––––––––
IV.
Jerzy Berkeley.
Człowiekiem, który wbrew może swej woli przyczynił się najwięcej do rozszerzenia i prawie ustalenia skrajnego sceptycyzmu w filozofii nowoczesnej, który wszystkie niemal argumenty sceptyczne rozwinął do granic ostatecznych, był biskup anglikański Jerzy Berkeley. Wprawdzie broni się on usilnie od nazwy sceptyka i swoją teorię nazywa tylko immaterializmem albo idealizmem, lecz są to jedynie synonimy absolutnego iluzjonizmu, którego kwintesencją jest, jak wiemy, stanowcze bankructwo myśli, ów nieubłagany – solipsyzm.
Jerzy Berkeley urodził się w Killerin niedaleko Thomastownu, w Irlandii, 1685 roku. Po ukończeniu studiów teologicznych i filozoficznych w uniwersytecie dublińskim, został nadwornym kaznodzieją namiestnika Irlandii i dzięki arystokratycznemu pochodzeniu swojemu zawiązał szybko stosunki z najwybitniejszymi wówczas przedstawicielami literatury, sztuki, nauki i polityki.
Następnie podróżował po Włoszech i Francji, jako sekretarz i kapelan lorda Peterborough'a, nadto spędził lat kilka w charakterze misjonarza państwowego na wyspach Bermudzkich w Ameryce. Na tym ostatnim stanowisku wypracował traktat polemiczny przeciw ówczesnym wolnomyślicielom, pt. "Alciphron", który tak zachwycił żonę Jerzego II-go, Karolinę, iż ta wyjednała mu urząd biskupa w Cloyne. Umarł w Oxfordzie 1753 roku.
Berkeley posiadał wybitne zdolności i wykształcenie naukowe niezwykłe; biegły był w matematyce, zajmował się gorliwie przyrodoznawstwem, a nawet medycyną. Działalność jego literacka była wielostronna. Oprócz pomienionego "Alciphrona" wydał "Teorię wzroku", gdzie z zadziwiającą na owe czasy przenikliwością przeprowadza zasadę asocjacji wrażeń wzroku i dotykania; dalej "Trzy rozmowy pomiędzy Hylasem (materialistą, od grec. hyle = materia) a Filonusem" (idealistą, uważającym materię za wytwór umysłu), w których sposobem popularnym wykłada zasady swojego idealizmu; pisał nadto o ilościach nieskończenie wielkich i nieskończenie małych; wydał rozprawę medyczną o wodzie smołowej, próbował pióra w beletrystyce, wreszcie zabierał głos w różnych sprawach polityczno-społecznych.
Najważniejszym atoli jego pismem jest "Rzecz o zasadach poznania ludzkiego" (A treatise concerning the principles of human knowledge, 1710), która mu zjednała sławę ogromną i uczyniła go osobistością jedną z najwybitniejszych w historii filozofii. Pisarz francuski Degérand, w uwielbieniu swoim dla tego dzieła, powiada, że jest to najgłębsza i najgenialniejsza analiza operacji umysłu ludzkiego. Argumentacją swoją przeciw istnieniu świata materialnego zaimponował Berkeley najskrajniejszym nawet materialistom. Znany encyklopedysta baron Holbach irytował się na siebie samego, iż, mimo głębokiego przekonania o fałszywości tej argumentacji, zbić jej nie był w stanie.
Treść teorii Berkeley'a jest w krótkich słowach następująca: Świat zewnętrzny materialny nie istnieje wcale; nie istnieją więc zewnątrz nas ani pola, ani góry, ani drzewa, ani żadne w ogóle ciała. Wszystko, cokolwiek nazywamy ciałem materialnym, jest tylko naszą ideą, naszym pojęciem, myślą, wyobrażeniem albo uczuciem, tak, iż w rzeczywistości "jemy tylko nasze pojęcia (nie zaś chleb i mięso zewnątrz nas będące), pijemy tylko nasze pojęcia i uczucia, przyodziewamy się samymi pojęciami itd." (§ 38). Wszystkie rzeczy istnieją o tyle, o ile spostrzega je nasza świadomość, bez której nic by nie istniało. Esse significat percipi (istnieć, być, znaczy być spostrzeganym) – oto formuła, streszczająca całą filozofię Berkeley'a. Te pojęcia (idee), wrażenia i uczucia, których ogół nazywamy materią, wywołuje w nas Bóg w pewnym stałym porządku, który to porządek, zdaniem angielskiego idealisty, stanowi to, co mienimy prawami natury.
Dużo miejsca poświęca Berkeley zbijaniu zarzutów, które uczynić można jego krańcowo idealistycznej teorii poznania i świata. Nie podobna mi tutaj przytaczać lub nawet streszczać wszystkich punktów tej polemiki; poprzestać jestem zniewolony na kilku ważniejszych.
"Ależ, powiedzą nam, – pisze Berkeley, – nie ulega wątpliwości, że my poglądami naszymi znosimy i zaprzeczamy wszystkie substancje cielesne. Na to odpowiedź moja brzmi tak: jeżeli wyraz substancja bierzemy w znaczeniu pospolitym, tj. jako połączenie przymiotów zmysłowych, a mianowicie: rozciągłości, stałości wagi itp., w takim razie nikt mnie oskarżać nie może o ich zniesienie; jeżeli zaś wyraz ten ma być brany w znaczeniu filozoficznym, jako tło czyli dźwignia własności, mających istnieć poza umysłem, w takim razie przyznać muszę, iż znoszę istotnie substancje, jeżeli można o kimś powiedzieć, że znosi to, co nigdy nie istniało, nawet w wyobraźni".
"Ależ, rzekniecie mi: «Koniec końców, jak to brzmi dziwnie, gdy nam ktoś powiada, że my jemy i pijemy idee i że się przyodziewamy ideami». Przyznaję, iż brzmi to rzeczywiście rażąco; przyczyną tego jest, że w mowie zwyczajnej wyraz «idea» nie używa się dla oznaczenia rozmaitych związków przymiotów zmysłowych, nazywanych rzeczami, a wiadomo, że wszelkie słowo lub wyrażenie, odstępujące od znaczenia, przywiązywanego doń w mowie potocznej, zawsze wydawać się będzie dziwacznym i śmiesznym. To atoli nie dotyczy prawdziwości naszego zdania, które, acz nieco innymi wyrazami, wychodzi na to samo, jak gdybyśmy powiedzieli: żywimy się i przyodziewamy tymi rzeczami, które podpadają pod bezpośrednie spostrzeżenie zmysłów naszych. Twardość lub miękkość, barwa, smak, ciepło, zimno, kształt i inne tym podobne przymioty, które, połączone razem, stanowią rozmaite rodzaje pożywienia i odzieży, istnieją, jakeśmy okazali dowodnie, tylko w spostrzegającym je umyśle; i to właśnie rozumiemy przez nie, nazywając je ideami, i gdyby w mowie potocznej wyraz idea używany był jako rzecz, to i w takim razie tamto wyrażenie nie brzmiałoby dziwniej i śmieszniej aniżeli to. Zresztą nie rozprawiam ja tu o właściwości, lecz o prawdziwości wyrażenia".
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
"Powiecie mi, że mnóstwo wielkich rzeczy wytłumaczono materią i ruchem; że usunięciem tej teorii obalamy całą filozofię molekularną i podkopujemy owe zasady mechaniczne, które z takim powodzeniem zastosowano do wyjaśnienia zjawisk. Słowem, powiecie mi, że wszystkie postępy, dokonane w dziedzinie badań natury już to przez starożytnych, już to przez nowoczesnych filozofów, wypływają z przypuszczenia, że substancja cielesna czyli materia istnieje rzeczywiście. Na to odpowiadam, że pomiędzy zjawiskami, tłumaczonymi rzeczonym przypuszczeniem, nie masz ani jednego, które nie dałoby się wytłumaczyć równie przekonywająco i bez niego. Tłumaczyć zjawiska jest to samo, co wskazywać, dlaczego my wskutek takiej lub innej okoliczności poczuwamy taką lub inną ideę. Ale jakim sposobem materia oddziaływa na ducha lub wytwarza w nim pewną ideę, tego żaden filozof nie podejmie się wytłumaczyć, a więc jest oczywistym, że w filozofii natury teoria, przypuszczająca istnienie materii, na nic się nie przyda. Przy tym ci, którzy usiłują wytłumaczyć zjawiska, wywody swoje opierają nie na substancji cielesnej, lecz na kształcie, ruchu i innych przymiotach, które wszakże niczym innym nie są, tylko ideami, a więc nie mogą być czegokolwiek przyczyną".
"Zapytają nas na tym punkcie: czy nie wydaje się to niedorzecznością usuwać przyczyny naturalne, a wszystkie zjawiska przypisywać bezpośredniemu działaniu duchów. W imię tych zasad, powiedzą nam, nie powinniśmy już mówić: ogień ogrzewa, woda ochładza; lecz: duch ogrzewa itd. Czyż nie wyśmiano by człowieka, wyrażającego się w ten sposób? Bez wątpienia, odpowiadam, spotkałoby go to. Atoli w podobnego rodzaju przedmiotach winniśmy «myśleć z uczonymi a mówić z ludem». Ci, którzy na podstawie dowodzenia są przekonani o prawdziwości systemu Kopernika, mówią pomimo to: «słońce wschodzi, słońce zachodzi», gdyby zaś wysilali się na styl, przeciwny mowie pospolitej, bez wątpienia wyglądałoby to arcyśmiesznie".
Słowem z rozumowań Berkeley'a wynika, jak to już zaznaczyłem dwukrotnie, że materia, a więc "cały ogromny świat (the mighty frame of the world)", przedstawiający się nam w postaci ciał zewnętrznych, nie istnieje, że wszystko jest tylko naszym pojęciem (ideą), naszym wyobrażeniem i uczuciem, nie mającym bytu "without the mind (poza umysłem)". Jemy idee, pijemy idee, oddychamy nimi, siedzimy na ideach, piszemy, krajemy, strzelamy samymi ideami – taka jest kwintesencja filozofii biskupa z Cloyne'n. "Podług tego uczonego, – mówi Wolter, – dziesięć tysięcy ludzi, zabitych dziesięciu tysiącami wystrzałów działowych, realnie niczym innym nie są, tylko dziesięciu tysiącami idei naszego umysłu".
Mimo to Berkeley broni się, jak wiemy, od zarzutu, że jego teoria jest bezdennie sceptyczną; owszem, ma odwagę wyrazić się, że nie masz zasad, które by bardziej były przeciwne sceptycyzmowi, niedowiarstwu i bezbożności nad zasady głoszone przez niego (1). "Wszak bezwarunkowym jest niepodobieństwem, czytamy pod koniec jego dzieła (2), ażeby dusza, przejęta i na wskroś oświetlona pełnym poczuciem wszech-obecności, świętości i sprawiedliwości owego wszechmocnego Ducha (który w nas wywołuje idee o rzeczach), mogła trwać uporczywie, bez wyrzutów sumienia, w pogwałceniu praw Jego. Powinniśmy więc poważnie i głęboko zastanowić się nad wyżej dotkniętymi punktami, ażeby zdobyć sobie wyższe nad wszelką wątpliwość przekonanie, że «oczy Pana na każdym miejscu widzą złe i dobre; że On jest z nami na każdym miejscu, dokądkolwiek idziemy, ma pieczę o nas, daje nam pokarm ku jedzeniu i szaty ku odziewaniu się», że jest przytomnym i świadomym najskrytszych myśli naszych, na koniec, że zostajemy w najbezwzględniejszej i najbezpośredniejszej zależności od Niego. Jasny pogląd na te wielkie prawdy musi nieodwołalnie napełnić serca nasze uroczystym hołdem, pobożnością i świętą trwogą, będącą najsilniejszym bodźcem do cnoty i najdzielniejszą tarczą od występku".
Wszystko to jednak jest tylko marną sofistyką, że nie powiem drwiną z naiwnych czytelników. Berkeleizm jest synonimem krańcowego sceptycyzmu, absolutnego iluzjonizmu czyli – solipsyzmu. Bo jeśli wszystko jest tylko moją ideą, jeżeli drzewa, góry, pola, drogi, domy i ludzie istnieją tylko w moim umyśle (§ 38), to czyż ja, uważający te wszystkie przedmioty za istniejące realnie, materialnie i zewnętrznie, nie łudzę się okropnie, czyż nie ulegam kolosalnej halucynacji, czyż więc życie moje nie jest snem tylko, czyż więc nie istnieję ja tylko (solus – ipse – ego) w malignie moich fantasmagorii, którym nie odpowiada nic rzeczywistego? Wszakże uczy Berkeley wyraźnie (§ 7), że nie masz innej substancji czyli rzeczywistości, tylko "duch" czyli "jaźń", wszakże mówi niemniej stanowczo (§ 23), że umysł ulega ciągłemu głębokiemu złudzeniu, biorąc idee czyli swoje własne produkta za przedmioty istniejące poza nim i niezależnie od niego. Czyż można posunąć dalej iluzjonizm? Jakimże sposobem na zasadzie, że wszystko jest tylko moją myślą, wywnioskować można, że istnieją jeszcze oprócz mnie inni ludzie, że istnieją realnie i zgoła od mojej myśli niezależnie? Jakże dowieść istnienia Boga osobowego, mającego byt niezawisły nie tylko od mizernej świadomości człowieka, lecz i od świata całego? Jakże tu uzasadnić istnienie substancjalnej duszy, skoro i moja wiedza o tej duszy sprowadza się tylko do moich wewnętrznych pojęć i uczuć?
Sofistyka Berkeley'a, pozytywne uwieńczenie jego systemu wzniesionego z samych negacji, razi każdego, kto tylko czyta uważnie i myśli konsekwentnie. "Niespodziewane nieco, – mówi życzliwie dla angielskiego pyrronisty usposobiony jego tłumacz, dr Jezierski (3), – wprowadzenie wyższej instancji, panującej nad ideami i tak mającej się do nich jak siła do zjawisk, stanowi przełom w toku rozumowania Berkeley'a i nie zdaje się przystawać do wygłoszonej zasady: Esse = percipi. Kto wie, czy nie nastąpiło ono z tej pobudki, ażeby zrobić pewne ustępstwo pojęciom religijnym, bez którego zagrażałaby filozofowi rażąca oczy świata kolizja. Jakoż od tego punktu zaczyna się pewnego rodzaju odbudowanie tego, co się zachwiało wstrząśnieniem, blisko graniczącym ze sceptycyzmem. I w ogóle przyznać należy, że dla rozwikłania nasuwających się węzłów nieuniknionym był jaskrawy skok, wcale nie rozstrzygający spornej kwestii materializmu i spirytualizmu".
Dygnitarz protestancki, Berkeley, wstydził się nihilistycznych rezultatów racjonalizmu, do których fatalnie doprowadziła go zasada bezwzględnie wolnego rozbioru i krytyki, starał się przeto zatrzeć ich wrażenie efektowną i namaszczoną frazeologią. Do solipsyzmu przyznaje się rzadko który, nawet zgoła niezależny sceptyk. Tym bardziej uczynić tego nie mógł biskup anglikański, mający, co najmniej, kilka tysięcy funtów sterlingów rocznego dochodu (4).
–––––––––––
Ks. Władysław Michał Dębicki, Wielkie bankructwo umysłowe. Rzecz o nowoczesnym skrajnym sceptycyzmie naukowo-filozoficznym. Z dodaniem studium: Koniec wieku XIX-go pod względem umysłowym. Charakterystyka znamion szczególnych. Warszawa 1895, ss. 35-44.
Przypisy:
(1) Rzecz o zasadach poznania, §§ 40 i 154.
(2) § 155.
(3) Rzecz o zasadach poznania, Wstęp, s. XXI (Warszawa 1890).
(4) Zupełnie słusznym wydaje mi się zdanie Wojciecha Dzieduszyckiego, wyrażone w jego "Roztrząsaniach filozoficznych o podstawach pewności ludzkiej" (Lwów 1893, s. 164): "Berkeley chociaż sam był przekonany, iż wykłada filozofię spirytualistyczną i chrześcijańską, wpłynąć musiał potężnie teorią swoją na rozwój fenomenalistycznego ateizmu. – – – Dzisiejszy pozytywizm agnostyczny (sceptyczny) jest tylko konsekwencją, wydobytą z jego założeń".
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki ks. Władysława Michała Dębickiego pt.
WIELKIE BANKRUCTWO UMYSŁOWE
Rzecz o nowoczesnym skrajnym sceptycyzmie
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: