Z rąk złoczyńców
– Praca moja na dziś skończona – mówił do siebie pewien ubogi kupczyk, dźwigający na plecach pakę z towarami.
Mógłbym iść dalej, ale jutro niedziela, nie chcę w dzień święty podróżować ani sprzedawać. W tej wiosce będę mógł Mszy świętej wysłuchać... gdyby bowiem nie to, opuściłbym co rychlej moją gospodę, która przykre na mnie czyni wrażenie.
Tak myślał Julian i bojaźliwym wzrokiem wokół siebie spoglądał, chociaż w zajmowanej przezeń izdebce nie było nic przerażającego. Małe okienko wychodziło na dziedziniec zamknięty. Meble izdebki: łóżko, krzesło i komoda były bardzo czyste, a szklane okno w suficie więcej światła dodawało. Słowem izdebka ta była tak wygodna i porządna jak i inne. Drzwi z wewnątrz na klucz zamknięte wszelkie bezpieczeństwo zapewniały podróżnym.
Dlaczego więc mieszkanie tak przyzwoite, nie podobało się młodemu człowiekowi, który nieraz na barłogu w stajni noc przepędzał? Czemu niespokojnie się przyglądał przepierzeniu z desek, które izdebkę od strychu przedzielało?
Dlaczego mu było tak smutno w tym domu? Julian sam sobie tego wytłumaczyć nie mógł... Może podejrzliwość i niepokój pochodziły ze złego wrażenia, jakie na nim wywarła zbyteczna grzeczność i nadskakiwanie oberżysty, tak sprzeczne z jego chytrym i ponurym wejrzeniem?... Zresztą miewa człowiek nieraz niezrozumiałe przeczucia, którym się opierać nie powinien.
Zapewniwszy się po skromnej wieczerzy, że jego paczka z towarami w bezpiecznym miejscu przez oberżystę jest zachowana, Julian wrócił do swej izdebki. Noc i cisza zaległy dokoła. Blade promienie księżyca przez okno w dachu się wdzierały. Julian długo i gorąco się modlił.
Nieopisany jednak przestrach coraz więcej go dręczył... Nareszcie zgasił światło i nie rozbierając się, usiadł na łóżku. Chytre spojrzenie oberżysty ciągle mu stało przed oczyma, najmniejszy szmer dreszczem go przejmował. Wyjął z kieszeni różaniec i polecając się opiece Matki Boskiej, począł go pobożnie odmawiać. Po pierwszej części nastąpiła druga i trzecia... Przerażenie jego wśród nocnej ciszy coraz więcej się wzmagało; ile razy jaka chmurka zasłoniła chwilowo blask księżyca, krew mu się w żyłach ze strachu ścinała... Wtem nagle zdaje mu się, że ktoś drabinę do muru przystawia... że po dachu idzie... do okna się zbliża...
Co tu robić?
Julian spiesznie pod łóżko się ukrywa, nieruchomy, wstrzymując oddech, Matce Boskiej się poleca...
Wtem okno dachu się otwiera – jakiś mężczyzna do izdebki wskakuje... prosto na łóżko się rzuca, i w parę minut twardym snem zasypia. Julian w nieopisanym przerażeniu począł się uspokajać myśląc, że człowiek ten przyszedł dlatego, żeby się na jego łóżku przespać. Gdy oto drugi szelest nowym go strachem przeraził. Wreszcie usłyszał kroki ludzi idących na korytarzu, od którego przedzielało go przepierzenie z desek... i wnet za naciśnięciem deska się odkręca i wchodzi dwóch ludzi: jeden idzie naprzód, niosąc przed sobą fartuch, jakiego rzemieślnicy do pracy używają... drugi postępuje za nim z długim nożem.
– Maryjo! Matko litości! wspomóż mię! ratuj mię! nie wydawaj mię w ręce tych zbójów, modlił się w duchu Julian.
Człowiek, który się na jego łóżku położył, spał twardo: dwaj złoczyńcy zbliżyli się, jeden rzucił się na niego i skórzanym fartuchem głowę mu okręcił, gdy tymczasem drugi nożem go przebił. Łóżko zadrżało od miotania się w konwulsjach nieszczęśliwej ofiary, ale to krótko trwało... Chrapania konającego wnet pod fartuchem ucichły... ani jednego jęku nie wydał... Potem złoczyńcy odsunęli komodę, pod którą drzwiczki do piwnicy ukryte były, wrzuciwszy tam ciało zabitego, komodę do muru przysunęli.
Julian na pół martwy ze strachu, Matkę Boską o litość i miłosierdzie błagał. Gdyby zabójcy, izdebkę uprzątając, pod łóżkiem go znaleźli, byłoby już po nim; ale oni niecną swą robotę skończywszy, odeszli, mówiąc:
– Jutro tu przyjdziemy.
Gdy się drzwiczki za nimi zamknęły, Julian polecając się ciągle opiece Maryi, z pod łóżka wyszedł i przez okno w suficie, tą samą drogą, którą przyszedł ów nieszczęśliwy, co na jego miejscu zginął, na dach się wydostał.
Tam znalazłszy przystawioną drabinę, szczęśliwie uciekł i biegł bez wytchnienia, dopóki się od tego niecnego domu nie oddalił. Potem upadłszy na kolana, dziękował Bogu i litościwej Opiekunce swojej Maryi, iż go tak dziwnym sposobem od okropnej śmierci wybawiła. Ale uważał sobie za obowiązek donieść do władzy o strasznych zbrodniach, jakie się w tym domu popełniają. Było to niedaleko małego miasteczka, w którym się znajdował oddział policji. Julian tam pospieszył, a gdy historię całą opowiedział, wnet urzędnik z żandarmami w jego towarzystwie udał się na wskazane miejsce.
O brzasku porannym, żołnierze dom otoczyli... a gdy oberżysta przyszedł bramę otworzyć, na widok żandarmów bardzo się wystraszył. Lecz gdy zauważył kupczyka, przerażenie jego było nie do opisania; zdało mu się bowiem, że ducha przed sobą zobaczył... Brat oberżysty – wspólnik jego zbrodni – w tej chwili przybył i również na widok młodzieńca struchlał z przerażenia.
Drżący z przestrachu zabójcy, byli zmuszeni poprowadzić urzędnika i żandarmów do izdebki, którą Julian zajmował. Łóżko całe było krwią zbroczone, a ślady jej prowadziły do ukrytych drzwiczek. Nie ulega wątpliwości, że trupa tędy do piwnicy wrzucono, a jednak młodzieniec, którego mordercy za zabitego uważali, stał przed nimi i wszystkie szczegóły zbrodni ich ujawniał. Zabójcy jak nieprzytomni błędnym wzrokiem na siebie spoglądali. Pomsta Boża dosięgła ich...
– Prowadźcie nas teraz do piwnicy! – zawołał urzędnik.
Winowajcy tym niepojętym wypadkiem przygnębieni, zaprowadzili tam wszystkich. Na ziemi leżał trup z głową skórzanym fartuchem obwiniętą. Żandarm twarz odsłonił, – a wtedy okrzyk zgrozy z piersi braci się wyrwał... Było to ciało zamordowanego syna oberżysty.
Młodzieniec późno do domu wróciwszy, znalazł drzwi zamknięte, wszedł więc przez okno w dachu do fatalnej izdebki i tam ręką własnego ojca został zamordowany.
Pan Bóg zaś karząc w ten sposób straszne zbrodnie nędzników, sługę swego uratował. Matka Boska płaszczem swej opieki pobożnego młodziana okryła; bo każdy, kto Jej pomocy wzywa, znajduje wsparcie w potrzebach a w smutku pociechę.
("Kochajmy Marję'', str. 182).
–––––––––––
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 313-316.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXIII, Kraków 2013
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: