ŻYCIE

 

ŚW. IGNACEGO LOYOLI

 

ZAŁOŻYCIELA ZAKONU TOWARZYSTWA JEZUSOWEGO

 

KS. JAN BADENI SI

 

––––––––

 

VIII.

 

Zasadnicze ustawy "Towarzystwa Jezusowego"

 

Nowy zakon powstał z manreskich rozmyślań; w nich też, jak w nasieniu, zawarte były zasady, którymi miał się rządzić i kierować. Samo zakonne hasło, bezustannie przez Ignacego powtarzane i wpajane: "Wszystko na większą chwałę Bożą", sama z rycerskich wspomnień powstała nazwa "Towarzystwo Jezusowe", określała, w najogólniejszych rysach i cel, do którego dążyć, i główne środki, za pomocą których świeżo powstały hufiec z Jezusem i za Jezusem miał iść, większą chwałę Bożą szerząc. Główne te rysy i zasady w pewnych najważniejszych szczegółach uzupełnione, otrzymały uroczyste potwierdzenie Stolicy Apostolskiej; obecnie gdy nowy zakon już istniał, sam z dnia na dzień się rozszerzał, a zarazem rozszerzał pole swej działalności, należało koniecznie ogólne te ramy wypełnić, należało postawić ścisłe, a jasne, praktyczne prawidła i wskazówki, jakiej taktyki z niezbędną do osiągnięcia zwycięstwa harmonią i jednostajnością w poszczególnych wypadkach się trzymać, jak ogólne zasady w życie wprowadzać.

 

Ignacy rozumiał doskonale tę potrzebę. "Acz najwyższa mądrość – czytamy na samym wstępie ułożonych przezeń ustaw zakonnych – i dobroć Boga Stwórcy i Pana naszego, jak wzbudzić raczyła to najmniejsze Towarzystwo, tak je też sama zachowywać, prowadzić i w swojej świętej służbie pomnażać będzie, z naszej zaś strony więcej do tego pomoże to wewnętrzne prawo miłości, które Duch Święty na sercach pisze, niż wszelkie zewnętrzne ustawy, – jednakże ze względu na uprzejme rozporządzenie Opatrzności Boskiej, która wymaga współdziałania swych stworzeń, oraz ponieważ Namiestnik Chrystusowy tak rozkazał i Święci taki nam przykład dali, i sam rozum tego nas w Panu naucza, za rzecz potrzebną uznajemy spisać ustawy, które by dopomagały do lepszego postępowania na rozpoczętej drodze służby Bożej w duchu zakonu naszego".

 

Jaki duch zakonu, jaki jego cel? Płynie on wprost z prawd poznanych i ukochanych w "ćwiczeniach duchownych": z gorącego pragnienia najwierniejszego naśladowania Jezusa. Jak Jezus był doskonałością samą, a na świat przyszedł, aby szukać co było zginęło, tak każdy towarzysz Jezusowy, tak całe Towarzystwo ma "nie tylko sprawie zbawienia i doskonałości własnej przy łasce Bożej się oddawać, lecz także do zbawienia i udoskonalenia bliźnich usilnie z pomocą tejże łaski Bożej się przykładać". W ten sposób zakon łączy w sobie życie kontemplacyjne i czynne, łączy modlitwę z pracą dla Boga, znowu podobnie, jak Jezus w życiu swym ziemskim je łączył.

 

Złączenie z Bogiem, głęboka a gruntowna cnota musi być tłem i podstawą całego życia. Aksjomat ten powtarza Ignacy niejednokrotnie: "Wszyscy, którzy do Towarzystwa należą, przekonani być winni, że na cnotach gruntownych i doskonałych i na rzeczach duchownych więcej zależy, niż na nauce, lub innych darach naturalnych i ludzkich; z owych wewnętrznych bowiem spływać ma skuteczność na zewnętrzne, ku celowi, który nam jest wytknięty". Szczytny i wzniosły, choć przykry dla zepsutej natury i do osiągnięcia niełatwy ideał owej cnoty gruntownej i doskonałej występującej po raz pierwszy wyraźnie w rozmyślaniu o dwóch sztandarach. Należy "obrzydzić sobie zupełnie, a nie połowicznie, wszystko co świat miłuje i obiera, a z drugiej strony przyjmować i pożądać całym sercem, cokolwiek Chrystus Pan umiłował i sobie obrał"; należy "przyoblec szaty i znamiona swego Pana, dla czci i miłości Jego", aby zaś "tym skuteczniej dojść do tego stopnia doskonałości, każdy starać się ma, aby z wszelką usilnością szukał w Panu zaparcia samego siebie i ciągłego wedle możności we wszystkim umartwienia".

 

Drogą do osiągnięcia tego ideału są trzy zakonne śluby, jakby trzy mury chroniące od złego, trzy potężne oręże we walce ze złem. Ubóstwo miłować należy, jako mocny mur zakonu, jako matkę, żadnej rzeczy jako swej własności nie używać, gotowymi być do żebrania od drzwi do drzwi, kiedy tego posłuszeństwo albo potrzeba wymagać będzie. Co dotyczy ślubu czystości, to usiłować trzeba anielską czystość naśladować czystością ciała i duszy. Posłuszeństwo ma być zupełne, uznając przełożonego, ktokolwiek nim będzie, za zastępcę Chrystusa Pana i w duszy go czcząc i miłując; ma objawiać się nie tylko w zewnętrznym wykonaniu, lecz sięgać do woli i rozumu, godząc zupełnie swą wolę i rozum z tym, co przełożony chce i sądzi, we wszystkim gdzie grzechu nie widać; ma być nie tylko w rzeczach obowiązkowych, lecz i w innych, gdzie tylko znak woli przełożonego się spostrzeże, choć i bez wyraźnego rozkazu.

 

Z takich żołnierzy, w najdoskonalszym stopniu – ile to każdy przy łasce Bożej osiągnąć może – z Bogiem złączonych, wiernie pragnących naśladować Chrystusa w upokorzeniach i cierpieniach, ubogich, czystych, posłusznych, – składać się ma, wedle ideału nakreślonego przez Ignacego, Towarzystwo Jezusowe. W wewnętrznym ustroju dzieli się ono na kilka jakby odrębnych pułków. Sam rdzeń zakonu, wyborowy jego hufiec stanowią "profesi"; prócz trzech uroczystych ślubów zakonnych, składają oni jeszcze czwarty ślub szczególnego posłuszeństwa względem papieża, którym zobowiązują się, iż na rozkaz jego udadzą się natychmiast "bez wymówek, nie domagając się na drogę żadnego pieniężnego zasiłku, wszędzie, gdzie polecenie otrzymają, między wiernych lub niewiernych, w celach odnoszących się do czci Bożej i dobra religii chrześcijańskiej". Tuż obok tego hufca idą "profesi trzech ślubów", mężowie odznaczający się wyjątkowymi cnotami i zasługami, ale nie posiadający nauki w tak wysokim stopniu, w jakim Ignacy domaga się od profesów "czterech ślubów"; jak z samej nazwy ich wypływa, nie wiążą się oni czwartym osobnym ślubem szczególnego posłuszeństwa dla papieża co do przyjmowania najtrudniejszych nawet, po ludzku mówiąc zdesperowanych, misyj. "Duchowni pomocnicy" mają za zadanie – jak znowu sameż nazwisko ich wskazuje – dopomagać profesom w duchownych czynnościach, a więc w głoszeniu słowa Bożego, słuchaniu spowiedzi, nauczaniu, zarządzaniu poszczególnymi klasztorami. "Pomocnicy docześni", czyli bracia zakonni, dopomagają kapłanom w ich pracach, klerykom w nauce, starając się o zaspokojenie i załatwienie wszystkich ich potrzeb, odnoszących się do ciała. Profesi i "pomocnicy", równie duchowni jak docześni, to wyćwiczeni, wypróbowani żołnierze, walczący już w imię Boże ze wszelkim złem; "scholastycy", czyli uczniowie, związani mniej ściśle z zakonem, bo nie przez publiczne, lecz przez prywatne śluby, do przyszłych walk dopiero się gotują, ucząc się, próbują swych sił i zdolności, ucząc innych. Scholastycy, choć publicznych ślubów nie złożyli, są jednak, na mocy niejednokrotnie wydanych oświadczeń papieskich, zakonnikami w ścisłym słowa znaczeniu. Śluby swe składać mogą dopiero po ukończeniu dwóch lat nowicjatu; następnie ćwiczą się w naukach przez szereg lat, aż wreszcie gdy zostaną już kapłanami i odbędą jeszcze jeden rok ponownego nowicjatu, oddają się Bogu na najzupełniejszą ofiarę, łączą się najściślejszymi węzłami z zakonem przez publiczne śluby profesów lub "pomocników duchownych".

 

Różnym hufcom odpowiadają, w pewnej przynajmniej mierze, różne, na odrębnych podstawach założone domy zakonne. W nowicjatach ćwiczą się w cnocie nowicjusze; w kolegiach "scholastycy" łączą cnotę z nauką; w publicznych szkołach, istniejących przy kolegiach, wszyscy, którym posłuszeństwo nakaże, a więc profesi, duchowni pomocnicy, scholastycy, wychowują i kształcą młode pokolenia; z domów misyjnych, z domów profesów rozbiegają się na wszystkie strony robotnicy Pańscy, głoszą pokutę, kruszą serca, jednają ludzi między sobą i z Bogiem. Kolegia, szkoły, nowicjaty, mogą, owszem powinny mieć stałe i zabezpieczone dochody, aby brak środków do życia potrzebnych nie przeszkadzał regularnemu biegowi podjętych w nich prac, a tym samym większej chwale Bożej. Przeciwnie, domy profesów dochodów takich mieć nie mogą i utrzymywać się mają z codziennej jałmużny.

 

"W każdej rodzinie – pisał Ignacy w jednym z swych listów (1) – w każdym królestwie, wszędzie, gdzie wielu razem żyje, musi być jeden przełożony, którego wszyscy obowiązani słuchać; widzimy też to zawsze w Kościele, widzimy we wszystkich zakonach". Na wzór hierarchicznego porządku, istniejącego w Kościele, w innych zakonach, w każdym należycie uorganizowanym społeczeństwie, ustanowił Ignacy i ścisłymi przepisami określił zarząd Towarzystwa. Na czele każdego domu stoi przełożony, w domach profesów nazwany po prostu "przełożonym"; w kolegiach, szkołach, nowicjatach: "rektorem". Wszystkie klasztory, znajdujące się w obrębie pewnego oznaczonego z góry terytorium, tworzą osobną zakonną "prowincję", nad którą władzę dzierży "prowincjał". Prowincjałowie podlegają bezpośrednio rezydującemu w Rzymie, obranemu na całe życie, "generałowi" całego zakonu. Generał winien posłuszeństwo najprzód, jak samo się przez się rozumie, papieżowi, następnie zakonowi, kiedy tenże zgromadzony jest na pewnego rodzaju walnym sejmie, tak zwanej "kongregacji generalnej". W skład tej kongregacji, zwoływanej tylko na wybór nowego generała lub w bardzo ważnych, nadzwyczajnych wypadkach, wchodzą wszyscy prowincjałowie i po dwóch delegatów z każdej prowincji. Delegatów wybierają kongregacje prowincjonalne; te ostatnie – przypominające w pewnej mierze dawne polskie sejmiki – mają prawo przedkładać wnioski, podawać prośby do generała, lub generalnej kongregacji, ale same ostatecznie decydować nic nie mogą. Natomiast kongregacja generalna jest ciałem ustawodawczym w ścisłym słowa znaczeniu, jest najwyższą władzą, której podlega równie generał, jak wszyscy inni członkowie Towarzystwa.

 

Generałowi przydaną jest stale do boku przyboczna rada, wybrana przez kongregację generalną, a złożona z przedstawicieli różnych narodowości. Rada ta, skądinąd od generała zależna, ma prawo w danym wypadku zwołać na własną rękę kongregację generalną, aby jej rozstrzygnięciu podać ważny jaki spór, zachodzący między nią a generałem, a nawet, gdyby tego zachodziła konieczna potrzeba, przedłożyć jej pytanie, czy nie należy generała złożyć z piastowanego urzędu? W ten sposób generał, którego władza, gdy idzie o czynienie dobrze, o rozszerzanie chwały Bożej, nie zna żadnych krępujących ścieśnień, nie może jej jednak nadużyć na szkodę Kościoła i zakonu.

 

W zdążaniu do swego celu, w pracy nad zbawieniem i uświęcaniem dusz, nie miało Towarzystwo, wedle planu, który wypłynął z równie szerokiego serca, jak umysłu swego założyciela, ograniczać się do paru tylko ściśle wytkniętych ścieżek, lecz odważnie kroczyć na wszystkich, które i kiedy wieść mogły najodpowiedniej do "większej" chwały Bożej. Misje w krajach katolickich, heretyckich, pogańskich, spowiedzi, kazania, wykłady katechizmu, nauczania w szkołach, pisanie pobożnych i uczonych książek, w potrzebie pielęgnowanie chorych, zbieranie jałmużny dla nędzarzy, osładzanie smutnej doli więźniom, – to wszystko i wiele innych są zajęcia Towarzyszom Jezusowym właściwe, bo wszystkie są środkami odpowiednimi do szerzenia chwały Bożej na ziemi. Jezuita, w myśli Ignacego, to żołnierz gotowy w każdej chwili i na każde wezwanie iść tam, gdzie największa potrzeba i niebezpieczeństwo; nie przywiązany do żadnego miejsca, do żadnego stanowiska, dziś równie chętnie i z tym samym zapałem pracujący w rodzinnym swym mieście, z jakim jutro wybierze się na apostolską wędrówkę do Chin, Japonii, Ameryki. Słowem, aby użyć słów, którymi kodeks zakonny streszcza cel i główne zasady Towarzystwa: "Powołanie nasze wymaga ludzi ukrzyżowanych dla świata i dla których świat jest ukrzyżowany, ludzi nowych, którzy się z siebie wyzuli, aby Chrystusa przyoblec, którzy sobie umarli, aby żyć sprawiedliwości, którzy, jak mówi św. Paweł (2), w pracach, w niespaniach, w pościech, w czystości, w umiejętności, w nieskwapliwości, w łagodności, w Duchu Świętym, w miłości nieobłudnej, w mowie prawdy okazują się sługami Bożymi i przez broń sprawiedliwości, po prawicy i po lewicy, przez chwałę i zelżywość, przez osławienie i dobrą sławę, przez pomyślność wreszcie i niepowodzenie i sami dążą wielkimi krokami do niebieskiej ojczyzny i innych wszelką, jaką mogą, pomocą i usilnością do tego pociągają, mając zawsze na oku jak największą chwałę Bożą".

 

Zadanie tak szeroko pojęte, zakres działania, obejmujący, śmiało powiedzieć można, świat cały, domagał się też koniecznie wprowadzenia nowej taktyki, użycia środków nowych, a w każdym razie nie używanych w innych, istniejących dotychczas zakonach. Już sam podział na różnorodne oddziały: profesów, pomocników, "duchownych" i "doczesnych", scholastyków, podział klasztorów na "kolegia", nowicjaty, domy profesów, domy misyjne, wielka dożywotnia władza pozostawiona generałowi – wprowadzały do wojska Chrystusowego nieznaną dotąd, w takiej przynajmniej mierze i w takich rozmiarach, a jak doświadczenie pokazało, nadzwyczaj praktyczną i rozumną organizację. Jeśli św. Benedykt, stosując się do potrzeb i warunków swego czasu, ustanowił, aby każdy klasztor stanowił dla siebie odrębną, niezależną całość, jeśli później św. Dominik i Franciszek poddali cały zakon jednemu przełożonemu, ale zmieniającemu się co lat parę – to Ignacy, zadośćczyniąc nowym potrzebom, wprowadził w swe szyki ściślejszą jeszcze karność, bezwzględną niemal zależność, a zapewniając generałowi dożywotnie rządy, tym samym wzmocnił jego władzę, otworzył przed nim szerokie, niczym, rzec by można, prócz względu na chwałę Bożą i dobro dusz, nieograniczone pole działania.

 

Bardziej jeszcze od wewnętrznego tego ustroju musiał wpadać w oczy zewnętrzny sposób życia, oparty w wielu punktach na zupełnie innych podstawach, niż w istniejących do tego czasu zakonach. Sposób ten życia miał, wedle myśli Ignacego, zbliżać się jak najwięcej do zwykłego sposobu życia porządnych kapłanów świeckich; miał być bez żadnych nadzwyczajnych, regułą przepisanych pokut i ostrości, aby tak pracę apostolską ułatwić, większą swobodę ruchów w niej zostawić, a każdemu w szczególności zostawić szerokie pole do zasługiwania się Bogu przyjętymi dobrowolnie umartwieniami wedle potrzeby, czasu i natchnienia Ducha Świętego. Wychodząc z tej fundamentalnej zasady, nie przepisał Święty zakonowi odrębnego habitu, sam ubierał się, jak w tym czasie księża hiszpańscy zwykli się byli nosić, a jako ogólną normę w tym względzie dla całego Towarzystwa, postawił tylko następujące trzy warunki: "Ubiór nasz ma być przyzwoity, zastosowany do miejsca, w którym żyjemy, zgodny z zakonnym ubóstwem". Z tegoż powodu, "na większą chwałę Bożą i dla ułatwienia pracy nad duszami", nie chciał zaprowadzić wspólnego chóru. "Gdybym zważał tylko na własną skłonność i upodobanie, zwykł był mówić, zaprowadziłbym chór we wszystkich naszych kościołach, bo śpiew podwójną jest modlitwą i dziwnie duszę do Boga zbliża; ale nie wolno mi było mieć względu na własne upodobanie, tylko na większą chwałę Bożą, na służbę Bożą, której chór niejednokrotnie musiałby się u nas sprzeciwiać!".

 

Dziś, gdy wszystkie niemal powstałe po Ignacym zgromadzenia zakonne, przejęły od niego główne zasady, którymi w urządzeniu swego zakonu się kierował i nie tylko po części wewnętrzny ustrój, ale i wiele z zewnętrznych cech sobie przyswoiły, wydają nam się te zasady, te prawidła bardzo naturalne. W chwili jednak, w której Święty pierwszy raz je postawił, były one czymś zupełnie nowym i nie dziw, że na dłuższy czas stały się powodem pewnego wzburzenia umysłów i ożywionych aż do zbytku rozpraw i dysput. Różne oddziały, na które Ignacy zakonników swych podzielił, stosownie do ich cnoty, uzdolnienia, nauki, składanie profesji zakonnej nie po jednym, nie po dwóch, ale po wielu dopiero latach spędzonych na rozlicznych próbach, a natomiast wprowadzenie po dwóch latach nowicjatu ślubów prywatnych, które zakonni przełożeni w razie potrzeby, mogli rozwiązać i od nich uwolnić, dożywotnie rządy generała, skupienie w jego ręku władzy i przywilejów, które wedle dotychczasowych tradycyj zakonnych, zależały od periodycznie zwoływanych kapituł, możność odcięcia od ciała zakonu niepożytecznych, zepsutych członków, zaniechanie wspólnego chóru i habitu, – wszystko to i wiele innych jeszcze drobniejszych szczegółów przerażało wprost swą nowością ciaśniejsze, w kółku długoletnich pojęć i zwyczajów zasklepione umysły. Nie zważali ci ludzie, że na nowe choroby nowych potrzeba lekarstw, nie umieli objąć wzniosłych, a tak praktycznych do czasów i ludzi zastosowanych pomysłów Świętego, który wpatrzony we wzór dany przez Chrystusa i Apostołów, chciał dla wszystkich stać się wszystkim i nie o to pytał, czy środki, których użyć zamierzał, były dotychczas w użyciu, ale czy najskuteczniej dopomogą mu do osiągnięcia celu – do rozszerzenia chwały Bożej, do zbawienia dusz. Pokorny, posłuszny, sam sobie nie ufał, pytał się, radził, modlił lecz gdy raz wolę Bożą stanowczo zrozumiał, szedł śmiało naprzód, pewny, że sam Bóg usunie przeszkody. I nie zawiódł się w tej pewności; trzechwiekowa historia założonego przezeń zakonu, powszechne uznanie, nie tylko w słowach, ale i w czynach, zasad i przepisów, którymi Ignacy życie zakonne bardzo mnogich zgromadzeń wprowadził na nowe drogi, – są najoczywistszym dowodem tej szczególnej pomocy i błogosławieństwa Bożego.

 

Mądrość i roztropność ustaw spisanych przez Ignacego, uznawali od samego początku i po dziś dzień jednomyślnie uznają wszyscy, którzy bliżej im się przypatrzyli. Papieże oddają im w swych bullach i brewach najwyższe pochwały, mężowie święci, jak Franciszek Salezy, Alfons Liguori, Karol Boromeusz, wyrażają się o nich jakby z synowską czcią i miłością; najznakomitsi katoliccy asceci uważają je za bogaty skarb, z którego czerpią pełną dłonią; późniejsi zakonodawcy starają się duchem ich natchnąć, całe długie ustępy z nich odpisują; sami nawet jawni wrogowie katolickiego Kościoła uchylają głowę i choć niechętni nie usiłują zaprzeczyć ich genialności. Wobec takich tak zgodnych świadectw trudno nie powtórzyć za Pawłem III: "Palec Boży tu jest!". Istotnie, jeżeli Opatrzność Boża opiekuje się zawsze szczególnie tymi, których wybrała na zakonodawców i myślami, pragnieniami, zamiarami ich kieruje, to opieka ta nad Ignacym objawia się zwłaszcza wybitnie, bijąco w oczy. Jak z Ćwiczeń duchownych, tak z Ustaw zakonnych bije taka mądrość, roztropność, tak głęboka znajomość Boga i ludzi, że wszystko razem zważywszy, przyjąć trzeba, co jednogłośnie podają nam współtowarzysze Ignacego, że sam Bóg, oświeceniami swymi i natchnieniami kierował piórem dawnego hiszpańskiego rycerza, że Święty bardziej jeszcze Ustawy sobie wymodlił, niż je sam wymyślił.

 

Nowym dowodem w tym względzie jest sam sposób, w jaki Ignacy kodeks zakonny układał. Opowiada o tym znany już nam powiernik Świętego, O. Ludwik Gonzales: (3) "Pielgrzym (4) częste miewał objawienia w czasie Mszy św., również gdy spisywał Konstytucje. Z tym większą pewnością mógł to twierdzić, że dnia każdego notował sobie wszystko, co działo się w jego duszy i że notatki te miał w ręku. Pokazał mi też dość gruby zeszyt i odczytał z niego znaczną część. Było to przeważnie sprawozdanie z objawień, które miał na potwierdzenie niektórych ważniejszych punktów w ustawach zakonnych. To widział Boga Ojca, to znowu Przenajświętszą Trójcę, lub Matkę Bożą, która za nim się wstawiała. Wspomniał o dwóch zwłaszcza punktach, nad którymi zastanawiał się przez dni czterdzieści, odprawiając codziennie Mszę św. i codziennie hojne łzy przy niej wylewając. Punkty te odnosiły się do rozstrzygnięcia pytania, czy kościoły Towarzystwa mają mieć dochody i czy Towarzystwo będzie mogło nimi się posługiwać".

 

"Oto metoda, której trzymał się przy układaniu Konstytucyj: codziennie odprawiał Mszę św., w czasie niej przedkładał i ofiarowywał Bogu kwestię, którą w tym dniu się zajmował i modlił się na tę intencję. Mszy i modlitwie zawsze towarzyszyły łzy. Bardzo pragnąłem odczytać wszystkie, odnoszące się do całej tej sprawy notatki; prosiłem, aby mi ich na krótki czas użyczył, ale zgodzić się na to nie chciał".

 

Krótki, przechowany szczęśliwie przez historyków zakonu, wyjątek z tych notatek, odnoszący się do poruszonej już powyżej kwestii zakonnego ubóstwa, okaże najlepiej, jak Ignacy gruntownie i poważnie nad każdą z kolei sprawą zastanawiał się, jak Bóg hojnym światłem swej łaski go otaczał:

 

"Sobota, piąta Msza na cześć Przenajświętszej Trójcy. W czasie zwykłej modlitwy na początku trochę oschłości; potem w środku modlitwy dużo gorącego nabożeństwa i pociech duchownych, i zdawało mi się, jak gdybym wpatrywał się w wielką jakąś jasność. Gdy przygotowywano ołtarz do Mszy św., Jezus stanął przed duszą moją i poczułem, że powinienem postępować za Nim, ponieważ On jest głową i wodzem Towarzystwa. To najsilniejszy argument za obraniem zupełnego ubóstwa i wszechstronnego ogołocenia się ze wszystkich ziemskich rzeczy, chociaż nie brak i innych, do tego samego nakłaniających przyczyn... Myśl ta pobudzała mię do nabożeństwa i do łez, niemniej jak do wytrwałości, tak że choćbym tego albo następnych dni nie miał doznać daru łez podczas Mszy św., zdawało mi się, że to uczucie wystarczyć mi winno do wzmocnienia się i utwierdzenia na godziny pokus i doświadczeń".

 

"Pobożne to uczucie rosło, kiedym się przyoblekał w kościelne szaty i zdawało mi się, że Trójca Przenajświętsza potwierdza poniekąd w ten sposób poprzednie postanowienie o ubóstwie, kiedy Syn Boży tak mi się udziela; pamiętałem bowiem dobrze na chwilę, w której Ojciec koło Syna swego mię postawił. Po przyobleczeniu szat kościelnych czułem Imię Jezusowe coraz silniej na sobie wyciśnięte i jak to piętno utwierdza i umacnia mię przeciw wszelkim wypadkom. Łzy i westchnienia z nową siłą się odezwały. Od samego początku Mszy wiele łask, uczuć pobożnych, długo trwający spokojny płacz. W czasie Mszy różnorodne uczucia, skłaniające do trwania w powziętym postanowieniu. Kiedym wziął w ręce i podniósł w górę Przenajświętszy Sakrament, rozżarzyła się wewnętrzna modlitwa i żywe pragnienie trwania zawsze wiernie przy Bogu, choć nie wiedzieć jakie przeszkody na drodze stanąć by miały. W sercu rozlała się nowa duchowna słodycz, zrodziły się nowe, dobre pragnienia".

 

"Silne to uczucie, pobudzając mię do łez, trwało i po ukończeniu Mszy; przez cały dzień, ilekroć umysł do Jezusa się zwrócił, wzrastało nabożeństwo i pewność, że sam Bóg wpłynął na moje postanowienie".

 

W pięknym ogrodzie, który jeden z rzymskich przyjaciół oddał Ignacemu do rozporządzenia, przesiadywał Święty długie godziny i z widoku prześlicznej przyrody do Twórcy jej się wznosząc, pisał, z Bogiem, bezustannie rozmawiając, niebieską mądrością i miłością nacechowane zakonne ustawy. Przedtem przestudiował pilnie reguły innych zakonów, wiedząc dobrze, że w tak wielkim dziele nie należy mu zaniechać niczego, co nakazuje ludzka roztropność; obecnie, w czasie samego spisywania ustaw, żadna książka przed nim nie leżała. "Całą biblioteką Ignacego – wyraża się pięknie jeden z jego życiopisarzów – była ustawiczna rozmowa z Bogiem; i w istocie w ustawach tych odnajdujemy rzeczy, nie będące wynalazkiem ludzkim, ale które chyba sam Bóg musiał podyktować".

 

Konstytucje, ułożone przez Ignacego, wypłynęły ze serca, z życia swego twórcy; okazują też jaki ideał życia doskonałego i apostolskiej działalności, stał przed oczami Świętego, a życie, to znowu i wszechstronnie rozwinięta działalność w zakonie i w Kościele, jest najpiękniejszym ich wyjaśnieniem. Od chwili wyboru na generała zakonu otworzyło się przed Ignacym niezmierne pole do zasługującej pracy. Zakon, złożony dotąd z niewielu członków, szybko zaczyna się rozrastać, rozszerzać na coraz inne prowincje i kraje; pod okiem i ręką swego założyciela, rozwija się wewnętrznie i organizuje. Jednocześnie pod stopami niejako nowych, od Boga posłanych robotników, wyrasta coraz obfitsze żniwo; klasztory nowego zakonu stają po wszystkich stronach świata, ale jeszcze jednemu krajowi, jednej prowincji nie można było zadośćuczynić, a już w innej odzywają się nowe biedy i potrzeby, domagające się gwałtownie spiesznego ratunku. Ignacy rządzi zakonem, ustala go i rozwija, formuje i wysyła robotników do winnicy Pańskiej; nie ruszając się niemal ze swej celki w ubogim rzymskim klasztorku, kieruje całą przedsięwziętą przez siebie wielką wyprawą przeciw wrogom religii i cnoty, a umierając, widzi z pociechą, że wyprawie tej Bóg błogosławi, że bądź co bądź przybliżyło i rozszerzyło się Królestwo Boże na ziemi.

 

Jak do tylu tak wielkich a różnorodnych prac i walk znalazł czas i siły, dostateczną odwagę, bystrość umysłu, szerokość serca? Znalazł je, bo był wiernym naśladowcą Zbawiciela, bo wpatrywał się w Serce Boże i z Niego czerpał wzór i moc. Mógł być i był genialnym organizatorem i wodzem zakonu; był zwycięskim, niezrównanym hetmanem w walce z ciemnością, ze złem, – a mógł tym wszystkim być, bo był wielkim Świętym.

 

–––––––––––

 

 

Ks. Jan Badeni T. J., Życie św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu Tow. Jezusowego. Wydanie drugie. Kraków 1923. NAKŁADEM WYDAWNICTWA KSIĘŻY JEZUITÓW, ss. 213-229.

 

Przypisy:

(1) Do Scholastyków w Gandii 29 lipca 1547. Cartas, t. II, l. 112.

 

(2) II List do Korynt. rozdz. VI.

 

(3) Acta antiquissima, c. VIII.

 

(4) Wiemy już, że Gonzalez pod tą nazwą rozumie zawsze Ignacego.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXI, Kraków 2011

Powrót do spisu treści książki ks. Jana Badeniego TJ  pt.
Życie św. Ignacego Loyoli

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: