O. K. Ż.
Nazywała się Klotylda i była sierotą.
I to najbiedniejszą sierotą, bo rodzice nie umarli jej – tylko porzucili i wyjechali do Ameryki.
Była więc istotą wyrzuconą poza nawias społeczeństwa i wychowywała się w domu podrzutków.
Potem poszła na służbę...
Potem uczuła powołanie do zakonu i zdawało się, że przecież zajaśniał pomyślniejszy promyk w jej życiu, kiedy znalazła się za furtą klasztoru Benedyktynek, świętej Marty w Mautunghi...
Szczęście jej jednak trwało krótko, bo zaledwie dwa miesiące. Uczuła nieznane bóle w nodze i musiała pójść do szpitalu "Sancta Maria Nuova" we Florencji. Był tam słynny doktor, powaga lekarska we Włoszech – Bojardi, on zbadawszy dziewczynę, orzekł krótko, że stan jest beznadziejny, cierpienie nieuleczalne. Lekarze będą na niej dokonywali doświadczeń naukowych, ale cierpienia jej będą się powiększać z dniem każdym i śmierć tylko ulgę jej przyniesie.
I rzeczywiście, słowa lekarza potwierdziły wzmagające się, wprost okropne boleści.
Zadecydowano amputację nogi.
W dniu jednak, kiedy miano przystąpić do operacji, nastąpił paraliż stosu pacierzowego, a później jeszcze Klotylda oślepła zupełnie.
Sztuka lekarska, z całym postępem swoim, była bezradną.
Sierota biedna wśród jęków wołała do Królowej Różańca świętego i przedstawiała rzewny widok żywej wiary, kiedy zbolałe miejsca okręcała różańcem, ufając, że już tylko Lekarka Niebiańska pomoże.
Ale oto nadeszła chwila, w której się zdawało, że na biedną sierotę przychodzi sieroctwo sieroctw wszelkich, bo już nawet i modlić się nie mogła.
I, nie na próżno stan taki sieroctwem sieroctw nazwałem, bo czyż może być straszniejsze sieroctwo nad to, które już do nieba oczu podnieść nie jest w stanie i pokrzepić się w opuszczeniu swoim nie może tą myślą, że przecież jest Ojciec Najlepszy nad nami, jest Matka, która nie umiera nigdy!? Czyż może być straszniejsze sieroctwo?
I takiemu to właśnie sierocemu opuszczeniu snać pragnęła Maryja przyjść z pomocą – podając Różaniec Swój. Modlitwa Pańska, którą w miłosny Swój wieniec wplotła, to jedno wielkie przypomnienie: nie smuć się duszo ludzka, choćby cię wszyscy opuścili i najbliżsi odeszli, ty sierotą nie jesteś, jak długo modlić się możesz: "Ojcze nasz, który jesteś w Niebie!".
A to "Zdrowaś Maryjo", tak bezustannie powtarzane, czyż to nie słowo pociechy macierzyńskiej, tam z góry, czyż to nie jęk sierocy tu z dołu?
I – oto – zdawało się, że zbliża się śmierć...
Ta nieraz, tak dobra śmierć, kiedy to powiada się, przynajmniej się męczyć nie będzie!
Tym lepsza śmierć, że właśnie był dzień Zwiastowania Maryi, więc przyjdzie do sieroty ta śmierć – jako zwiastunka od Tej – do której modliła się tak gorąco a kiedy modlić się już nie mogła – to obrazek Jej – Ukochanej Królowej Różańca św., spoczywał na piersi sierocej...
I uśmiech spoczął na ustach sieroty... – ostatni uśmiech!...
Uśmiechem więc – witałaż śmierć?
Tak witała, ale kogoś innego – witała Tę, która i śmierci jest Panią!...
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
I była przed nią – jakby olbrzymia tafla światła...
Oczy Klotyldy, które zgasły już dawno, widziały teraz wyraźnie...
Królowa to była przed nią, w wysokiej książęcej koronie na głowie! Włosy rozwiane, w bujnych splotach spływały aż do kolan. Płaszcz opadał z ramion, jakby podmuch wiatru podtrzymywał go, co tak wspaniale malować umiał malarz Maryi – Rafael. Na lewej ręce wisiał różaniec, na prawej trzymała Dziecię Jezus, białe, świetlane, niewypowiedzianej piękności.
Sierota nie pytała nawet, kto Ona, ale zaczęła mówić:
Ach! Matko, jakaś Ty piękna, przyszłaś, by mię uzdrowić...
Lecz zjawiona milczała, chociaż na twarzy Jej rozlaną była miłość i dobroć, nie spoglądnęła nawet na sierotę...
Więc Klotylda zaczęła mówić litanię...
A – otaczającym zdawało się jaka to szczęśliwa śmierć, kiedy ze słowem litanii dusza odrywa się od ciała...
I modliła się dalej:
"Pomnij, o Królowo Różańca świętego, że nie słyszano nigdy, aby ktokolwiek z czcicieli Twoich, różańcem Twoim pomocy Twej wzywający miał być przez Ciebie opuszczonym!".
I błagała jeszcze.
Podaj mi Dziecię Twoje Boże, a będę uzdrowioną!
Ale Dziecię cofnęło się ku Matce Swojej, jakby iść nie chciało...
Więc znów błagała:
Podaj mi przynajmniej różaniec Twój, odmówię cząstkę jego i oddam Ci Matko!
Ale Maryja wcisnęła go w dłoń Swoją...
Więc rozjękła biedna sierota, raz, drugi i trzeci:
"Królowo Różańca świętego, módl się za nami!".
A Maryja za każdym wezwaniem zbliżała się coraz więcej i więcej...
Pochwyćmy niektóre rysy tego cudownego zjawienia się, w nim przebija się całe bolesne przejście sierocego serca, nie tylko Klotyldy, ale w ogóle każdej sieroty na tej ziemi.
Wieleż to razy chcielibyśmy obudzić tych, którzy legli w trumnie, wieleż razy przyzywamy ich a oni? Choć z obliczem tak kochającym nie patrzą nawet na nas – zupełnie jak w tym widzeniu!
Wieleż razy wołamy na nich... a oni?
Jakby cofali się przed nami... jak to Dziecię Jezus, co nie chciało iść z objęć Maryi!
Wieleż to razy pragniemy, by moc jakaś zdjęła nam z serca ciernisty różaniec sieroctwa, a tymczasem czujemy, że jest dłoń jakaś przepotężna, która zaciska go coraz to bardziej, jak w owym widzeniu sierocym.
A jednak mimo wszystko jest jakieś tajemnicze zbliżenie się, które podtrzymuje nas i pociechę przynosi.
Ale dlaczegóż właśnie na te szczegóły mamy zwrócić uwagę?
Królowa Różańca świętego – to słodka Matka sierót, więc chce nam przypomnieć, jak sierocymi uczuciami mamy do Niej się zwracać!
Nieraz Ona milczy na wołania nasze, prośby nasze, jak matka zmarła na jęk sierocy, ale biada nam, gdyśmy tym milczeniem zniechęcili się i przestali modlić do Niej!
My w modlitwach naszych tak często nie prosimy, ale żądamy, by Jezus i Maryja zstąpili do nas i natychmiast spełnili żądanie nasze!
Tymczasem Jezus się cofa, gdyż pierwszym warunkiem modlitw naszych musi być pokora.
My chcemy wydrzeć z rąk Maryi różaniec pociech i szczęścia, kiedy wprzód potrzeba różańca pracy, cierpienia, wytrwałości!
Ale na to wezwanie: Królowo Różańca świętego Ona się zbliża, o bo to najpewniejsze do Niej i najpomyślniejsze dla nas wezwanie, zapamiętajmy to sobie dobrze.
Królowo Różańca świętego módl się, wspomagaj, pocieszaj – to znowu tam z góry głos: "bądź ze mną, bądź przy mnie!".
* * *
A kiedy Maryja stała milcząca z Dziecięciem wtulonym w Jej ramiona, z różańcem w zaciśniętej dłoni, sierota biedna – poczęła Jej czynić obietnicę.
"Matko Moja – wołała – chcesz mnie więc opuścić, więc albo uzdrów mię albo pozwól umrzeć! Wiesz, że nikogo nie mam i nic nie posiadam, mam groszy zaledwie kilka, więc kupię świece i zapalę je na cześć Twoją!".
I – wtedy usłyszała te słowa: Chcę, abyś była uleczoną, ale też chcę, abyś pielęgnowała chorych!... Wstań jesteś uleczoną!
Zwolna oddalać się poczęła Niebios Królowa; jeszcze jeden okrzyk podniósł się z ust sieroty: Matko nie opuszczaj mnie, pozostań ze mną!
Odeszła jednak – a za Nią powlokło się i kalectwo sieroty i była zdrową zupełnie i stała się żywym dowodem słów, śpiewanych przez Kościół w dniu Zwiastowania po świecie całym.
"Wtenczas otworzą się oczy ślepych i ujrzą światło, uszy głuchych odzyskają słuch, naówczas wyskoczy chromy, jako jeleń... albowiem Pan spojrzał na niską służebnicę i pocznę Boga człowieka i stąd będą mię błogosławioną zwały wszystkie narody".
Ale jeśli już ten motyw sierocy wije się przez całe to nasze opowiadanie, zwróćmy jeszcze jedną uwagę na tę obietnicę i na to sieroce przyrzeczenie.
Maryja nie wzgardziła ofiarą sierocego serca, jak matka tej ziemi nie gardzi kwiatem skromnym na mogile przez dziecię jej złożonym. Jest to dowodem pamięci dziecięcia, toteż duch matki przyjmuje tę ofiarę z ochotą.
Lecz matka chrześcijanka cieszy się więcej jeszcze ofiarą serca, widząc jak w sercu dziecięcia rodzą się kwiaty cnót jej ręką zasianych! A cóż dopiero Matka Niebieska, Maryja!
Ona, jak wiemy, stawiała Klotyldzie żądanie: "chcę, byś się poświęciła pielęgnowaniu chorych!".
Ona i dla nas ma takie żądanie! Każda tajemnica Jej – to żądanie: powiadasz, sierotą jestem i nic nie mam, ach masz jeszcze serce!
Klotylda uzdrowiona wołała do Niej: jam cała Twoja i całą Ci się na służbę oddaję!
Wieleż to razy i my podobne słowa powtarzamy: Twoja jestem o Maryjo!
Ale jakżeż "Twoja"? kiedy serce oddane złym namiętnościom, nieposkromionym wadom, występkom i grzechom! Czyńmy więc ofiarę, sierocą nieraz ofiarę, bo choć Matka nie umarła – to serce umarło dla Matki...
Chcecie może wiedzieć, jakie wrażenie zrobił ten cud na tych, którzy dziś chlubią się wiedzą, nauką i postępem, bo to przecież działo się tak niedawno, gdyż w r. 1898.
Oto wśród grona lekarzy, patrzących na niezwykłe uzdrowienie, ci, co byli gorsi, szydzili, śmiali się. Ci co byli lepsi, powiedzieli, że to siła natury, nieznana im jeszcze dokonała uzdrowienia!
Tak – nieznana siła dla niedowiarków, ale znana wierzącym – Bóg przez Maryję działał i działa wciąż cuda!
–––––––––––
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 176-182.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: