ŚW. TEOLOGII DOKTOR, KANONIK STRÓŻ ŚW. GROBU CHRYSTUSOWEGO
––––––
Z ZAKONU ŚW. DOMINIKA,
~~~~~~~~~~~
Czesław pochodził ze starożytnej Odrowążów familii; przyszedł on na świat około roku 1185 we wsi Kamień na Śląsku, w księstwie opolskim, z ojca Eustachiusza hrabiego z Końskich (1). Szczęśliwie urodzonemu dziecięciu przy chrzcie dano imię Czesław, wzięte od jednego ze czterech braci św. Wojciecha, w Libiczu przez Czechów zamordowanych; nie trafem, ale z przeznaczenia Bożego dano temu dziecięciu, jako szczęśliwe godło, imię to, które znaczy w języku naszym: cześć, sława, że wzgardzi znikomą i przelotną sławą, za której nabyciem uganiają się miłośnicy świata, a pobożnymi czyny wzniesie się do wyższej sławy wiecznotrwałej, oddaliwszy od siebie ziemskie i przemienne rzeczy. Kiedy Czesław małym jeszcze był niemowlęciem, zajmującym się bawidłami, już wtedy iskrzyło się w jego oczach i na twarzy coś Bożego, co go w przyszłości wielkim zwiastowało mężem. Albowiem maleńkie to pacholę podnosiło ku niebu swe rączki, którymi zaledwo zanosiło do ust pokarm, i nimi biło się w piersi; pierwej, nim słowo wymówić zdołało, wynurzało westchnienia. Wolał Czesław, by go raczej niesiono do kościoła, niźli do kolebki, i tam z radością przypatrywał się chrześcijańskim obrzędom. Skoro został od piersi odłączony, dobrą serca skłonność od Boga odebrawszy, ochotnie przyjmował od swych rodziców udzielaną owę mądrość staropolską, że pobożnie i z poszanowaniem czcić należy Najwyższą Istotę; że nie tylko dla siebie, ale też dla wiary i ozdoby domu swego był zrodzonym; a tak obyczajem dawnych przodków swoich, nasiąkł cnotą i skłonnością ku wyższym rzeczom, co prawego dobra są zasadą. Odwracał on swój umysł od znikomych próżnostek, ciało od zmazy zachował, a skromność i niewinność na licu jego się rumieniła. Uprzejma grzeczność w pożyciu z wszystkimi, nic dziecinnego, ale roztropność i powaga sercem i umysłem jego naprzemian kołysały. Co mu nie przystało, tego nie tylko sromał się, ale też każdego rodzaju przewrotności tak przezornie unikał, jak zaraźliwej choroby; zwłaszcza nieszczerej płci żeńskiej, która zrazu słodką lubością nęci ku sobie młodzieńca w kipiącym jego wieku, lecz w końcu goryczą go opaja.
Widząc bogobojni rodzice, że za ich staraniem prawe i cnotliwe obyczaje w sercu młodego Czesława wszczepione, krzewią się coraz i wzrastają, że na ustroniu nawet bardzo często wyjawiał pomysły zdań pięknych, jako roztropny młodzieniec; zwłaszcza gdy otoczony gronem swych rówienników, prawił im gorliwe kazania; a skoro z nich którego dostrzegł swawolnego, powstał na niego groźną twarzą i ostrymi strofował go słowy; stąd więc z pierwszego wieku jego dzieciństwa wnieśli od razu, że Czesław w następnych latach na wyższy stopień od drugich młodzieńców w naukach postąpi. By mu nie schodziło na domowym wykształceniu, w pierwszej zatem młodości obmyślili dla niego nauczycieli doświadczonych w nauce i cnocie, od których brał wychowanie przykładne i w naukach objaśnienie. Bystry jego dowcip i rzadki geniusz do przyjęcia nauk ułatwiły im pracę w udzieleniu mu wszelkiego rodzaju oświaty. – Wszystkie nadobne umiejętności kształcące rozum człowieka, nad wiek swój pojął i wyczerpnął; żadna z nich nie była trudną dla jego pojęcia, owszem żywiej w nim budziła popęd do wyższego oświecenia. Stąd więc nie tylko zawiłość filozofii, ale też teologii szybkim geniuszu pojęciem przenikał; częste słuchanie, pilne czytanie i niezmordowane ich rozważanie pamięć jego ubogacały, i tak pochopnie ćwiczył się w naukach o nieśmiertelności duszy, które innym młodzieńcom z trudnością przychodziły, że nawet jawnie mówiono: iż Czesław i Jacek gruntownie pojmują je, drudzy zaś małą korzyść odnoszą. Gorliwi rodzice o wykształcenie Czesława, by na samych naukach w rodzicielskim domu czerpanych nie poprzestał, wysłali go do Pragi na wyższe nauki (2) a stamtąd do Bononii. Z wrzącym umysłu zapałem i żywym pojęciem jął się pochopny Czesław wszelkiego rodzaju umiejętności w bonońskiej Wszechnicy, a żyjąc w przyjaźni z pierwszymi mistrzami tej szkoły, wieniec doktorski z teologii i z prawa kościelnego z chlubą osiągnął. Uznał on tę jasną prawdę, że ten tylko jest istnym przyjacielem Boga i korzystnie odbytej nauki, kto zarazem z wyższą umiejętnością łączy przykładną cnotliwość. Czesław połączył ją w swej osobie z owymi naukami. Albowiem w dalekiej wędrówce u postronnych narodów, które niemniej skażonych przewrotników, jak równie cnotliwych ludzi wielki poczet u siebie liczą, zwłaszcza w tej porze życia, w której szatan żadnego nie zaniedbuje środka, dla skażenia młodzieży haniebnymi występki, Czesław jak drugi Ulisses, niezmazanym się zachował. Żaden przedmiot swą przyjemnością nie zwabił oczu jego, ani przyłudna lubość go nie pociągała, ni przemienna próżność zachwiała statecznego umysłu jego; lecz przeciwnie skromność i powściągliwość tak urządzały duszę i zmysły, i całą jego istotą władnęły, jakby już przyszłej świętobliwości były w nim wskazówkami. Zbawiennymi ukrzepiony zasadami i cnotliwych przodków swych przykładem jako skutecznym lekarstwem przeciw skażonym obcych narodów obyczajom, mówił często do siebie: "Przodkowie moi poświęcali się zupełnie dla nieśmiertelności i dla zachowania św. religii ojców swoich; pobożność i powściąganie żądzy, oraz inne cnoty były pierwszym ich zajęciem i ozdobą: więc i do mnie należy dawną ich sławę nie cieniem osłaniać, ale tym samym blaskiem cnoty rozjaśniać". Kiedy nieuczciwe niewiasty usiłowały skłonić umysł jego do uronienia niewinności, pragnąc w samym początku pokonać ich podstęp szkodliwy, ścisłym postem stłumiał żądzę ciała swojego, i przezornie na krótkiej wodzy trzymał swe zmysły; a natomiast zamiłowaniem samotności, czytaniem ksiąg świętych, czuwaniem i gorącą modlitwą ukrzepiał swą duszę. Czynił on sobie tę zbawienną uwagę: "«Czesławie, stłumiaj w pierwszym zawiązku pożądliwość, i nie dozwalaj szatanowi rozdmuchiwać w ciele twym tlejącego lubości zarzewia, które by cię później okropnym owionęło pożarem. A jako nie masz niebezpieczniejszej trucizny nad słodki pokarm nią zaprawiony, tak też nic człowieka bardziej zniewieściałym nie czyni jak lubość niewiasty». Słuchaj rady wielkiego nauczyciela: «Ty, co oczy i czoło masz ku niebu podniesione, podnieś i umysł twój, abyś myślą nikczemnie po ziemi nie pełzał; dlatego bowiem masz twą postawę w górę podniesioną, byś przez wielkie usiłowania, wielką nagrodę w niebiesiech sobie zapewnił. Laur zawsze jest zielony; sława też dobrych czynów nigdy nie gaśnie»". Za wskazówką tych przestróg zbawiennych, Czesław żeglując po burzliwym morzu tego świata, życiem nieskażonym ominąć zdołał bezdenną zatokę i skały pokus, o które się bardzo wielu rozbija. Nieposzlakowane jego obyczaje zjednały mu wysokie poważanie u współzawodników, że w jego obecności sromali się czynić, nie tylko wszystkiego co godność człowieka poniża, ale nawet płochego wymówić słowa; i gdy chcieli wystawić kogo za przykład niewinności, na Czesława palcem wskazali, jako przywódzcę młodzieży w życiu cnotliwym. Skoro powrócił na ojczystą ziemię, nieskończenie mu rad był Iwo Odrowąż, dziekan katedry krakowskiej a kanclerz Leszka Białego. Ten zalecił Czesława Kadłubkowi biskupowi krakowskiemu (3), który postrzegł w Czesławie szlachetne przymioty umysłu i świętobliwe obyczaje, a przekonawszy się o jego zdatności i czynach roztropnych, przyciągnął go do boku swojego; uczynił go kanonikiem katedry krakowskiej, i dodał mu tytuł kustosza kościoła sandomirskiego. Mieszkając Czesław na dworze biskupim, do załatwiania spraw użyty, z przekonania nieskażonego sumienia swojego dostojnie sprawował powierzone sobie obowiązki; niezmazaną życia swego niewinność zachowując, w sprawowanym urzędzie ścisłą sprawiedliwość każdemu wymierzał. Niekrwawą ofiarę Mszy św. z gorącą pobożnością odprawiał. Zasiadając w sądzie biskupim, sprawy kościelne, zwłaszcza osób uciśnionych, które bardzo często bywają tylko przeliczane, ale nie załatwiane, on, daleki od nienawiści i stronnictwa, na zasadzie sprawiedliwości i prawdy rozsądzał. Sprawy zaś poddanych biskupich, w sądzie jego od gwałtów i prywatnej grabieży silnie bronił, by pochlebców podszeptami nie zostali pokrzywdzeni. Zaburzenia w narodzie przez panów i niesfornych obywateli, a nawet przez niektórych duchownych wzniecane, zgodą i publicznym pokojem uśmierzał. Nieszczupły majątek swój, który miał ze spadku ojczystego i z kościelnych przychodów, obracał na kościelne ozdoby i aparaty, na wsparcie uboższego duchowieństwa i jałmużny dla żebraków. Stół jego bardzo skromnymi potrawami bywał zastawiany, do którego wzywał kapłanów i co dzień niemały poczet ubogich. Wystawnych i bogatych sprzętów w domu swoim, duchownemu powołaniu bardzo przeciwnych, nawet nie zgadzających się z nauką Chrystusa, jako też wielkiej liczby sług domowych nie miał; ale natomiast pochopnych a ubogich młodzianów żywił i kształcił do życia pobożnego. Dlatego dom Czesława powszechnie zwano zakładem, w którym wszelkiego rodzaju cnoty krzewiły się i wzrastały. On sam codziennie wznosił się na wyższy stopień doskonałości kapłańskiej, a ściśle przestrzegając niewinności żywota swojego, wszelką rozkosz światową od siebie z pogardą oddalał. Brzydził on się sromotną chciwością serca, jako zaraźliwą trucizną i nieuśmierzoną gorączką, której pragnienia ani mnogie bogactwa, ani posiadane wysokie dostojeństwa ugasić nie mogą. Żadne szczęśliwe powodzenie, ni twarda przygoda, nie zachwiały niewzruszonego jego umysłu. Umiał on być w pomyślności umiarkowanym, a w przykrych wypadkach statecznie wytrwałym. Przede wszystkim o to się usilnie starał, by się każdym czynem Bogu podobał, by się stał użytecznym Kościołowi, uciśnionych a cnotliwych ludzi patronem i dobroczyńcą. Kiedy Wincenty Kadłubek kornym sercem w r. 1218 złożył w ręce kapituły krakowskiej laskę pasterską, a Iwo Odrowąż na jego miejsce obrany, konieczną potrzebą spowodowanym został jechać do Honoriusza III Papieża, by u niego wyjednał dla Kadłubka uwolnienie od krakowskiego biskupstwa, a na jego miejsce siebie zatwierdzenie (4), przybrał Czesława i Jacka za towarzyszów tej podróży. Przybywszy do Rzymu, zastali w nim św. Dominika, zakonu kaznodziejskiego patriarchę, który wielkimi cnotami jaśniejąc, właśnie też w tym czasie w kościele św. Sykstusa, za wezwaniem pomocy Bożej, w przytomności trzech kardynałów i wielu obecnych obywateli, oraz przybyłych z obcych krajów osób, przywrócił życie młodzieńcowi, Napoleonowi, kardynała Stefana bratankowi, który spadł ze spłoszonego konia, i z ciężkiego stłuczenia od razu umarł. Tym cudem wszyscy zdziwieni, wielką świątobliwość życia Dominikowi przyznali. Temu cudowi był także przytomny Andrzej biskup praski, prześladowany od Przemysława Ottokara króla czeskiego o to, że stawał w obronie praw kościelnych. Iwo krakowski i Andrzej czeski biskup, prosili usilnie Dominika, by łaskaw był wysłać z nowo założonego zakonu swego, kilku członków do krajów północnych, którzy by zamorem niedowiarstwa skrzepłe serca naukami zagrzali, a budząc je do pobożności, światłem prawdziwej wiary objaśniali. Gdy się od tego wymawiał Dominik, że nie ma takich zakonników, którzy by posiadali język północnych narodów, w tej chwili Duch Boży zagrzał promieniem swej łaski mężów do życia zakonnego. Jacek i Czesław brat, jako też Henryk z Morawy i Herman z Niemiec, towarzysze podróży Iwona, oświadczyli się, i z wrzącym w sercach zapałem prosili, by ich ten patriarcha przygarnął do swego zakonu. Jakoż z radością przyjął Dominik tych zacnych mężów do swego klasztoru pod wezwaniem św. Sabiny i oblókł w habity dominikańskie. Skoro Czesław wszedł w zawód zakonu kaznodziejskiego, a św. Dominik wpisał imię jego w poczet swych uczniów, przejął od razu nowy ten zawodnik wszystkie cnoty swego patriarchy; zaprzanie się własnej swej woli za pierwszy kamień węgielny zakonnej budowy położył; nie było żadnej posługi służebnej, której by się sromał, lub za poniżenie siebie uznawał. Skore posłuszeństwo ochoczo wykonywał. Wszystkie zmysły ciała swojego miał gotowe na rozkaz i skinienie Dominika: ucho ochocze do przyjęcia nakazu, ręce do pracy, nogi gotowe do misjonarskiej podróży. Żadna rzecz ni usługa nie wydawała się Czesławowi trudna ani przykra, której by w tym momencie z rozkazu mistrza swego nie wykonał. "Do mnie należy być posłusznym, mówił on, ale nie roztrząsać nakazy przełożonego". Prawdziwy miłośnik ubóstwa, oddalił od siebie i zdeptał posiadane bogactwa i wszelkie rzeczy do życia dawniej potrzebne, i nigdy już potem do nich serca nie przywiązał. Czystości skrzętnie i przezornie strzegąc, na rozmyślaniu i modlitwie prawie całe noce przepędzał; rozmaite umartwienia ciału swemu zadawał. Dokładał on wielkiej pilności, by który ze współzawodników nie wyprzedził go w dopełnieniu nakazów swego patriarchy Dominika. Po wypełnionej kilkomiesięcznej próbie życia zakonnego (5), w którym nie tylko zrównał się z dawniejszymi, ale nawet przewyższył wielu doświadczonych już zakonników, św. Dominik wezwał Czesława, Jacka i towarzyszów ich do wykonania ślubów uroczystych, według ustawy kaznodziejskiego zakonu, które oni złożyli w ręce św. patriarchy. Po upływie kilku dni, w tym samym roku 1218 w miesiącu październiku, Dominik przed swym wydaleniem się z Rzymu do Hiszpanii, wysłał Czesława do północnych prowincyj z poleceniem: by najprzód rozszerzał naukę Kościoła św. jako niemylną drogę do zbawienia, i żeby rozkrzewiał zakon kaznodziejski, niczego nie zaniedbując z obyczajów, którymi nasiąkł od mistrza swego, i starał się innych oświecać, udzielając im naukę z księgi prawdy wiecznej. "Idź, powiedział mu, opowiadać pokutę na odpuszczenie grzechów. Ten jest obowiązek zakonu, ten jedyny cel powołania naszego, ta jest ozdoba nasza; kto błądzącego na drogę prawą nawiedzie, duszę jego zbawi, i sobie nieocenioną nagrodę uskarbi". Przyjął Czesław ze swymi towarzyszami nakaz ten w zakonnym posłuszeństwie, a wracając na ojczystą ziemię, czynnie pomagał Jackowi bratu (6) zakładającemu klasztor OO. Dominikanów w miasteczku Fryzaku, który był pierwszym tego zakonu klasztorem na niemieckiej ziemi.
Z Fryzaku Jacek wysłał Czesława z Henrykiem z Morawy, do Pragi. Przybywszy do tego miasta, tu zastał Andrzeja praskiego biskupa, którego po powrocie z Rzymu, Grzegorz Krescencjusz, kardynał i legat papieski, pogodził z Przemysławem czeskim królem. Wszyscy wysoko poważali Czesława, widząc życie jego prawdziwie świętobliwe, i rzadką a treściwą wymowę, jako istnego apostoła, w opowiadaniu słowa Bożego. Za wstawieniem się kardynała legata, i Andrzeja praskiego biskupa, król Przemysław dał mu kościół św. Klemensa, stojący blisko brzegu rzeki Mołdawy, gdzie teraz nowa Praga, od strony zamku królewskiego istnieje. W wystawionym przez króla Ottokara przy tym kościele klasztorze, mogło sto Dominikanów dniem i nocą chwałę Bożą odprawiać. A kiedy klasztor ten nie mógł pomieścić wielkiej liczby osób zakonnych, ogrzanych duchem łaski Zbawiciela, w roku zatem 1227 król Przemysław Ottokar przeniósł część Dominikanów z tego klasztoru do drugiego przy kościele św. Klemensa, dawniej przez Władysława króla w większym mieście Pradze wystawionego.
Liczono już wtedy 126 Dominikanów, którzy niedawno weszli do pierwszego klasztoru, kiedy ich do drugiego przeniesiono. Król Przemysław ubogacił kościół św. Klemensa rozmaitymi a drogimi ze srebra i złota sprzętami. Pomiędzy tymi dary liczono 24 srebrnych kielichów wyzłacanych; krzyż srebrny 15 funtów ważący na wielkim ołtarzu; prócz tego inne rzeczy perłami i drogimi nasadzane kamieniami. Wielkimi także dary zbogacił Dominikanów Peregryn biskup praski, co po Andrzeju nastąpił. Ten prawdziwy miłośnik szczerej prostoty, wyżej oceniwszy życie zakonne nad godność biskupią, złożył laskę pasterską i wszedł do klasztoru św. Klemensa pod Czesława kierunek. Nauce tego mistrza poddali się w owym czasie inni sławni mężowie: Jarosław Roztoczyński, Henryk Ryczonowski, i bł. Adrian. Ten sprawował obowiązki przeora w Pradze, potem wysłany do Bośni z 26 braćmi, od Turków na pal został wetknięty, za wiarę św. odniósł męczeński wieniec. Przyjęła także ten zawód życia św. Dominika, w klasztorze zakonnic, Małgorzata, córka Leopolda arcyksięcia Austrii, wdowa po Henryku królu rzymskim, a potem żona króla Przemysława Ottokara, który dla niepłodności od siebie ją odłączył. Ta pani, głęboką pokorą wiedziona, weszła potem pomiędzy zakonne dziewice przez Czesława ustanowione, które konwerskami zowią.
Skoro Czesław zaprowadził w Pradze zakon kaznodziejski i dwoma kościołami go ustalił, po niedługim czasie udał się na Śląsk do Wrocławia, i w tym mieście rozgłoszoną już dawniej o świętobliwym życiu swoim sławę czynami okazał; przykładem i nauką w kościele św. Marcina miewaną, wielką mieszkańców liczbę nawodził i do poprawy życia występkami skażonego zagrzał; a to spowodowało Wawrzyńca wrocławskiego biskupa, że mu w tym mieście dał kościół św. Wojciecha i przy nim obszerne i przyległe miejsce na wystawienie dominikańskiego klasztoru. Nie zaniedbał on niczego we Wrocławiu, co czynił w Pradze dla zbawienia dusz ludzkich. Codziennym życia jego prawidłem było, we dnie pracować około poprawiania obyczajów ludzi przewrotnych, w nocy poświęcać czas w kościele głębokiemu rozmyślaniu, podnosząc myśli swoje ku rzeczom niebieskim; tą rozwagą poił swą duszę rozkoszą, której znikomego świata miłośnicy nie posiadają. Zastanawiał się Czesław z głęboką rozwagą nad igrzyskiem życia ludzkiego i ciężko bolał nad nieszczęściem czekającym każdego z drogi prawej zbaczającego człowieka, jeżeli on sam rozdmuchuje w sercu swym zapał nagannej namiętności i żądzy, która wywołuje na niego niecofnioną kaźń Bożą. Widział on, że jednych trawi ogień lubieżności cielesnej; drudzy gniewem zapaleni, zemstę nad bliźnim wywierają; inni wątleją i upadają pod brzemieniem nieszczęść ręką prześladowców na nich włożonym; innych dręczą zawodne nadzieje: więc tych wszystkich, co się dobrowolnie w sidła szatańskie zadzierzgali, on jako ojciec i opiekun naukami swymi z ubocza ku cnocie nawodził, a tarczą gorącej modlitwy swej od gniewu Bożego zasłaniał. I aby dla zatwardziałych grzeszników i łaskę poprawy i zbawienie u Boga wyjednał, za nich on ciało swoje aż do krwi dyscypliną srogo biczował. Bardzo krótkim snem pokrzepiał swe ciało; jeżeli naturalna potrzeba zmuszała go do spoczynku, wtedy na ziemi i na kamieniu pod głową spoczywał. Miał Czesław od Boga udzielony rzadki dar przepowiadania przyszłych wypadków. Wcześniej zatem uwiadomił Henryka wrocławskiego księcia, a syna św. Jadwigi, o klęskach, które później pohańcy tatarscy po całym Śląsku i Polsce pożogą i mordem szeroko rozwlekli. Ile czasu zostawało mu od modlitwy i rozmyślania, ten cały obracał na czytanie ksiąg pożytecznych, z których zbawienny zasiłek słowa Bożego złaknionemu ludowi udzielał. Miał on w żywej pamięci naukę Zbawiciela, że tylko czystym sercem i nieskażonym sumieniem godzi się czynić Bogu ofiarę; z codziennych zatem usterków przez spowiedź czyszcząc swe sumienie, rzewnymi łzami zalany, odprawiał Mszę św. Po odprawionej służbie Bożej, słodką i ujmującą wymową oświecał serca ludu i do pobożności go zagrzewał, a ten ochotnie na jego uczęszczał naukę i z korzyścią odchodził. Żywa wiara płynęła z słów jego, którymi budził słuchacza do zamiłowania cnoty; wykorzeniał występki, wystawiał mu okropność kary wiecznej; a niepojętą rozkosz w niebie za dobre czyny, trafnie na jego umyśle malował. Skutek okazał, ile on ludzi z mątów lubości i skażenia oczyścił; ile twardego karku grzeszników z bezdennej przepaści starego nałogu, za jego nauką i radą wyskoczyło, a potem statecznie pokusy szatana stłumiło; ilu od jedności Kościoła św. zbłąkanych na łono jego przywrócił i z wyciągnionymi rękoma w miłości chrześcijańskiej do serca swego przytulił. Przez swą naukę, wymowę i świętobliwe obyczaje, w Polsce, Morawie, Czechach, na Pomorzu i na Rusi w wojakach rozprzężonego żywota religię i pobożność obudził i utwierdził. Za jego nauką i radą bł. Jadwiga małżonka księcia Henryka Brodatego, kilkanaście lat przed śmiercią, wydawszy na świat potomstwo, powściągnęła się od społeczności małżeńskiej; poślubiła czystość i męża swego do jej chowania skłoniła. Wielki też poczet klasztorów za jego sprawą i hojnością fundatorów stanął w postronnych krajach, a w nich ziemscy niebianie zamieszkując, chwałę Bogu dniem i nocą śpiewali.
Nie gasła i później z jego wiekiem i siłami zawsze wrząca religijna gorliwość o zbawienie bliźniego. Bardzo często wywodziła go z klasztoru do miasteczek, wiosek, na miejsca publiczne i rozstajne drogi, na których upatrywał i szukał słabych i wahających się w wierze świętej, pragnąc zasilić ich pokarmem wiecznego żywota, i sprowadzić z obłędu na drogę prawą. Nie zważał on na skwary słoneczne, na znojenie ciała swego, na palące pragnienie, ani na słotne czasy; żadnymi trudami drogi nie zrażał się od wyszukania owieczek tułających się po niereligijnych bezdrożach, które jako pasterz troskliwy z manowców błędu ku światłu prawdy Bożej na barkach przynosił. Wypadło mu jednego dnia iść z kazaniem za rzekę Odrę (Wiadrą dawniej nazwaną), która wtedy niezmiernie wezbrana z brzegów wylała, i dlatego przewoźnicy oddalili się od niej. Ujęty żywym pragnieniem pozyskania dusz krwią Zbawiciela drogo okupionych, których nie miał kto ukrzepić słowem zbawienia, doznawszy Czesław przeszkody przez wylew rzeki, a nie widząc łodzi ani przewoźnika: śmiałym i wielkim umysłem ożywiony, rzekł z ufnością: "Wiem że Zbawiciel szukając dusz straconych chodził po morzu jak po stałym lądzie; mocno ufam że dla mnie tą samą miłością ujętego, rzeka Odra nie będzie płynem". Niebawem zdjął z siebie płaszcz, rozpostarł go na płynącej wodzie, i tą mocą, jaką Chrystus morzu i wiatrom panował, rozkazał bystro płynącej i szeroko rozlanej rzece, by go na drugi brzeg przeniosła. Znakiem krzyża św. przeżegnawszy się, stanął na płaszczu szczęśliwiej niźli na łodzi i z niezachwianą wiarą przepłynął na drugi brzeg Odry.
Był on ojcem i opiekunem dla ciężko strapionych i uciśnionych, niósł im pomoc i wsparcie w ucisku, a jeśli nie mógł ratować którego nędzarza, politowaniem go cieszył. Pewna matka we Wrocławiu miała jedynaka a małego jeszcze synka; nieszczęście mieć chciało, że tenże, czołgając się po brzegu Odry, wpadł do rzeki, utonął i przez ośm dni leżał pod wodą. Ciężkim smutkiem udręczona matka, gdy po ośmiu dniach wynaleziono dziecię, które z tego wypadku nieżywe odebrała, z mocną i wielką ufnością w zasługi Czesława, złożyła je u nóg jego i z nieutulonym płaczem prosiła go, by przyjął na się postać Eliasza, a duszę i życie zmarłemu jej synowi przywrócił. Ten bogomodlec padł na kolana, a żywą wiarą wzmocniony prosił gorącym sercem Dawcę życia i śmierci; potem kazał wstać nieżywemu pacholęciu, mówiąc: "W imię Tego, który daje moc wielką opowiadającym słowo Jego, wstań!" co gdy wyrzekł, w tym momencie wrócił duch i życie do ciała zmarłego, a siność przybrała kolor różowy, w obecności wielu osób na to patrzących. Trzech także innych rozmaitą śmiercią umarłych za jego modlitwą do życia wróciło. Nie było prawie nikogo, nieszczęśliwym dotkniętego wypadkiem, którego sztuka lekarska uratować nie mogła, iżby go Czesław z choroby i niedoli nie wydźwignął. Ślepym wzrok, głuchym słyszenie, słabym siłę, chromym chodzenie, i rozmaitą chorobą złożonym zdrowie przywracał. Wszakże oprócz tych wielkich a rzadkich łask Bożych, wielką zaletę czynił mu umysł jego niezachwiany; niewinność serca, troskliwe chowanie dziewiczej czystości, powściągliwość od pokarmu, ujmująca łagodność połączona z czystością obyczajów, cierpliwość w pracy, głęboka pokora, wrzące pragnienie pozyskania dusz ludzkich i żarliwość w rozszerzaniu zakonu swojego; wszystkie te cnoty dowodziły, że Czesław był istnym Dominika św. uczniem; i że się swemu patriarsze podobnym pokazał. W czasie modlitwy często, mimo swej wiedzy, w duchu zachwycony, pilnie tego przestrzegał, by mu w niej doczesne rozterki nie przeszkadzały. Poznawał on podstęp szatana, który różnymi sposoby tajnie i jawnie, niemal każdej godziny napadał na niego: to pochlebną przyłudą, to trwogą nakłaniając go, by skaził niewinność, i odstąpił od stałości umysłu. Wtedy to Czesław obracał swe oczy ku wizerunkowi ukrzyżowanego Chrystusa, i na samym wstępie pokusy niecofnioną nogą odepchnął i zdeptał chytrość nieprzyjaciela naszego zbawienia.
W zachowaniu niezmazanej niewinności ciała swego przezornie czuwał nad zmysłami swoimi, i nie tylko chronił się tego co jest grzechem, ale nawet samego cienia grzechu, i wszelkiego powiewu szatana, któryby z ubocza mógł poddmuchnąć tlejącą iskrę żądzy. Stąd często przez dni kilka ścisłym postem głodził swe ciało, a mięsnych pokarmów nawet w chorobie nie zażywał. Pracą utrudzony, każdej nocy żelaznym łańcuszkiem aż do krwi się chłostał. Nieporuszonego umysłu jego ani surowa ostrość żywota, ani wiek sędziwy, ni wysoki szacunek cnotom jego oddawany, nigdy nie zmieniły. Kiedy bł. Jordan, jenerał zakonu kaznodziejskiego, powołał go na prowincjała czeskich i polskich klasztorów, wtedy Czesław podwoił gorliwość swoją w zachowaniu ustaw zakonnych, ściślejszym był dla siebie niźli dla swych braci zakonnych; czule litował się nad słabymi; chwiejących się w powołaniu, do statecznego wytrwania radą i przykładem zachęcał i utwierdzał; a tak, roztropnością i dobrocią więcej czynił niźli ostrym karceniem.
Z jakimże to podziwem patrzyli wszyscy, kiedy Czesław, mimo znamienitego pochodzenia swego, były kanonik katedralny krakowski, ochotnie pełnił obowiązki klasztorne, i nie sromał się żadnej usługi, ni pracy dla korzyści i chwały swego zakonu. A chociaż Czesław wyższym rozumem i nauką jaśniał między zakonnymi ojcami, to jednak do rozpoznawania ważnych spraw zakonnych, nie na samym swym polegał zdaniu, ale wzywał cnotliwych i mądrych swego zgromadzenia mężów do rozpoznania sprawy klasztornej.
Obszerną podówczas na Śląsku i w Polsce swego zakonu prowincję pieszo zwiedzał, a tak żarliwie w każdym klasztorze przestrzegał ścisłości w zachowaniu ustaw zakonnych i nabożeństwa, że prawie żadna zdrożność każąca dobre obyczaje, nie ukazała się w klasztorach jego prowincji. Skoro ukończył prowincjalskie swe urzędowanie, Czesław zamieszkał w celi jako prosty zakonnik, i tu resztę dni ścisłego żywota przepędził we wrocławskim klasztorze. A kiedy bracia zakonni widzieli, że Czesław pracą i wiekiem złamany, tak ściśle jak dawniej zachowuje posty i srogo się dyscypliną biczuje, prosili go, aby ciału swemu nieco sfolgował; on odpowiedział: "Prawdziwa a wrząca miłość ku Bogu nie stygnie". Jakoż nie przestał codziennie kazywać do ludu, i nie zaniedbał modlitw, na których całe noce trawił, ni innych ćwiczeń pobożnych.
Właśnie za jego czasów dotknęła Polskę i Śląsk sroga klęska, którą Czesław wcześniej tym prowincjom przepowiedział. Niezliczona horda scytyjskich Tatarów przeszedłszy Dniepr, wzdłuż i poprzek zalała całą polską krainę; mieczem i ogniem nieszczęśliwy ten naród niszczyła; a nie doznawszy żadnego w Polsce odporu, na Śląsk się przywlekła i stołeczne miasto Wrocław obległa. Gdy ta zamieć barbarzyńców zniszczeniem zagroziła Wrocławianom, strwożeni obywatele opuściwszy miasto, schronili się do warownego zamku wrocławskiego; przybył za nimi i Czesław. Lecz i w zamku nie było zupełnego bezpieczeństwa, bo rzeka Odra dozwalała przejścia a przez mur mógł nieprzyjaciel ogień zarzucić, oblężeni zaś nie mieli do obrony zaciężnego żołnierza. W tym nacisku strapienia wszyscy udali się o pomoc do Czesława, by swą modlitwą wstawił się za nimi do Boga, który łatwo może, kiedy chce, poniżyć wroga wiary św. i chrześcijańskich narodów. Mąż ten święty udał się na modlitwę, a odprawiwszy niekrwawą ofiarę Niepokalanego Baranka, wyszedł na mury otaczające zamek, by piersią swą w tarczę wiary uzbrojoną zasłonił ciężko strapionych Wrocławianów od napadu nieprzyjaciela. W tej więc chwili cudowny a nieszkodliwy płomień ognisty, w postaci kuli z nieba spuszczony, objaśnił głowę Czesława. Wszakże ten krąg płomienny szybkim biegiem od razu przeniósł się do obozu pohańców, a przebiegając pomiędzy ich szeregami, palił bardzo wielu, i zmusił ich do odstąpienia Wrocławia, a uciśnionych obywateli od śmierci i pożogi oswobodził.
DŁUGOSZ i MIECHOWITA piszą w swych kronikach: "Tatarzy wtargnęli na Śląsk, weszli do Wrocławia, nie zastawszy nic w mieście, oblegli zamek, a po upływie kilku dni zaniechali oblężenia (jak mówią, że modlitwą i łzami Czesława przeora, przyjętego z bracią swoją do zamku, odpędzeni zostali)". KROMER obszerniej pisze: "Tatarzy potęgą Boga przerażeni, wyszli bez skutku z Wrocławia, stało się to tym sposobem: Czesław będąc wtedy przełożonym klasztoru św. Wojciecha we Wrocławiu, skoro usłyszał pierwszy rozruch, wyszedł ze swą bracią z klasztoru do zamku, gorąco ze łzami prosił miłosierdzia Bożego o odwrócenie zagrażającego niebezpieczeństwa; jakoż ukazał się słup ognisty z nieba, tatarskie stanowiska i całą okolicę wielką i straszliwą jasnością oświecił. Tym cudem przerażeni barbarzyńcy, zaniechawszy oblężenia odeszli". O tym cudzie pisze i KURREUS protestant, ale o Czesławie nic nie namienił: "Przyciągnęli, powiada, Tatarzy do Wrocławia, spodziewając się w tym mieście wielkich łupów; lecz miasto nie będąc warowne, nie miało w tym wieku żołnierzy do obrony; mieszkańcy wcześniej wynieśli się ze wszystkim do zamku murami opasanego. Tatarzy zawiedzeni w nadziei, oblegli zamek, lecz widocznie okazała się obecność Boża broniąca niektórych szczętów Kościoła. Tatarzy zostali przestraszeni płomieniami z nieba spadającymi, które szeroko rozbiegały się pomiędzy ich szykami, tak więc modlitwą pobożnych z zamku, jak Attyla od miasta Aurelii we Francji błyskawicami pioruna, odpędzeni zostali". Stare roczniki klasztoru dominikańskiego w Wrocławiu to samo piszą, namieniając zarazem, że wielu z tych barbarzyńców scytyjskich porzuciwszy swe bałwochwalstwo, weszli do kaznodziejskiego zakonu i pobożnie żyli.
Kiedy imię Czesława przez prawdziwą cnotę i świętobliwe czyny, wszędzie nabrało rozgłosu; i kiedy w innych prowincjach rozszerzył zakon swój, poznał z objawienia Bożego, że już dobiega doczesności kresu, i że wkrótce zakończy apostolskie prace swoje; skrzętniej zaczął gotować się na śmierć, niecofnionym wyrokiem Wszechmocnego dla każdego człowieka naznaczoną, by z czynów swoich, stanąwszy przed ścisłą sprawiedliwością Bożą, zdał sprawę.
Żarliwy ten w winnicy Chrystusowej robotnik, wiekiem i pracą złamany, a przy tym gorączką febry silnie ujęty; leżąc na łożu, twardą słomą zasłanym, dnia 14 lipca przywołać kazał bracią zakonną; a skoro się do celi jego zeszli, powiedział im: że pragnie ducha swego oddać w ręce Stwórcy swojego. "Nie troszczcie się o mnie, rzecze, bracia, mocna krzepi mnie nadzieja, że Bóg ścisły Badacz spraw moich, a teraz sprawiedliwy i miłosierny Sędzia będzie mi litościwym. Jeślim przepędził bieg śmiertelnego żywota niecofnionym krokiem dla powiększenia Jego chwały, jak mniemam, przywita mnie On u podwoi szczęścia wiecznego, i da mi wieniec nagrodny. O was się tylko troszczę, z którymi wprawdzie ciałem, lecz nie duszą, się rozłączam; a gdy już dłużej z wami zostawać nie mogę, czynię was dziedzicami zakonnego majątku mojego, który z sobą wnoszę do skarbów niebieskich; a którego nie odbierze dzień wieczny, ale go pomnoży. Znacie to dobrze, iż bogactwa często skłaniają serce człowieka ku złym czynom, a znikome rozkosze świata wiodą go nie tylko do choroby, ale i do zguby wiecznej; niestałość majątku igra z losem człowieka; raz go w górę wynosi, drugi raz na dół strąca, i na tym kółku przemiany losy ludzkie nieustannie się obracają. Za moją nauką i przywództwem uniknęliście tych skutków zawodnej rozkoszy; opuściliście nietrwałe bogactwa, wyszliście z przewrotnego Babilonu skażenia, i już stoicie na nieporuszonej opoce prawdy Bożej. Uważajcie zatem, byście za przykładem żony Lota wstecz się nie oglądali, ani też obyczajem ludu żydowskiego nie nachylali karków waszych do jarzma niewoli egipskiej. Skoro Bóg wywyższył was nad wszelkie rzeczy tego świata, nie przystoi wam zniżać godność waszą ku tym przemiennym próżnościom, którymiście całkiem wzgardzili, ale wznosić oczy wasze ku rzeczom, których skarb nieprzebrany macie w niebiesiech. Dobrymi czynami waszymi zakupujcie sobie bogactwa, zabawy i dostojeństwa, których czas nie niweczy, żadna też gorycz nie zatruje, żadna przemoc, ni władza nie zniszczy, ani zesromoci; a przy tym usiłujcie nabyć imieniowi waszemu sławę świętobliwym życiem waszym. Nakazy starszych i przełożonych, jako Boskie, pod obowiązkiem świętego posłuszeństwa przyjmujcie i wypełniajcie; ich przestrogę, urządzającą wasze obyczaje, miejcie przed oczyma jako gwiazdę północną, żeglując po szerokim a burzliwym morzu tego świata. Zachowajcie ubóstwo, jako najpotrzebniejszy warunek do prawego żywota. W umiarkowanym i pobożnym powołaniu waszym niczego wam nie braknie, co ku powiększeniu chwały Bożej uznacie być potrzebne; owszem z Bogiem chodząc, On wam wszystko da. Niezmazaną czystość, która sławą i ozdobą waszą być powinna, nienaruszenie chowajcie, chrońcie się nawet złego podejrzenia w cnocie. Starajcie się przywyknąć do głębokiej pokory, bo wszelka zarozumiałość i pycha poniża człowieka, tym więcej zakonnika, i zasługuje na wzgardę. Przypatrzcie się kłosowi ziarnem obciążonemu, że się schyla ku ziemi, tak wy czyńcie cnotami obciążeni, jak naturalny ciężar kłosem kieruje. A jako księżyc pożyczanym od słońca światłem jaśnieje, tak niemniej wy przyświecajcie w Kościele Bożym odebraną łaską od Zbawiciela. Sława prac Dominika św. niechaj z wami zasypia, a wstając na pamięć ją sobie przywodźcie; za tą drogą jedynie traficie do zbawienia, którą on opowiadał i zalecał". Te zbawienne przestrogi i nauki do łez nieutulonych rozczuliły stojącą wokoło bracią zakonną. Trzeciego potem dnia 16 lipca przygotowawszy się nabożnie przez modlitwę i wrzącą w sercu miłość, przyjął święty zasiłek na drogę wieczności; a bijąc się w piersi, ze łzami wzywał Przewódcy do zbawienia, mówiąc: "Panie, Ciebie samego żywo pragnąłem, racz mię przypuścić łaskawie do Twego objęcia". A gdy został namaszczony olejem św., pożegnawszy po raz ostatni rozrzewnionych braci, kilka razy nabożnie wezwał Imienia Jezus, i oddał niezmazaną i świętą duszę swą w ręce Stwórcy swojego r. 1242 (7). Mąż ten szczególnym przymiotem serca i rozumu, oraz świętobliwością obdarzony, jako prawy miłośnik Kościoła i zakonu swojego, nie tylko wielkim umysłem i radą, ale też wielkimi czyny jaśniał na ziemi. Pomiędzy znikomymi świata rzeczami żyjąc, nie przywiązał do nich serca swojego; a walcząc ze skłonnościami, zawsze je zwycięsko pokonał, i długim przechodem w doczesnej wędrówce udyszany, nigdy się nogą nie pośliznął, ale troskliwy zawsze o duszy swojej zbawienie, z więzów ciała uwolnioną wprowadził do zakresu wiecznego przybytku.
Zaraz po jego zgonie pewna zakonnica Dominikanka w klasztorze św. Katarzyny w Wrocławiu wątpiła, by Czesław od razu osiągnął wieczną nagrodę; wszakże duch jego ukazał się jej widocznie i upewnił ją, że w gronie apostołów stał się uczestnikiem niebieskiej rozkoszy. Poświadczyły potem życie jego świętobliwe liczne łaski cudowne, które odbierał lud wierny, proszący go o wstawienie się za nim do Boga. U grobu jego bardzo wielu chorych odbierało uzdrowienie, wielu też po śmierci do życia wróciło. Te cudowne łaski były powodem, że w roku 1330 za staraniem obywateli wrocławskich, mianowicie Mikołaja Słupa, za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej, szczęty Czesława z ziemi dźwignione i na ołtarzu w małej trumience złożone, na jawią ku czci powszechnej zostały wystawione; na jego zatem ołtarzu lud pobożny rozmaite ślubnie zawieszał, a ojcowie Dominikanie Msze św. i nabożeństwa odprawiali. Bardzo wielu łask cudownych dowody, u grobu Czesława ludowi udzielanych, a z urzędu poświadczonych, ręka heretycka w r. 1525 zniszczyła, świadczy bł. Humbert w kronice zakonu dominikańskiego.
W roku 1570 gwałtowny pożar niszczył wszystkie domy w Wrocławiu około klasztoru i kościoła dominikańskiego, pod wezwaniem św. Wojciecha, w którym ciało bł. Czesława spoczywa, i już kłęby płomieni zapalały kościół klasztorny; ale Czesław na ratunek wezwany, zjawił się w powietrzu, a osłaniając kościół swym płaszczem, oddalał płomienie od klasztoru, w którym mieszkał za życia. Zeznali ten cud przed x. Bzowskim pisarzem tego żywota wtedy jeszcze żyjący ludzie, którzy Czesława w powietrzu widzieli. Podobną pomocą ochronił od pożaru klasztor panien Dominikanek w roku 1535 w Wrocławiu pod imieniem św. Katarzyny. A w r. 1599 przełożona tego klasztoru Dorota Panczkiewicz, ciężko chorująca, już bliska zgonu, której lekarze nie czynili żadnej życia nadziei, skoro wezwała przyczyny bł. Czesława, od razu ozdrowiała. W tym też klasztorze zakonnica Katarzyna, cierpiąca tak nieznośny ból w nogach, że chodzić nie mogła, skoro na cześć bł. Czesława zamówiła Mszę św., wysłuchawszy jej nabożnie, od razu wstała, i odzyskała władzę chodzenia. Ta sama Katarzyna uczyniła ślub do grobu bł. Czesława za swoją ciężko chorującą matkę; dopełniwszy ślubu, nazajutrz za jego przyczyną matkę zdrową oglądała. Maria zakonnica poleciła bł. Czesławowi już prawie konającą matkę swoją, ślubując, że w każdy Piątek w przeciągu jednego roku zamówi Mszę świętą na uczczenie pięciu ran Jezusa Chrystusa przed ołtarzem bł. Czesława; dnia następnego matka jej zupełnie ozdrowiała, ślubu uczynionego dopełniono. Przywiedzione tu skutki opieki bł. Czesława, wymienione osoby pod zagrożeniem kar kościelnych, jeśliby nierzetelnie świadczyły, na piśmie zeznały w obecności x. Bzowskiego przeora, komisarza i wikarego śląskiej prowincji OO. Dominikanów, który za zezwoleniem Jana, biskupa wrocławskiego i kanoników katedralnych w r. 1607 podniósł szczęty bł. Czesława z grobu dawnego, i przeniósł na ołtarz do bliskiej kaplicy Najświętszej Panny Maryi, i umieścił je pod mensą, otworzywszy ołtarz z tyłu od strony zakrystii. Biskup wyznaczył pierwej zakonnikom i zakonnicom trzechdniowy post i modlitwy, oraz spowiedź i przyjęcie św. Komunii. Odbywano św. zwłok przenosiny przy zamkniętych drzwiach kościoła wobec wyznaczonych do tej czynności od biskupa xx. Kanoników i Dominikanów klasztoru świętego Wojciecha. Gdy przywołani robotnicy usunęli ołtarz drewniany na grobie stojący, a potem kamień zwany mensą, ukazał im się drugi kamień nad samym grobem, czworoboczny; ten odsunąwszy, znaleźli skrzynkę drewnianą; w kłódce, którą już była rdza strawiła, sterczał klucz miedziany. W skrzynce była czaszka głowy błogosławionego Czesława, i kości znakomite w liczbie sztuk pięćdziesiąt w porządku ułożone; zęby białe tak mocno trzymały się w szczęce, że zaledwie dwa trzonowe z niej żelaznym narzędziem wydobyto; jeden dla króla Zygmunta III, drugi dla matki Ferdynanda II, wtedy szczęśliwie panującego cesarza. Skoro odkryte zostały święte szczęty, zagrano na organach, a Dominikanie donośnym głosem śpiewali: Te Deum laudamus; wtedy posąg Najświętszej Panny Maryi w środku kościoła wiszący nakłonił się ludzką ręką nieruszony; ten cud widzieli wszyscy obecni. Święte szczęty winem obmyte, włożone do nowej skrzynki drewnianej, trzema kłódkami zamkniętej, po upływie dni kilku do kaplicy Najświętszej Panny Maryi przeniesione, w ołtarzu pod mensą umieszczono. Podczas ich przenosin ten posąg Najświętszej Panny Maryi powtórnie się nakłonił, a wino z obmytych szczętów zażywane, leczyło niemocy ludu rozmaitego stanu; i tej jego pomocy doznawali nawet heretycy, porzucając swe błędy; prawdę tę zaświadcza starożytny rękopis klasztoru wrocławskiego.
Na koniec za staraniem Antoniego Kloche, jenerała zakonu dominikańskiego, Klemens XI Papież wpisał Czesława w poczet błogosławionych niebian dnia 18 października 1713 roku, i pacierze kapłańskie i Mszę św. na jego uczczenie odprawiać dozwolił.
–––––~~~~~~–––––
Żywoty Świętych Patronów polskich, napisał X. Piotr Pękalski Ś. T. Dr. Kan. Stróż Ś. Grobu Chrystusowego. Z ośmią rycinami. Kraków 1862, ss. 301-325.
Przypisy:
(1) ABRAHAM BZOWSKI dominikanin w przedmowie do życia bł. Czesława. Acta Sanctorum, tom IV. Lipca.
(2) BZOWSKI namienia, że najprzód wysłano Czesława do Paryża, a potem dopiero do Bononii, lecz o wysłaniu Czesława i Jacka do Francji inni pisarze ich żywotów nie czynią wspominki, ale wyraźnie mówi pisarz żywota św. Jacka, że go wysłano najprzód do Pragi, potem do Bononii.
(3) Iwo jeszcze nie był biskupem krakowskim, gdy Czesław wrócił z Bononii; bo dopiero w r. 1218 po zrezygnowaniu biskupstwa przez Kadłubka, Iwo z Jackiem i Czesławem puścił się w tej sprawie do Rzymu.
(4) BZOWSKI pisze w tym żywocie, że Iwo przedsięwziął wtedy podróż do Rzymu, przybrawszy do niej Czesława i Jacka, by uzyskał u Honoriusza III godność arcybiskupią przez swych poprzedników zaniedbaną; lecz mylnie, bo DŁUGOSZ pod r. 1229 Hist. Pols. i KROMER ks. 8 piszą, że Iwo powtórną podróż przedsięwziął w r. 1229 do Grzegorza IX, starając się o godność arcybiskupią.
(5) BZOWSKI pisze, iż Czesław spełnił cały rok nowicjatu w Rzymie, lecz bezzasadnie, bo on i Jacek w tymże roku 1218 wyjechali z Rzymu z Iwonem biskupem, i w miasteczku Fryzaku w Karyntii, diecezji Salzburskiej, Czesław wspierał skutecznie Jacka zakładającego klasztor kaznodziejski.
(6) Nie zgadzają się na to dziejopisowie, żeby Czesław był rodzonym Jacka bratem. KROMER i MIECHOWITA zowią Czesława towarzyszem Jacka; Klemens Papież VIII w Bulli kanonizacji św. Jacka, nazywa Czesława krewnym jego, pochodzącym z tejże Odrowążów familii, które to twierdzenie z prawdą się zgadza.
(7) BZOWSKI dominikanin pisze, iż Czesław dokonał żywota dnia 16 lipca 1242; lecz MALWENDA mówi, że inni historycy rok 1257 jego śmierci podają; my atoli z BZOWSKIM się zgadzamy.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki pt.
Żywoty Świętych Patronów polskich
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: