Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Bramo Niebieska

Przez Różaniec do nieba

 

Matka nie opuszcza

 

Nikt nie wiedział nic o jego pochodzeniu, nawet on sam tego powiedzieć nie mógł, skąd się wziął lecz niewiele o to się troszczył. Znaleziono go pewnego zimnego poranku jesiennego w sieniach ponurej kamienicy. Na pamięć zdołał zaledwie przywołać sobie pobyt w jakiejś zapadłej norze, pełnej brudu i nieznośnej atmosfery, ciemnej, której właści­cielką była stara jakaś jędza, a którą nazywać musiał matką.

 

Pod jej okiem wcześnie rozwinął się talent jego, a zręczność i bogate pomysły jak kupić jakiego towaru bez pieniędzy u handlarza, zyskiwały pochwałę "matki", która pozwalała mu w nagrodę pociągnąć z flaszki łyk wódki.

 

Gdy podrósł i zmężniał, jego talent zaczął błyszczeć wśród przedmieść rodzinnego miasta, budząc znów podziw i szacunek wśród kolegów po fachu.

 

Przyszła wielka wojna.

 

Wśród wielu czytających ogłoszenia, stał i Bronek, trzymając w ustach nieodstępne cygaro, z brudnymi rękoma w rozdartych kieszeniach.

 

Liczył lat 24.

 

Czoło się mu zmarszczyło, widocznie poważnie myślał – wojna – pole bitwy – rany – śmierć!

 

– "Et głupstwo i nic więcej" – mruknął, pocieszając się – ale się nie uspokoił.

 

Ze spuszczoną głową powlókł się w swoją dzielnicę...

 

* * *

 

Na dworcu kolejowym ruch niezwykły. To odjazd żoł­nierzy na plac boju. Gdzie spojrzysz, widzisz rozrzewniające sceny pożegnania, tam płacz i tkliwy pocałunek, tu ostatni uścisk, ówdzie przestrogi i polecania się opiece Boskiej, wreszcie okrzyki.

 

"Powracaj zdrowo i szczęśliwie".

 

"Do widzenia", obustronne.

 

Serca ludzkie dały folgę uczuciu. Wielu jednak z po­zazdroszczenia stoickim spokojem szło do parowozu.

 

Bronek szedł tylko samotny.

 

Ubrany w ciasny strój, spoglądał smutno przed siebie i jakby wszystko, co się działo, było zagadką dla niego. Zdawało mu się, że wybiła już ostatnia dla niego godzina. Nie płakała po nim siostra, ani ojciec, nie miał brata ma­łego, któryby w oczekiwaniu listu od niego, pytał się każ­dego spotkanego listonosza o "kartę polową", nie miał też matki i to go najwięcej bolało. Przypominały się mu bowiem słowa, jakie przed laty słyszał w szkole: że nie każdy ma szczęście widzieć matkę swoją, a jeśli ją ma, niech sza­nuje ją i Bogu dziękuje za szczęście tak wielkie. Och, on by kochał i czcił matkę swoją, ale jej nie miał!

 

Jakaś ciężka siadła mu zmora na piersi.

 

– "Jakżeż można być tak smutnym" – rzekła doń nagle jakaś kobieta. – "Żołnierz powinien spoglądać śmiało i odważnie, nie przystoi mu smutek", a zbliżywszy się, po­dawała mu różaniec, mówiąc: "ot weź ten różaniec święty i pomódl się do Matki Niebieskiej, a doda ci siły, odwagi i wesołości".

 

Bronek odwrócił się i syknął zły:

 

– "Nie potrzeba mi twego różańca, idź precz stara dewotko i daj mi pokój".

 

– "Ach to pewnie żyd, choć na takiego nie wygląda!" – mruknęła kobieta.

 

– "Co ja żydem, słyszał to kto?! Przecieżem ochrzczo­ny i to wystarcza mi" – oburzył się Bronek.

 

– "No tak, ale gdy masz być dobrym chrześcijaninem, powinieneś odmawiać różaniec" – odrzekła kobieta. – "Mój kochany, ten różaniec ma wartość, albowiem ty mo­żesz powrócić, albo nie, a tak zawsze miałbyś opiekuńczy płaszcz Maryi na sobie. Weź go, weź biedaku, a żałować tego nie będziesz!" Z tymi słowy wręczyła mu różaniec i odeszła.

 

– "Pomoże, nie pomoże, ale nie szkodzi" – pomy­ślał Bronek i uważnie przesuwać począł paciorki ofiarowa­nego daru. "A może stara ma rację, w każdym razie spró­bować można".

 

Rozległ się świst maszyny, pociąg ruszył. Bronek pojechał już nie sam, albowiem znalazł naj­lepszą Matkę.

 

* * *

 

Na zachodzie rozpływa się zorza wieczorna krótkiego dnia zimowego. Jakby światłem pochodni wielkiej oświe­cone jest pobojowisko, gdzie wczoraj jeszcze kwitło tyle młodych istnień ludzkich, a teraz żniwem stało się śmierci. Głodny wilk wyszedł z lasu, wietrząc trupy. Zimny wiatr wieje ze wschodu i harcuje po pustyni, gdzie na skrzepłej od mrozu ziemi leżą poległych trupy, ranni, złamane wozy i pociski. Tu i ówdzie odezwie się głos lub westchnienie ja­kiegoś żołnierza, którego gorliwość sanitarnej służby nie znalazła. Ostatnie jęki, ostatni krzyk ratunku. Powoli cichnie wszystko. Zza drzew przeciskają się blade wschodzącego księżyca promienie. Chłodne jego światło pada na pobojo­wisko, powoli posuwa się naprzód, rozprzestrzenia, czołga­jąc się jak wąż, oświetla twarze grup ciał poległych bojow­ników o wolność. Zbliżyło się już do rosnącego w pobliskim trzęsawisku sitowia, a które głucho, przejmująco szeleści w zimnym wietrze.

 

A tam na skraju cienkiego lodu leży żołnierz – Bronek. Z małej ranki na czole broczy krew obficie, plami ubranie i miesza się z brudną wodą bagna, do którego lada chwila wpaść może ranny, gdyż lód ciężaru ciała wytrzymać długo nie może, zwłaszcza, że woda podmywa go ciągle.

 

Biedny, opuszczony przez ludzi Bronek, trzyma w skost­niałych od mrozu rękach różaniec i przyciska kurczowo do febrą miotanych piersi. Wolno poruszają się jego wargi i zaledwie dosłyszalne wyrazy wydostają się ze spalonych pragnieniem ust.

 

– "O Matko miłosierdzia nie opuszczaj mnie niego­dnego syna Twego, módl się i proś za mną. O zwróć oczy miłosierne na mnie. Jam zawsze samotny był i opuszczony, więc choć w godzinę śmierci mojej Ty matko pamiętaj o mnie!".

 

Upływ krwi pozbawił go przytomności – patrol sanitarna odnalazła go – śmierć przyszła po niego, ale umarł przy kapłanie ze słowy:

 

"Maryjo ratuj!".

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 127-130.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: