Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Pocieszycielka utrapionych

 

Z rąk złoczyńców

 

Niebezpieczeństwo

 

Z początkiem XVII stulecia Paryż nie stał na tak wysokim stopniu oświaty i piękności jak dzisiaj. Ulice jego były nierówne i brudne, jak gdyby drogi jakiej ubogiej wioski, a majątek każdego musiał być nieustannie strzeżony. Wprawdzie Henryk IV rządził w państwie silną dłonią, jednak rabusie i złodzieje, których ogólnie uważano za cyganów, tak zręcznie umieli uprawiać swoje rzemiosło, że ich nigdy nie można było schwytać. Szczególnie wille i zamki szlachty w pobliżu miasta narażone były często na napady cyganów, dlatego też musiano ciągle stać na straży.

 

W roku 1604, odjechała rodzina Mavillac ze swoich posiadłości do Paryża i zmuszoną była przejeżdżać przez liche ulice, by dostać się do przeciwległej bramy zamku niedaleko od miasta. Towarzystwo powracające składało się z dwóch braci i siostry Ludwiki. Ponieważ droga była zła i powóz mógł się przewrócić, przeto wysiedli i dalszą drogę odbywali piechotą. Wnet napotkali mnóstwo cygańskich dzieci, które ich zewsząd otoczyły. Bracia musieli siłą roztrącać zgraję, a Ludwika dała jednemu z dzieci kilka groszy i przemówiła kilka słów życzliwie. Dziecko ucieszyło się datkiem, ucałowało z wdzięcznością jej rękę i chciało koniecznie ujrzeć twarz, lecz Ludwika według ówczesnego zwyczaju, miała twarz osłoniętą czarną gazą. Chłopak zaś w wesołych, dzikich podskokach pobiegł dalej.

 

Przeszli wreszcie nędzne ulice Paryża, wsiedli znowu do powozu i jechali wprost do mieszkania Mavillac. Zmęczona podróżą i przygodami, młoda, ledwie 14 lat licząca panienka, pragnęła wypoczynku i nie mogła się doczekać końca kolacji, przy której opowiadano o złodziejach i rabusiach.

 

Gdy się już znalazła w swoim pokoju, walczyła chwilę z pokusą, czy ma odmawiać różaniec czy nie, – wreszcie postanowiła odłożyć i na drugi dzień zmówić bardzo pobożnie. I już miała się położyć do łóżka, gdy wtem posłyszała cichy przytłumiony oddech. Z początku zdawało się jej, że ulega złudzeniu, lecz po chwili przejrzała wszystkie kąciki swego pokoju. Ogień z kominka rzucał słabe światło, pokój wydawał się jej tak wielkim, że granic dostrzec nie mogła, a tym bardziej przedmiotów, stojących w pokoju. Samotność, opowiadania o rabusiach, posłyszany oddech, wywarły wielkie wrażenie i napędziły strachu Ludwice, którego od siebie odpędzić nie mogła.

 

"Czego się mam bać?" – zapytała wreszcie sama siebie – "czego? Duchów przecież nie ma, a co do rabusiów – to czego oni szukać mogli u dziewczyny, która nic nie posiada, co by można było ukraść. – Pomodlę się, polecę duszę Panu Bogu – a pod Jego opieką, jestem pewna, nic mi się złego nie stanie".

 

Ludwika wzięła różaniec do ręki i uklękła na klęczniku. W czasie modlitwy, wzrok jej padł przypadkowo na firanki od łóżka, – jedna połowa była odgięta, tak, że mogła widzieć całą przestrzeń pod łóżkiem. Wtem ujrzała coś, co ją przejęło największym strachem, że mało z przerażenia nie krzyknęła. Ujrzała pod łóżkiem parę oczu, które prędko znów zniknęły, tak, że mogłaby myśleć, że znowu jakieś złudzenie, gdyby nie uderzenie o łóżko prawdopodobnie głowy cofającej się.

 

A zatem był ktoś pod łóżkiem, może jeden z tych strasznych rabusiów, ale cóż miał tu robić? Początkowo chciała wołać o pomoc, lecz klęcznik jej stał daleko od drzwi a rabuś, czy kto to był ukryty, mógłby wyskoczyć i zrobić jej co złego. Co miała począć? Nie mogła się położyć spać, a całą noc tak przeklęczeć, było także niemożliwe. Trzęsła się na całym ciele, a serce tak silnie biło, że mało nie pękło. Krew uderzyła jej do głowy i nic więcej nie widziała przed sobą, tylko parę błyszczących oczu. I cóż miała zrobić? Ukryty, mógł w każdej chwili wyskoczyć z mieczem w ręku. Słyszała już nieraz o rabusiach i to pomnażało jej trwogę. Zajęta tymi myślami nie mogła na nic zdecydować się, ani ruszyć, a oczy jej z wytężeniem w jedno miejsce skierowane były. Jakkolwiek w tak wielkiej trwodze, zmówiła różaniec, a Matka Boska nie opuściła Swego dziecka. Przyszło jej na myśl, ażeby się modlić głośno.

 

"Mój Boże! – rzekła – nie proszę Cię o zachowanie życia, ono do Ciebie należy, Tyś mi je dał, możesz mi je odebrać – Twoja święta wola niech będzie zawsze wielbiona. – Ale ja Cię proszę za złymi – za złymi, którzy kryją się po nocach, by innych krzywdzić. Oni to potrzebują Twej łaski. – Mój Boże! wzmacniaj moje słabe siły, mój głos, – włóż w usta moje słowa wzruszające i przekonywające, – wyratuj mię z niebezpieczeństwa, w jakim się znajduję, a w serce tego, który mię słyszy – wlej żal serdeczny. Ufna w Twą pomoc, mogłabym wstać i wołać o pomoc, by go oddać w ręce sprawiedliwości. – Lecz ja bym wolała pokutującego zaprowadzić przed Twój święty sąd – aniżeli złoczyńcę przed sąd sprawiedliwości ludzkiej. Ty, o Jezu przebaczasz – ludzie karzą. – Zły człowieku! który się pod moim łóżkiem znajdujesz – wyjdź ze swej kryjówki, bym, idąc za przykazaniami Tego, który za nas na krzyżu umarł, dla wybawienia nas od grzechów, – wyświadczyła ci dobrodziejstwo. Ty chcesz mi coś złego uczynić, a ja chcę ratować twą biedną duszę, wyjdź! nie bój się mnie, wszak widzisz, że jestem niedołężnym dzieckiem".

 

Zaledwie skończyła modlitwę, usłyszała szmer, lecz ze strachu nie mogła spoglądnąć. Jak wielkim było jej zdziwienie, gdy zamiast strasznego człowieka, jakiego sobie wyobrażała, zobaczyła małe wysuwające się cyganiątko, które z płaczem upadło przed nią na kolana.

 

"Nie oddawaj mię sprawiedliwości w imię dobrego Boga, do którego się modliłaś!" – zawołał chłopak, błagając z wyciągniętymi rękoma.

 

Panna Mavillac upadła na klęcznik, bo nie miała siły utrzymać się na nogach.

 

– Nieszczęsne dziecię! – rzekła głosem wzruszonym – czego tutaj szukasz?

 

– Panienko, ja wypełniłem dany mi rozkaz – rzekł chłopiec.

 

– Czyj rozkaz? – spytała Ludwika.

 

– Rozkaz tych, którzy mię utrzymują – odpowiedział mały Cygan.

 

– Kto cię utrzymuje i płaci, byś źle czynił?

 

– Czy mi każą co dobrego, czy złego czynić, oni mię utrzymują, ich słuchać muszę. Ale dlaczego pani nie zdjęła zasłony, gdym chciał jej twarz widzieć?

 

– Jaki związek zachodzi tu w tym miejscu ze zdarzeniem dzisiejszym? – zapytała Ludwika.

 

– Słuchaj panienko, – rzekł chłopiec, na którego czole odbijała się z uporem połączona stanowczość. – Kto mi źle czyni, temu i ja złem się odwzajemniam; kto zaś dobrze, temu i ja potem przychylny. I dziś gdy każdy mną potrącał, męczył mię, pani zachowała się względem mnie przyjaźnie. I dziękuję za to więcej, niżeli za jałmużnę, gdyż tę dostaję często, a słowem przyjacielskim, zyskała pani serce moje. Nigdy, jak żyję, nie przemawiał do mnie nikt tak łagodnie. Poznałem panią zaraz po głosie, gdyś mówiła: "wyjdź z pod łóżka", wyszedłbym choćby mię miało największe nieszczęście spotkać.

 

– Chciałeś nam pewnie coś złego uczynić? – zapytała Ludwika.

 

– Tak, rzeczywiście, miałem zamiar przywołać swych towarzyszy.

 

– A potem? – zapytała Ludwika, pojmując całą grozę nieszczęścia.

 

– Można łatwo odgadnąć. Służba nieliczna, panów zaledwie dwóch, nie bylibyśmy mieli z nimi wiele roboty.

 

– Więc wy bylibyście nas okradli, a może zamordowali! – zawołała Ludwika, pospieszając do dzwonka, za który silnie pociągnęła.

 

– Chcesz więc mnie w nieszczęście wtrącić? – zapytał chłopiec smutnie, ale pokornie.

 

– Jak to? – zapytała Ludwika.

 

– Twoi ludzie mię zamordują, a chociażby mi i życie darowali, to moi towarzysze uczynią to ze mną – odpowiedział chłopiec.

 

– Więc uciekaj, uciekaj prędko nim przyjdą – rzekła Ludwika wzruszona.

 

– To nic nie pomoże – zawołał mały Cygan, słysząc na niższym piętrze ruch niezwyczajny, – bo mi wszystko jedno, czy mię tu, czy tam zabiją.

 

I zdejmując ze szyi torebkę podał ją Ludwice, mówiąc:

 

– Weź to panienko, ja nie wiem co mię spotka a nie chcę umrzeć, by nie zostawić ci dowodu mojej wdzięczności. Więcej nie posiadam, przyjm to i pomódl się za nieszczęśliwe dziecko, które, jeśli mu życie darują, odda się tobie zupełnie.

 

W tej chwili otwarły się drzwi i młody Ludwik Mavillac, wszedł do pokoju. Ujrzawszy bladą siostrę zapytał:

 

– Co ci jest Ludwiko? czyś chora?

 

W tej chwili ujrzał chłopca i chciał go schwycić.

 

– Bracie – rzekła Ludwika – przypomnij sobie, co mówi przykazanie: "Czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą". Wykonaj to przykazanie i ratuj dziecię!

 

– Poznaję chłopca – rzekł Ludwik – co on tu robi o tej porze?

 

Chłopak spuścił oczy ku ziemi, a Ludwika mówiła:

 

– Jeszcze teraz drżę na myśl, co by nas spotkać mogło, gdybym nie była odmówiła różańca, – ty, ja, – my wszyscy bylibyśmy pewnie zamordowani.

 

Młody Mavillac nie wiedział, jak te słowa siostry zrozumieć. Spoglądał to na nią, to na chłopca, aż Ludwika rozwiązała zagadkę, opowiadając mu wszystko.

 

– Nieszczęśliwy! – zawołał młody człowiek, zbliżając się do niego z wyciągniętą ręką.

 

– Łaski dla niego! – zawołała Ludwika, stając między obydwoma. – On młody, źle prowadzony, kto wie, czy łagodnymi słowy i dobrym przykładem nie można by go sprowadzić z tej drogi i uratować duszę jego.

 

– Ty myślisz Ludwiko, że jeszcze co zrobisz z tego zepsutego stworzenia?

 

– Spróbujcie! – rzekł mały Cygan z dumnie wzniesionym wzrokiem na Mavillac'a.

 

Zdumiony Mavillac stał chwilę nieruchomie, wreszcie rzekł:

 

– Byłoby nierozsądnie próbować, lecz wierzę słowom twoim, przeto nie oddam cię w ręce towarzyszów, którzy by ci pewnie dzisiejszego niepowodzenia nie darowali. Otworzę ci drzwi ogrodu, – uchodź więc!

 

– Ty zaś, kochana siostro, udaj się spokojnie na spoczynek, ja zbudzę ludzi, by strzegli domu do samego rana. – Zwróciwszy się do chłopca, rzekł:

 

– Chodź za mną.

 

Wychodząc, rzekł chłopak:

 

– Podobna scena dzisiejszej, może się łatwo kiedykolwiek powtórzyć, gdybyś kiedy była w podobnym niebezpieczeństwie, wymów imię znajdujące się na kartce, którą ci dałem, a nikt nic złego ci nie zrobi.

 

Gdy Ludwika została sama, zbliżyła się do światła, chcąc odczytać nazwisko Cygana. Torebka, którą jej podał, była bardzo pięknej roboty, zawierała w sobie kawałek pergaminu, na którym było widać wytarty rysunek jakiejś świętej i podpis.

 

Teraz nic innego nie było można wyczytać, tylko słowo: "Agnes".

 

– Niezwykłe imię dla rabusia – rzekła i poszła kończyć rozpoczętą modlitwę.

 

Na drugi dzień w domu Mavillac o niczym innym nie mówiono. Wieść o napadzie rozeszła się po całym mieście, przechodząc z ust do ust, przybierała coraz nowe kształty. Królowej Marii Medycyjskiej doniesiono o śmierci trzech osób. Ta wysłała czym prędzej swego sekretarza Legrosa, by się naocznie przekonał o tym, co zaszło.

 

W domu Mavillac, znalazł Legros wszystko w najlepszym stanie. Ludwika opowiedziała mu wszystko, dodając, że wymówienie jednego imienia wobec zbójów, chroni od wszelkiego niebezpieczeństwa.

 

– Jakież to imię? – spytał Legros.

 

– "Agnes" – rzekła Ludwika, podając przy tym torebkę Legrosowi.

 

Ujrzawszy torebkę, zbladł Legros, otworzył ją czym prędzej, by się przekonać, czy przypuszczenie jego prawdziwe.

 

I nie omylił się, – torebkę tę zawiesiła jego matka na szyi swego młodszego synka, który przed kilku laty zginął.

 

Gdzie jest ten chłopiec i jakim sposobem torebka dostała się w jego ręce?

 

W tej chwili wszedł służący, który oznajmił, że dziecko stojące przed domem, chce się widzieć z panienką. Pozwolono mu wejść. Pierwszym pytaniem, które mu zadano było:

 

– Od kogo dostałeś tę torebkę?

 

– Jest moją własnością, – odpowiedział – lecz nie pamiętam, kto mi ją dał.

 

Na zapytanie, kto są jego rodzice, skąd wziął się u rabusiów – nie umiał dać odpowiedzi. Pamiętał tylko tyle z opowiadania rabusia, że wyciągnięto go z wody i wychowywano. Chciał jeszcze coś więcej powiedzieć, lecz zniecierpliwiony Legros zapytał:

 

– Skąd wziąłeś tę torebkę? ja to muszę wiedzieć.

 

– Ta była na mojej szyi, gdy mię wyciągnięto z wody i odtąd z nią się nie rozłączyłem – odpowiedział chłopak.

 

– Jeżeli tak, – zawołał pan Legros – to jesteś moim bratem, moim bratem Gabrielem! – i rzucił się na szyję dziecka.

 

Radości nie było końca, lecz myśl o matce spędziła ją.

 

– Matka, biedna moja matka, niemal, że nie straciła rozumu po stracie ukochanego syna. Teraz będzie ci, panno Ludwiko, niewypowiedzianie wdzięczną i błogosławić pobożność twoją, której zawdzięcza odnalezienie dziecięcia. Ty zaś chłopcze prowadź mię do człowieka, który cię z wody wydobył, niech go wynagrodzę. – To mówiąc pociągnął go za rękę i wyszedł spiesznie.

 

Po kilku godzinach wrócił z matką i bratem, zmienionym do niepoznania. Pani Legros dziękowała Ludwice, błogosławiła jej, a przy tym cieszyła się niezmiernie.

 

– A czemu zawdzięczamy to szczęście? – rzekła Ludwika – tylko różańcowi, który przed udaniem się na spoczynek odmówiłam.

 

W r. 1613 wyszła Ludwika za mąż za Legrosa, lecz po kilku latach owdowiała. Zamiast używać świata, poświęciła się i oddała zupełnie na usługi biednych. Z innymi kobietami odwiedzała chorych po domach, po szpitalach, wyszukiwała dzieci pozostawione bez opieki i starała się o nie jak o własne. Na wzór św. Wincentego à Paulo zakładała domy przytułku dla biednych i własnym kosztem utrzymywała. Za jej przykładem, poszło wiele innych pobożnych pań, a gdy umierała, miała tę pociechę, że dzieci, którym podała pomocną rękę, wyrosły na ludzi dobrych i pobożnych.

 

–––––––––––

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 316-324.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXIII, Kraków 2013

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: