Nikt nie wiedział nic o jego pochodzeniu, nawet on sam tego powiedzieć nie mógł, skąd się wziął lecz niewiele o to się troszczył. Znaleziono go pewnego zimnego poranku jesiennego w sieniach ponurej kamienicy. Na pamięć zdołał zaledwie przywołać sobie pobyt w jakiejś zapadłej norze, pełnej brudu i nieznośnej atmosfery, ciemnej, której właścicielką była stara jakaś jędza, a którą nazywać musiał matką.
Pod jej okiem wcześnie rozwinął się talent jego, a zręczność i bogate pomysły jak kupić jakiego towaru bez pieniędzy u handlarza, zyskiwały pochwałę "matki", która pozwalała mu w nagrodę pociągnąć z flaszki łyk wódki.
Gdy podrósł i zmężniał, jego talent zaczął błyszczeć wśród przedmieść rodzinnego miasta, budząc znów podziw i szacunek wśród kolegów po fachu.
Przyszła wielka wojna.
Wśród wielu czytających ogłoszenia, stał i Bronek, trzymając w ustach nieodstępne cygaro, z brudnymi rękoma w rozdartych kieszeniach.
Liczył lat 24.
Czoło się mu zmarszczyło, widocznie poważnie myślał – wojna – pole bitwy – rany – śmierć!
– "Et głupstwo i nic więcej" – mruknął, pocieszając się – ale się nie uspokoił.
Ze spuszczoną głową powlókł się w swoją dzielnicę...
* * *
Na dworcu kolejowym ruch niezwykły. To odjazd żołnierzy na plac boju. Gdzie spojrzysz, widzisz rozrzewniające sceny pożegnania, tam płacz i tkliwy pocałunek, tu ostatni uścisk, ówdzie przestrogi i polecania się opiece Boskiej, wreszcie okrzyki.
"Powracaj zdrowo i szczęśliwie".
"Do widzenia", obustronne.
Serca ludzkie dały folgę uczuciu. Wielu jednak z pozazdroszczenia stoickim spokojem szło do parowozu.
Bronek szedł tylko samotny.
Ubrany w ciasny strój, spoglądał smutno przed siebie i jakby wszystko, co się działo, było zagadką dla niego. Zdawało mu się, że wybiła już ostatnia dla niego godzina. Nie płakała po nim siostra, ani ojciec, nie miał brata małego, któryby w oczekiwaniu listu od niego, pytał się każdego spotkanego listonosza o "kartę polową", nie miał też matki i to go najwięcej bolało. Przypominały się mu bowiem słowa, jakie przed laty słyszał w szkole: że nie każdy ma szczęście widzieć matkę swoją, a jeśli ją ma, niech szanuje ją i Bogu dziękuje za szczęście tak wielkie. Och, on by kochał i czcił matkę swoją, ale jej nie miał!
Jakaś ciężka siadła mu zmora na piersi.
– "Jakżeż można być tak smutnym" – rzekła doń nagle jakaś kobieta. – "Żołnierz powinien spoglądać śmiało i odważnie, nie przystoi mu smutek", a zbliżywszy się, podawała mu różaniec, mówiąc: "ot weź ten różaniec święty i pomódl się do Matki Niebieskiej, a doda ci siły, odwagi i wesołości".
Bronek odwrócił się i syknął zły:
– "Nie potrzeba mi twego różańca, idź precz stara dewotko i daj mi pokój".
– "Ach to pewnie żyd, choć na takiego nie wygląda!" – mruknęła kobieta.
– "Co ja żydem, słyszał to kto?! Przecieżem ochrzczony i to wystarcza mi" – oburzył się Bronek.
– "No tak, ale gdy masz być dobrym chrześcijaninem, powinieneś odmawiać różaniec" – odrzekła kobieta. – "Mój kochany, ten różaniec ma wartość, albowiem ty możesz powrócić, albo nie, a tak zawsze miałbyś opiekuńczy płaszcz Maryi na sobie. Weź go, weź biedaku, a żałować tego nie będziesz!" Z tymi słowy wręczyła mu różaniec i odeszła.
– "Pomoże, nie pomoże, ale nie szkodzi" – pomyślał Bronek i uważnie przesuwać począł paciorki ofiarowanego daru. "A może stara ma rację, w każdym razie spróbować można".
Rozległ się świst maszyny, pociąg ruszył. Bronek pojechał już nie sam, albowiem znalazł najlepszą Matkę.
* * *
Na zachodzie rozpływa się zorza wieczorna krótkiego dnia zimowego. Jakby światłem pochodni wielkiej oświecone jest pobojowisko, gdzie wczoraj jeszcze kwitło tyle młodych istnień ludzkich, a teraz żniwem stało się śmierci. Głodny wilk wyszedł z lasu, wietrząc trupy. Zimny wiatr wieje ze wschodu i harcuje po pustyni, gdzie na skrzepłej od mrozu ziemi leżą poległych trupy, ranni, złamane wozy i pociski. Tu i ówdzie odezwie się głos lub westchnienie jakiegoś żołnierza, którego gorliwość sanitarnej służby nie znalazła. Ostatnie jęki, ostatni krzyk ratunku. Powoli cichnie wszystko. Zza drzew przeciskają się blade wschodzącego księżyca promienie. Chłodne jego światło pada na pobojowisko, powoli posuwa się naprzód, rozprzestrzenia, czołgając się jak wąż, oświetla twarze grup ciał poległych bojowników o wolność. Zbliżyło się już do rosnącego w pobliskim trzęsawisku sitowia, a które głucho, przejmująco szeleści w zimnym wietrze.
A tam na skraju cienkiego lodu leży żołnierz – Bronek. Z małej ranki na czole broczy krew obficie, plami ubranie i miesza się z brudną wodą bagna, do którego lada chwila wpaść może ranny, gdyż lód ciężaru ciała wytrzymać długo nie może, zwłaszcza, że woda podmywa go ciągle.
Biedny, opuszczony przez ludzi Bronek, trzyma w skostniałych od mrozu rękach różaniec i przyciska kurczowo do febrą miotanych piersi. Wolno poruszają się jego wargi i zaledwie dosłyszalne wyrazy wydostają się ze spalonych pragnieniem ust.
– "O Matko miłosierdzia nie opuszczaj mnie niegodnego syna Twego, módl się i proś za mną. O zwróć oczy miłosierne na mnie. Jam zawsze samotny był i opuszczony, więc choć w godzinę śmierci mojej Ty matko pamiętaj o mnie!".
Upływ krwi pozbawił go przytomności – patrol sanitarna odnalazła go – śmierć przyszła po niego, ale umarł przy kapłanie ze słowy:
"Maryjo ratuj!".
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 127-130.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: