Różaniec św. przywraca wiarę
Bogaty właściciel dóbr Artur N. stracił już w młodości swej wiarę.
Uczęszczał on do szkół bezwyznaniowych. Przewrotne zasady złych ludzi, ich kłamliwe przedstawienia nauki o religii i obyczajach, połączone z naśmiewaniem się z nabożeństw Kościoła św., usposobiły Artura wrogo dla religii i zepsuły jego serce. Należał on jednak, że tak powiem, do niedowiarków szlachetniejszego rodzaju; był miłym w obejściu i ukrywał jad swego niedowiarstwa pod płaszczem grzecznego zachowywania się w towarzystwie.
W czasie, o którym mowa, był Artur dojrzałym, poważnym mężczyzną, włosy miał długie, białe a broda siwa spływała mu aż na piersi.
Wcześnie już zaciągnął się on w szeregi wolnomularzy, próby odbył u "braci" chwalebnie, a nawet osiągnął wysoką godność "rycerza Kadosza".
Był on najbogatszym w okolicy, grał rolę "przyjaciela ludzkości", wspierał ubogich, toteż pozyskał sobie miłość i poważanie u wielu. Miał córkę młodą i piękną, imieniem Irma, u której pobożność szła w parze z pięknością. Była przeciwieństwem ojca. O ile tamten tchnął niewiarą, o tyle goręcej i stalej wierzyła Irma. Bardzo ją bolało zachowanie się ojca wobec religii, toteż gorąco modliła się, płakała w ukryciu nad jego dolą. Często można ją było widzieć u stóp ołtarza "Pocieszycielki utrapionych", przed którym zasyłała gorące modły do "Ucieczki grzesznych", prosząc o nawrócenie ojca.
Przybył w tym czasie do wsi, w której mieszkał Artur ze swą córką, gorliwy misjonarz, aby odprawić dla ludu ćwiczenia duchowne, czyli misje. Oświecona łaską Bożą i pobudzona głosem wewnętrznym podwoiła teraz Irma swe modły, aby uprosić przy tej sposobności łaskę nawrócenia dla tego, którego gorąco miłowała.
Udała się do misjonarza, cała zapłakana, i prosiła go, by jej podał jakie skuteczne lekarstwo.
"Musimy się modlić", odrzekł misjonarz, "i to modlić się nieustannie. Nie trać nadziei, Bóg i łaska Jego silniejszymi są od piekła. Opowiedz mi coś o zwyczajach i sposobie życia twego ojca".
"Wszystko, co w tym względzie wiem", odpowiedziała Irma, "ogranicza się na tym: wstaje o godzinie 9, o 10 je śniadanie, poczym udaje się do ogrodu, położonego na pięknym wzgórzu o kilometr od wsi. Tam przepędza cały dzień, przechadza się po ogrodzie lub zamyka się w swym pomieszkaniu".
"Dobrze, ostatecznie wystarczy mi i to. Proszę cię odmawiaj przez trzy następne dnie o kwadrans na 11 różaniec na intencję nawrócenia ojca".
Następnego dnia misjonarz ukończywszy nabożeństwo w kościele, udał się do wspomnianego ogrodu. Ze szczytu wzgórza oglądał cały ogród, podziwiał piękne ławki darniowe, aleje, kwiaty, wodotryski i wodospady i już zwracał do wsi, gdy spostrzegł Artura zdążającego do swej willi. Kiedy już misjonarz był o kilka zaledwie kroków odeń oddalony, przystanął, pozdrowił go uprzejmie i tak się zachowywał, jak gdyby chciał Artura od stóp do głowy obejrzeć.
"Cóż to ma znaczyć, księże proboszczu?" zapytał Artur zdziwiony i rozgniewany zarazem.
"Wielmożny Panie!", odrzekł misjonarz uprzejmie, "proszę o przebaczenie, jeżelim cię obraził, widok twój mię zachwyca. Podziwiam twą piękną brodę. Daruj mi, że to mówię. Ma Pan zaprawdę brodę jak gdyby patriarcha. Wątpię, czy Melchizedech, Abraham albo Aron mieli tak piękne brody – jak pańska".
Dowcip ten rozbroił starca.
"Gdyby to nie było niegrzecznie z mej strony, księże proboszczu", rzekł całkiem uprzejmie, "to śmiałbym zaprosić cię do mego ogrodu, który niedaleko stąd się znajduje".
"Z przyjemnością!" odrzekł misjonarz, "będę Panu towarzyszył". Zwrócili się więc razem w stronę ogrodu, rozmawiali po drodze o pogodzie i o deszczu, o tym i o owym. W ogrodzie podziwiali piękność przyrody a w końcu weszli do środka willi. Ściany jej pokryte były cennymi wprawdzie obrazami, ale tego rodzaju, że misjonarz musiał od nich czym prędzej wzrok odwrócić. Nic jednakże nie powiedział Arturowi; spoglądnął na zegarek, oświadczył, że obowiązki powołują go do domu i pożegnawszy starca, oddalił się.
Prostota a zarazem umysł i pełne godności zachowanie się ujęły zupełnie Artura, toteż zanim dozwolił oddalić się misjonarzowi, wymógł na nim przyrzeczenie, iż na drugi dzień znowu go w ogrodzie odwiedzi. Tymczasem Irma ze szczególnym nabożeństwem o przepisanej godzinie odmówiła pierwszy różaniec.
* * *
Drugiego dnia, stosownie do danego przyrzeczenia, przybył misjonarz o tej samej godzinie do ogrodu. Jakżeż wielkim było jego zdziwienie, gdy wszedłszy do willi zauważył, że obrazy były do ściany poodwracane. I dziś jednak nie zwrócił na nie Arturowi uwagi.
Przechadzali się po wspaniałym ogrodzie, w cienistych alejach, rozprawiali o literaturze, o sprawach politycznych.
Po niejakim czasie pożegnał się z Arturem, mówiąc, że musi udać się do konfesjonału i przyrzekł na usilne nalegania Artura odwiedzić go nazajutrz o tej samej godzinie.
Irma odmówiła drugi różaniec, uciekając się do Maryi i pokładając w Jej wstawiennictwie coraz większą nadzieję.
* * *
Większym jednak był jej zapał, jej ufność i nabożeństwo, gdy dnia trzeciego o przepisanej godzinie u stóp Maryi wśród łez gorących przesuwała paciorki a usta szeptały: "Zdrowaś Maryjo"...
Tymczasem misjonarz udał się po raz trzeci do ogrodu, gdzie go przyjął Artur ze szczególną i nie dwuznaczną uprzejmością.
Po wspólnej przechadzce po ogrodzie weszli do pracowni Artura. Ku niemałemu zdziwieniu spostrzegł tu misjonarz piękny klęcznik a nad nim wspaniały krzyż z kości słoniowej. Starzec uśmiechnął się. "Czy domyślasz się czego, księże proboszczu?" zapytał.
"Tak jest! mój przyjacielu", odrzekł z radością misjonarz, uszczęśliwiony nad wyraz przekonaniem, że prośba niewinnej duszy uprosiła czas łaski.
"Księże proboszczu!" przemówił starzec drżącym głosem, "długo walczyłem – lecz po tej żmudnej walce uznaję się dziś za zwyciężonego. Łaska przemogła. Masz przed sobą, Ojcze, starego grzesznika, który wyrzeka się swych błędów i odrzuca bezbożne zasady fałszywej filozofii. Widzę teraz w całej okazałości boskość religii katolickiej. Jak Augustyn, tak i ja szukałem szczęścia w próżnych uciechach tego świata – i jak on nie prędzej znajdę spokój, aż rzucę pod nogi próżności światowe a wszystkie uczucia serca mego zwrócę ku niebu. Całym sercem wyznaję teraz prawdziwość słów Mędrca Pańskiego: «Wszystko jest marność i utrapienie ducha»".
"W twe ramiona, czcigodny Ojcze, rzucam się i proszę, racz biednemu rozbitkowi dopomóc, by zawinął do pewnej przystani. Odprowadź zbłąkaną owieczkę na powrót do jedynie prawdziwej owczarni Chrystusa, przyjm mię na powrót na łono Kościoła katolickiego, zleczywszy wprzód me rany".
Długi czas pozostali ksiądz i dotychczasowy wolnomularz w objęciu – obfite łzy spływały po ich twarzy.
* * *
Kilka dni później widziano u Stołu Pańskiego obok pięknej młodej dziewicy poważnego starca z białą, długą brodą. Jego skromna, szlachetna postawa była zbudowaniem dla całej gminy, której przedtem zgorszeniem była jego niewiara. Była to Irma ze swym sędziwym ojcem.
Widzimy tu znowu moc modlitwy i jak potężną bronią przeciwko dusz nieprzyjacielowi jest różaniec św.
Jeżeli zatem, o dziatki chrześcijańskie, z boleścią na to patrzeć musicie, iż wasi rodzice wpośród nawału zatrudnień doczesnych stracili wiarę i zapomnieli o religii, nie zapominajcie wtedy użyć tej doskonałej broni, aby duszę wydrzeć ze szpon szatana a wrócić ją Chrystusowi. Źle byście robiły, gdybyście nie chciały być posłusznymi waszym rodzicom w rzeczach dozwolonych dlatego, że oni trwają w niewierze. Podwójcie wtedy raczej waszą miłość, odmawiajcie codziennie różaniec i bądźcie pewne, że zostaniecie wysłuchane.
(La Courone de Marie. 1881, str. 530).
–––––––––––
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 189-193.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMX, Kraków 2010
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: