Św. Franciszek Salezy nawraca heretyków
(Misja w Chablais)
KS. M. HAMON
––––––––
ROZDZIAŁ II.
Pierwsze powodzenia. – Nowe niebezpieczeństwa. –
Nawrócenie adwokata Poncet. – Pielgrzymka do Voirons. –
Dysputa z pastorem Viret. – Nawrócenie barona d'Avully. –
Podróż do Turynu.
Od kwietnia 1595 r. do października 1596 r.
Franciszek Salezy, po osiedleniu się w Thonon, nie zważając na oszczerstwa heretyków, ani na ich mordercze zamiary, o niczym innym nie myślał, jak tylko o pełnieniu z zapałem i miłością swych obowiązków dobrego pasterza. Wygłaszał kazania prawie codziennie, słuchał spowiedzi o każdej porze dnia, odwiedzał ubogich i chorych, wypytując ich o potrzeby duchowe i materialne, pocieszał strapionych słowem pełnym gorącego współczucia, wspierał potrzebujących obfitą jałmużną, oddawał im wszystko, co miał, pozostawiając sobie tylko na najniezbędniejsze potrzeby; gdy już nic nie miał do dania, zwracał się do swej matki, a ta posyłała mu wszystko, czym w danej chwili rozporządzała (1).
Pewnego wieczoru musiał powrócić do fortecy Allinges, by zabrać potrzebne papiery. Gdy zbliżał się do twierdzy w towarzystwie Rollanda i dwóch innych mężczyzn, wypada nagle z zasadzki dwóch drabów heretyckich z obnażonymi mieczami w ręku i pędzą wprost na Franciszka, wykrzykując niecne bluźnierstwa. Towarzysze Świętego rzucają się naprzód z bronią w ręku, chcąc go zasłonić, ale on powstrzymuje ich, mówiąc:
– Schowajcie miecze wasze do pochew i odsuńcie się. Mnie jednemu należy wyjść za przykładem mojego Zbawcy naprzeciw tym, którzy godzą na moje życie.
Mówiąc to, przyśpiesza kroku, idzie wprost na zabójców i słowem słodyczy, oraz majestatem swego oblicza – wytrąca im broń z ręki. Mordercy stoją zawstydzeni ze spuszczonymi oczami i po chwili padają mu do nóg, błagając o przebaczenie i składając winę na pastorów. Przyrzekają zarazem, że odtąd porzucą wszelkie złe zamiary i służyć mu będą ze wszystkich sił (2).
Jak tylko przybyli do zamku Allinges, Jerzy Rolland, jeszcze cały przejęty grozą zajścia z ukochanym swym panem, pobiegł do komendanta opowiedzieć mu, co zaszło. Ten, przerażony, wyszedł błagać apostoła, aby nie odbywał nigdy wycieczek bez eskorty wojskowej; ale, pomimo usilnych nalegań, nie zdołał go do tego nakłonić; gorliwy kapłan odpowiedział:
– Święty Paweł i inni Apostołowie nigdy nie uciekali się do siły zbrojnej; nie chcieli innego oręża, jak miecz słowa Bożego, przeciwko wrogom nierównie groźniejszym. Tą jedyną bronią obalili potęgę czartów i cezarów, zwalczyli marność filozofów i pychę świata, zatknęli sztandar Chrystusa Pana na ruinach zburzonego pogaństwa. Luter i Kalwin, przeciwnie, szerzyli swe herezje ogniem i mieczem, mocą i gwałtem doczesnej potęgi... To dla mnie wystarczający powód, abym inaczej postępował i nie używał innej siły, jak potęgi słowa Bożego, które, bez ludzkiej pomocy, zdolne jest skruszyć cedry i użyźnić pustynię Kadezu. Cierpienie i ufność w Panu starczy mi za legion żołnierzy. A zresztą, gdyby Bóg dał mi tę łaskę, abym krwią własną przypieczętował głoszoną naukę, nic chwalebniejszego spotkać by mnie nie mogło (3).
Komendant nie wiedział, co na to odpowiedzieć i nie nalegał więcej; jednakże, nie chcąc opuścić Franciszka i pozostawić na pastwę wrogów, zarządził, aby pięciu lub sześciu żołnierzy chodziło zawsze za nim w pewnej odległości, kiedy będzie się udawał z rana do Thonon lub innych miejscowości w Chablais; a wieczorem mieli go eskortować podobnie przy powrocie. Rozporządzenie to nie uspokoiło wcale Rollanda i napisał do pana de Boisy, zawiadamiając o wypadku. Czcigodny starzec, przerażony i bardziej niż kiedykolwiek zaniepokojony o życie ukochanego syna, przysłał mu formalny rozkaz natychmiastowego powrotu. Przez tego samego posłańca Franciszek odpowiedział, jak następuje: "Wielce czcigodny Panie i Ojcze, gdyby Rolland był Twoim synem, a nie lokajem, z pewnością nie zmykałby tchórzliwie z tak drobnej utarczki, jak ta, która się odbyła i nie trąbiłby o niej, jak o wielkiej bitwie. Nikt nie może wątpić o złej woli naszych przeciwników, ale krzywdę nam wyrządza ten, kto wątpi o naszym męstwie. Błagam Cię, Ojcze, nie przypisuj mej wytrwałości – nieposłuszeństwu i uważaj mnie zawsze za swego najpokorniejszego syna" (4).
Pan de Boisy nie przestawał nalegać: "Twoja gorliwość, pisze, do niczego dobrego nie doprowadzi; twoja wytrwałość jest bezrozumnym uporem; a przeciągać tak długo próbę, znaczy po prostu – kusić Pana Boga. Zaklinam cię więc, zakończ nareszcie nasze śmiertelne niepokoje i wracaj do rodziny, która cię wyczekuje z upragnieniem; a zwłaszcza matka umiera z bólu i trwogi o twoje życie. Jeżeli moje prośby nie wystarczają, rozkazuję ci, jako ojciec, wracaj natychmiast" (5).
Franciszek dalekim był od przekładania woli ludzkiej choćby najpoważniejszej nad wolę Bożą, którą był w jego oczach rozkaz biskupa. "Jestem gotów wyjechać, oświadczył, gdy tylko on przemówi". Opierając się na tej odpowiedzi, pan de Boisy udał się natychmiast do biskupa Genewy i tonem wzburzonym, bliski gniewu, gorzko użalał się, że pasterz pozostawia jego syna, jak owcę na pastwę wilków; poczym, przechodząc do próśb, zaklinał biskupa, aby poprzestał na tym, co prepozyt już zdziałał i nie żądał od niego więcej. Ks. Klaudiusz de Granier, wzruszony żalem czcigodnego starca, starał się go uspokoić pozornym przychyleniem się do jego pragnień i obiecał uczynić wszystko, na co mu sumienie i urząd pasterski pozwoli. Potem pokazał listy, w których święty apostoł przedstawiał stan misji, a zarazem kiełkującą już nadzieję powodzenia, apelując zaś do honoru pana de Boisy, o którym wiedział, że jest bardzo drażliwy, dał mu do zrozumienia, jakby to było nieszlachetnie rzucać sierp, kiedy czas żniwa nadchodzi, opuszczać winnicę na pastwę ptaków i liszek, kiedy winobranie już bliskie; zwrócił mu także uwagę na to, jakby takie postępowanie zaszkodziło synowi w opinii kraju i że zrobiłby zeń pośmiewisko dla tych, co by nie omieszkali mówić słowami Ewangelii: "Ten człowiek począł budować, a nie potrafił dokończyć gmachu" (6).
Franciszek został więc, pomimo wszelkich zabiegów, upoważniony do prowadzenia dalej swej misji apostolskiej w Chablais i podczas wielkiego postu zorganizował częste nauki dla żołnierzy Allinges. Ten rodzaj misji wydał błogosławione owoce. Żołnierze zmienili się bardzo korzystnie. Okazali prawdziwy żal za grzechy przeszłości i silne postanowienie poprawy na przyszłość. Zrozumieli, że cnota szczera i szlachetna stanowi najistotniejszą chlubę żołnierza chrześcijańskiego. Pewnego dnia jeden z dzielnych wojaków, głęboko wzruszony kazaniem młodego apostoła, powziął tak żywe obrzydzenie swych grzechów, że nie śmiał spodziewać się przebaczenia; z żalu i rozpaczy był ledwie przytomny. W nadmiarze zgryzot wewnętrznych poszedł do męża Bożego i zwierzył mu się ze swego utrapienia. Franciszek, wzruszony do łez, przyjął go jak najczulszy ojciec marnotrawnego syna, pocieszył, wzbudził w nim ufność i z obawy, aby skruszony penitent, pozostawiony sam sobie nie wpadł znowu w otchłań czarnych i rozpaczliwych myśli, zatrzymał go na noc w swoim pokoju, dzielił z nim posiłek, pomógł w rachunku sumienia i wreszcie wyspowiadał go; widząc zaś w jego sercu tak żywe uczucie skruchy i tak szczere łzy żalu, za całą pokutę przed rozgrzeszeniem zadał mu jeden tylko pacierz.
– Ach, ojcze – zawołał żołnierz, czy chcesz, abym poszedł na potępienie? Jak to, tak mała pokuta za tak ciężkie zbrodnie?
– Synu, odparł święty apostoł, ufaj w miłosierdzie Boże, które jest większe od wszystkich twoich nieprawości. Biorę na siebie dopełnienie twojej pokuty.
– To byłoby niesprawiedliwym, ojcze, odparł żołnierz, przecież ja jestem grzesznikiem, a tyś niewinny.
I w kilka tygodni później ów poczciwy żołnierz przyszedł do Franciszka oznajmić mu, że porzuca służbę wojskową i idzie zamknąć się na zawsze w klasztorze Kartuzów, aby w pokucie spędzić resztę życia, którego tak źle dotychczas używał (7).
Powodzenie w pracy wśród załogi w Allinges wynagradzało Franciszkowi bezowocność starań o nawrócenie protestantów w Thonon. Od sześciu miesięcy, tj. od czasu jak przebywał wśród nich, głosząc wiarę świętą słowem i przykładem, zyskał zaledwie trzech lub czterech słuchaczów protestanckich, którzy przychodzili zawsze po kryjomu (8). Należeli do nich szlachetnie urodzony Piotr Fournier, baron d'Avully i adwokat Poncet. Ten ostatni, chociaż przekonany słowami Pisma św. o rzeczywistej obecności Ciała i Krwi Jezusa Chrystusa w świętej Eucharystii, zachował błędne mniemania o wielu innych dogmatach. Ażeby je rozproszyć, Franciszek użyczył mu katechizmu sławnego Jezuity Kanizjusza i "Myśli Ojców Kościoła" przez Busée. Czytanie tych książek i nauki Świętego, dokonały powoli nawrócenia adwokata.
Misjonarz miał nadzieję, że niektórych neofitów doprowadzi do Komunii wielkanocnej (9), ale się zawiódł w oczekiwaniach. Baron d'Avully zachwiał się wprawdzie silnie w swych dotychczasowych przekonaniach w dniu, w którym miał szczęście usłyszeć pierwsze kazanie prepozyta o Najświętszym Sakramencie w kościele św. Franciszka w Annecy. Odtąd wiele czytał i rozważał. Te studia i długie rozmowy, jakie prowadził ze Świętym, bądź w domu, bądź chodząc z nim po odludnej łące, a przy tym sprzeczności w mowie i tchórzostwo pastorów przekonały go wkrótce, że prawda jest po stronie Kościoła katolickiego. Uznawał to, obiecywał nawet nawrócić się; ale różne względy ludzkie ciągle opóźniały to nawrócenie, którego gorąco pragnęła jego pobożna małżonka (10).
Co do Poncet'a – wymówki jego dawnych przyjaciół, obawa utraty dóbr, które posiadał koło Genewy, niepewność traktatu pokojowego – to wszystko stanowiło przeszkody na drodze jego nawrócenia (11).
Zasmucony chwiejnością adwokata, św. apostoł nękany był niekiedy pokusą zniechęcenia: "Jeśli Ekscelencja chce wiedzieć, pisze do biskupa de Granier (12), cośmy dotąd zdziałali i co obecnie robimy, znajdzie to całkowicie w listach św. Pawła. Jestem niegodny porównywać się z tym wielkim apostołem, ale Bóg umie posługiwać się słabością, dla pomnożenia swej chwały. Postępujemy naprzód, ale na kształt chorego, który po opuszczeniu łóżka, zatracił umiejętność chodzenia i w tym kalectwie nie wie, czy jest bardziej zdrów, czy chory. Tak, Pasterzu, ta prowincja jest zupełnie sparaliżowana i zanim nauczy się chodzić, ja zdążę odbyć podróż do niebieskiej ojczyzny. Tylko taka pobożność, jak Twoja, Ekscelencjo, może otrzymać łaskę uzdrowienia; ja jej nie wysłużę, bom grzesznik i nic więcej; zupełnie niegodzien tych darów którymi Bóg mnie obsypuje". W tym mniej więcej czasie otrzymał Franciszek list od O. Possewina, owego światłego i gorliwego zakonnika, który był jego duchownym kierownikiem w Padwie. W liście tym, pełnym ducha Bożego, słynny Jezuita winszuje mu powodzenia, o którym zewsząd słyszy w mieście Chambéry, dokąd niedawno przyjechał i wyraża gorące pragnienie prędkiego zobaczenia się z Franciszkiem.
Do tego listu pełnego dobroci, dołączył O. Possewin, jako wyraz uznania, książkę, napisaną przez siebie o malarstwie i poezji. Jednocześnie O. Cherubin z Maurienne, który również przebywał w Chambéry, przysłał mu upominek, skromny z pozoru, ale o cennej treści: był to obrazek Najświętszej Maryi Panny, adorującej Boże Dzieciątko, uśpione w Jej ramionach. Mąż Boży zwrócił przede wszystkim uwagę na kołysankę dla Bożego Dzieciątka, zawartą w książce, bo pisze do senatora Favre (13): "Obrazek Bożej Dzieciny rozweselił moje oczy, zmęczone widokiem pustki i ruiny naszych świątyń, a kantyczka ukoiła moje uszy, targane przez ohydne bluźnierstwa".
Słodsza jeszcze pociecha miała rozradować serce świętego apostoła. Biskup genewski, powiadomiony o jego owocnych pracach, przysłał mu w dowód najwyższego uznania, kilka upominków pobożnych wraz z listem, w którym nazywał go swym prawdziwym synem, podporą starości, i laską pasterską, zapędzającą zbłąkane owieczki do owczarni; zaklina go, aby wytrwał mężnie w swym chwalebnym przedsięwzięciu i nie zapominał słów Pisma św.: "Wieleć ucisków mają sprawiedliwi, a z nich wszystkich wybawi ich Pan" (14). Na zakończenie biskup błogosławił go z całego serca, przepełnionego najtkliwszą ojcowska miłością.
Po takiej zachęcie, nie wątpił już pobożny misjonarz o ostatecznym powodzeniu przedsięwzięcia. "Młynarz, pisał w swoim czasie, nie traci czasu, gdy młotkiem wykuwa rowki na kamieniu młyńskim; byłoby wielką szkodą, gdyby kto inny trudził się tu po próżnicy, ktoś, co gdzie indziej potrafi pracować z pożytkiem; ja niezdatny jestem do czego lepszego, jak przemawiać do pustych ścian, co też i czynię w tym mieście" (15).
W czasie, gdy to pisał, nosił się z myślą wyjazdu na odpoczynek do rodziny i do księdza biskupa. Ale baron d'Hermance i kawaler de Compois w nadziei pokonania wątpliwości adwokata Poncet, zachęcali prepozyta do cierpliwości przez kilka jeszcze dni, zaręczając, że zwycięstwo bliskie (16).
Istotnie we czwartek, 20-go kwietnia, doczekał się Franciszek szczęścia, że po mozolnym siedmiomiesięcznym noszeniu brzemienia, otrzymał od drogiego neofity publiczne wyznanie wiary w obecności kapelana zamku Allinges i doktora praw, adwokata Ducrest, jako świadków (17).
Ten fakt usposobił umysły dla prawdy, bo Poncet nie tylko zażywał wielkiego miru u protestantów, ale miał przekonania katolickie tak gorące i silne, że sam jeden, jak głosiła fama, potrafiłby wszystkim pastorom nakazać milczenie. Od owego dnia nawet ci, co dotąd źle wróżyli o misji, zaczęli nabierać otuchy, głośno oświadczając, że mąż tak wielkiej zasługi, jak adwokat Poncet, niezawodnie pociągnie za sobą wielu innych, że stałość prepozyta zostanie uwieńczona pomyślnym skutkiem i katolicyzm zatriumfuje nad błędem; bliska jest chwila, mówili, kiedy cała prowincja Chablais, nawrócona, stanie się jakby arsenałem duchownym, skąd czerpać się będzie oręż na podbicie heretyckiego Babilonu – taką bowiem nazwę dawano Genewie. Mieszkańcy tego nieszczęsnego miasta razem z innymi protestantami przygnębieni byli stratą, jaką poniosła ich wiara. Aby zrównoważyć wrażenie, tak szkodliwe dla ich sprawy, zaczęli rozsiewać pogłoski, że adwokat za karę swego odstępstwa okrutnie dręczony jest przez szatana, a prepozyt obraca część nocy na odprawianie nad nim egzorcyzmów (18). Do tych niedorzecznych baśni dodawali zwykłe obelgi przeciw Kościołowi rzymskiemu, ale już im wierzyć nie chciano. Prawdziwie ewangeliczne postępowanie prepozyta, było wymownym zaprzeczeniem tych kłamstw, a im w czarniejszych kolorach przedstawiano księży katolickich, tym większe wrażenie robiła pokora, słodycz, bezinteresowność i gorliwość męża Bożego, który przeciwstawiał oszczerstwom wrogów piękno swych cnót, siłę swej wiedzy i gorące modlitwy, przedłużane późno w noc po żmudnych pracach dziennych.
Te pomyślne wieści dotarły wkrótce do uszu senatora Favre, który z braterskim zainteresowaniem śledził kroki swego świętego przyjaciela; a jak przedtem nakłaniał go, aby mężnie wytrwał na posterunku, tak teraz śpieszył wyrazić mu gorące życzenia w powodzeniu.
"Nie umiem ci powiedzieć, drogi bracie, co tu w sercach góruje: radość, czy uwielbienie i to nie tylko u osób które, przy całym dla ciebie uznaniu, wątpiły o pomyślności twoich usiłowań, lecz i u tych, co spodziewali się powodzenia, ale nie śmieli wierzyć w tak świetne i szybkie rezultaty. Wszyscy są obecnie przekonani, że wiara, dotąd tak pogardzana u tego ludu, zajaśnieje świeżym blaskiem i dostarczy broni na zniszczenie nowego Babilonu" (19).
Wkrótce po tym świetnym zwycięstwie, prepozyt pozostawiwszy w Thonon swego kuzyna Ludwika, opuścił chwilowo Chablais i udał się do zamku Sales, gdzie matka i ojciec przycisnęli go do serca z radością trudną do opisania.
Podobnego przyjęcia doznał od biskupa i kanoników, swych kolegów. Zaledwie kilka dni przebył w rodzinnych stronach, gdy w Corsier-Anières zawakowało probostwo po bracie jego Gallusie (20). Franciszek zgłosił się do konkursu i probostwo otrzymał (11 maja).
W tym samym czasie, senator Favre podarował Franciszkowi książkę pod tytułem: "Sonety duchowne o miłości Bożej i o pokucie". Dziękując przyjacielowi za upominek, powiada, że zaledwie parę kartek mógł przeczytać, tak jest zajęty swoim pasterstwem. Istotnie w uroczystość Zielonych Świątek miał apostoł w Annecy kilka kazań do zgromadzonych tłumów; we wtorek wieczorem wrócił do zamku Sales, skąd znowu pojechał do Annecy z kazaniem na uroczystość Świętej Trójcy.
W następny czwartek, w dzień Bożego Ciała (25 maja), Pan Jezus, otaczający więcej niż macierzyńską opieką tych, którzy zapominają o sobie na Jego służbie, nadzwyczajnymi łaskami nagrodził gorliwość swego Sługi. Gdy dnia tego, przed świtem, udał się nasz Święty do kościoła i pogrążył w medytacji przed Najświętszym Sakramentem, dusza jego została nagle zalana taką obfitością łaski, że nadmiar miłości sprowadził nań omdlenie; upadł na ziemię, wołając: "Powstrzymaj Panie, strumienie Twej łaski, oddal się ode mnie, bo nie mogę wytrzymać potoku Twych pociech". To są własne słowa Świętego, wyjęte z pamiętnika, w którym miał zwyczaj zapisywać szczególne łaski, odebrane od Boga; zaczyna on ten opis słowami: "Nawiedził Pan sługę swego", a wrażenie, jakiego doznawał, było tak silne, że przez cały dzień wyglądał jak serafin, otoczony aureolą; oblicze jego pałało ogniem zwłaszcza podczas kazania, gdy mówił o prawdach zbawienia (21).
Te niebiańskie pociechy przychodziły w porę, bo właśnie wtedy apostoł zdawał się wahać, czy ma wracać do Chablais. W niepewności zasięgnął rady u swego wiernego przyjaciela, senatora Favre, a ten stanowczo naglił go, aby nie odstępował od przedsięwzięcia: "Ty jeden trzymasz moją stronę, odpowiedział mu Franciszek (22). Sądzą powszechnie, że pracujemy poza wolą księcia, a nawet niektórzy twierdzą, że postępujemy wbrew jego woli. Jedno słowo wymówione przez niego byłoby dostatecznym, podczas gdy jego milczenie utwierdza heretyków w ich zuchwalstwie".
Zajęty mocno wojną z Henrykiem IV, książę rzeczywiście ani pomyślał o misjonarzu, którego sam posłał do Chablais i prepozyt musiał się utrzymywać własnym kosztem, to jest z pieniędzy, przysyłanych przez matkę, w sekrecie przed panem de Boisy (23).
Urzędnicy księcia, z wyjątkiem barona d'Hermance i Klaudiusza Marin, okazywali najzupełniejszą obojętność. Mieszkańcy zaś prowincji, w obawie powrotu Berneńczyków i Genewczyków, zaręczali, że nie przyjmą religii katolickiej (24). Nie znajdując oparcia w ludziach, zwrócił się Franciszek z tym większą ufnością do Tej, która przez wszystkie wieki miażdżyła Swą stopą piekielne moce. Za powrotem do Chablais odbył pielgrzymkę na górę Voirons, aby się pomodlić na gruzach pustelni, wzniesionej niegdyś przez jednego z panów de Langin, ku czci Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, a zburzonej przez Berneńczyków (25).
Znalazł się tam rano w sam dzień święta Nawiedzenia (2 lipca) i został otoczony przez tłumy heretyków, obrzucających go gradem zniewag. Przechodząc do czynów, byliby zeń uczynili ofiarę swej wściekłości, gdyby nie był zdołał uratować życia szybką ucieczką. Trudno zrozumieć, jakim sposobem potrafił ujść rąk rozjuszonych heretyków, on sam przypisywał to jedynie cudowi, mówiąc, że nigdy by nie uniknął śmierci, gdyby nie szczególna opieka Najświętszej Panny i dodawał ze zwykłą sobie pokorą, że nie był godzien umrzeć na służbie Syna Bożego i Jego Niepokalanej Matki.
Powróciwszy do Thonon, dowiedział się, że w mieście jeden z katolików niebezpiecznie zachorował; przewidując, że trzeba będzie zanieść mu wiatyk, kazał zrobić małą pozłacaną szkatułkę na srebrnym łańcuszku. Odtąd, ile razy miał nieść Przenajświętszy Sakrament, zawsze zawieszał na szyi to puzderko, owijał się płaszczem i szedł do mieszkania chorego z obliczem poważnym a postawą uroczystą i nikogo po drodze nie pozdrawiał, cały zatopiony w swym Bogu i Zbawcy, którego miał szczęście nieść, przyciskając do piersi. Święty ogień, którym gorzało wtedy jego serce, odbijał się na twarzy (26) i nieraz z trudem powstrzymywał łzy. "O mój Zbawicielu, mówił, kiedyż wreszcie zakrólujesz nad nieprzyjaciółmi Twoimi?" (27). Miłość wkładała mu w usta słowa, które tak często powtarzał później w podobnych okolicznościach: "Ulubiony mój jest moim, spoczywa na mym łonie. Wróbel znajduje schronienie, a synogarlica gniazdko dla swych piskląt. O Królowo Niebieska, najczystsza Synogarlico i cóż skłoniło Syna Twego, że obrał piersi moje na miejsce spoczynku?". Wielką boleść sprawiało mu, że musiał ukrywać przed oczami ludzkimi Sakrament Boskiej miłości. Ażeby choć w części wynagrodzić Panu Jezusowi cześć publiczną, której Mu odmawiano, uprzedził wiernych, że, gdy zobaczą go idącego w skupieniu, otulonego płaszczem, bez pozdrawiania nikogo, będzie to znak, że niesie Boga Majestatu, a wtedy niech wszystko opuszczą i idą za nim z daleka, aby nie wzbudzać podejrzeń w heretykach (28). Tak też czynili i szli za Świętym do domu chorego a tam dopiero, dając upust swoim uczuciom, składali gorące hołdy Jezusowi Chrystusowi, ukrytemu pod osłoną Sakramentu (29). Pewnego dnia, prokurator skarbowy, Klaudiusz Marin, spotkawszy św. apostoła, niosącego wiatyk i nie domyśliwszy się tego, pomimo umówionego znaku, zbliżył się do niego, chcąc pomówić o ważnych sprawach.
– Niosę Króla królów i Pana panów – odpowiedział apostoł przyciszonym głosem i z wyrazem głębokiej pobożności – o interesach mówić będziemy później, a teraz oddal się, proszę, aby nie wyglądało, że mi towarzyszysz (30).
Od czasu pielgrzymki Franciszka do Voirons, Pan Bóg w szczególny sposób błogosławił jego pracy. Protestanci w większej liczbie stawiali się na jego kazania. W dniu św. Aleksego (17 lipca) niektórzy z nich, żywo wzruszeni słowami kaznodziei, objawili chęć nawrócenia się. W liście, pisanym w tym czasie do O. Kanizjusza, Święty powiada, że jeżeli nieliczni kalwini przychodzili go słuchać, było to raczej wynikiem prostej ciekawości. "Jednakże, dodaje, w ciągu tych dziewięciu miesięcy osiem dusz z łaski Bożej ukorzyło się przed Panem" (31).
Żniwo zaczynało dojrzewać, apostoł udał się przeto do biskupa o robotników. 1-go sierpnia, w dzień św. Piotra w Okowach, w który przypada patronalne święto katedry, celebrował razem z kanonikami i miał kazanie, zastosowane do uroczystości. Pisząc nazajutrz do swego przyjaciela Favre, Święty donosi, że stara się o pracowników na misję w Thonon i szuka sposobów ich utrzymania. "Ale, dodaje, nie widzę żadnego końca nieskończonych podstępów wroga rodzaju ludzkiego (32)... Jutro wracam do mojej Sparty, jeżeli nie na to, aby ją upiększyć, to przynajmniej, aby zachować ją dla lepszych robotników" (33). Jednakże zamierzony powrót został widocznie odłożony na kilka tygodni, bo spotykamy świętego apostoła niebawem w zamku Sales (34), gdzie 23-go tegoż miesiąca odbył się w jego obecności ślub siostry jego Gaspardy ze szlachetnie urodzonym Melchiorem de Cornillon.
Powróciwszy do swych neofitów, Franciszek z nową gorliwością zabrał się do prac apostolskich. Oprócz nauk, jakie głosił w niedziele i niekiedy w dnie powszednie w kościele św. Hipolita, oprócz rozmów z nowonawróconymi, nawiedzał troskliwie ubogich i chorych, udzielając im obfitej jałmużny, pomimo swych szczupłych dochodów. Przebiegał także wioski i docierał niekiedy aż do Douvaine, gdzie mieszkał jego krewny, Michał de Foras, chociaż protestant, jednakże przyjaciel jego rodziny (35); to znowu dochodził do wsi Veigy, będącej w posiadaniu katolika (36), zaglądał też do parafii Corsier, której był proboszczem. Chodził tak, nauczając po kilka razy dziennie, narażając się na upał i słotę, bezsenność i znużenie, wzgardę i zniewagi.
Nieraz noc go zaskoczyła, wśród takich wycieczek. Pewnego wieczora zabłąkał się wraz z wiernym Rollandem w gęstym lesie, podczas ciemnej nocy. Przez długi czas błądzili po omacku, nie znajdując drogi. Wreszcie natrafili na jakąś ruinę i poznali, że to są szczątki dawnego kościoła; a że na niektórych częściach rozwalonego budynku sterczały gdzieniegdzie resztki dachu, mogące przed deszczem dać schronienie, przeto postanowili doczekać tu dnia. Święty apostoł usiadł na omszałych kamieniach, jak niegdyś Jeremiasz na gruzach Jerozolimy i ze wzruszeniem zaczął rozpamiętywać niektóre ustępy z Pisma świętego, przedziwnie zastosowane do chwili: "O świątynio, wołał, któremukolwiek ze Świętych Pańskich jesteś poświęcona, wielbię na twoich szczątkach Boga żywego po wszystkie wieki i Syna Jego Jedynego, Jezusa Chrystusa, który cierpiąc dla mnie, dał mi przykład, jak mam cierpieć dla Niego. Odejdź stąd gwałtowny wichrze północy, a przyjdź wietrze południa, powiej w tym ogrodzie, aby w nim zakwitły kwiaty wszelkich cnót (37). O Panie! wkradły się narody do dziedzictwa Twego; sponiewierały Twój święty przybytek (38). Pobłogosław usiłowaniom moim, wylej ducha Twego na serce nieszczęsnego narodu i zapal w nim ogień Twojej miłości. Spraw, przez nieskończone miłosierdzie Twoje, aby podźwignęły się mury Jerozolimy, aby składano Ci na ołtarzach ofiarę sprawiedliwości i Krew Baranka bez zmazy (39)". Przez jakiś czas oddawał się podobnym rozmyślaniom, a wreszcie zasnął i nad ranem dopiero obudził go Jerzy Rolland (40).
Kiedy mąż Boży wracał do domu po dniach tak pracowicie spędzonych, poświęcał jeszcze część nocy na modlitwę i naukę, bo oprócz Kontrowersyj pisał traktat teologiczny i polemiczny pt.: De summa Trinitate et Fide Catholica, który Antoni Favre miał umieścić na początku swego kodeksu Fabriańskiego (41). Pewnego wieczora, gdy siedział zajęty pracą, usłyszał hałas i krzyki ludzi, dobijających się gwałtem do domu. Domyślając się, że to zabójcy wyważają drzwi, schował się do kryjówki, którą gospodyni dla niego przygotowała. Rzeczywiście złoczyńcy wpadli do pokoju, ale Świętego nie znaleźli i rozjuszeni zawodem, rozbiegli się po całym domu, przetrząsali wszystkie zakątki, a w końcu nic innego nie zdołali wymyślić na usprawiedliwienie gwałtu, jak powtórzyć swą zwykłą piosenkę, że to jest oszust, zwodziciel i czarownik, który tylko za pomocą czarnej magii potrafił ukryć się przed poszukiwaniem (42). Jakiś hultaj, przez nich namówiony, zeznał nawet pod przysięgą, że na własne oczy widział, jak Franciszek brał udział w nocnej schadzce czarnoksiężników, zwanej pospolicie "sabatem" i zaklinał się, że niech go powieszą, jeśli nie znajdą na ciele tego diabelskiego przyjaciela znaków, wyciśniętych przez ducha ciemności; lud łatwowierny i ciemny wierzył w te baśnie i odzywały się głosy, że należy spalić publicznie tego wstrętnego czarnoksiężnika. Franciszek dalekim był od przerażenia i tylko uśmiechał się pogardliwie, a czyniąc wielki znak krzyża, mówił: "Oto jedyny znak, który noszę na moim ciele, jedyne czary, jakich używam. Tym wszechmocnym znakiem uśmierzam nawałnice i rozpędzam burze na mnie rozpętane; tym świętym znakiem uzbrojony, nie lękam się niczego i bez żadnej trwogi patrzałbym na całe armie, zwrócone przeciwko mnie" (43).
Głosił więc dalej kazania z zapałem i powodzeniem. W osiemnastą niedzielę po Zielonych Świątkach (17 września) mówił o rzeczywistej obecności Pana Jezusa w Przenajświętszym Sakramencie i obiecał dowieść tej tajemnicy wiary, jasno jak słońce, na zasadzie obietnic Samego Chrystusa Pana i słów Jego, wypowiedzianych przy ustanowieniu Eucharystii, jak również na mocy cudów: "A was, panowie, dodał, zwracając się do kalwinów, zaklinam na wasze zbawienie i na Krew Zbawiciela, przyjdźcie posłuchać dowodów Kościoła katolickiego aby nikt nie miał prawa powiedzieć o was, że potępiacie to, czegoście nie słyszeli" (44).
Kazanie to nabrało wielkiego rozgłosu pomiędzy heretykami i przygotowało nawrócenie bardzo wielu z pośród nich. "Mój bracie, pisał Franciszek nazajutrz do swego przyjaciela Favre (45), obszerniejsze i wdzięczniejsze pole otwiera się przed nami dla misji, bo mało brakowało, aby wczoraj pan d'Avully i syndycy miasta nie przyszli publicznie na moje kazanie, gdyż powiadomieni, że będę mówił o św. Eucharystii, pałali żądzą usłyszenia dowodów katolickich na poparcie tej tajemnicy. Ale ci, co nie śmieli przyjść jawnie z racji prawa, które sami na siebie ukuli, słuchali mnie później w miejscu ukrytym".
Od czasu do czasu otrzymywał misjonarz od swoich przyjaciół serdeczne listy, zachęcające go do wytrwałości, albo poezje, ułożone na temat różnych spornych kwestyj religijnych; udzielał ich mieszczanom z Thonon, zwłaszcza panu de Prez, który je z przyjemnością czytywał. Prezydent Favre dedykował mu nawet swoją książkę pt.: "Wnioski o prawie", gdzie w przedmowie tak się wyraża: "Od czasu, jak obdarzyłeś mnie Twą poufną przyjaźnią, przekonałem się aż nadto, że zasługujesz na miłość tych nawet, którzy nie są złączeni z Tobą żadnym ściślejszym węzłem. Bo i któż mógłby być tak obojętnym, żeby nie podziwiał, nie kochał i nie czcił tych pięknych zalet, które w tak młodym wieku zjednały Ci tyle chwały? ... Nie mówię tu jedynie o Twej nauce i wymowie, owocach wszechstronnie wykształconego umysłu; znajduję w Tobie przymioty daleko wznioślejsze: mądrość, umiarkowanie, jednostajność usposobienia i wszelkie inne cnoty uprzywilejowanej duszy, z których jedna tylko w tak wysokim stopniu rzadko się zdarza w człowieku, a cóż dopiero wszystkie razem; toteż żadne oszczerstwo nie jest zdolne ich przyćmić i ci tylko mogą ich nie kochać w Tobie i nie szanować, którzy są tak nieszczęśliwi, że uważają za cnotę – nienawidzić cnoty. Co do mnie, dodaje, uważać będę że wygrałem wielki los, jeżeli książka moja przejdzie do potomności, jako trwały pomnik naszego przywiązania, jako świadectwo, że nikt Ciebie więcej, niż ja, nie kochał i więcej nie cenił Twojej przyjaźni" (46).
Wielką pociechą i zachętą były te słowa dla serca prepozyta, tym bardziej, że właśnie w tym czasie głęboko odczuwał śmierć barona d'Hermance, serdecznego opiekuna misji.
Ale głównie w rozmowach z Bogiem przy ołtarzu czerpał Franciszek całą swą siłę i męstwo. Co rano chodził ze Mszą św. do kaplicy św. Szczepana w Marin, odległej o pół godziny drogi, czasami jednak udawał się do zamku Allinges, ażeby utrzymać w dobrym usposobieniu dzielnych żołnierzy załogi. Stąd zachodził do kościoła parafialnego, położonego u stóp twierdzy; tam miewał kazania, spowiadał i udzielał Komunii św.; przechowywano bowiem w tej świątyni Najświętszy Sakrament, jakkolwiek Mszy św., dla braku aparatów, nie można było stale odprawiać. Pewnego dnia jakiś poczciwy staruszek przyjął rano Komunię św. i takiej doznał pociechy z połączenia się ze Stwórcą, że ukląkł powtórnie u świętego Stołu zakosztować tych samych rozkoszy. Spostrzegł to Święty:
– Mój przyjacielu – odezwał się – wszak dałem ci już Komunię św., odejdź, bo nie można dwa razy na dzień komunikować.
– Ach, mój Ojcze – odpowiedział starzec – ponieważ Bóg rzeczywiście w Hostii przebywa, daj mi Go proszę, tak mi z Nim dobrze.
Franciszek wielką miał pociechę z tej prostoty, ale odrzekł:
– Odsuń się teraz, mój bracie; przyjdź jutro, a przyrzekam, że ci dam Pana Jezusa.
Uradowany starzec wiernie stawił się na czas oznaczony i miał szczęście przyjąć znowu swojego Boga (47).
Czasem w kościele było bardzo mało ludzi, ale Święty na to nie zważał i spełniał kapłańskie obowiązki z tą samą sumiennością, co przy najliczniejszym zebraniu wiernych. Gdy pewnego dnia (26-go grudnia) przyszło na kazanie tylko siedem osób, powiedział ktoś, że nie warto przemawiać do tak szczupłej garstki.
– Jestem obowiązany uczyć me owieczki – odpowiedział – bez względu na to, czy ich jest mało, czy wiele. Gdyby jedna tylko osoba mogła z mojej nauki skorzystać, wystarczyłoby to, abym wszedł na kazalnicę.
Poszedł więc i miał kazanie, a za temat obrał wzywanie Świętych, oraz oddawanie czci relikwiom i obrazom. Podczas gdy mówił, wyjaśniając gruntownie prawdziwą naukę Kościoła w tej mierze, jeden z obecnych, prokurator z Thonon, który dotąd wiernie trzymał się wiary katolickiej, wybuchnął nagle płaczem. Franciszek wykładał swój przedmiot spokojnie i obiektywnie; zdawało się, że słowa jego nie powinny były nikogo do łez pobudzić. Sądził przeto, że powodem tego wzruszenia było nagłe zasłabnięcie; przestał więc mówić i zapytał prokuratora, czy nie potrzebuje jego pomocy, bo w takim razie przerwie kazanie.
– O nie, mój Ojcze – odpowiedział prokurator – proszę cię, mów dalej, właśnie twoje kazanie jest lekarstwem na moją chorobę.
I po skończonej nauce rzucił się do nóg Świętego, wołając głośno:
– Ach, księże prepozycie, tyś mnie dziś wskrzesił do nowego życia, tyś zbawił moją duszę! Niech będzie błogosławiona godzina, w której usłyszałem twe słowa. Ta godzina rozstrzygnęła o mojej wieczności.
Potem wobec wszystkich wyznał, że w następny czwartek miał zamiar publicznie przejść na wiarę kalwińską, ponieważ jeden z pastorów wmawiał w niego, że cześć oddawana Świętym, jest bałwochwalstwem. Przed godziną, gdy dzwoniono na kazanie, wszedł do kościoła, a gdy nie zastał w nim nikogo, prócz kilku ubogich wieśniaków, powiedział sobie w duchu: "Jeżeli ksiądz prepozyt tylko dla chwały Boga przemawia z ambony, to wypowie kazanie; ale jeżeli robi to dla próżnej chwały, nie zechce mówić do tak małej liczby słuchaczy i tym mnie przekona, że jest szarlatanem i że jego słowom wierzyć nie można". Niezmiernie był przeto zbudowany, widząc Franciszka nauczającego z tą samą gorliwością, jak gdyby przemawiał do najświetniejszego audytorium. Kazanie to otworzyło mu oczy i ze wstrętem odrzucając występne pertraktacje z pastorami, głośno wyznawał szczere przywiązanie do wiary katolickiej i uległość Kościołowi rzymskiemu (48). Święty nieraz przytaczał to zdarzenie na dowód, że nigdy nie należy wstrzymywać się od głoszenia słowa Bożego, choćby liczba słuchaczów była najmniejsza.
Książę sabaudzki dowiedział się niebawem o ruchu religijnym, który zaczynał wzmagać się w Chablais, a pragnąc swoją powagą poprzeć tę zbożną sprawę, polecił baronowi d'Avully, aby w jego imieniu zapytał Franciszka, czym mógłby przyczynić się ze swej strony do rozwoju misji. Święty apostoł odpowiedział listem, który najlepiej świadczy o jego pełnym mądrości sądzie o rzeczach (49).
Przede wszystkim, ze względu na to, że religia nie może szerzyć się i utrzymywać bez pośrednictwa księży, a w całej parafii nie ma ani domów na ich pomieszczenie, ani środków dla ich wyżywienia, prosi przeto księcia, aby przeznaczył na utrzymanie kaznodziejów katolickich pensje, wypłacane przed wojną dwudziestu pastorom protestanckim. "Inaczej, pisał, póki nie będzie dochodów zapewnionych dla księdza, lud nie uwierzy, że Wasza Wysokość interesuje się misją, i dzieło zaczęte zamrze z braku pracowników dla jego podtrzymania i rozszerzenia".
Po drugie, zwraca uwagę na to, że nie wystarcza utrzymywać księży w niektórych tylko miejscowościach, ale trzeba ich skupiać w centrach ludności, dla odprawiania nabożeństw i wygłaszania regularnych kazań i prosi, aby: dźwignięto z ruin i naprawiono we właściwych miejscowościach zburzone kościoły, przywrócono dawne parafie i proboszczów dla obsługi wiernych, przeznaczono fundusze na wydatki potrzebne dla ozdobienia domów Bożych i przywrócenia okazałości kultu Bożego, oraz uświetnienia nabożeństw, jako to zaprowadzenia organów i innych podobnych rzeczy, które ściągałyby lud do kościołów.
Po trzecie, przewidując, że wskutek dawnych uprzedzeń, wielu będzie się jeszcze trzymało z dala od Kościoła katolickiego, prosi księcia, aby wystosował orędzie do mieszkańców Chablais, w którym mocą autorytetu swej książęcej władzy, a zarazem i ojcowskiej miłości, wzywałby ich, ażeby przychodzili słuchać dowodów prawdziwości naszej świętej wiary, od której ojcowie ich zostali oderwani gwałtem, lecz nie odłączyli się od niej z przekonania. Jednocześnie uprasza księcia o wydelegowanie do Thonon senatora, któryby zebrał Radę Generalną mieszczan i obwieścił jej treść orędzia; jednocześnie wskazuje senatora Favre, jako najodpowiedniejszego do przeprowadzenia tej sprawy.
Zapewnia następnie księcia, że pokłada wielkie nadzieje w przykładzie barona d'Avully, ale dodaje, że jeszcze trzy inne środki zdają mu się nadzwyczaj pożądane. Po pierwsze, aby książę utworzył oddział piechoty albo kawalerii z młodzieży, pochodzącej z prowincji Chablais, w celu zatrudnienia tych młodych ludzi, którzy czas tracą na próżniactwie i wdrożenia ich do porządku i posłuszeństwa przez dyscyplinę wojskową. Oddział taki służyłby za obronę kraju od grożących jeszcze ciągle napadów heretyckich, a gdyby młodzież została należycie obznajmiona z religią katolicką, to po powrocie z wojska do domów, mogłaby szerzyć zasady wiary w rodzinach i pomiędzy ludem.
Drugim środkiem zaradczym byłoby wykonywanie dawnych edyktów, które wykluczały heretyków od wyższych urzędów; opróżnione w ten sposób miejsca można by poobsadzać katolikami. Wreszcie apostoł radzi księciu założyć w Thonon kolegium Jezuitów, którego zbawienny wpływ dałby się wkrótce odczuć w całym kraju i kończy list następującymi słowy: "Nic mi już nie pozostaje, jak podziękować Bogu z całego serca, że zsyła Waszej Książęcej Mości tak piękną sposobność oddania Jego Boskiemu Majestatowi ważnych usług, dla których postanowił go księciem i panem narodów. Wszystko to wprawdzie pociąga za sobą wydatki, ale najwyższym stopniem jałmużny chrześcijańskiej jest: przyczyniać się do zbawienia dusz".
Zdziwi może niejednego, że Franciszek Salezy, ten człowiek tak łagodny, chciał usuwać upartych heretyków od urzędów publicznych, ale w tym stosował się tylko do praw ówczesnych, ogólnie przyjętych i stosowanych przez wszystkie chrześcijańskie narody Europy, zarówno katolickie jak i schizmatyckie, które nie uznawały heretyków przy pełnieniu funkcyj publicznych (50).
Tymczasem po mieście Thonon rozeszła się pogłoska, że do fortecy św. Katarzyny (51) miał niezadługo przybyć hrabia de Martinengue. Ta wiadomość doszła Franciszka późnym wieczorem, i w tej chwili, mimo nieodpowiedniej pory, wsiada na koń i przybywa wczesnym rankiem do Genewy, gdzie spodziewał się zastać hrabiego. Tu dowiaduje się, że wyjechał i że senator Favre również tego samego ranka opuścił miasto. Puszcza się więc za nim w pogoń, wypytując o niego po drodze napotkanych podróżnych. Nie mogąc go dogonić, skręca na drogę do Thorens, gdzie 16 stycznia (1596) trafia na obrzęd chrztu w rodzinie swojego kuzyna Kaspra Salezego, zostaje ojcem chrzestnym dziecka i wstępuje do swego kuzyna de Chevron-Villette w Giez, który go zatrzymuje u siebie przez kilka dni (64 list).
Po powrocie do Chablais (7 lub 8 lutego) spostrzegł, że most na rzece Drance, po którym musiał przechodzić, spiesząc ze Mszą św. do kaplicy św. Szczepana, został zerwany przez powódź. Woda uniosła jedną z arkad; wąska, drewniana belka, przerzucona prowizorycznie od jednej arkady do drugiej, tak była pokryta lodem, że nie można jej było przebyć, bez widocznego niebezpieczeństwa życia. Ta trudność nie powstrzymała Świętego. Daremnie mu przedstawiano, że lepiej zaniechać przez jakiś czas Mszy św., aniżeli narażać się na śmierć, ale waga, jaką przywiązywał do świętej Ofiary, przemogła w jego duszy wszelkie inne względy. Począł czołgać się po zamarzłej desce, dopomagając sobie rękami i nogami i takim samym sposobem, po odprawieniu Mszy św. powrócił, z tą niezłomną a pokorną odwagą, jaką tylko może wzbudzić miłość, silniejsza nad śmierć (53). Wkrótce potem odbudowano most, ale żeby na przyszłość zapobiec podobnym trudnościom, nowy gubernator (54) kazał odrestaurować kaplicę OO. Bernardynów w Montjou, położoną nad jeziorem, koło miasta Thonon. W tej nowej świątyni Franciszek odprawiał świętą Ofiarę, której słuchało zaledwie piętnastu czy szesnastu katolików; tam też odmawiał brewiarz, odprawiał medytację i spędzał na modlitwie przed tabernakulum kilka godzin dziennie.
Nieustraszona odwaga misjonarza, jego niezachwiana słodycz, surowość życia i nieustanna praca wzbudzały coraz większy podziw i wywoływały silny prąd ku katolicyzmowi. Kilka osób nawróciło się w mieście, a po wsiach cztery, czy pięć parafij dopraszało się księży (54).
Kazania wielkopostne, które wygłaszał Franciszek, bądź w Thonon, bądź w okolicznych wioskach, przyśpieszyły ten ruch. "Gdyby wystawiono kościół w Thonon i w kilku innych miejscowościach, pisał do księcia 19 marca, niezadługo zobaczylibyśmy większą część kraju nawróconą" (55).
To powodzenie pobudziło gorliwego apostoła do śmielszych kroków. Pewnego razu, w dzień targowy, wyszedł na środek rynku, a stanąwszy na krześle, przemawiał do ludu przez dwie godziny z rzędu, z taką siłą, że tłumy porzuciły targi i słuchały go z natężoną uwagą. Po kazaniu wielu mówiło, rozchodząc się do domów: "Daj nam, Boże, stanąć po dobrej stronie!". Zresztą Franciszek nigdy nie omieszkał po wyjaśnieniu swej tezy, wyzywać pastorów na dysputę.
Pastorem w Thonon był Ludwik Viret, człowiek raczej przebiegły, niż uczony, który miał szczególny talent oszukiwania dusz prostych i łatwowiernych. Zamiast odpowiedzieć na publiczne wyzwanie, uważał za rzecz dużo łatwiejszą, wyrażać się z pogardą o kazaniach misjonarza i wyszydzać go, tak publicznie, jak prywatnie.
– Strzeżcie się, mawiał, tego pustego afiszowania nauki; to jest sofista; cała jego mądrość polega na tym, że umie używać zwrotów retorycznych.
– W takim razie, odpowiadano mu, czemu nie starasz się go zawstydzić, zbijając jego argumenty? Przecież głośno oświadcza, że jego dowody są niezaprzeczone i wyzywa każdego, aby je obalił przez rozumne dowodzenie; chełpi się, że żaden pastor nie śmie z nim prowadzić dyskusji, skąd wysnuwa wniosek, że nie czujecie gruntu pod nogami. Jeżeli nie zdołacie się obronić, przestaniemy wam wierzyć; wasze milczenie dowiedzie, żeście nauczycielami błędu i kłamstwa; cofając się – przegracie sprawę (56).
Pastor Viret, tknięty do żywego tymi słowy, które powtarzano wszędzie i nie wiedząc, jak się wydobyć z matni, zwołał zjazd wszystkich pastorów prowincji Chablais i kraju Vaud, aby wspólnie rozważyć, co czynić w tak krytycznym położeniu. Rezultatem narady było, że trzeba zastraszyć "obrońcę papizmu", wzywając go na publiczną dysputę, gdzie on sam jeden będzie musiał zmierzyć się ze wszystkimi zgromadzonymi pastorami. Lecz wielkie było ich zdziwienie, gdy jeden z pastorów, wysłany by zanieść wyzwanie prepozytowi, przyszedł ich zawiadomić, że misjonarz przyjął propozycję z radością, jakby najpożądańszą nowinę; należało zatem natychmiast oznaczyć miejsce i czas publicznej dysputy. Przyciśnięci do muru, odbyli kilka zebrań, ażeby ustalić szczegółowo przedmiot dyskusji. Chcieli przede wszystkim zacząć od wyznania wiary, tj. od ustalenia zasad swej doktryny, uważanych za potrzebne do zbawienia, wiedzieli bowiem, że tego domagać się będzie przeciwnik i nie było sposobu uchylić się od takiej podstawowej kwestii. Ale kiedy zaczęli formułować akty wiary, żadną miarą nie mogli dojść do porozumienia; w co wierzyli jedni, to odrzucali drudzy; ilu pastorów – tyle było zapatrywań; w końcu musieli zaniechać ustalenia formuły wyznania wiary.
To niepowodzenie w osiągnięciu zgodności zapatrywań, zbiło z tropu pastorów i chętnie byliby się rozjechali, porzucając wszelkie dysputy publiczne, gdyby baron d'Avully, który był główną ostoją protestantyzmu i brał udział w naradach, nie sprzeciwił się stanowczo takiemu rozwiązaniu kwestii i nie nastawał na to, aby dysputa się odbyła. Ten mąż głębokiej wiedzy studiował wiele kwestyj religijnych ze źródeł heretyckich i więcej jeszcze utwierdził się w błędzie przez obcowanie z pastorami Genewy i Berna, którzy weń wpoili wiele uprzedzeń do Kościoła rzymskiego, przedstawiając jego naukę jako stek niedorzeczności. Ale jego usposobienie poczęło ulegać zmianie od czasu, gdy usłyszał po raz pierwszy kazanie Franciszka w Annecy; uprzedzenia topniały coraz więcej w miarę, jak poznawał lepiej męża Bożego i spostrzegał z drugiej strony całą niemoc pastorów w zbijaniu jego argumentów; tym bardziej przeto nastawał, aby dotrzymali słowa. W oznaczonym dniu, całe miasto zbiegło się zaciekawione do najwyższego stopnia na miejsce dysputy. Franciszek przybył punktualnie, ale inaczej było z pastorami. Już dawno wybiła oznaczona godzina, a nikt się nie zjawiał. Wreszcie po długich oczekiwaniach staje sam jeden tylko pastor Viret i zabiera głos. Całe zebranie z zapartym oddechem czeka na dyskusje, gdy pastor oświadcza w imieniu swoim i kolegów, że po głębokim rozważeniu kwestii postanowili zaczekać, bo nie można rozpoczynać tak ważnej sprawy bez zezwolenia księcia Sabaudii. Nastąpiło ogólne rozczarowanie, a prepozyt na tak marne wykręty nie mógł powstrzymać się od śmiechu i oświadczył, że pastorowie widocznie pragną uniknąć dysputy, skoro uciekają się do tak błahych wymówek. Zresztą zezwolenie księcia Sabaudii nie ulega wątpliwości i on, misjonarz, może go jak najprędzej dostarczyć. Nie zwlekając przeto, udał się do nowego gubernatora, barona de Ternier, który mu wręczył odpowiedni akt z właściwymi pieczęciami. Wówczas pastorowie zaczęli wysuwać inne powody zwłoki, których marności nie omieszkał Franciszek wykazać. Wreszcie rozjechali się cichaczem, jak niepyszni, pozostawiając pastorowi Viret polecenie wytłumaczenia ich nieobecności (57).
Nikt złapać się nie dał na podobne wybiegi; wszyscy zrozumieli, że pastorowie nie czują się na siłach stanąć do walki z szermierzem Kościoła rzymskiego. To utwierdziło katolików w wierze, heretykom kazało rumienić się za tchórzostwo swych wodzów, wyrobiło w ludności lepsze wyobrażenie o prawdziwej nauce i przyjaźnie usposobiło umysły do jej przyjęcia. Niektórzy nawet prosili świętego apostoła o osobiste rozmowy w sprawach religijnych, a on przyjmował wszystkich z radością, uważając poufne konferencje za dużo skuteczniejsze dla sprawy nawrócenia aniżeli publiczne dysputy.
– W dysputach publicznych, mówił, obydwie strony zapalają się i jeżeli uda się nawet zawstydzić heretyka, jedynym owocem jego pognębienia są kwasy i zawziętość w sercu, utrudniające nawrócenie; podczas gdy w prywatnych konferencjach miłość własna nie cierpi z powodu porażki, dlatego działanie na duszę staje się o wiele skuteczniejszym.
Istotnie niewielu było takich, których by nie zdołał przekonać w poufnej rozmowie; z dobrocią rozstrzygał ich wątpliwości, wyjaśniał zawiłe kwestie, a zamiast zbijać stawiane zarzuty (58), wykazywał piękność wiary katolickiej. Nie przemawiał jako przeciwnik, któremu idzie raczej o zwycięstwo, aniżeli o prawdę, ale jak serdeczny przyjaciel, dbały jedynie o dobro swych dzieci (59).
Niekiedy napełniał Bóg duszę misjonarza wielką pociechą. W piątek wielkanocny (19-go kwietnia) gdy trwał na modlitwie, dusza jego zapłonęła takim żarem miłości Bożej, że zupełnie od siebie odchodził. W jego sercu obudziło się ogromne pragnienie całkowitej ofiary z siebie na chwałę Bożą, przez nawracanie heretyków i grzeszników. Żądza ta, podobna do gwałtownej namiętności, rozpalającej duszę, wprowadzała go w święty szał miłowania Boga i zdobywania Mu coraz więcej serc (60). Na kartce, znalezionej po jego śmierci, czytamy słowa: "Zdaje mi się, że moja gorliwość przemieniła się w szał dla Umiłowanego". Amor meus, furor meus.
Nie wiem, co we mnie silniejszym być może,
Potęga uczuć, czy szał żarliwości.
Lecz to wiem tylko, Panie mój i Boże,
Że płonę cały, Jezu, w Twej miłości!
Ten wiersz często lubił powtarzać – przebija w nim, jeżeli nie dusza poety, to w każdym razie serce Świętego (61).
W kilka dni potem udał się Franciszek na synod, mający odbyć się w drugą środę po Wielkiejnocy (1 maja), z zamiarem proszenia o pomoc dla misji. 6-go maja pisze do nuncjusza w Annecy: "Nie mogę na razie posłać Waszej Przewielebności listy nawróconych w Chablais, bo ją zostawiłem w Thonon, ale gdyby mi dano dostateczną ilość kaznodziejów, spodziewam się, że mógłbym wkrótce obwieścić radosne nowiny" (62).
Święty miał nadzieję otrzymać kaznodziejów od Jego Wysokości Księcia, którego przyjazd do Chambéry został zapowiedziany; tymczasem pojechał na kilka dni do rodzicielskiego zamku. Wkrótce jednak zatęsknił do swoich ukochanych neofitów. 10-go maja pisze do pana d'Avully: "Nuży mię tak długie czekanie na księcia; jeżeli nie przyjedzie w przyszłym tygodniu, wrócę do Thonon. Wysyłam tam na razie mego kuzyna" (list 71-szy).
Po powrocie do Thonon oddał się Franciszek na nowo swej pracy apostolskiej. Do wycieczek poza miasto i kazań, dodał obecnie katechizacje po kościołach i domach prywatnych, uważając ten sposób nauczania za najpożyteczniejszy i najbardziej odpowiedni do wyrobienia właściwego zrozumienia rzeczy, rozbudzenia zainteresowania i wrażenia w pamięć prawd religijnych. Czasami uciekał się do dialogów lub konferencyj, aby zaostrzyć ciekawość ludu i pociągnąć tłumy przez urok nowości. Gdy w lipcu odwiedzili go dwaj młodsi bracia, kazał jednemu z nich, Bernardowi, nauczyć się części ułożonego przez siebie dialogu o najistotniejszych zasadach wiary i przedniejszych obowiązkach chrześcijanina, a gdy młodzieniec umiał już dobrze rolę, ogłosił Święty po całym mieście, że w kościele św. Hipolita odbędzie się wieczorem dialog publiczny o wierze. Nowość pomysłu przyciągnęła wielu ciekawych, katolików i heretyków. Święty stawiał pytania, a młodzieniec dawał odpowiedzi, jeden i drugi z takim ożywieniem i wdziękiem, że widzowie byli zachwyceni i zbudowani (63).
Żarliwość apostoła skłoniła wreszcie pana d'Avully do publicznego wyznania wiary katolickiej. Żywo dotknięty zachowaniem się pastorów, którzy nie śmieli stanąć do publicznej dysputy, a jeszcze więcej zrażony rozbieżnością ich zapatrywań na pierwsze artykuły wiary, wywnioskował, że doktryna ich jest co najmniej podejrzana. Pochłonięty tą myślą, udał się do męża Bożego, aby zasięgnąć u niego światła w rzeczy tek wielkiej wagi. Święty przyjął go z całym wylaniem apostolskiej miłości i przy pierwszej zaraz rozmowie, mówiąc o poróżnieniu się pastorów w rzeczach wiary, dowiódł, że jest ono koniecznym następstwem zasady reformacji, według której każdy ma prawo dowolnej interpretacji Pisma św.; że jedność wiary, ta znamienna cecha Kościoła Chrystusowego, nie istnieje i istnieć nie może poza obrębem Kościoła rzymskiego. Ten bowiem posiada władzę najwyższą do nieomylnego tłumaczenia Pisma św. i określenia, w co trzeba wierzyć. Po ustaleniu tej zasady wykazał z jednej strony starożytność wiary katolickiej, zawsze tej samej od czasów apostolskich i opartej na niezbitych dowodach, z drugiej zaś pochodzenie herezji, która, aby się utrzymać, była zmuszoną przekształcić Pismo św., oraz dopuścić się różnych fałszów, jak to łatwo stwierdzić w pismach nowatorów. Baron, jako człowiek poważnie myślący, nie chciał nic przedsięwziąć bez dojrzałej rozwagi; zabrał się sam do zgłębiania katolickich i heretyckich autorów. Chciał się przekonać, o ile twierdzenia jego nowego mistrza zgodne są z prawdą. Im głębiej badał, tym jaśniej poznawał, że szczerość i prawda są po stronie katolików. Codziennie zdawał św. apostołowi sprawę ze swych dociekań i napotykanych trudności. Ponieważ często przerywano im te poufne rozmowy, postanowili odbywać je za miastem na dużej łące, otoczonej zwartym lasem stuletnich dębów. Przez dłuższy czas codziennie prowadzili dwu lub trzy godzinne rozmowy w tym zacisznym ustroniu, aż wreszcie pan d'Avully doszedł do przekonania, niedopuszczającego cienia wątpliwości. Zamierzył wówczas przedłożyć genewskim i berneńskim pastorom wykład przedniejszych artykułów wiary katolickiej z prośbą, aby odpowiedź oparli nie na bezpodstawnych twierdzeniach, lecz na stałych i niezbitych dowodach. Zamiar barona musiał wprawdzie opóźnić chwilę jego powrotu do prawdziwej owczarni, jednak Franciszkowi bardzo się podobał. Był pewien, że polemika z pastorami utwierdzi nowego wyznawcę w jego przekonaniach i uczyni niezwyciężonym filarem wiary katolickiej. Pan d'Avully spełnił swój zamiar, napisał do pastorów ale nie otrzymał odpowiedzi (64). To mu wystarczyło i nie czekając dłużej odbył spowiedź generalną przed św. apostołem. Nie chcąc jednak, przez resztę ostrożności czy z obawy żeby nie narazić sobie dawnych przyjaciół, aby ceremonia wyrzeczenia się błędów miała miejsce w Thonon, udał się do Turynu i tam 28-go sierpnia, wobec inkwizytora wiary, głosem donośnym i pewnym dopełnił aktu, którym wyrzekł się błędów Kalwina i uczynił uroczyste wyznanie wiary katolickiej, apostolskiej i rzymskiej (65). Następnie przyjął Komunię św. z rąk nuncjusza, który tego samego dnia zawiadomił o fakcie kardynała de Santa Severina.
Papież Klemens VIII, uradowany, wystosował do nowonawróconego breve gratulacyjne (66): "Drogi Synu, pisał, z radością wielką dowiedzieliśmy się o niezmiernej łasce, jaką ci wyświadczył Ten, który potężny jest i bogaty w Swym miłosierdziu. On to, mocą Swej prawicy wydźwignął cię z mroków błędu i oświecił niebieskim światłem abyś poznał i zakosztował piękna prawdy katolickiej i wszedł do Kościoła rzymskiego, poza którym nie masz zbawienia... Radujemy się z całym Kościołem katolickim, z księciem twoim panem, który cię miłuje i poważa, z twoją szlachetną małżonką, której łzy i modlitwy dotarły przed tron Boży i pozyskały cię Chrystusowi... Idź więc, drogi Synu i opowiadaj wszystkim o cudach, jakie Bóg zdziałał w twej duszy, a ponieważ prześladowałeś Kościół Boży jak Szaweł, czyń teraz wszystko co możesz, aby Go bronić i utrwalać, jak Paweł".
Heretycy, zrozpaczeni tym zwrotem potężnym ku wierze katolickiej, starali się go powstrzymać i podczas gdy szerzono wieści między pospólstwem, że prepozyt za pomocą czarnej magii oczarował barona, pastor la Faye, który po pastorze Bèze odgrywał pierwszą rolę w Genewie, pokusił się wmówić w pana d'Avully, że padł ofiarą oszustwa. Oświadczył, że gotów jest pojechać do Thonon i tam publicznie przekonać jego uwodziciela, dowodami jaśniejszymi nad światło dzienne, że wszystkie racje, przytaczane na korzyść Kościoła rzymskiego, są czcze i bezsilne. Baron wziął go za słowo i pośpieszył zawiadomić Franciszka, że czeka go wizyta pastora i konferencja na temat wiary. Wieść ta szybko rozniosła się po całym kraju i heretycy, dumni z fanfaronady swego pastora, chełpili się, że niezadługo "papizm" zostanie zgnębiony. Jednocześnie katolicy niepokoili się o los walki z człowiekiem tak chytrym i zręcznym. Kilka dni przeszło w oczekiwaniu ważnego wypadku, ale pastor nie pokazywał się. Pan d'Avully pojechał do Genewy, nalegając, aby dotrzymał słowa; odbierał tylko wymijające odpowiedzi. Powracał kilkakrotnie do pastora, zaznaczając z naciskiem, że chodzi już nie o dane słowo, ale o honor jego własny i całej religii, – wszystko było na próżno (67). Wówczas Franciszek, obawiając się by nie powiedziano, że konferencja nie doszła do skutku z jego winy i że to on odwleka ją ze strachu, oświadczył głośno z ambony, że jest gotów do walki, ale jego przeciwnik cofa się, mimo wszelkich nalegań, choć sam pierwszy rzucił rękawicę.
– Nie jestem wprawdzie godzien – mówił z pokorą i zarazem ufnością w Bogu, – stanąć w obronie Kościoła i nie liczę na siebie samego ani na własny rozum, ale na świętość sprawy i ważność mego posłannictwa. Ufam, że Bóg, który mnie posłał władzą mego biskupa, abym opowiadał Jego słowa, udzieli mi potrzebnej mądrości do pognębienia rzeczników fałszu, – On, który przez dwunastu prostaczków skruszył pychę uczonych filozofów (68).
Pełen apostolskich uczuć, zaproponował Franciszek baronowi aby razem z nim udał się do Genewy dla zmuszenia pastora la Faye do odbycia konferencji. Pan d'Avully z wielką radością przyjął propozycję i wyjechali natychmiast w towarzystwie kanonika Ludwika Salezego, radcy miasta Thonon, pana Fournier i innych obywateli, częścią protestantów, częścią katolików, jako świadków dysputy. Po przybyciu do domu pastora, odezwał się Franciszek do niego:
– Dałeś pan od dawna słowo baronowi d'Avully, że przyjedziesz do Thonon, ażeby mu dowieść w mojej obecności, żem go sprowadził na manowce i wpoił w niego fałszywe doktryny. Ponieważ nie dotrzymałeś słowa, przybywam tutaj bronić mojej nauki i dowieść, że to ty właśnie jesteś w błędzie. Zostawiam zupełną swobodę co do wyboru tematu, bo za łaską Bożą czuję się na siłach wykazać w każdym punkcie panu d'Avully, za pomocą niezbitych dowodów, że wszyscy, którzy oddalają się od wiary rzymsko-katolickiej, są w grubym błędzie (69).
Zaskoczony w najprzykrzejszy sposób, pastor musiał wreszcie zmierzyć się z groźnym przeciwnikiem; niemożliwym było dalej tchórzyć bez narażenia się na pośmiewisko ogółu; nadrabiał więc miną i z pozorną pewnością siebie zgodził się na dysputę. Udano się na plac publiczny zwany placem Molarda i tam pastor (70), nadużywając danej mu swobody co do wyboru tematów, zmieniał nieustannie przedmiot dyskusji, skoro tylko czuł, że grunt usuwa mu się pod nogami. Zanim jeden punkt był należycie wyjaśniony, prędko przeskakiwał do drugiego.
– Cierpliwości trochę, mój panie, – nalegał Święty, demaskując chytrość przeciwnika, – odpowiedz naprzód na jedno, a potem przejdziemy do drugiego.
– Korzystam z przysługującego mi prawa – odpowiadał pastor.
Franciszek przyciskał go do muru w coraz nowej kwestii, wykazywał wszystkie jego podstępy, nacierał, nie przepuszczając nic zgoła. Przez całe trzy godziny trwały te zmagania; antagoniści przeskakiwali z przedmiotu na przedmiot, dyskutując kolejno o Kościele, o sakramencie Eucharystii, o ofierze Mszy św., o dobrych uczynkach, o czyśćcu, o czci Świętych i innych artykułach wiary. Wreszcie pastor, doprowadzony do ostateczności wobec niezwyciężonych racyj przeciwnika i widząc, że się nie wymknie, przerwał nagle konferencję gwałtownym wybuchem gniewu, obrzucając Franciszka potokiem obelg. Nazwał go sofistą, czarownikiem, fałszywym prorokiem, uwodzącym lud przy pomocy zdradliwej wymowy, a wreszcie odszedł, nie zważając na przedstawienia pana d'Avully. Ten ostatni zabrał wówczas głos, wyrażając wobec całego zebrania szczery żal, że dał się tak długo uwodzić ministrom fałszu i podkreślając, jak źle stoją ich sprawy, skoro nie znaleźli innego argumentu na odparcie dobrych racyj, prócz złości i zniewagi (71).
To świetne zwycięstwo religii katolickiej, odniesione w samym centrum herezji, miało niezmierną doniosłość. Cała prowincja Chablais zachwiała się w swych dotychczasowych przekonaniach i w świętym apostole zaczęła upatrywać niezwyciężonego szermierza prawdy.
Książę sabaudzki znowu zapragnął, jak się zdaje, obdarzyć dzielnego misjonarza senatorską godnością; tak przynajmniej wnosić można z listu, pisanego do Franciszka przez senatora Favre, pod datą 18 listopada 1596 r. "Twoje cnoty są powodem przychylności, jaką Jaśnie Oświecony książę żywi ku tobie; jawnie to okazuje, przeznaczając cię bez twojej wiedzy, na godność senatora, do której inni z takim upragnieniem wzdychają. I byłbyś ją dawno otrzymał, gdyby twoja skromność nie zwyciężyła woli księcia i pragnień całego naszego dostojnego zgromadzenia" (72).
Około tego czasu mieszkańcy Allinges i Mesinges przyobiecali wyrzec się uroczyście herezji. Wskutek tego książę sabaudzki nadał im pewne przywileje, a biskup genewski przyznał prawo posiadania własnego pasterza. Święty apostoł, mocą władzy udzielonej mu przez biskupa, zamianował na wspólnego proboszcza dla Allinges i Mesinges Piotra Mojonier, kapłana obdarzonego kaznodziejską wymową i doskonałego kierownika dusz, który przedtem obsługiwał kościół w Larringe za rzeką Drance.
Za przykładem nawróconych poszło wkrótce kilku protestantów, zajmujących poważne stanowiska, a między innymi: Gabriel d'Avully, który, podobnie jak ojciec, uczynił wyrzeczenie się błędów kalwińskich w kościele Opatrzności, 4-go października, następnie Ferdynand Desprez, jego kuzyn, Jan Sage, de Draillant, Anzelm Duchesne, de Margencel itd. (73). Wielu innych, po zbadaniu dzieł Ojców Kościoła, okazało skłonność do przyjęcia prawdziwej wiary. Pomiędzy tymi ostatnimi znajdował się pastor protestancki, Piotr Petit, który przez siedem lat pełnił obowiązki w Choulex, a potem złożony z urzędu za winy rzeczywiste, czy urojone, schronił się do Thonon.
Widząc się samotnym, bez pomocy, wobec tak bogatego żniwa, Franciszek czuł, że serce mu pęka.
– Dłużej sam jeden tylko pozostać tu nie mogę, mówił do nuncjusza, inaczej wystawię się na pośmiewisko naszych nieprzyjaciół; wzgardzą moim posłannictwem, jeśli się przekonają, że mnie nikt nie popiera (74).
Toteż otrzymawszy w tym czasie list od księcia, który go wzywał na swój dwór do Turynu, postanowił udać się tam niezwłocznie.
Wyjechał konno w pierwszych dniach października, w towarzystwie swego wiernego Rollanda, kierując się w stronę góry Wielkiego św. Bernarda, a po wielu trudach i przygodach stanąwszy u jej podnóża, śmiało zaczął się na szczyt wdrapywać. Przebył już większą część drogi i zbliżał się do szczytu, gdy nagle wybuchła okropna burza; gwałtowny wicher szalał z wściekłością, roznosząc śnieg na wszystkie strony i zasypując wszelki ślad drogi. Podróżni nie wiedzieli, co począć, ani którędy jechać; lada chwila mogli się stoczyć w przepaść. Chłód przenikliwy przejmował ich na wskroś, a zmęczone konie z trudem brnęły w śniegu. Święty uzbraja się w całą odwagę i na chybił trafił puszcza się naprzód; po długim czasie rozpaczliwej jazdy, Opatrzność staje się ich przewodnikiem i docierają do klasztoru, który św. Bernard z Mentony pobudował na szczycie góry, aby służył za gospodę podróżnym.
Rolland, uszczęśliwiony z ocalenia, puka do wrót i dobrzy zakonnicy przyjmują z otwartymi rękami obu podróżnych, skostniałych od zimna i według słów jednego z historyków, – bardziej podobnych do posągów, niż do żyjących ludzi. Tutaj, otoczeni najtroskliwszą opieką, ogrzani przy dobrym ogniu, nakarmieni i ułożeni w wygodnej pościeli, odzyskali prędko siły, dzięki ziemskim aniołom, których tylko religia jedna potrafi trzymać na lodowych szczytach. Nie dość, że ich wyratowali i przygarnęli, ale jeszcze nalegali jak najusilniej, aby przez pewien czas pozostali w klasztorze, przynajmniej tak długo, dopóki nie uśmierzy się gwałtowność burzy, bo, jak opowiadali, przed kilku dniami znaleziono w górach zmarzniętych ludzi.
Biedny Rolland, ze strachu miał już duszę na ramieniu, ale Franciszka nic nie mogło powstrzymać, gdyż wiedział, że musi jak najśpieszniej dotrzeć do Turynu dla spraw, od których zależy zbawienie wielu osób. Oświadczył, że zdaje się na opiekę Opatrzności i puścił się w dalszą drogę. Opatrzność go nie zawiodła, bo dojechał szczęśliwie do miasta Aosty, u podnóża góry, a stąd ruszył do Turynu (75).
Książę sabaudzki przyjął go z niezwykłą łaskawością i zwoławszy natychmiast posiedzenie rady przybocznej, na której obecnym był nuncjusz, wezwał św. apostoła, aby wobec tego zgromadzenia oświadczył, jakie kroki należy przedsięwziąć dla ostatecznego nawrócenia prowincji Chablais.
Franciszek przypomniał główne punkty swego listu, który niedawno wysłał do księcia, a przechodząc do szczegółów praktycznego zastosowania przedstawił: że 1) na razie trzeba posłać przynajmniej ośmiu kaznodziejów, wolnych od wszelkich innych zajęć i uposażyć każdego w sto dukatów (écus d'or) (76) na utrzymanie, ażeby ciągle istniał w pogotowiu lotny oddział dla spieszenia z pomocą tam, gdzie okaże się potrzeba, 2) ażeby zastąpić 52 kościoły parafialne, które istniały ongiś na przestrzeni od rzeki Drance aż do Genewy i 19 kościołów w prowincji Ternier, nie licząc opactw, klasztorów i kaplic, prosi o 15 lub 16 proboszczów, którzy obsługiwaliby po kilka parafij, aż do chwili, gdy zasoby skarbu publicznego pozwolą na odbudowanie wszystkich zburzonych kościołów. Proboszczów trzeba uposażyć po 160 dukatów (77) (rocznie), oprócz mieszkania w plebanii z odpowiednimi budynkami. Jest to bardzo skromne wynagrodzenie, ze względu na to, że proboszczowie będą musieli utrzymywać wikarych, niezbędnych dla parafij, przyjmować kaznodziejów do pomocy w misji i udzielać jałmużny biednym, koniecznej wobec ich potrzeb i dla dobrego przykładu. 3) Ponieważ miasto Thonon stanowi centrum kraju, należy tutaj otoczyć kult katolicki większą okazałością; trzeba więc wspanialszej świątyni i proboszcza z dochodem 400 dukatów (78), ażeby mógł utrzymać sześciu księży, którzy nadaliby śpiewom i obrzędom uroczysty nastrój, zdolny do przyciągania ludu. 4) Potrzeba założyć kolegium jezuickie, a w razie niemożności natychmiastowego urzeczywistnienia tej myśli, przynajmniej tymczasem – szkołę katolicką. 5) Należy utrzymać konsystorz, założony przez kalwinów, dla publicznego napominania i nakładania umiarkowanych kar za takie występki, które nie podlegają jurysdykcji świeckiej, jak pijaństwo, wybryki, tańce i gry hazardowe, zbytek w ubiorach i ucztach, kłótnie małżeńskie, nieposłuszeństwo dzieci względem rodziców, złe obchodzenie się rodziców z dziećmi, niewierność małżeńską, mowy niemoralne, piosnki nieobyczajne, przekleństwa, bluźnierstwa i inne tym podobne przestępstwa. "Jeżeli taka cenzura, mówił Franciszek Salezy, okazała się pożyteczną do utrzymania w karbach ludności pod panowaniem fałszywej religii, tym więcej potrafi zdziałać dobrego wśród nowo nawróconych. Konsystorz ma zostawać pod przewodnictwem kapłana, naznaczonego przez biskupa, mającego przy sobie radę, złożoną w połowie z duchownych, w połowie ze świeckich, wybieranych z pośród poważnych obywateli miasta i okolicy, odpowiednich wiekiem, nieskalaną opinią i obyczajami bez zarzutu".
Na zakończenie swego referatu dodał św. apostoł: "Łatwo będzie Waszej Wysokości sprostać tym wszystkim zadaniom i nawet więcej uczynić; bo jako Wielki Mistrz Zakonu św. Maurycego i Łazarza, będący w posiadaniu wszystkich dóbr kościelnych, niesprzedanych przez Berneńczyków, i na zasadzie warunku, zastrzeżonego przez Stolicę Świętą, Wasza Książęca Mość ma wszelkie prawo czerpać z dochodów tych dóbr dostateczne sumy na odbudowę zburzonych kościołów, oraz utrzymanie proboszczów i kaznodziejów. Sprawa jest nagląca, zwłoka grozi niebezpieczeństwem... Prowincja Chablais jest kompletnie zrujnowana i tylko od Waszej Wysokości zależy ją podźwignąć. Pracowałem tam przez 27 miesięcy na własny koszt, będąc posłusznym pragnieniu Waszej Wysokości, wyrażonemu wobec biskupa Genewy. Nie wiem, czym siał ziarno Ewangelii na kamienie, czy między ciernie; wszakże pewnym jest, że nie osiągnąłem znacznych nawróceń, prócz barona d'Avully i adwokata Poncet; lecz ufam, że znana pobożność Waszej Książęcej Mości nie pozwoli zaginąć tylu wysiłkom i pracom. Liczymy na Jego poparcie w przekonaniu, że zwycięstwo nad herezją więcej blasku doda Jego panowaniu, niż wszelkie triumfy na polu bitew".
Przemowa apostoła zrobiła najlepsze wrażenie na zgromadzeniu, książę zwłaszcza był z niej nadzwyczaj zadowolony; chciał ją mieć na piśmie i polecił sporządzić z niej dwie kopie, jedną dla swej kancelarii, drugą dla nuncjusza. Rozmówił się w tej sprawie z przedniejszymi kawalerami zakonu św. Maurycego i Łazarza; a ci wydelegowali jednego z pomiędzy siebie, aby porozumiał się z Franciszkiem i pojechał do Sabaudii, dla zbadania na miejscu, jak rzeczy stoją. Przy tym książę zapewnił Świętego, że udzieli jego dziełu wszelkiego poparcia; tymczasem upoważnił go do obsadzenia sześciu probostw, na utrzymanie których łożyć będzie zakon kawalerów świętego Maurycego. Równocześnie zaprosił nuncjusza papieskiego, aby zechciał czuwać nad wykonaniem tego rozporządzenia.
Książę zatrzymał jeszcze długo u siebie Franciszka Salezego, rozmawiał z nim o wielu ważnych sprawach, tyczących Sabaudii i tego, co można by było dla niej uczynić, a zwłaszcza dla miasta Genewy. Święty, korzystając z zaufania Jego Wysokości, dał mu przede wszystkim do zrozumienia, że najskuteczniejszym środkiem zniszczenia herezji byłoby wypędzić ją z Genewy, uśmierzając hardość tego buntowniczego miasta.
– Szatan – mówił – obrał tu sobie siedlisko i stąd rozlewa truciznę na cały świat. Tu jest stolica kalwinizmu i wszelkiego błędu, która wszechwładnie panuje nad tak zwanymi, reformowanymi kościołami we Francji, nadając im prawa i narzucając swoje decyzje pod względem doktryny i karności kościelnej. Jest to święty gród dla heretyków, którzy przybywają zwiedzać go pobożnie, tak jak katolicy zwiedzają Rzym; tu jest ognisko wszelkich zamachów na Stolicę Świętą i książąt katolickich, schronisko dla apostatów. Genewa – to matka żywicielka herezji, dostarczająca pastorów dla całej Francji i Anglii; za pomocą swych wspaniałych drukarń zalewa świat złymi książkami, kosztem skarbu publicznego; wreszcie przez szkoły, predykacje i konferencje znieprawia ludzi wszelkich narodów, korzystając ze swego świetnego położenia geograficznego, u wrót Francji, Italii i Niemiec (79).
Przechodząc do innych środków zwalczania herezji, zachęcał misjonarz księcia, aby sprowadził za zezwoleniem Papieża Jezuitów i Kapucynów na stałe do kraju i zapewnił im materialne warunki życia, ażeby ufundował w Annecy drukarnię dla wydawania książek katolickich przeciw herezji i wyjednał u Papieża na jej utrzymanie dochody jednego z opactw, wreszcie, aby otworzył w Thonon albo Annecy dom pracy dla tych, którzy zajmują się sztuką i przemysłem, oraz seminarium dla uczniów, studiujących gramatykę, retorykę i poetykę.
– Łatwo będzie to wszystko przeprowadzić – mówił – przy dochodach z tylu bogatych opactw, których Papież z pewnością chętnie pozwoli użyć na tak wzniosły cel. Powyższe zarządzenia umożliwią protestantom powrót na łono Kościoła katolickiego, gdyż pomiędzy nimi wielu jest takich, nawet wśród Genewczyków, którzy chcieliby wyrzec się herezji, ale powstrzymuje ich od tego obawa niedostatku i nędzy. Te środki pozostawiają jeszcze wiele do życzenia – mówił – i przyniosą dodatni skutek dopiero z biegiem czasu; ale żyjemy w wieku żelaznym, który nie pozwala na więcej.
– Masz słuszność, księże prepozycie, odpowiedział z westchnieniem książę, nie było chyba smutniejszych czasów nad te, w których żyjemy.
– Skoro Wasza Wysokość pozwala mi jeszcze mówić, ciągnął dalej Franciszek, skorzystam z tego i będę się wstawiał za kapitułą katedralną w Genewie. Wasza Książęca Mość wydał już w Sabaudii nakaz restytucji wszystkich dóbr, zagrabionych kościołom, a zwłaszcza kapitule genewskiej, najdawniejszej i najczcigodniejszej ze wszystkich w kraju. Teraz, gdy wiara katolicka przeniknęła do Chablais, ośmielam się pokornie prosić o rozszerzenie owego nakazu i na wspomnianą prowincję, aby uboga genewska kapituła mogła wejść w posiadanie swoich własnych dóbr, a zwłaszcza beneficjów probostwa w Armoy. Wasza Wysokość zapewne nie wie, w jakiej nędzy i cierpieniu pozostają jej członkowie. Pozbawieni wszelkich środków utrzymania, wypędzeni jak złoczyńcy z rodzinnego miasta, zmuszeni są odprawiać nabożeństwa w wyżebranym kościele, a jednak pełnią swe obowiązki tak sumiennie, że, pomimo skrajnego ubóstwa, nie ma w całej Europie kościoła, gdzie by służba Boża odbywała się z większą okazałością. Najwyżsi pasterze, biorąc pod uwagę nędzę kanoników genewskich, przeznaczyli im połowę pierwszorocznych zbiorów każdego opróżnionego w diecezji beneficjum, oraz zwolnili ich od płacenia dziesięcin, bez względu na potrzeby kraju. Tymczasem urzędnicy Waszej Wysokości w latach 1589, 1590 i 1591 odebrali im całe posiadane zboże, które Izba obrachunkowa oszacowała na przeszło dwa tysiące sześćset florenów (80). Wskutek tego zmuszeni byli żebrać na utrzymanie u krewnych i przyjaciół. Błagam więc Waszą Wysokość o potwierdzenie wspomnianych rozporządzeń Stolicy Świętej; gdyby zaś Wasza Książęca Mość zechciał w zamian za owe dwa tysiące sześćset florenów sprawić aparaty kościelne dla naszego kościoła, wstąpiłby chlubnie w ślady swych pobożnych przodków, zwłaszcza świątobliwego księcia Amadeusza, który zrzekłszy się papiestwa, dla spokoju chrześcijańskiego świata, poprzestał na stolicy genewskiej i umarł ozdobiony mitrą tego kościoła.
Książę sabaudzki, uwzględniając te słuszne żądania (81), nakazał, aby do głównej świątyni miasta Thonon wprowadzono uroczyste nabożeństwa, zarządził restytucję dóbr kościelnych na rzecz proboszczów, a beneficjum parafii Armoy na rzecz kapituły genewskiej; jednocześnie potwierdził zwolnienie tejże kapituły od dziesięcin, stosownie do woli najwyższego Pasterza; polecił też sporządzić szczegółowy wykaz dochodów ze wszystkich dóbr duchownych w Chablais, aby zorientować się, w jaki sposób należy nimi rozporządzać. Wręczył wreszcie świętemu apostołowi trzy listy: jeden do najwyższego sędziego (82) prowincji Chablais, drugi do gubernatora – komendanta twierdzy Allinges, polecając mu otoczyć misję opieką i całym swym wpływem czuwać nad tym, aby każdy miał zupełną swobodę uczęszczania na katolickie kazania. Trzeci list wystosowany był do obywateli miasta Thonon i wzywał ich do korzystania z nauk, głoszonych dla ich zbawienia. W liście tym, uważając poczynione obietnice za fakt dokonany, pisał książę: "Uradowaliśmy się wiadomością, że słuchacie kaznodziejów, którzy głoszą słowo Boże i wyjaśniają prawdy wiary katolickiej. Zaklinam was, abyście nie opuszczali sposobności, otwierającej wam drogę zbawienia, a którą sami postaraliśmy się wam dostarczyć, oraz abyście rozważali ze szczerym umiłowaniem prawdy, racje, które wam przez kaznodziejów będą przedstawiane i z ufnością zwracali się do nich o rozwiązanie napotykanych trudności; bo niczego tak nie pragniemy, jak waszego powrotu do religii katolickiej" (83).
Zaopatrzony w listy księcia, udał się Franciszek z powrotem do swej ukochanej trzody. Obrał drogę przez górę Małego świętego Bernarda w nadziei, że mniej będzie zasypana śniegiem. Ominął Annecy z obawy kwarantanny, ustanowionej tam z powodu panującej zarazy i udał się do zamku Sales, gdzie miał zaczekać na dyplomy książęce. Ale niestety, dyplomy nie nadchodziły, a kawalerowie zakonu świętego Maurycego i Łazarza wzbraniali się odstąpienia swych dochodów na rzecz misji. Toteż w dniu 14 listopada pisał prepozyt do nuncjusza (84): "Na miłość Boską zaklinam Waszą Przewielebność, aby zanim skończy się Adwent, Pan Jezus mógł powrócić do tych okolic! Muszę jechać do Thonon, chociaż jestem pewien, że stanę się pośmiewiskiem wrogów, jeżeli nie otrzymam na piśmie rozkazów Jego Wysokości" (85).
–––––––––––
Przypisy:
(1) Karol August, s. 116.
(2) Z zeznań Franciszka Favre. – Karol August, s. 104.
(3) Ibid., s. 104.
(4) E. N., t. XI, s. 117.
(5) Karol August, s. 107.
(6) Łk. XIV, 30.
(7) Année de la Visitation z 3 kwietnia.
(8) E. N., t. XI, list 48.
(9) Wielkanoc w 1595 r. wypadała 26 marca.
(10) D'Avully poślubił Joannę Andrzeję de Saint-Jeoire, siostrę gubernatora Allinges. Po śmierci tegoż (21 listopada 1595 roku) odziedziczył zamek w Chapelle-Marin i baronię Hermance. Z tego powodu nazywał się odtąd baronem d'Avully, podobnie, jak margrabiowie de Coudrée używali tytułu margrabiów d'Allinges, jakkolwiek Allinges było tylko prostym hrabstwem.
(11) E. N., t. XI, s. 134.
(12) Ibid., s. 118.
(13) E. N., t. XI, str. 122, list 49, po łacinie.
(14) Ps. XXXIII, w. 20.
(15) E. N., t. XI, s. 121.
(16) Ibid., s. 128.
(17) E. N., t. XI, s. 128.
(18) Karol August, s. 123.
(19) E. N., t. XI, s. 401, list z 19 kwietnia.
(20) Gallus otrzymał to probostwo w r. 1591, jakkolwiek był tylko klerykiem; ponieważ nie chciał przyjąć święceń kapłańskich, zrzekł się swego beneficjum, jak również godności kanonika katedralnego i ożenił się. Parafia Corsier była jeszcze protestancką, tytuł proboszcza mógł upoważnić Franciszka do pobierania z niej dochodów, których nie sprzedali Berneńczycy. Wiemy jednak, że w trzy lata później nic z niej nie miał.
(21) Jan od św. Franciszka, s. 101. – Z zeznań pp. Bouvard i de Charmoisy itd. – O. de la Rivière, s. 155.
(22) E. N., t. XI, s. 139, po łacinie.
(23) "Kiedy głosiłem wiarę katolicką w Chablais, mówił później do pewnej przełożonej Nawiedzenia, miałem nieraz ochotę nauczyć się jakiego rzemiosła, aby za przykładem świętego Pawła, własnoręcznie zarabiać na życie. Niestety, taki ze mnie niezdara, że zaledwie potrafię łatać sobie suknie. Muszę jednak przyznać, że za łaską Bożą dla nikogo w Chablais nie byłem ciężarem, a jeżeli nie miałem z czego żyć, moja dobra matka przysyłała mi po kryjomu bieliznę i pieniądze". (Zezn. M. de Chaugy).
(24) E. N., t. XI, s. 145.
(25) W Oeuvres Hist. księdza Gonthier, t. II, s. 41, można wyczytać opis tej sławnej pielgrzymki.
(26) Z zezn. Klaudiusza Marin.
(27) Ps. 109.
(28) Z zezn. św. de Chantal.
(29) Z zezn. p. Dumont.
(30) Karol August, s. 115.
(31) E. N., t. XI, s. 145, list z 21-go lipca, po łacinie.
(32) Istotnie heretycy prowadzili dalej zaciętą walkę i wszelkimi sposobami starali się utrzymać prostsze umysły przy kalwinizmie. W sierpniu 1595 sławny du Perron, późniejszy kardynał, pozyskał dla Kościoła Jana de Sponde, Francuza, szlacheckiego rodu. Wieść o tym nawróceniu doszła do Chablais i wywołała tam wrażenie przychylne dla katolicyzmu. Chcąc je zatrzeć, protestanci szerzyli tysiące niedorzecznych pogłosek. I tak, bezczelnie twierdzili, ze sam Bóg bierze reformację w obronę, dotykając p. de Sponde ciężką chorobą pomieszania zmysłów, dochodzącą do furii tak, że katolicy muszą go trzymać w ukryciu, mocno skrępowanego. Głoszono nawet, że de Sponde, zanim wpadł w obłąkanie, miał powrócić do kalwinizmu za namową pewnego sławnego pastora, który dla swego krasomówstwa zasłużył na miano Demostenesa. Sama Opatrzność nastręczyła świętemu apostołowi okazję do odparcia tych niedorzeczności. Ksiądz Girard, proboszcz kościoła w Bourg-en-Bresse, przysłał mu książkę, wydaną przez nowonawróconego, w której tenże zbija traktat Bèze'a o cechach prawdziwego Kościoła. Franciszek, uszczęśliwiony przesyłką, spieszy pokazać katolikom otrzymane dziełko, jako najlepsze świadectwo przeciw rozsiewanym potwarzom: "Patrzcie, mówi, jak nie można wierzyć słowom heretyków; jeżeli tak bezwstydnie kłamią w rzeczy, którą łatwo sprawdzić można, do jakich bezczelności są zdolni w czym innym?".
(33) E. N., t. XI, s. 153, po łacinie.
(34) Ibid., s. 156.
(35) Michał de Foras mieszkał w warownym dworze w Bourg-Neuf de Ballaison, obecnie Bourg, wioska, należąca do gminy Douvaine. Bliższe o nim szczegóły znaleźć można u Gonthier, Oeuvres Hist., t. I, s. 169.
(36) Piotr de Grailly, pan na Veigy i Villelagrand, pojął niedawno przedtem w małżeństwo pannę Suchet, której rękę ofiarowywano przedtem świętemu Franciszkowi Salezemu.
(37) Pieśń nad pieśn. IV, 16.
(38) Ps. 78, 1.
(39) Ps. 50, 20. 21.
(40) Karol August, s. 98.
(41) E. N., t. XI, s. 164.
(42) Karol August, s. 103.
(43) Ibid., s. 102.
(44) E. N., t. VIII, s. 268.
(45) Ibid., t. XI, s. 158, po łacinie.
(46) E. N., t. XI, s. 409, (25. X i 22. XI).
(47) De Cambis, s. 155.
(48) Z zezn. św. de Chantal art. 11. – Duch św. Franciszka Salezego, cz. II, r. XXXVIII.
(49) E. N., t. XI, s. 168, list 63, (29. XII. 1595).
(50) W taki sam sposób postępowały i protestanckie narody; w Anglii, na przykład, każdego kapłana, którego zastano przy ołtarzu, czekała kara śmierci.
(51) Warownia, zbudowana świeżo przez księcia na wzgórzu, dzielącym gminy: de Viry i Saint-Julien.
(52) Karol August, s. 117.
(53) Piotr Hieronim de Lambert, baron z Ternier, zmarł w 1611 r.
(54) E. N., t. XI, s. 183, list z 19. II, po łacinie.
(55) Ibid., s. 189.
(56) Karol August, s. 119 i 120.
(57) Karol August, s. 121. – De Cambis, I, s. 195.
(58) De Cambis, I, s. 172.
(59) Duch św. Franciszka Salezego, cz. III, r. XVI i XVII.
(60) Année de la Visitation z 19-go kwietnia.
(61) Oryginał, własnoręcznie przez Franciszka napisany, z wielkim nabożeństwem przechowywał u siebie margrabia de Lullin; później złożył go w darze infantce hiszpańskiej, regentce Holandii, a ta przyjęła go z wielką czcią i zaliczyła do najcenniejszych swoich relikwij.
(62) List 70, t. XI, s. 195. W liczbie nowonawróconych znajdowała się córka pana d'Avully, która została żoną p. de la Fléchère.
(63) De Cambis, t. I, s. 171 i 172 (16. VII).
(64) Karol August, s. 126 i 127.
(65) Ibid., s. 127.
(66) To breve zostało wydanym 20-go września.
(67) Karol August, s. 128.
(68) Z zezn. Franciszka Favre.
(69) Karol August, s. 129.
(70) Zezn. Franciszka de la Pesse, który świadczy, że słyszał ten szczegół od Jerzego Rollanda; zezn. Matki de Chaugy, Siostry Jakóbiny Coste, obecnej przy dyspucie i innych świadków.
(71) Karol August, s. 129.
(72) Soc. Sav. d'Histoire, t. XLII, s. 188.
(73) Gonthier, Oeuvres Historiques, t. I, s. 228.
(74) List 72, t. XI, s. 203 (wrzesień 1596).
(75) Karol August, s. 139.
(76) Tych 100 złotych wynosiło 368 franków na obecną monetę, bo jeden złoty równał się trzem frankom sześćdziesięciu ośmiu centymom.
(77) Czyli pięćset osiemdziesiąt osiem franków osiemdziesiąt centymów.
(78) To wynosiło 1472 franków na dzisiejszą monetę.
(79) Opuscules.
(80) To wynosiło 1196 franków na dzisiejszą monetę.
(81) Karol August, s. 141-147.
(82) Judex major, czyli przewodniczący w trybunale.
(83) Karol August, s. 148.
(84) List 73, t. XI, s. 205.
(85) Prawdopodobnie przyjechał do Thonon 23, a kazanie miał 24 (list 74).
( PDF )
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki ks. M. Hamona pt.
Św. Franciszek Salezy nawraca heretyków
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: