Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Pocieszycielka utrapionych

 

W różnych trudnościach

 

Nagrodzona miłość siostrzana

 

W połowie XIV wieku żyli w Siennie we Włoszech brat i siostra sieroty, potomkowie starożytnego rodu Manfredi. Chociaż nie majętni, ale swobodni i kochający się wzajemnie, byli bardzo szczęśliwi. Jedynym ich majątkiem był dom otoczony winnicą i szpalerem drzew figowych. Karol pragnął męstwem i walecznością przywrócić dawną świetność swego rodu. Andżolina zaś siostra jego była to cicha, skromna i pobożna panienka, która we czci Najświętszej Panny Maryi czerpała niebiańskie pociechy, czule kochała brata i od niego była kochaną; żyli oboje spokojnie i wesoło.

 

Ale nie ma stale na ziemi pogodnego nieba bez gromów i burzy, jak nie ma gniazdka tak ukrytego w zieleni, żeby go jastrząb nie zoczył, jak nie ma tak spokojnego człowieka, żeby go nigdy złość ludzka nie dosięgła. Toteż pomimo ich ukrytego i niewinnego życia brat i siostra mieli nieprzyjaciela i na nieszczęście nieprzyjaciel ten był najwyższym urzędnikiem rzeczypospolitej sieneńskiej. Był on sąsiadem dwojga sierot, wspaniały pałac jego wznosił się groźnie nad domkiem Karola i Andżoliny; obszerne jego ogrody rzucały cień swój na ich winnice, dumny ich dziedzic, spoglądając z wysokich ganków pałacu, zapragnął tego kawałka ziemi, jedynej posiadłości ubogich sierot. Tak niegdyś złośliwy Achab pożądał pola Nabota.

 

Otóż urzędnik ten, którego historia nie zachowała nazwiska, uniesiony chciwością zaproponował młodzieńcowi sprzedaż tego domku za tysiąc dukatów.

 

Karol wręcz odmówił:

 

– Niech mnie Bóg broni, abym miał sprzedać dziedzictwo ojców moich...

 

W rzeczy samej, nie szło mu o kilka morgów gruntu, o winnice, o kilka ścian gotyckich, ale o spuściznę po przodkach, o domową zagrodę, gdzie ich rodzice żyli i umarli. Był to posag Andżoliny. Karol zatem stanowczo odmówił i od tego czasu, wielki magnat szukał okazji do zemsty. Widok tego zakątka ziemi, którego złotem swym nie mógł zdobyć, coraz bardziej zajątrzał gniew jego. Nareszcie korzystając z zamieszek politycznych, jakimi wówczas rzeczpospolita szarpaną była, zgromadził na głowę niewinnego młodzieńca wiele ciężkich zarzutów i wtrącił go do więzienia. Sędziowie pomimo swej prawości zawikłali się w labiryncie niesprawiedliwych dowodów, które nienawiść nagromadziła i wydali na Karola wyrok śmierci lub wykupienie życia opłatą tysiąca dukatów. Młodzieniec z właściwą sobie energią gotował się na śmierć, nie chcąc żadnym sposobem pozbawić siostry, ostatniej posiadłości.

 

Na próżno Andżolina przyszedłszy do więzienia, upadła do nóg jego, błagając, aby sprzedał dom sąsiadowi i wykupił swe życie.

 

Karol odmówił.

 

– Raczej śmierć, niż być przyczyną twej nędzy! – odpowiedział jej.

 

Dzieweczka płakała u stóp jego, mówiąc z boleścią:

 

– Bracie mój kochany! Tyś mi droższy nad wszystkie skarby. Czy mniemasz, że ta posiadłość krwią twoją oblana, może być miła dla mnie? O mój Karolu! Daj mi twe życie, to jedyny dar, którego pragnę od ciebie!

 

– Jestem twym opiekunem; nikt nie powie, że ratując się od śmierci, obdarłem cię ze wszystkiego. Nie płacz droga Andżolino, chętnie oddaję nieprzyjacielowi ciało moje: to, co cię kocha we mnie, nie umrze, dusze nasze połączone w niebie wiecznie żyć będą na łonie Boga. Nie nalegaj więcej, znam powinność moją... Żegnam i Bogu cię oddaję! Niech Pan Jezus i Najświętsza Matka błogosławią cię zawsze!

 

Po wyjściu z więzienia Andżolina podążyła do kościoła OO. Dominikanów, prosząc, aby zaraz odprawili Mszę św. na cześć Matki Bożej i za dusze zmarłych. Sama została w kościele, modląc się ze łzami przed ołtarzem Najświętszej Panny Maryi i błagając zmiłowania Pańskiego.

 

Południowe słońce żywym blaskiem opromieniało mury świątyni, gdy Andżolina wyszła z kościoła. Wszyscy ze współczuciem na nią spoglądali, bo jej nieszczęście wszystkim było znane. Ale szczególniej zwrócił na nią uwagę pewien młodzieniec szlachetnej postawy, który widząc jej łzy i jej boleść, zapytał obok stojącego starca:

 

– Kto jest ta młoda dziewica i czemu tak płacze?

 

– To Andżolina Manfredi, – odpowiedział starzec – alboż pan nie wiesz, że brat jej niewinnie oskarżony, jutro będzie ścięty, jeżeli nie zapłaci tysiąca dukatów.

 

Był to Anzelm Salembini, należący do jednej z najpierwszych rodzin w Umbrii. Zamek jego w górach niedaleko Sieny, wspaniała rezydencja, otoczony wałami i basztami wyglądał jak klejnot w żelaznej szkatułce. Dzielny rycerz Anzelm godnym był starożytnego imienia sławnego w dziejach rzeczypospolitej sieneńskiej, ale jako głowa zamożnej rodziny, odziedziczył niechęci swych przodków. Była jakaś stara kłótnia między domem Salembini a Manfredi, przyszło między nimi nawet do krwawej walki, stąd wzajemna nienawiść rozdzielała ich od kilku pokoleń. Wszakże gdy Anzelm ujrzał młodą sierotę przybitą nieszczęściem, ściśnioną boleścią, wzruszyło się jego serce. Znikły dawne urazy i szlachetny młodzieniec przejęty głębokim współczuciem stał się dla nieszczęśliwych narzędziem Opatrzności Bożej.

 

Salembini ukląkł przed ołtarzem Matki Boskiej, krótko się pomodlił i otulając się płaszczem, pospieszył do sądu.

 

Gdy noc nadeszła, Andżolina w dolnej sali swego domu czuwała na modlitwie. Lampa płonąca przed obrazem Najświętszej Panny Maryi błyskała bladym migocącym światłem jak ostatnia nadzieja strapionego serca, jak ostatnie tchnienie umierającego... Blada, drżąca, młoda dziewica przesuwała paciorki swego różańca, a jej przytłumione jęki rozlegały się wśród nocnej ciszy.

 

– O Matko sierot! Pocieszycielko strapionych! – wołała z boleścią – Maryjo, jedyna nadziejo nasza, ratuj nas w tej potrzebie! Przyczyńcie się za nami dusze święte, przez ofiarę ołtarza z czyśćca wybawione, ześlijcie nam rychłą pomoc!

 

Wtem usłyszała pukanie... wstała i otworzyła drzwi...

 

– Siostro, najmilsza siostro moja! – zawołał głos dobrze znajomy i Andżolina ujrzała się w objęciach brata.

 

Zaledwo go poznała, wnet padła na kolana i wznosząc ręce do nieba, rzekła w uniesieniu radości:

 

– Dzięki Ci Boże! Ojcze sierot! Tyś wysłuchał błaganie nasze. Tyś otarł łzy nasze! Miłosierdzie Twe na wieki wysławiać bodziemy!

 

– Matko Boska, opiekunko naszego miasta! – zawołał Karol – Tyś mnie wybawiła od śmierci!

 

– Bracie kochany! Czyż to być może, to ty! lecz jakżeś został uwolniony?

 

– Jakiś nieznajomy zapłacił za mnie pieniądze i jestem wolny.

 

– Naprawdę Anioł Pański cię strzeże.

 

– Nie wątpię droga Andżolino, że cudowna pomoc Boża zachowała mnie. Ale któż był narzędziem Opatrzności? Komu zawdzięczamy tę łaskę?

 

Przejęci wdzięcznością brat i siostra gubili się w domysłach, nie mogąc znaleźć dobroczyńcy swego. A wśród tej rozmowy tysiączne dziękczynienia wznosiły się do Boga.

 

Gdy pierwszy brzask jutrzenki zarumienił wierzchołki figowych drzew, dzwon przyległego kościoła zadzwonił na Anioł Pański, poszli na Mszę świętą, posilili się Chlebem Anielskim, śpiewając w sercu hymn dziękczynienia. Karol pośpieszył potem do sądu, żeby się dowiedzieć o nieznajomym dobroczyńcy i w pół godziny wrócił rozpromieniony radośnie.

 

– Wiem, już wiem, kto mnie wybawił od śmierci, dziękuj Bogu Andżolino! Salembini sam wczoraj zapłacił tę ogromną sumę tysiąca dukatów.

 

– Salembini! nieprzyjaciel naszej rodziny!

 

– Tak, to on! o szlachetne serce! Niech go Bóg błogosławi! Jakże słodko kochać tych, których myśmy nienawidzieć przywykli! Ale pójdźmy! trzeba mu podziękować.

 

– Ja? – zawołała Andżolina, cofając się z przerażeniem. – Wiesz, że Anzelm jest młody, cóżby na to ludzie powiedzieli?

 

– Nie bój się tego, pójdziemy oboje. Jesteśmy potomkami nieprzyjaznej dlań rodziny, powinniśmy go zapewnić, że miłość zastępuje miejsce nienawiści; że my, dzieci i wnuki nasze, będziemy odtąd jego przyjaciółmi i sługami. Chceszże, by nas miał za niewdzięcznych?

 

Andżolina nie opierała się dłużej i osłoniwszy się białym welonem, pospieszyła w góry za bratem. Południowe słońce tryskało żarem promieni, gdy przybyli do zwodzonego mostu starożytnego zamku Salembini. Służący zbliżył się dla przyjęcia gości; młodzieniec rzecze do niego:

 

– Powiedz twemu panu, że Karol Manfredi z siostrą przybyli podziękować mu za wolność i życie, które im darował.

 

Służący się ukłonił i wprowadził ich do sali portretowej, gdzie wkrótce przybył Anzelm. Zdawał się być wzruszonym, ale słodycz i uprzejmość zdobiły jego męskie oblicze. Podał rękę Karolowi, skłonił się z uszanowaniem Andżolinie.

 

– Salembini – rzekł Karol drżącym głosem od wzruszenia – winienem ci życie. Nie mamy słów dla wyrażenia wdzięczności naszej. Niech zginie na zawsze nienawiść ojców naszych. Zapomnij o niej zacny Anzelmie, a chciej tylko widzieć w potomkach Manfredi wierne przyjacioły i sługi twoje.

 

– Tak przyjacioły! – odpowie Salembini, ściskając dłoń młodzieńca – cieszę się bardzo, że nimi się mianujecie; i jako przyjacioły, spodziewam się, że przyjmiecie gościnność u mnie.

 

– Jesteśmy na twe rozkazy, – odpowiedział Karol.

 

Anzelm wyszedł, brat i siostra dość długo zostali sami.

 

Zastawiono im przepyszny obiad; ale gospodarz nie przybył.

 

Noc się zbliżała.

 

Góry umbryjskie zajaśniały ostatnim blaskiem zachodzącego słońca, służący zaświecili woskowe pochodnie, a Karol i Andżolina jeszcze samotni z cicha wyrażali swoje podziwienie... gdy nagle drzwi otworzyły się i Anzelm Salembini w przepysznym stroju wszedł w licznym orszaku krewnych, przyjaciół, sąsiadów i podchodząc do Karola rzekł:

 

– Zebrałem naprędce to szanowne towarzystwo, aby wszyscy byli świadkami przyjaźni, jaką mnie zaszczycasz. Zebrałem jeszcze tych kochanych krewnych i przyjaciół, żeby obecnością swoją wsparli mnie w prośbie, jaką do ciebie zanoszę.

 

– Prośbę masz do mnie Anzelmie!... Cóż to znaczy?

 

– Tak Karolu. Zapomniawszy dawnej niechęci bądźmy jeszcze braćmi... Zacna dziewico, – rzecze dalej, zwracając się do Andżoliny – cnoty twe i pobożność ściągają błogosławieństwo nieba; chciej być panią tego zamku; chciej być między dwoma nieprzyjaznymi rodzinami zadatkiem wiecznego pokoju! Manfredi czy zgadzasz się na to?

 

Karol wziąwszy rękę Andżoliny złożył ją w rękę Anzelma i wznosząc oczy ku niebu, rzekł z zapałem:

 

– Oby się tak skończyły wszystkie niesnaski nasze! Oby miłość, pokój, zgoda jak kwiat miłości między nami zakwitły!

 

Wielka była radość w tej rodzinie. Wszyscy wielbili Boga, podziwiali niepojęte drogi Opatrzności.

 

Andżolina nie zawiodła się, szukając przez ofiarę Mszy św. ratunku w nieszczęściu, bo za przyczyną Najświętszej Panny Maryi po łzach znalazła spokój, po smutku wesele.

 

–––––––––––

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 351-357.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXIV, Kraków 2014

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: