brzaskiem dnia, na pięterko swego domu do komnaty, modlić się do Pana Boga; ujrzał z dala za mostem rzeki Przemszy, część tego miasteczka oblewającej, bardzo wielki tłum ludu obojej płci, ku miasteczku idący. Wzdrygnął się zrazu z obawy, mniemając, że pewnie jakieś wojsko nieprzy­jacielskie kroczy; bo hufiec ten z rozmaitego ludu był złożony; że i onemu i całemu miasteczku niebezpieczeństwem zagraża. W licznym tym orszaku, miał pierwsze miejsce mąż poważny z twarzy i wieku sędziwego, w biskupim aparacie, w komży i stule; a około niego wielki poczet duchownych i świeckich mężów znamie­nitych, a pomiędzy nimi były i niewiasty. Całe to zgromadzenie niebian, twarzą obrócone ku biskupowi upadło na kolana, dla odebrania od niego błogosławieństwa. Biskup święty, z wyższego miejsca, spojrzawszy na to niezliczone mnóstwo sług Bożych, podniesioną prawicą błogosławił je na cztery połacie świata, na wschód, po­łudnie, zachód i północ. Po odebranym błogosławieństwie, pobożny ten pochód dalej kroczył, niosąc wiele chorą­gwi i obrazów przed biskupem, który szedł w środku ludu, przeszedłszy przez most, zbliżył się ku miasteczku do sławkowskiej świątyni. Wszyscy, rozmaitego stanu, obojej płci w tym orszaku, ludzie przed i za biskupem idący, zgodnymi usty śpiewali: "Błogosławiony, który przychodzi w imię Pańskie". A kiedy ten długi szereg procesji z biskupem, przyszedł ku domowi w którym się modlił Świętosław, modlący schował się za filar, a patrząc przez szparę na to zjawisko, z wielkim podziwem ujrzał biskupa niezwykłą jasnością i chwałą otoczonego. Tu jeden z orszaku, mąż poważny, szronem okryty, w świetnej szacie stanąwszy przed domem Świętosława, tym dziwem zachwyconego, własnym jego imieniem wy­wołał, mówiąc: "Świętosławie, rzecze, czemu się dziwisz, tak bardzo zdumiony? nie taj się i nie chowaj; przychodzimy bowiem, nie jako nieprzyjaciele uciskać was, ale jako niebianie, by wam udzielić dobrodziejstwa Boże". Gdy głos owego męża jeszcze bardziej zatrwożył Świę­tosława, że nawet słowa wymówić nie zdołał, bo nagle osłupiał od bojaźni, zapytał go ów mąż poważny: wieszże Świętosławie, kto to jest ten biskup, który ci się ukazał i ten lud zgromadzony wyprzedzający go i za nim idący? Świętosław nieco ośmielony, rzecze: nie wiem panie; po­wiedział mu: jest to św. Stanisław biskup krakowski przed oblicznością Bożą i w orszaku niebian sławny męczennik, patron i obrońca Polaków i wszystkich, co się w przy­godach swoich do niego uciekają, skuteczny wspomóżca; a to niezliczone mnóstwo ludu przed i za nim idące, które swym śpiewem wielbi tego męża Bożego, jest na­ród chrześcijański, co przez jego zasługi i wstawienie się osiągnął wieczną chwałę, jako też, mogący być zbawionym. Mówił mu dalej: "Ty zaś podziękuj Panu Bogu za to widzenie, którego cię uczestnikiem uczynił; a idź do Krakowa, i to coś widział i ode mnie słyszał, opowiedz ojcu Wincentemu dominikaninowi, którego znaj­dziesz w kościele Świętej Trójcy przy filarze, słuchającego spowiedzi. Pierwej wyspowiadaj mu się z grzechów two­ich; a potem powiedz mu, że prócz tego, jeszcze jest w Kościele polskim sześciu innych świętych, których śmierć droga i chwalebna przed obliczem Bożym, a świą­tobliwość ich i zasługi równe są z zasługami bł. Sta­nisława; którzy z miłosierdzia Bożego, przy schyłku tego stulecia, wielu błędami skażonego, dla pociechy narodu polskiego, będą objawieni, i cnotliwym a pobożnym swym życiem, rozbudzą w sercach ludu zamarłą i skrzepłą miłość Bożą". Skoro ów niebianin skończył swą ze Świętosławem rozmowę, cały ów dusz świętych pochód zni­knął sprzed oczu jego. Ten miły i nadprzyrodzony objaw przyjaciół Bożych, tak żywo zachęcił Świętosława, że tego samego dnia puścił się w podróż do Krakowa, a zastawszy ojca Wincentego w miejscu wskazanym, wyspowiadał mu się, i wszystko, co widział i słyszał, wiernie porządkiem opowiedział. Powróciwszy potem do swego domu, sprzedał całe mienie swoje, i z miłości ku Bogu rozdał pieniądze między ubogich i biedaków, wró­cił do Krakowa i przyjął najprzód usługę kleryka, przy kościele Najświętszej Panny Maryi; potem przyjął święcenia kapłańskie, i przy tym kościele sprawował obowiązki mansjonarza.

 

Ujmująca prostota serca, czyste a nieskażone su­mienie Świętosława, zjednały mu u krakowskich oby­wateli to zaufanie, że go uczyniono egzekutorem testa­mentów, czyli wykonawcą ostatniej woli wiernych. Czynny zatem i wierny ten kapłan, gorliwy o chwałę Bożą i ozdoby kościoła Panny Maryi, póki mu życia stawało, głę­boką pokorą i wielką pobożnością wiedziony, skrzętnie dopełniał powierzonych mu obowiązków. Był on ojcem ubogich, a sierót i wdów czułym opiekunem. Do szcze­gólnego nabożeństwa, obrał dla siebie miejsce przed ołtarzem ukrzyżowanego Zbawiciela, blisko ołtarza Najświętszego Ciała Chrystusowego; przed tym wizerunkiem cierpią­cego na krzyżu Chrystusa, gołymi kolanami, nawet zi­mową porą na kamiennej posadzce klęcząc, całe noce na gorącej spędzał modlitwie, i tu liczne łaski dla sie­bie i dla bliźnich swoich, od Boga odbierał. Bardzo też wielu obywateli krakowskich jego świątobliwości dobrze świadomych, siebie i majątki swoje pod zarząd Świę­tosława oddawało.

 

Jeszcze po dziś dzień z ust do ust naszych prze­chodzi to pobożne podanie, że pewnej nocy ten wize­runek ukrzyżowanego i cierpiącego Chrystusa przemówił do Świętosława tymi słowy: "Świętosławie, czemu mil­czy kościół mój?". Ten bogomodlec zatem, wziął nie­zwłocznie psałterz, i z niego śpiewał psalmy Dawidowe, aż do rana. Ten objaw słów Zbawiciela, dał dwom bra­ciom Piotrowi i Mikołajowi, z nazwiska Salomonom, radnym krakowskim, z którymi Świętosław żył w przy­jaźni, pobożny powód, że po zgonie Świętosława złożyli znaczną sumę pieniędzy, na stały fundusz, dla utrzy­mania psałterzystów, którzy dniem i nocą w kościele Panny Maryi w Krakowie psałterz śpiewać mają. Ja­koż tej fundacji dopełniła Anna Glińska rodzona siostra fundatorów, i fundusz ten po dziś dzień się utrzymuje. Przy tym ołtarzu cierpiącego Zbawiciela, później zawią­zało się bractwo ukrzyżowanego Chrystusa, ofiarujące swe modlitwy i Msze św. za dusze, które ponoszą w czyśćcu karę doczesną za grzechy, za które tu za życia nie odpokutowały; a gorliwy o chwałę Bożą X. Jacek Łopacki archiprezbiter, własnym kosztem wystawił z marmuru ten ołtarz, który obecnie widzimy, jako też inne ołtarze i cały kościół Panny Maryi pięknym malowi­dłem ozdobił, pokrył go miedzią i bardzo wiele boga­tych aparatów i sreber do niego sprowadził. (Bogdaj krakowianie podobnych mu miewali archiprezbiterów i kapłanów, co by dochody tego kościoła na chwałę Bożą, jak czynił Jacek Łopacki, obracali).

 

Jeszcze w domu swych rodziców, Świętosław, na­wykły do milczenia, tym ściślej chował je, zostawszy kapłanem; rzadko kiedy, tylko potrzebą skłoniony, roz­mawiał; każdy zatem wyraz jego usty wymówiony, na ciężki kamień ważyć należało; stąd to silencjonariuszem, czyli milczącym go zwano. Świadom nauki św. Pawła apostoła, że gadatliwość sromoci powagę i dostojność kapłana; że człowiek, a szczególniej kapłan, chroniący się wymówienia słowa, którym by sławę lub osobę bliź­niego obraził, wielką przez swą powściągliwość u Boga zasługę kładzie. Oprócz tych pięknych przymiotów serca, Świętosław, w gorącej modlitwie i w odmawianiu psal­mów Dawidowych zażywał słodyczy, skąd duchowną poił się rozkoszą; a nie dozwalając rozżarzać się w ciele swoim podniecie żądzy, ścisłym stłumiał ją postem; ciało swoje dyscypliną często chłostając, na gołej pod­łodze bardzo krótkim snem, do modlitwy ukrzepiał.

 

Lubo posada mansjonarii przy kościele Panny Maryi nieliczny czyniła mu przychód, to jednak w ciągłym umartwieniu prowadząc życie, za grosz oszczędzony sprawił kielich srebrny do kościoła oo. Karmelitów na Piasku przy Krakowie, jako też znaczną liczbę książek, w owym czasie bardzo drogich, darował temu klaszto­rowi; a resztę swoich książek do biblioteki kościoła Panny Maryi przekazał. Należał on do grona błogosławio­nych mężów w piętnastym stuleciu żyjących, które skła­dali: bł. Michał Gedrojc; św. Jan Kanty; bł. Szymon z Lipnicy; bł. Izajasz Boner; bł. Stanisław Kazimierczyk. Słodka i święta tych sześciu bogomodlców zaży­łość, na ognisku miłości Bożej skojarzona, każdego szcze­gólnie w pobożności i cnocie ukrzepiała. Tak więc świą­tobliwy Świętosław nadprzyrodzonymi ubogacony dary, pełen dobrych uczynków i pobożności, dokonawszy pracy dla powiększenia chwały Bożej na ziemi, jako czynny robotnik około swego i bliźnich zbawienia, w nadziei osiągnienia wiecznej w niebiesiech zapłaty, zasnął śmiercią sprawiedliwych dnia 15 kwietnia 1489 roku. Po odpra­wionym, przez kapłanów miejscowych, żałobnym nabo­żeństwie, zwłoki jego położone zostały w grobie pod chórem, blisko wielkiego ołtarza, w kościele Najświętszej Panny Maryi przy rynku krakowskim; za świątobliwe życie i czyny swoje, policzon między niebiany, wstawia się teraz do Boga za swym narodem w jego uciskach i twardej przygodzie.

 

–––––~~~~~~–––––

 

 

Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 87-94.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: