Podczas wojen
Było to w roku 1871.
Wojna francusko-niemiecka trwała wciąż jeszcze. Sztandary francuskie, które Napoleon I okrył sławą, zhańbione były nieustannymi klęskami, albo też zabrane przez Prusaków. Francja jęczała pod stopami brutalnych najeźdźców.
Z pewnego miasta, wolnej jeszcze połaci kraju wyszedł na spotkanie wroga pułk piechoty francuskiej. Wszyscy mieszkańcy chwycili za broń. Z dala słyszano huk armat i w obawie oczekiwano wiadomości o wyniku bitwy. W jednym z domów, gdzie dzień przedtem kilkunastu żołnierzy stało na kwaterze, panowała także smutna cisza. Przy kominku siedziały dwie osoby: służąca Rózia i jedenastoletnia córka właściciela domu panna Duranda. Śnieg zaczął padać, ostry mroźny wiatr jakby przenikał ściany domu.
– Biedny ojczulek! rzekło dziecko.
Znów nastało głuche milczenie. Po chwili dziewczynka odezwała się:
– Mój Boże! Żeby mu się choć nic złego nie stało!
– Miejmy w Bogu nadzieję! odpowiedziała służąca.
Wtem ktoś zadzwonił silnie. Noc była ciemna i nikogo o tej porze nie spodziewano się. Służąca otworzyła okno i zapytała:
– Kto tam?
– Proszę otworzyć, przynosimy rannego, któremu potrzeba szybkiej pomocy. Ambulans daleko.
Rózia po głosie poznała żołnierzy. Dzień przedtem kwaterowali oni w tym domu. Otworzyła więc drzwi i wnet dwóch ludzi wniosło na noszach rannego.
– Gdzie go położyć?
– Jeżeli możliwe to w opalonym pokoju.
– Zanieście go do salonu, zaraz mu przygotujemy pościel.
Dziewczynka ze świecą w rączce towarzyszyła służącej, która wnet przyniosła materac, poduszki i pościel i zasłała posłanie, na którym ostrożnie złożono rannego.
– A teraz trzeba mu sprowadzić doktora. Nie mamy na to czasu, bo musimy wracać na pole bitwy.
Rzekłszy to, żołnierze odeszli.
Ranny nie dawał znaku życia. Leżał bez ruchu a krew lała się obficie z rany zadanej w głowę.
Rózia zapytała:
– Małgosiu, zostaniesz tu sama?
– Bezwątpienia! przecież to koniecznie! odparła dziewczynka z taką energią, że służąca spojrzała na nią zdumiona.
– W takim razie zostań a ja pójdę po doktora.
Rózia owinęła ręcznikiem głowę rannego, zaleciła dziewczynce, żeby robiła choremu zimne okłady i poszła szukać lekarza. Dziewczynka usiadła przy chorym, ale strach ją zaczął zbierać na myśl, że jest sama jedna w tym oddalonym od ulicy domu.
– Gdybym też zaczęła odmawiać różaniec? pomyślała, widząc, że i ręcznik na głowie rannego przesyca się krwią.
Uklękła przy posłaniu i z całego serca zaczęła modlić się. Od czasu do czasu spoglądała na rannego; zdawało się jej, że rana krwawi wciąż co prawda, ale nie tak obficie jak przedtem. Podwoiła więc żarliwość i za każdym razem, gdy przyszło jej powtórzyć: "Módl się za nami grzesznymi", całą duszę swą wkładała w to wezwanie.
Serweta zaczęła schnąć. Chory jęknął i otworzył oczy.
– Niech się pan nie rusza! zawołała stanowczo Małgosia, widząc, że chory chce podnieść głowę. Niech pan się nie rusza, bo krew przestała iść a za najmniejszym poruszeniem rana znów otworzyć się może.
– Pić! wyszeptał ranny.
Małgosia szybko przyniosła wody z cukrem i podchodząc do chorego, rzekła:
– Będę panu podawać wodę łyżeczką tak, żeby pan mógł pić nie podnosząc głowy. Proszę tylko pomału połykać a ja panu dam tyle wody, ile zechce.
Tak się też stało. Małgosia tak zręcznie to zrobiła, że ranny wynagrodził ją pełnym wdzięczności spojrzeniem.
Rózia tymczasem wróciła, przyprowadzając lekarza, którego Małgosia zaraz powiadomiła o stanie chorego:
– Krwotok już ustał.
– A to jakim cudem, moja mała pielęgniarko? zapytał lekarz.
– Odmówiłam tylko różaniec, odrzekła dziewczynka.
Lekarz uśmiechnął się ironicznie. Był to człowiek zupełnie bez wiary i gdyby nie to, że musiał natychmiast zbadać chorego, byłby z pewnością drwił z małej dziewczyny. Lekarz zajął się chorym a Małgosia, nie troszcząc się o nic, uklękła w kącie salonu i dalej na intencję rannego odmawiała różaniec, którego dotąd nie mogła skończyć. Oddana zupełnie modlitwie, składała ją u stóp Bogarodzicy, błagając o pomoc dla żołnierza i dziękując Matce litościwej za okazane już dobrodziejstwo.
Chory wnet przyszedł do siebie, bo rana jego była nie tyle ciężka ile głęboka. Pozostawał jednak aż do zupełnego wyzdrowienia w domu państwa Duranda, gdzie pielęgnowała go już tylko Rózia, bo Małgosię oddano na czas wojny pod opiekę krewnych, mieszkających w tych stronach Francji, dokąd jeszcze najazd niemiecki nie sięgnął i wcale dosięgnąć nie mógł.
Wreszcie pokój z Niemcami został zawarty. Małgosia wróciła do domu ojca, ale rannego żołnierza już nie zastała. Często jednak opowiadała ojcu o swej przygodzie.
Siedem lat minęło od tej pory.
Małgosia miała lat osiemnaście. Wróciła z klasztoru, w którym skończyła nauki i gospodarowała teraz w domu ojca przy pomocy wiernej Rózi, która była w wielkim poszanowaniu rodziny. Małgosia nie znała swej matki, gdyż ta osierociła ją już w ósmym miesiącu życia. Pan Durand, człowiek nadzwyczaj cnotliwy i dobry katolik, poświęcił życie swe wychowaniu córki a ta kochała go ogromnie i oddawała w zamian za jego kłopoty i troski gorliwe starania o jego wygodę.
Pewnego dnia gdy Małgosia czytała głośno ojcu gazetę, w tym samym salonie, w którym przed siedmiu laty modliła się u łoża rannego, służąca wprowadziła do pokoju młodego oficera, który natychmiast przedstawił się jako pan du Greillage. Ojciec i córka przyjęli go grzecznie, nie mogąc jednak domyśleć się, czego ten obcy człowiek chce od nich. Młody oficer wnet im to wyjaśnił tymi słowy, które skierował do p. Duranda.
– Temu lat siedem, wniesiono mnie do tego właśnie salonu. Byłem wtedy ciężko ranny i bez przytomności. Córce pańskiej zawdzięczam życie.
– Nigdy bym pana nie poznała, rzekła Małgosia zmieszana. Zresztą nie mnie ale Najświętszej Pannie zawdzięcza pan swe życie.
– Wiem o tym. Ale dlatego tylko, że pani wstawiałaś się za mną do Matki Bożej. Dzięki twej modlitwie Najświętsza Panna zlitowała się nade mną. Ale różaniec odmawiany przez panią osiągnął więcej niż pani sądzi. Prostota tej modlitwy i tego cudownego prawie natychmiastowego ratunku zastanowiła mnie głęboko. Nie znałem wtedy prawie wcale zasad mej wiary. Byłem katolikiem tylko przez chrzest św. Rozmyślałem długo jakim sposobem katolicyzm może natchnąć małe dziecko tak żywą wiarą i tak wielką odwagą, jakiej pani dała wtedy dowody. Zawsze lubiłem zgłębiać wszystkie zagadnienia, jakie mi życie stawiało. Toteż wtedy zgłębiać zacząłem podstawy, zasady i dzieje wiary katolickiej a stopniowo coraz bardziej zachwycałem się naukami katolicyzmu tak prostymi i tak wzniosłymi, że dzieci i niańki mogą z nich skorzystać tyle co ludzie najmądrzejsi i najgenialniejsi.
Od tej pory, ciągnął dalej oficer, myśli me i upodobania zmieniły się zupełnie. Lubiłem przedtem świat i jego rozrywki, teraz wszystko to wydało mi się swawolą i pustotą. Zresztą modlitwy różańca św., uleczywszy ciało moje, uleczyły bezwątpienia i moją duszę. Jutro wstępuję do zakonu a przedtem chciałem pani podziękować szczerze i gorąco za modlitwy owego dnia.
Na to Małgosia rzekła:
– Nieraz dziękowałam Najświętszej Pannie, że uzdrowiła pana a mnie dodała tyle sił w owej chwili, kiedy Rózia pozostawiła mnie samą z rannym, który przecież każdej chwili mógł umrzeć. Wówczas Bóg natchnął mnie postanowieniem oddania siebie i pana pod opiekę Królowej Różańca św. To Bóg dał mi odwagę i takie postanowienie.
Pan Durand winszował młodemu oficerowi takiej myśli, ofiarowania się Bogu i wstąpienia do zakonu, a Małgosia dodała:
– Teraz codziennie dziękować będę za to Bogu i Najświętszej Pannie.
Małgorzata po jakimś czasie została mężatką i matką. W jej domu co dzień wieczorem domownicy zbierali się na wspólne odmówienie cząstki różańca, czyniąc to jako akty wdzięczności względem Najświętszej Panny.
–––––––––––
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom II. (Przykłady na październik). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1927, ss. 292-297.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXIII, Kraków 2013
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: