Różaniec św. przywraca wiarę
O. A. G.
O. Huguet w swoim dziele "o miłosierdziu Maryi" opowiada następujące zdarzenie:
W Paryżu, w ubiegłym co dopiero stuleciu, żył pewien redaktor pisemka humorystycznego. Byłoby to jeszcze nie zupełnie źle, gdyby na swoje nieszczęście ten utalentowany zresztą pisarz, nie brał za cel swoich żartów tego, co dla każdego chrześcijanina jest drogiem i poważania godnym, nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny. Wyśmiewał wszystko i nie było niedzieli, żeby pisemko jego nie zawierało jakiego niesmacznego dowcipu. Zwyczajnie szydzono z łask udzielonych za przyczyną Bogarodzicy, nazywając je w sposób szyderczy "nowe cuda w postępowym stuleciu". Jeden z czytelników, zaciekawiony opowiadaniem piśmidła, udał się do kościoła Najświętszej Panny Zwycięskiej, gdzie istnieje cudami sławna statua Najświętszej Maryi Panny. I doznał cudu. Już sam widok pobożnych, dalej gorliwe kazanie, w końcu wspólna modlitwa różańcowa zdziałały to, że ów obojętny dotychczas katolik, postanowił gorliwiej służyć Bogu.
Po kilku tygodniach, kiedy już zupełnie zmienił swoje życie, udaje się on do redakcji wolnomyślnego czasopisma i prosi o rozmowę z redaktorem. Wprowadzono go do kancelarii.
– Czym mogę służyć – zapytuje redaktor.
– Przychodzę z podziękowaniem, albowiem czytanie pańskiego pisma sprawiło, iż rzeczywiście doznałem wielkiego cudu.
– Tak? – wykrzyknął zdziwiony dziennikarz.
– Tak jest, mój panie, odpowiedział przybyły. – Czytając pański artykuł, o cudach w XIX wieku, poszedłem do kościoła Najświętszej Panny Zwycięskiej, i cud się stał, bo zostałem odtąd gorliwym katolikiem i poczułem jakie szczęście i pokój duszy przynosi nam wiara święta.
– No to życzę panu wytrwania, – rzecze ironicznie uśmiechając się redaktor. – Co do mnie, wątpię, czyby się mógł jaki cud stać. Zresztą żegnam Pana.
– Do widzenia, ale zaręczam panu spróbuj a wtedy zobaczysz, że jest szczęście, którego nie znasz a z którego tak lekkomyślnie się wyśmiewasz.
– Czekaj pan – zawołał przy pożegnaniu niedowiarek – żeby panu udowodnić, że drwię sobie z jego cudów, pójdziemy razem w przyszłą niedzielę do cudownego kościoła. Zgoda?
– Zgoda, zakończył przybyły i opuścił kancelarię redaktora.
Minął tydzień! Znajomi nasi, jak sobie przyrzekli, udali się razem do kościoła. Po drodze drwił sobie jeszcze dziennikarz z cudów Maryi i w sercu postanowił być twardym i nie dać się porwać żadnemu uczuciu, według jego mniemania, niegodnemu człowieka postępowego XIX wieku.
Ale zawiódł się bardzo. Tak jak niegdyś Paweł św. w drodze do Damaszku z prześladującego stał się sługą aż do śmierci Zbawiciela swego, tak i nasz dziennikarz miał ulec potędze Maryi.
Wszedł do kościoła.
Podczas całego nabożeństwa stał dziennikarz zawsze ze swoim szyderczym uśmiechem, miał nawet tyle bezczelności, że modlącemu się towarzyszowi szepnął do ucha: No a kiedy cud będzie?
Tymczasem rozpoczęło się kazanie. Dziennikarza, który nie wiedział dotychczas co robić w kościele, bo modlić się nie chciał, zajęło trochę. Kaznodzieja mówił właśnie o niedowiarstwie.
Ze słowami gorliwego sługi Bożego wpływało w serce niedowiarka dziwna łaska i światło. Znikł uśmiech drwiący, oczy utkwił w posąg Najświętszej Dziewicy. Cóż się ze mną dzieje, pomyślał, gotówem się nawrócić. Ale już nie odważył się zaśmiać.
Nabożeństwo się skończyło. Wszyscy opuścili kościół, tylko przed ołtarzem Bogarodzicy klęczy redaktor obok towarzysza. Twarz zakrył dłońmi, on wolnomyśliciel wstydził się łez swoich. Przed duszą jego stanęła matka, stanęły czasy dziecinne. Wtenczas był innym. Jak mu daleko dziś do tego szczęścia. I cóż mu przyniosła sława, poklask niedowiarków takich, jak i on sam? Gdzie pokój serca, gdzie zadowolenie z życia? Gdzie ta dziecinna ufność w Bogu, gdzie ideały jego młodości?
Kiedy zakrystian już miał zamykać kościół, musiał upomnieć modlących się, że już bardzo późno.
Dziennikarz blady, chwiejnym krokiem opuścił świątynię.
Na ulicy nic nie mówiąc, bo łzy mu nie dawały, rzucił się w objęcia towarzysza, a ten rzekł mu tylko na pożegnanie:
– Widzisz pan, że są cuda.
* * *
Następnej niedzieli pismo nie wyszło. Dzienniki przyniosły tylko tę krótką wiadomość, że upadło, bo redaktor wstąpił do Kartuzów.
I dziś były redaktor w klasztorze w R. znowu jak za lat dziecinnych z różańcem w ręku modli się do Tej, co w chwili łaski rzekła do niego: Czemu mię prześladujesz.
Ale pióra nie złamał, tylko szerzy nim chwałę Zwycięskiej Dziewicy.
–––––––––––
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 208-211.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMX, Kraków 2010
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: