––––––––
V.
Reakcja na korzyść religii i idealizmu w życiu. R. Thamin. G. de Molinari. Współczesna szkoła prawa karnego we Włoszech. R. Garofalo. Dzieło Anatola Leroy-Beaulieu pt. "Papiestwo, socjalizm i demokracja". Książka pt. "Rembrandt jako wychowawca". Ascendenci. Symboliści. Karol Letourneau. Laboratoria psychologiczne. Zgon H. A. Taine'a. Zakończenie.
Powodzenie spirytyzmu w naszych czasach, mimo wszystkie jego strony ujemne, o których była mowa, dowiodło między innymi, jak głęboką podstawę psychologiczną ma życie religijne i jak wielką dla ducha ludzkiego jest religia potrzebą. Spirytyści, uważający się często za "duchy mocne", po większej części wyrzekli się religii swych ojców po to jedynie, żeby co prędzej pożądać nowej i marzyć o założeniu "wielkiego kościoła przyszłości".
Przekonanie o konieczności religii, tak dla duchowego jak i materialnego dobra społeczeństw, poczyna też za dni naszych przenikać w te nawet sfery, które, pod wpływem krańcowych idei nowoczesnych, do niedawna jeszcze były dla niej usposobione lekceważąco lub wrogo. Coraz większa życzliwość dla religii, objawiająca się w sferach liberalizmu, jest także jedną z charakterystycznych cech umysłowości w końcu naszego stulecia. Czuć to szczególniej we Francji, gdzie walka wolnomyślicielstwa z religią, tak literacka jak i polityczna, brutalniejsze niż w innych krajach ucywilizowanych przybierała formy. – Nie znaczy to wszelako, żeby za dni naszych radykalizm racjonalistyczny zaprzestał targać się na uczucia i pojęcia dla dusz religijnych najświętsze. Wychodzą wciąż, lubo w daleko mniejszej ilości niż niedawno jeszcze, książki, broszury i pamflety, nacechowane mniej lub więcej głęboką niechęcią dla zasad teologicznych. Założone ostatnimi czasy w Paryżu, Brukseli, Rzymie i Lejdzie uniwersyteckie katedry tak zwanej hierologii czyli "historii religii", przyczyniać się mogą również do osłabiania wiary, jakkolwiek uczeni, zajmujący te katedry, są przeciwnikami materializmu oraz idei destrukcyjnych (1). Czasopisma z charakterem wyraźnie bezbożnym ciągną też dalej swą walkę przeciw dogmatom chrześcijańskim, ale w tej walce czuć już bardzo znużenie i brak szczerego przekonania o pożytku odbierania ludziom pociech religijnych w imię przeubogiej, niczego zasadniczo nie wyjaśniającej wiedzy człowieczej. W głębiej atoli myślących i więcej praktyką niż teorią zajętych sferach dzisiejszego liberalizmu, reakcja na korzyść religii nie ulega wątpieniu.
Wielu wolnomyślicieli, nawet ze szkoły Woltera, Straussa i Renana, pragnie dziś coraz wyraźniej, aby bojaźń Boga i nadzieja szczęścia za grobem przejmowała samowiedzę ludów i aby młodzież była wychowywana w zasadach religijnych. "Trwogą przejmuje mię myśl o panowaniu siły brutalnej, wyzutej z wiary religijnej", pisał niezbyt dawno sam Renan, jeden z arcygrabarzów tej wiary (2). Zdecydowanych zwolenników antyreligijnego usposobienia w masach i młodym pokoleniu znaleźć można dzisiaj chyba tylko między wyznawcami radykalnych doktryn socjalizmu, pozytywizmu i masonerii.
Jednym z objawów reakcji w łonie liberalizmu na korzyść religii jest książka R. Thamin'a, profesora pedagogii na wydziale literackim w Lyonie, pt. "Wychowanie i pozytywizm", ogłoszona niedawno przez wydawnictwo znanej ze swego arcyliberalnego charakteru "Biblioteki filozofii współczesnej" w Paryżu (3). Autor rozbiera krytycznie wybitniejsze teorie pedagogiczne pozytywizmu i dowodzi z łatwością, że wszystkie one okazują się jałowymi w praktyce. Ani kult ludzkości Comte'a i Littrégo, ani cześć dla prawd naukowych i postępu, które w wychowaniu radzą przede wszystkim rozwijać Herbert Spencer i Aleksander Bain, nie zastąpią nigdy, zdaniem Thamin'a, idei Boga i tego wszystkiego, co jest z tą ideą związane. "Z ideą Boga, mówi on, dziecko, dla którego nasze abstrakcje naukowe są martwą literą, oswaja się najłatwiej. Ma ona dla niego jasność szczególną. Jedno to słowo, które dziecina szczebioce naprzód po wyrazach "ojciec" i "matka", więcej mu tłumaczy zagadkę świata, niż wszystkie razem nauki czynią to w umyśle pozytywisty. A ta wiedza dziecięca jest zarazem wiedzą prostego ludu; otwiera ona nieskończony horyzont najbardziej nawet ograniczonemu umysłowi. Religia jest nauczaniem najbardziej demokratycznym" (4).
Daleko wyraźniej zaakcentował znaczenie i potrzebę religii znany ekonomista G. de Molinari, redaktor naczelny czasopisma "Journal des économistes", w specjalnie temu przedmiotowi poświęconej pracy pt. "Religion" (1892 r.). Kilka lat temu (1888) wyszło spod jego pióra obszerne dzieło pt. "Moralność ekonomiczna" (La morale économique), w którym szukając absolutnego kryterium dla pojęcia moralności i niemoralności, dochodzi on w końcu do wniosku, że wszystko to, co służy do urzeczywistnienia ostatecznych przeznaczeń ludzkości, jest moralne, co zaś temu celowi się sprzeciwia lub jego ziszczenie opóźnia, uważać należy za niemoralne. Jakie zaś są te ostateczne przeznaczenia ludzkości, autor nie objaśnia, lecz uwydatnia tę okoliczność, historycznie niezaprzeczoną, że religia w rozwoju ludzkości jest jednym z czynników najbardziej zachowawczych, a więc najmoralniejszych. Pomieniona jego praca "Religion" jest jakby dalszym ciągiem "Moralności ekonomicznej", poświęconym rozwinięciu tej ostatniej tezy. Molinari jest wolnomyślicielem w całym tego słowa znaczeniu, wielbi Renana i Drapera, a jednak cały jego traktat jest przede wszystkim apologią religii. "Kto bada bez uprzedzenia przeszłość religii, mówi on we wstępie, dojść musi koniecznie do przekonania, że czyni ona zadość potrzebie powszechnej, która tkwi w naturze człowieka, a więc jest niezniszczalna; że postęp nauki nie tylko jej nie szkodzi, ale przeciwnie, podnosi ją i wzmacnia, że wreszcie religia umożliwiła ustalenie porządku społecznego, wprowadzając pewne zwyczaje i prawa, bez których społeczeństwa istnieć by nie mogły, a cywilizacja nie powstałaby nigdy". W chwili zaś obecnej, "w tym pełnym grozy przesileniu, które przebywają społeczeństwa ucywilizowane, religia, zdaniem Molinarego, jest więcej niż kiedy nieodzownym czynnikiem porządku i postępu".
Fakt istnienia życia religijnego u wszystkich narodów i we wszystkich czasach wydaje się Molinaremu dowodem istnienia Boga. "Że istnienie uczucia religijnego świadczy o istnieniu Bóstwa, wynika to zarówno z badań nad przymiotami istoty ludzkiej, z których każdemu odpowiada pewien przedmiot realny, jak i z uznania cywilizacyjnej roli religii. Dzięki uczuciu religijnemu rodzaj ludzki podniósł się nad poziom dzikości; ono było, krótko mówiąc, najprzedniejszym czynnikiem kultury ludzkiej. Jakkolwiek to uczucie nie było przyczyną formacji pierwszych społeczeństw, niewątpliwie jednak było podstawą ich bytu i postępu".
Ze względu na znane w świecie naukowym imię Molinarego i charakterystyczność w dobie obecnej jego wystąpienia, uważam za mogące zająć czytelników niektóre jeszcze wywody tego ekonomisty.
W czasach pierwotnych, – streszczam jego mniemania, – kiedy potężny i skomplikowany mechanizm rządu nie istniał jeszcze, powstające społeczeństwa nie mogłyby się rozwinąć, gdyby religia nie nadawała sankcji nadprzyrodzonej prawom politycznym, moralnym, ekonomicznym, a nawet przepisom higieny. Religia była dźwignią porządku i spokoju. Ona zapewniła opiekę różnym zasadom i obowiązkom, które najrozumniejsi członkowie społeczeństwa uznali za nieodzowne dla jego istnienia i postępu, a których wykonywanie wymagało ducha karności i poświęcenia, dwóch cnót tak obcych ciemnemu i pełnemu zwierzęcych popędów motłochowi. Rezultat ten, który rządy dzisiejsze osiągają z trudnością, mimo olbrzymiej potęgi materialnej będącej w ich rozporządzeniu, religia już w zaraniu historii osiągała za pomocą czysto moralnych czynników. Z tą usługą społeczną łączyła się inna usługa, nie mniej dobroczynna, a polegająca na krzepieniu i pocieszaniu jednostek, nieszczęśliwych w tym życiu, nadzieją lepszej przyszłości za grobem.
Lecz te usługi, które religia oddała ludzkości, pyta się dalej autor, czy przestały już być nieodzownymi w obecnej dobie kultury? Czy społeczeństwa ucywilizowane mogą się nadal obejść bez tej dźwigni postępu i moralności? Czy człowiek nowożytny nie potrzebuje już owej pociechy i pokrzepienia, które jego przodkowie czerpali w wierze religijnej? Nie wchodząc w roztrząsanie tego, co kiedyś stać się może, mówi Molinari, dla rozwiązania pytań powyższych, dość jest rozpatrzyć obecne położenie ludzkości, żyjącej na łonie cywilizacji.
Postęp techniczny, który przekształcił sposoby produkcji, a z drugiej strony emancypacja klas pracujących stały się przyczynami przesilenia, które Zachód europejski przebywa w chwili obecnej. W jaki sposób zażegnać to z dniem prawie każdym groźniejsze przesilenie? jak utrzymać porządek i pokój społeczny? Czy siły materialne, skoncentrowane w rękach państw konstytucyjnych podołają temu zadaniu? Państwo nowożytne bez zaprzeczenia rozporządza wielką i groźną potęgą. Ale ta potęga jest chwiejna i niekiedy lada podmuch wywraca ją i ubezwładnia. Państwo albowiem nie posiada innej siły prócz tej, której dostarcza mu naród, a gdy je opuści opinia publiczna czyli sympatia narodu, państwo traci podstawę bytu. – – – Lecz i rewolucje społeczne nie zdołają nigdy rozwiązać tak zwanej kwestii socjalnej. Mogą one wprawdzie wywłaszczyć stan trzeci na korzyść stanu czwartego, mogą oddać w ręce robotników ziemię, fabryki, machiny i materiały surowe: czyż atoli nauczą one robotników sztuki rozumnego użycia tych rzeczy, czy wyleczą jednostki z lenistwa, niewstrzemięźliwości, ducha buntowniczego i tylu innych wad gminu, sprowadzających zamęt i nędzę? Bynajmniej. Rewolucje społeczne, zamiast złagodzić przesilenie, powiększą jeszcze jego grozę przez roztrwonienie albo zniszczenie kapitału cywilizacji, zdobytego pracą stuleci.
Przesilenie współczesne, jedno z najcięższych jakie ród ludzki trapiły kiedykolwiek, rozwiązać mogą, według Molinarego, jedynie dwa czynniki, nauka i religia: – nauka, oświecając umysły i wskazując im zasady dobra, tak ogólnego jak i prywatnego, religia zaś, dostarczając siły moralnej do stosowania i wykonywania tych zasad. Lecz przypuściwszy nawet, że społeczeństwa ucywilizowane byłyby w stanie utrzymać porządek w swym łonie bez pomocy religii, czyż w takim razie ta ostatnia żadnej już do spełnienia nie miałaby misji? Czyż można się spodziewać, że kiedykolwiek w przyszłości zabraknie istot chorych, nieszczęśliwych, bezsilnych, dla których nadzieja lepszego żywota po zgonie jest tak samo potrzebna, jak powietrze i pokarm? Czy pożądaną jest rzeczą, by serca jednostek szczęśliwszych stawały się nieczułymi na niedolę cudzą i aby doktryna materializmu o unicestwieniu istoty ludzkiej przez śmierć zapanowała we wszystkich umysłach? Wreszcie, przypuściwszy nawet, że ziemia, będąca dotąd padołem udręczenia i płaczu, stanie się kiedyś Edenem, czyliż sama pomyślność ziemska zadowoli kiedykolwiek duszę człowieka? Czy człowiek dlatego, że życie będzie lepszym, łatwiej się oswoi z myślą jego utraty? Nadzieja rozumienia zagadki świata, nadzieja rozwiązania tych wielkich sprzeczności, w które tak obfituje życie rodu ludzkiego, jest jedną z zasadniczych potrzeb wszelkiego wyżej rozwiniętego umysłu. Tej nadziei, bez której nauka byłaby tylko karmicielką pesymizmu – pourvoyeuse du pessimisme – może dostarczyć jedynie religia.
Tyle Molinari. Gdyby jednak, – uczynię tu nawiasowo uwagę, – po tej wymownej ekonomicznej apologii, która nie we wszystkich punktach zadowolić może człowieka prawdziwie religijnego, zapytał kto jej autora, czy i jaką on osobiście wyznaje formę religii, szanowny ekonomista, wielbiciel Renana i Drapera, byłby prawdopodobnie w kłopocie. Bądź co bądź wszakże, książka jego jest znamieniem czasu i jako taka zasługuje na bliższą uwagę w przeglądzie cech umysłowych naszego okresu.
Słynna współczesna szkoła prawa karnego we Włoszech, która uważa przestępców za istoty chore, zaprzecza wolności woli i w ogóle patrzy na zjawiska natury i życia ludzkiego ze stanowiska pozytywizmu, również uznaje wpływ dobroczynny i potrzebę religii. Kładzie na to nacisk, lubo z wielu zastrzeżeniami, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tej szkoły R. Garofalo, wice-prezes trybunału w Neapolu i profesor tamecznego uniwersytetu, w obszernej swojej "Kryminologii" (5). "Dla pozytywistów, mówi on (6), jest rzeczą niewątpliwą, że religia należy do najżywotniejszych i najskuteczniejszych czynników w sprawie wychowania młodzieży i zapobiegania występkom. Rozwija ona dobre skłonności i wzmacnia charaktery. Każdy rząd światły winien przeto sprzyjać tej sile, a przynajmniej nie stawiać jej przeszkód". Tenże pozytywista zwalcza wymownie popularną teorię liberalizmu, że oświata wyłącznie świecka wpływa na umoralnienie narodów. Twierdzenie, że "im więcej powstanie szkół, tym mniej potrzeba będzie więzień", nazywa po prostu absurdem. Ani elementarne, ani wyższe wykształcenie, jego zdaniem, nie wywiera bynajmniej umoralniającego wpływu na ludzi (7). Są nawet, powiada, nauki, których bezwzględne rozpowszechnianie mogłoby sprowadzić opłakane skutki, "szczególnie historia, która jest przede wszystkim opowiadaniem o wszelkiego rodzaju niemoralnościach i zbrodniach". Kto by przed jakim lat dziesiątkiem odważył się wypowiedzieć publicznie podobne zdanie, byłby ogłoszony za upiora obskurantyzmu, za sykofanta i wroga ludzkości; dziś takie zdania w sferach, które się zowią postępowymi, nie są zgoła rzadkością.
Tak wielkie potęgi moralne, jak duchowa władza Papieży i wpływ Kościoła katolickiego, które do niedawna były przedmiotem tylu napaści i którym krótkowidze prorokowali bliski już upadek, nie mogą nie być przedmiotem szczególnej uwagi ze strony myślicieli, którzy na ratunek zagrożonego bytu cywilizacji nowoczesnej przywołują wszystkie żywotne czynniki zachowawcze. Wyrazy szacunku a nawet uwielbienia dla Stolicy Apostolskiej i Kościoła spotkać można coraz częściej w dzisiejszej literaturze liberalnej. Najwymowniejszym w tej kwestii rzecznikiem jest głośny pisarz francuski Anatol Leroy-Beaulieu, członek paryskiej akademii nauk moralnych i politycznych. Niedawno inteligencja europejska czytała z zajęciem jego artykuły w "Revue des deux mondes" pt. "Papiestwo, socjalizm i demokracja" (8), pełne ustępów, skreślonych z takim zapałem, iż z pewnością chętnie by je podpisał każdy publicysta katolicki.
Leroy-Beaulieu od dawna już, jak się dowiadujemy z przedmowy, odbywa studia nad dziejami Papiestwa. "Nie sądzę, powiada, żeby dla dziejopisa, polityka i filozofa można było znaleźć piękniejszy przedmiot badania. Samo już ciągłe trwanie Papiestwa, ten fakt, że przeżyło ono wszystkie potęgi, które się wydawały nieodzownymi warunkami jego istnienia, ma w sobie coś cudownego i jest jakby zaprzeczeniem zwykłych praw historii". Pobudkę do napisania swojego studium wziął uczony francuski ze znanej powszechnie encykliki dzisiejszego Ojca świętego o kwestii socjalnej (De conditione opificum). Wolnomyślicielskie stanowisko swoje uwydatnia on bardzo często, tak w tonie wykładu, jak i w ocenie pewnych faktów z historii Papiestwa, oraz w pozytywistycznym sposobie zapatrywania się na zjawiska życia ludzkiego. Ale zarazem jest on wszędzie wielbicielem Kościoła jako nadzwyczajnej potęgi moralnej w historii ludzkości.
W sprawie umoralnienia zdziczałych tłumów proletariatu, grożących zagładą cywilizacji europejskiej, znaczenie i wpływ Kościoła, zdaniem Leroy-Beaulieu, nie da się z niczym porównać. "Żeby ocenić, mówi on (9), jaką jeszcze siłą rozporządza Kościół, dosyć jest zastanowić się nad naszą słabością. Czymże są w porównaniu z instytucjami Kościoła wszystkie towarzystwa pomocy moralnej, jakie tylko możemy sobie wyobrazić? O ileż opieszała nasza gorliwość, ludzi małej wiary, mniej lub więcej ugrzęzłych w bagnie sceptycyzmu, jest niższą od tej namiętnej miłości bliźniego, jaka cechuje braci i siostry miłosierdzia? Gdzież się na globie ziemskim znajduje potęga, która by pod względem organizacji i wpływu na społeczeństwa mogła się równać z Kościołem? Czyż nie Kościół jedynie międzynarodowemu socjalizmowi może przeciwstawić organizację równie rozległą? Kto w takim jak on stopniu posiada gorliwość apostolską? kto tak umie napawać się «rozkoszami wyrzeczenia się przyjemności ziemskich», jak jego synowie i córy? Kto nade wszystko posiada tę wiarę, która nie tylko znosi upał i mrozy, głód i pragnienie, ale nawet każe narażać się na pośmiewisko, przed którym najmężniejsi z pośród nas cofają się z odrazą? Wiara zaś nie jest jedynie podnietą do działania; jest ona zarówno, a może nawet w większym jeszcze stopniu, środkiem działania: jest ona dźwignią, podnoszącą ciężary, których ręce nasze poruszyć nawet nie mogą. Dla odnowienia świata nie potrzeba było wielu apostołów: wystarczyło dwunastu; ale ci posiadali wiarę. Dobrą jest rzeczą iść w lud, żeby go podźwignąć, tego wszakże nie dosyć; potrzeba jeszcze mieć coś w ręku, żeby lud czymś obdarzyć; a lubo dłonie nasze nie są zupełnie puste, jednakże to, co się w nich znajduje, jest dla ludu rzeczą jałową. Chrześcijanin ma do zaniesienia ludowi księgę Ewangelii; Kościół może mu ofiarować to, czego nie dostanie w naszych akademiach i biurach redakcyjnych: nadzieję i wiarę. Tą wiarą Kościół żyje, tą nadzieją się krzepi, i nic go zrazić nie zdoła. Ma on wiarę w tryumf ostateczny Krzyża, a przez Krzyż w zwycięstwo Boga na ziemi. – Niegdyś, dopókiśmy nie przeszli smutnych doświadczeń czasu, mawiano u nas: niemożliwość to rzecz niefrancuska – impossible n'est pas français, – katolik, dziś, jak dawniej, powtarza ciągle: niemożliwość to rzecz niechrześcijańska. Nie drwijmy sobie z człowieka wierzącego, z księdza czy zakonnika, który z krzyżem w ręku albo różańcem u boku idzie do zadymionej sali ludowego zebrania i walczy na trybunie z apostołami rewolucji społecznej, z prorokami zmysłowej Jerozolimy, którą socjalizm pragnie zbudować na miejscu niebieskiego Syjonu Apokalipsy. Tacy chrześcijanie są jakby bezbronnymi misjonarzami, idącymi opowiadać dobrą nowinę ludom dzikim, okrutnym i zdziecinniałym, których mowa uboga nie jest nawet w stanie wyrazić tajemnic Chrystianizmu. A owe tłumy, osiadłe na przedmieściach wielkich grodów naszych, pozbawione nadziei i wiary, nie mniej potrzebują misjonarzy, niż ludożercy z Ubangi. Nie znam apostolstwa trudniejszego i bardziej niewdzięcznego. Zadanie wielkich apostołów pogaństwa, świętego Kolumbana, Bonifacego i Franciszka Ksawerego, nie było więcej heroicznym i cięższym. Najznakomitszym cudem Chrześcijaństwa byłoby nawrócenie tych zdziczałych tłumów, i ono jedynie jest do tego zdatne. Chodzi tu o ocalenie cywilizacji, i gdyby cudem prawdziwie Boskim udało się Kościołowi wykonać tę misję na nizinach stolic naszych, mógłby on się szczycić przed światem, że znowu uratował kulturę europejską. Kulturę tę kochamy miłością dekadentów, mniej może dla jej nauki i dla jej geniuszu, niż dla jej wdzięków przewrotnych, dla jej chorobliwej piękności. Barbarzyńcy, którzy jej grożą, nie obozują za granicami naszymi: nie przychodzą ani ze stepów Wschodu, ani z borów Północy; ale się rozłożyli wśród nas, mówią naszym językiem, pochodzą z naszej rasy i krwi; popadli oni w barbarzyństwo dlatego, że utracili wiarę w Boga i nadzieję nieba. To, co ich czyni strasznymi, tych barbarzyńców cywilizacji, nie pochodzi jedynie z ich ciemnoty, ciemnoty nieuleczalnej elementarnego wykształcenia, ale z ich namiętności, z ich ambicji i nienawiści, których nic nie hamuje i które w duszach opustoszałych zajęły miejsce wierzeń religijnych. Takimi są tłumy, którym należy opowiadać Ewangelię, bo nie ma zbawienia dla nas, jeśli ich nie zbawimy. To dobre słowo, które potrzeba im zanieść, nie jest słowem Nauki, ta bowiem w ręku dziecka jest więcej machiną zniszczenia, niźli dźwignią życia. Formuły wiedzy podobne są do starych formuł magicznych, które w ustach ludzi nieostrożnych albo złośliwych burzyły zamiast budować, lub zabijały zamiast uleczyć. Dziś wiemy dobrze, czego potrzeba ludowi, i pod tym względem wyżsi jesteśmy od przodków naszych; wiemy, że mu potrzeba słowa miłości i wiary, bo takie słowo jedynie może sprowadzić na ziemię Pokój i Życie".
Podobnych świadectw, dowodzących zwrotu w sferach liberalnych na korzyść religii, mógłbym jeszcze, na podstawie mojej osobistej lektury, przytoczyć co najmniej kilkanaście. Nie chcąc atoli nużyć czytelnika, poprzestaję na przytoczonych powyżej. Ze względu na głośne imię ich autorów, świadectwa te wystarczą za wiele innych. Żyjemy stanowczo w epoce, w której materialistyczna teoria, że życie jest tylko "ślepym przypadkiem pomiędzy dwiema nicościami", albo, że jest ono "sztuką konserwowania ludzkiego mięsa od kolebki do grobu", budzi coraz większą odrazę. Wielu przedstawicieli umysłowości współczesnej pragnie oddychać bardziej orzeźwiającą atmosferą, widzieć rozleglejsze horyzonty, niż na to pozwala ciasna filozofia materii i siły. Czuć to zarówno w piśmiennictwie naukowym, jak i w beletrystyce (10). Materialiści à outrance ze szkoły Moleschotta, Büchnera i Vogta należą w chwili obecnej do archaicznych okazów. Takim zabytkiem świeżej przeszłości jest między innymi pracowity kompilator, lecz bardzo niewybredny filozof, lekarz paryski Karol Letourneau, który wciąż wydaje swoje "Ewolucje" ludzkości, pisane w duchu krańcowego materializmu. W ostatnim atoli tomie poświęconym ewolucji zjawisk życia religijnego (str. 557) i on zaznacza, naturalnie z ubolewaniem, że w dobie obecnej opinia publiczna jest do głębi (foncièrement) niechętna antyreligijności i "wszelkim nowym ideom". Przez te "nowe idee" ewolucjonista francuski rozumie oczywiście nie co innego, tylko teorie materializmu, które dla niego są ostatnim wyrazem ludzkiej mądrości i wiedzy. Surowy krytyk wszelkiej mitologii, Letourneau, zadowala się jednak – mitologią atomów.
* * *
Jak to wyraziłem w tytule i zastrzegłem na początku pracy niniejszej, przedmiotem jej są wyłącznie szczególne znamiona umysłowe, wyróżniające typowo nasz okres od innych. Przedstawiwszy zatem naprzód obecny stan pozytywizmu; po zanotowaniu następnie ważniejszych dowodów chaosu i nihilizmu w literaturze, moralności i filozofii; po charakterystyce ruchu spirytystycznego i zaznaczeniu wreszcie wymowniejszych objawów reakcji przeciw materializmowi i bezbożności, zadanie swe, o ile mi się zdaje, mogę uważać za spełnione. Są to bowiem, jak mniemam, istotnie charakterystyczne cechy współczesnego nastroju umysłów. Mrówcza indukcyjna praca uczonych na specjalnych polach badania, taka sama dzisiaj jak i przez cały ciąg naszego stulecia; dalej specjalne również odkrycia i wynalazki; oznaczanie starych teorii nowymi nazwami; junackie a bezsilne, tu i ówdzie przedsiębrane próby zawarcia w kilku formułach całego ogromu i rozmaitości zjawisk natury, – wszystko to nie należy do znamion szczególnych obecnego okresu (11). Zresztą, jeżeli kto dokładniejsze od moich posiada informacje, jeżeli więcej jeszcze zna cech typowych dzisiejszego życia umysłowego, niechaj zechce uzupełnić mą pracę. Ja pozwolę sobie dodać tutaj kilka jeszcze myśli, które może nie dla wszystkich czytelników będą zbyteczne.
Ostatnia z cech zaznaczonych powyżej, owa wyraźna, coraz większe rozmiary przybierająca reakcja na korzyść idealizmu, Religii i Kościoła, winna cieszyć nie tylko idealistów i ludzi religijnych, ale i tych wszystkich, którzy, ujęci w kleszcze negacji, mieli nieszczęście utracić wiarę, a więc podstawę i poezję życia, doszli znękani po walkach i burzach umysłowych do próżni ostatecznego zwątpienia, ale zachowali przynajmniej na dnie osieroconych dusz swoich trochę życzliwości dla ludzi. Tylko zdziczały, goryczą doświadczeń życia upojony mizantrop, albo naiwny fanatyk "prawdy pojętej naukowo" może być tej reakcji przeciwny. Kto zna historię i życie, komu wiadomo, chociażby tylko z niniejszej mej pracy, do jakiej niemocy i – niech mi darują niektórzy bracia po piórze – sromotnego bankructwa doszła dzisiejsza niezależna myśl ludzka, ten zgodzić się musi, że racjonalizmem i krytycyzmem bezwzględnym ród ludzki żyć nie może. Non plus sapere quam oportet sapere. Te słowa Apostoła narodów jakże doniosłą zawierają przestrogę!
Nauka, która ideały i nadzieje ludzkości sprowadza brutalnie do cynicznych poziomów, a na gorętsze porywy serca patrzy ze stanowiska Renanowskiej "życzliwej ironii powszechnej", jako na wzniosłe szaleństwa; nauka ateuszów, pyrronistów i dekadentów, mistrzynią życia, dźwignią i lekarstwem nie była i nie będzie. Nauka taka rozpaczy jedynie dysangelią być może, jest ona "powolnym inteligentnym samobójstwem", według tragicznie szczerej definicji Taine'a (12).
To wymowne potępienie bezbożnej nauki ze strony jednego z najwybitniejszych jej przedstawicieli nie było ani przypadkowym frazesem, ani paradoksem na wiatr rzuconym. Autor "Początków Francji współczesnej" wiedział dobrze, co pisał, co mówił i czynił. Potępienie to nabiera szczególnej wagi wobec znanego faktu, że Taine, w miarę jak dojrzewał pod względem umysłowym, tłumił w sobie coraz więcej radykalno-sceptyczne swoje przekonania, skłaniając się zgoła niedwuznacznie do zasad zachowawczych. Wreszcie ku wielkiemu zdziwieniu i zapewne oburzeniu dawnych swych współwyznawców, zażądał wyraźnie w swym testamencie, aby go pochowano w sposób religijny. Chciał tym oczywiście zamanifestować swój hołd dla Chrystianizmu, który – są jego słowa – "czterystu milionom istot ludzkich dostarcza skrzydeł do wznoszenia się myślą i czynem ponad ziemskie padoły" (13). Jest wobec tego przykładu nad czym się zastanowić, jest co komentować.
Radykaliści, którzy dziś jeszcze, na schyłku tego wieku, po tylu doświadczeniach historii, pragną zagłady Chrystianizmu, jakimże surogatem zastąpić mogą religię miłości i pokoju, wiarę wielkich ludzi: Koperników, Leibnitzów, Cuvierów, Washingtonów, O'Connellów, Mickiewiczów i tylu innych? Czy osławionym "kultem ludzkości" Augusta Comte'a? Doprawdy, cześć dawnych Egipcjan dla wołu Apisa, dla pożytecznego zwierzęcia, istniejącego realnie, więcej miała sensu, niż to bałwochwalstwo abstrakcji, poczęte w umyśle głośnego filozofa. Czy liberalnymi pojęciami honoru i obowiązku, giętkimi jak trzcina, zmiennymi jak mody, a nic nie ważącymi na szali ateizmu? Czy różową perspektywę świetnej przyszłości narodów, z której drwi sobie dziejoznawstwo, drwi logika, psychologia i statystyka? Jakąż otuchę zaczerpnąć można z teorii, która w mechanizmie zjawisk natury, w stosunkach istot, żywiołów i sił widzi jedynie fatalizm bezmyślny i bezlitosny? Nic tu sofizmat nie podoła: ani dźwięczne hasła, ani kwieciste frazesy nie zagłuszą strasznej tej prawdy, że życie bez wiary, bez miłości i bez nadziei, to synonim śmierci. Kto w księdze tajemnic świata znajduje tylko runy zgoła nieczytelne, w czyjej piersi, jak w kurhanowej popielnicy, wygasło wszystko zarzewie ideału, ten umarł już moralnie i żadna siła ziemska wskrzesić go nie zdoła. Rzec o nim można z poetą:
Dni jego są jak dni najemcy,
A jak sęp głodny jego serce,
I w wiecznej z sobą on rozterce
I niemasz – niemasz dlań rozjemcy!
Dla kogóż pożądaną jest rzeczą, by liczba takich najmitów, którzy nie żyją, ale się tylko przymuszają do życia, rosła w miarę postępu cywilizacji? Któż może zaprzeczyć, że zanik uczuć religijnych powiększa tę liczbę w sposób przerażający?
Główne cechy i prądy umysłowości współczesnej, których charakterystykę starałem się powyżej nakreślić, są pouczające pod tylu i tak ważnymi względami, że ich poznanie jest niemal obowiązkiem wszystkich rozumnych i szczerych przyjaciół ludzkości. W myśl przestrogi ewangelicznej: "Ducha nie gaście", zadaniem filantropów będzie zawsze ograniczanie i usuwanie tego wszystkiego, co energię duszy człowieczej wypacza i osłabia, a pielęgnowanie takich czynników, które ją podnoszą i krzepią.
–––––––––––
Ks. Władysław Michał Dębicki, Wielkie bankructwo umysłowe. Rzecz o nowoczesnym skrajnym sceptycyzmie naukowo-filozoficznym. Z dodaniem studium: Koniec wieku XIX-go pod względem umysłowym. Charakterystyka znamion szczególnych. Warszawa 1895, ss. 215-236.
Przypisy:
(1) Paryski hierolog Albert Reville, b. pastor liberalny, obejmując swą katedrę, założoną przez Juliusza Ferrego, zaznaczył wyraźnie swoje teistyczne stanowisko. To samo uczynił brukselski profesor hr. Goblet d'Alviella w książce: L'idée de Dieu d'après l'anthropologie et l'histoire (1892). Wreszcie dr C. P. Tiele, profesor w Lejdzie, swoje Kompendium historii religii kończy słowami na cześć Ewangelii i Kościoła Katolickiego (Przekład niemiecki 1887, s. 284). Najradykalniejszym jest rzymski profesor Labanca, którego wykłady i pisma tchną wyraźną nienawiścią, szczególniej dla katolicyzmu. Zob. ciekawy artykuł księdza J. Fontaine'a pt. Historia religii, jej rozwój i użyteczność w "Etudes religieuses" (Paris 1892, janv. et sept.).
(2) W liście do akademika Mézières'a (Feuilles détachées, 1892, s. 202).
(3) Przekład polski tej książki znajduje się w warszawskim "Przeglądzie pedagogicznym" (r. 1892).
(4) R. Thamin, Education et positivisme, s. 72.
(5) W opracowaniu francuskim, dokonanym przez samego autora, dzieło to wyszło w Paryżu 1880-go r. pt. Criminologie.
(6) L. c., ss. 160-164.
(7) "L'influence bienfaisante de l'instruction élémentaire est tout á fait nulle. Quant aux effets de l'instruction supérieure – – son action n'est pas du tout moralisante, comme on le pense". L. c., ss. 158, 159.
(8) La papauté, le socialisme et la démocratie. W osobnej książce wyszła ta praca w Paryżu 1892 r.
(9) L. c., s. 265 i in.
(10) "Man ist übersättigt von Induktion; man durstet nach Synthese", mówi bezimienny autor dzieła Rembrandt als Erzieher (Lipsk 1890, s. 2), które cieszy się powodzeniem olbrzymim, w ciągu bowiem dwóch lat doczekało się czterdziestu kilku wydań. Powodzenie to książki, napisanej paradoksalnie, ale w duchu idealistyczno-sentymentalnym, jest wymownym znamieniem czasu. – Jako o symptomie wspomnę o powstawaniu szkoły literackich przeciwników dekadentyzmu, tak zwanych ascendentów, z członkiem Akademii francuskiej, wice-hrabią Melchiorem de Vogüé, na czele. Zowią oni siebie niekiedy neo-chrześcijanami, katoliccy zaś publicyści, z nieznanych mi powodów, dają im przezwisko "bocianów" – cigognes. – Wyraźnie chorobliwym, jeśli nie zgoła szalbierskim, objawem reakcji jest odcień dekadentyzmu, zwany symbolizmem. Uprawia go garstka studentów i reporterów paryskich, złożona albo z istotnych wariatów, albo umyślnie, dla zwrócenia na siebie uwagi, naśladująca sposób pisania obłąkanych. Wydają oni dwa pisemka: "Revue indépendante" i "Revue contemporaine". Jak oznajmia jeden z nich, Remy de Gourmont, symboliści sami nie wiedzą, o co właściwie im chodzi; inny zaś, Saint-Pol-Roux, powiada tajemniczo, że "przesadny symbolizm prowadzi do... nombrylizmu (?) i zaraźliwego (?) mechanizmu". (Zob. Nordau, Entartung, s. 183. Czyt. także wyborne studium Teodora Jeske-Choińskiego pt. Na schyłku wieku, ss. 112-172). Podobnie jak ascendenci, majaczą symboliści o swojej misji "poetycznego odrodzenia katolicyzmu" i "unicestwienia metody empirycznej". Nb. sam wyraz symbolizm jest czysto fantazyjny, jego bowiem przedstawicielom nie chodzi o żadne symbole, lecz o trochę rozgłosu i grosza. Wyzyskują oni skłonność pewnej części współczesnego ogółu do nowości, dziwactw i paradoksów.
(11) Nowością naukową ogólniejszego znaczenia są w naszym okresie badania, prowadzone w specjalnych "laboratoriach psychologicznych". Pracownie te powstały z inicjatywy Wundta. Założone przez niego laboratorium w Lipsku stało się wzorem dla podobnych instytucji w Bonn, Getyndze, Fryburgu i Berlinie (w tym ostatnim mieście kierownikiem jest dr Ebbinghaus). Paryż posiada także tego rodzaju pracownię; we Włoszech "Muzeum psychologiczne" założył znany dr Mantegazza. Ameryka, jak w wielu innych tak i w tym kierunku prześcigła Europę. Znajduje się tam obecnie już 20 podobnych zakładów, urządzonych niekiedy bardzo kosztownie (najcelniejsze są w Toronto i Providence). W pracowniach psychologicznych, za pomocą specjalnych przyrządów i aparatów, mierzą i ważą uczucia i myśli w różnych stanach nastroju; badają metodę i cały przebieg pracy: poetów, kompozytorów muzycznych, matematyków, szachistów i w ogóle ludzi, pracujących umysłem; studiują niezwykłe zjawiska, np. wypadki t. zw. słuchu barwnego; wreszcie (z wyjątkiem Lipska) zajmują się hipnotyzmem, sugestią, halucynacjami, patologią duszy itp. Psychologia doświadczalna nie jest ani materialistyczną, ani spirytualistyczną; chce ona być jedynie ścisłym indukcyjnym badaniem zjawisk duchowych "z natury" bez powziętej naprzód teorii. Tak przedstawiciele tej nauki określili jej charakter na dwóch swych kongresach: w Paryżu 1889-go i w Londynie 1892-go r. Nadmieniam, że popularna między materialistami hipoteza lokalizacji zjawisk psychicznych uległa kategorycznemu zaprzeczeniu na kongresie londyńskim.
(12) Vie et opinions de M. F. Th. Graindorge, 1883, s. 317: "La science... c'est aussi un suicide lent et intelligent". To samo niemal wyraża i Renan: "On ne gagne rien à importuner la vérité, à la solliciter tous les jours. La vérité est sourde et froide; nos ardeurs ne la touchent pas. – – Il n'y a peut-être rien au bout; ou bien qui sait si la vérité n'est pas triste? Ne soyons pas si pressés de la connaître. (Feuilles détachées, 1892, Préface X).
(13) Zob. dziennik "Le Temps" z 9 marca 1893-go r.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści studium ks. Władysława Michała Dębickiego pt.
Koniec wieku XIX pod względem umysłowym
Charakterystyka znamion szczególnych
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: