O CIERPLIWOŚCI
Pewnego razu, ktoś ze znakomitych ludzi prosił świętego Biskupa o beneficjum dla jednego z duchownych, któremu sprzyjał. Nasz Święty odpowiedział, że pod tym względem ma związane ręce, gdyż zdał dobrowolnie na konkurs wszystkie beneficja swej diecezji, nie może więc ofiarować żadnego z nich komu innemu, tylko temu, komu je przyzna decyzja sędziów egzaminacyjnych; a chociaż on sam przewodniczy tej komisji egzaminacyjnej, jednak na równi z innymi sędziami rozporządza tylko jednym głosem; z tym wszystkim, przyrzeka mieć szczególny wzgląd na owego protegowanego, byle razem z innymi stawił się do konkursowego egzaminu.
Proszący osądził, że w tej odpowiedzi kryje się tylko chęć pozbycia się go; będąc gwałtownego charakteru, wybuchnął gniewem i obrzucił św. Biskupa zarzutami nieszczerości i obłudy, a nawet posunął się aż do gróźb.
Na te wszystkie zarzuty i obelgi Święty nasz przeciwstawiąc milczenie, trwał przy słuszności, jako skała, o którą uderzając fale i nawałności, same się rozbijają a jej nic nie szkodzą.
Kiedy zaś Święty czynił mu łagodnie różne przedstawienia, ten wołał z gwałtownością, że to co mówi, wystarczyć by mogło dla dzieciaka chyba, ale jego nie zadowoli.
Święty Biskup wreszcie prosił swego gościa, aby dozwolił przynajmniej na osobności wyegzaminować protegowanego; ale ów duchowny zaniedbawszy nauk i nie czując się na siłach, nie chciał się na to zgodzić.
Jak to! rzekł wtedy Święty, zwracając się do owego magnata, wymagasz więc pan ode mnie, abym na oślep, z zawiązanymi oczyma, oddał pod jego pieczę dusze, które mi są powierzone! Osądź pan sam, czy sprawiedliwym jest takie postępowanie? Tymi słowy jeszcze bardziej rozgniewany ów protektor, podniesionym głosem obsypał Świętego takimi obelgami, że przytoczeniem ich nie możemy kalać tego papieru.
Po odejściu tego człowieka, pewien pobożny prałat, obecny całej scenie, pytał świętego Biskupa, jakim sposobem mógł on znieść tyle zuchwalstwa bez najmniejszego poruszenia gniewu.
Wszakże sam byłeś świadkiem, odpowiedział święty Biskup, że to nie on sam, ale namiętność przez usta jego mówiła. Prócz tego, człowiek ten należy do liczby najżyczliwszych moich przyjaciół, i zobaczysz wkrótce, jak milczenie moje sprawi, że będzie on jeszcze większym moim przyjacielem.
Potem zaś zwróciwszy się myślą ku Bogu, rzekł: Bóg przejrzał to od wieków i użyczył mi łaski do zniesienia wesoło i ochotnie tej zelżywości. Ten kielich podany mi został ręką najukochańszego mistrza, czyż chciałbyś, abym go nie wypił?
O! kielich ten, mający moc upojenia, jest mi miłym, bo pochodzi z ręki, którą nawykłem czcić od dzieciństwa!
Ale! jakże to być mogło, rzekł mu jeszcze pobożny prałat, żeś pozostawał takim, jakby ta obelga nie robiła na tobie żadnego wrażenia?
Zwróciłem myśl moją w inną stronę, odrzekł Święty, przypominając sobie tyle pięknych przymiotów tej osoby, z którą od dawna miałem przyjazne stosunki; spodziewam się zresztą, że skoro ta burza przeminie, znowu pokaże się słońce, i on znowu pogodnym okiem na mnie patrzyć będzie.
Słowa te były jakby prorocze.
Pan ów spostrzegłszy się i zważywszy tak niegodną złość swoją i uniesienie względem świętego Biskupa, uczuł głęboki żal i ze łzami w oczach, błagał go o przebaczenie. Żal ten był tak żywym, że święty Biskup z największą trudnością mógł go uspokoić i pocieszyć. Odtąd przyjaźń ich stała się serdeczniejszą aniżeli nią była kiedykolwiek dawniej.
Duch Świętego Franciszka Salezego, czyli wierny obraz myśli i uczuć tego Świętego. Tłumaczył z francuskiego ks. Adolf Pleszczyński K. Ś. T., Warszawa 1882, ss. 158-161.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007
Powrót do spisu treści
Ducha św. Fr. Salezego
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: