Helena Słotyło
(Legenda majowa)
Przedziwny cichy wieczór majowy zapadał nad ziemią galilejską. Ostatnie złote promienie słońca przesycały powietrze, czyniąc zeń subtelną złocistą tkaninę, która spowijała świat do snu, kojąc cierpienia dnia i lecząc umęczenie pracy. Niby kościelne kadzielnice, których ofiarna woń podnosi się aż do Boga, – woniały kiście liliowych bzów. Pęki bladoróżowych bezciernistych róż, będących właściwością Nazaretu, zaniepokojone współzawodnictwem bzów, oszałamiały wonią swych kielichów, roztaczając wokół królewską rozrzutność barw i zapachów.
Cisza była wielka! – Była ona i w onym zachodzącym słońcu – i w tych bzach i różach i w locie ostatnich jaskółek, w powietrzu i w oczach ludzi kończących zajęcia dnia.
Była to chwila przedwieczornej dziękczynnej modlitwy, która w sercach ludzkich budzi zaziemską tęsknotę, – dłonie dzieciątek składa do pacierza, – a smutnym oczom ludzkim podnosić się każe ku Niebiosom...
Cały świat był pełen cichego rozmodlenia... Zdało się, że w każdej trawce i w każdym kwiecie kielichu, w powietrzu, które drgało złotem, – w upojnej woni róż i bzów, w oczach i sercach ludzi, było uczucie ufności i wiara że Pan jest blisko!...
I wionął przez świat szept, nie wymówiony ustami człowieka, a wypromieniowany miłością i tęsknotą rozgorzałych dusz:
"Kyrie elejson"...
––––––––––
Cichy biały domek, zwrócony skromną kolumnadą ku pobliskiej łączce, tonął w zwojach bluszczu i w krzewach róż...
Pośrodku łąki, wśród kwiecia, stało małe dziecko, siedmioletnie pacholę. Zarumienione policzki, błyszczący błękit oczu i szybki oddech świadczyły, że dziecię przed chwilą jeszcze igrało na łące. Teraz stało bez ruchu, wpatrzone w niebiosa, tonąc bosymi nożynami w kwiecistej murawie.
Biała koszulka zaledwie osłaniała cudne kształty chłopięcia. Oczy wpatrzone w niebo miały urok nadziemskiej piękności, a koralowe, lekko rozchylone usta budziły zadumę i tęsknotę w sercach ludzi...
To małe, jasnowłose pacholę na tle cudnego wieczoru było jakby z serca genialnego poety wyczarowanym cudem; w harmonii świata, ozłoconego zachodzącym słońcem najcudniejszym tonem, w snach czystych dusz ludzkich wymarzoną zjawą...
Dziecko stało olśnione i porwane pięknością wieczoru; słuchało ziemi i nieba...
A z ziemi szedł modlitewny wiew tęsknoty ku niebieskiej Ojczyźnie. I nigdy może tęsknota ziemi nie była silniejszą niż tego wieczoru, ale też nigdy nie była pełniejsza ufności, gdy razem z ludźmi tęskniła ku niebu ta mała dziecina.
Przez usta tego dziecka modliła się cała ludzkość. Błaganie całej ludzkości drgało w cichym szepcie chłopczyny:
– Ojcze z nieba Boże! zmiłuj się nad nami!
––––––––––
Słońce zapadało coraz niżej. Miejsce lotnego złota zajęła ciężka czerwień zachodu; po kątach zaczęły snuć się mroki, kwiaty woniały silniej i namiętniej.
Pobliska góra Tabor gorzała na kształt kryształowej lampy, w której wnętrzu uwięziono purpurę płomienia.
Od Jeziora Tyberiadzkiego wionął chłodny wiatr.
Wśród kolumn domku – w zwojach białego muślinu, opływającego smukłą postać – stanęła młoda niewiasta. W piękności swej uderzająco podobna do dziecka na łące, w bieli swych szat była jakby nieprawdopodobnym zjawiskiem, które budziło niewiarę w realne istnienie młodej kobiety.
Troska widniała w błękicie Jej oczu, gdy czujnym spojrzeniem szukała dziecka. – "Synu!" – wybiegło w cichym szepcie, wraz z wyrazem nadludzkiej miłości w spojrzeniu. Ku dziecku wyciągnęła tęskne ramiona, lecz spostrzegła zadumę syna i – zrozumiała...
Jeszcze ciszej powtórzyła:
"Synu! Odkupicielu świata!".
Tymczasem chłopczyk ocknął się z zadumy. Niedomówiony szept Matki odezwał się echem w sercu syna. – W oczętach świeciło całkiem ziemskie rozradowanie, gdy pędem biegł ku otwartym ramionom Matki. Wątłe rączyny chłopca zawisły na szyi cudnej niewiasty, a zdyszane szybkim biegiem usteczka, tuląc się do policzków Matki z miłością szeptały:
"Matko najmilsza",
"Matko najśliczniejsza!".
Wieczór zapadł zupełny. Oświetlenie zmieniło się po raz trzeci.
Srebrne promienie księżyca rozniecały w każdej trawce i w każdym listku migotliwe światełka, zdobiąc świat czarem baśni i poezji. Cudna niewiasta tuląc wciąż w ramionach swego syna, usiadła na pobliskiej kamiennej ławce. Wieczór ten do nich należał! Skończona i rzetelnie wykonana praca dnia, dawała świadomość dobrze zasłużonego wypoczynku.
I w srebrnej ciszy wieczoru, która w duszy poety budzi porywy geniuszu, i gładzi zawiść w sercach ludzi – zaczęła się rozmowa Matki z Synem... Słów było niewiele!
Ale źrenice tonęły w źrenicach, serca biły zgodnym tętnem, a dusze promieniały ku sobie, łącząc się w nadziemskiej harmonii zupełnego zjednoczenia.
Była to jakby boska symfonia Miłości, która Boga na świat przywiodła!...
Chłopczyna patrząc w zachwyceniu w cudne oblicze swej Rodzicielki, szeptał miłosne nazwy jakich żadne ziemskie dziecko nie dało swej Matce:
"Matko przedziwna,
Matko najczystsza,
Matko niepokalana!".
Oboje oświetleni łagodnym światłem księżyca, w bieli swych szat, owiani miłosnym ku sobie zachwytem, tworzyli poemat poczęty w Myśli Bożej. Była to grupa, która przez wieki całe miała być natchnieniem poetów i niezrealizowanym nigdy pomysłem genialnego artysty.
Nad głową dziewiczej Matki zwieszały się róże, których obfitość kwitła wkoło domu. Kielichy ich na wpół rozwite tchnęły urokiem dziewiczej subtelności. Były, jak myśl czysta zaklęta w pragnienie ziszczonego cudu. Żaden inny kwiat na świecie nie budzi tak silnie przypuszczenia, że i kwiat ma duszę...
Chłopiec z objęć matki wyciągał ku różom rączęta, gdyż nagle przyszła Mu chęć ozdobić kwieciem skronie Rodzicielki. Na niewinną swawolę Syna Matka zezwoliła z uśmiechem. Uwieńczona różami przypominała różę mistyczną.
I dziwne było podobieństwo między tą czystą jak Boża myśl Dziewicą, a tym kwiatem stworzonym chyba w chwili, gdy przed wiekami ideał Boskiej Matki Wcielonego Słowa, zarysował się w umyśle Boga Ojca.
Piękno kwiatu i natchnionej twarzy Matki wywołały na usta chłopięce dziwne słowa:
"Różo duchowna".
––––––––––
Dziecko kołysane uściskiem Matki poczęło marzyć.
W dziecięcej wyobraźni zdało Mu się, że jest znowu tam, skąd przyszedł. Wizja promiennych aniołów budziła tęsknotę dziecka. Jakaś zaziemska atmosfera brała w posiadanie Jego duszę. Było Mu dziwnie dobrze! Uścisk najdroższych ramion dopełniał miary szczęścia i rozanielenia. Porzucona niebieska Ojczyzna, gdzie zastępy cherubinów kołysały swym pieniem na poły już senną Jego główkę, owładnęła wyobraźnią Dziecka. Tuląc się silniej do łona Matki, widziało Ją w otoczeniu aniołów, z koroną złocistą na skroniach, w świetle chwały i łaski, – więc wargi dziecka bezwiednie mówiły:
Królowa Aniołów!
––––––––––
I znowu była chwila ciszy, – dziecko wciąż marzyło.
Naraz przypomniało sobie poranną zabawkę. Nieudolne rączki chłopczyka, bawiącego się w pracowni swego Opiekuna, wyciosały z odpadków drzewa mały krzyżyk.
Jakże był dumny z tej pierwszej roboty, sporządzonej własnymi rękoma! – Teraz ten krzyżyk wrósł w wyobraźni dziecka w twarde drzewo krzyża. Krzyż był ciężki i chłopczyk widział jak przez wieki całe dźwigały go ludzkie pokolenia. Żal Mu się zrobiło tych cierpiących w milczeniu i utrudzonych. Matki swej chciał błagać o pomoc, ale spostrzegł w proroczym widzeniu, że i Ona, ta Najniewinniejsza i ta Najświętsza też – stoi pod krzyżem...
Miast prośby o pomoc, skłonne już do łkania usteczka cicho wyszeptały:
Królowo męczenników!
––––––––––
Matka uciszyła pocałunkiem drgające usteczka syna i zaczęła Mu nucić tęskną aramejską piosenkę.
Śpiewka mówiła o dziecku zabłąkanym w lesie, które spadające na ziemię gwiazdy wywiodły z obłędnej gęstwiny.
Jezus lubił nad wszystko tęskne piosenki swej Matki, ale wiedział, że gwiazdy nie spadają na ziemię, by ratować zabłąkane dzieci. Znowu żal ścisnął pełne miłości serduszko chłopczyny... Tyle dzieci zbłąkanych i błądzących... Któż im pomoże? Ona! Matka Jego! Ta Jego Najmilsza, Jedyna, która tak słodko umie koić wszystkie Jego troski dziecinne i zawody, która i teraz tuli Go w ramionach, i w której objęciu jest Mu tak bezpiecznie! Jak każde dziecko, Jezus uspokoił się szybko i usypiając powtarzał: Matko tyś promieniem błądzących, Tyś światłem w ciemności
i "Gwiazdą zaranną!".
––––––––––
Cisza uczyniła się jeszcze większa. Nawet swawolny wietrzyk przestał igrać z listkami róż, a szmer pobliskiego strumienia stał się jeszcze bardziej szklany. Nawet gwiazdy, zda się, przestały niespokojnie migotać. Przyroda uczyniła się dziwnie uroczysta i zasłuchana.
W ramionach Matki owiany bielą Jej gazowej zasłony spał mały Zbawiciel.
––––––––––
Uroczny czar niezwykłego wieczoru wywabił przed dom także starego Józefa. Pracował On zwykle długo, – dłużej niż inni. Codziennie dokładał godzinę pracy, mówiąc: "to dla Jezusa" i chciał dziecku zapewnić nie tylko byt, ale i wygody.
Oparty o kolumnę domu spoglądał z niewymowną miłością na swoją dziewiczą Małżonkę i Jej syna. Cudna grupa Matki i dziecka cieszyła smutne oczy starego cieśli, a prosta Jego dusza odczuwała piękno i czar tych Dwojga niezwykłych Istot. Czysty profil Maryi, dziewiczy wdzięk Jej smukłego ciała, anielska niewinność spojrzenia kazały Mu uczcić w Małżonce swej najczystszą Dziewicę. Kłoniąc głowę wyszeptał w podziwie:
Panno nad Pannami!
I zaraz potem, jakby lękając się, że uchybił wielkiemu dostojeństwu Macierzyństwa dodał:
Matko Stworzyciela!
Matko Odkupiciela!
A potem już głośno z troskliwością ojca: Maryjo! idź spocząć, napracowałaś się za dnia!
Z uśmiechem spojrzała Boża Matka w stronę Oblubieńca, lecz ruchem głowy wskazała, że nie chce budzić synaczka. Wówczas Józef usiadł przy Niej na ławce i jął opowiadać, że niedawno przyniesiono kosz owoców dla małego Jezusa. – Od Sary, żony sąsiada, młodego Judy!
– Sara z wdzięczności to uczyniła, gdyż, odkąd zastępując ją przy chorym dziecku, podałaś małemu Danielowi chłodzący napój, gorączka opadła i życie wróciło. Mały obudził się i zawołał matkę po imieniu.
"Uzdrowieniem chorych" tam cię zowią Maryjo
i "Pocieszycielką strapionych".
A Juda, który bluźnił, gdy konał mu pierworodny, dziś złożył ofiarę w świątyni.
Więc i "Nawróceniem jesteś grzeszników"
Panno Łaskawa!
Dziewica słuchała z półuśmiechem, lecz znać było, że cała Jej dusza skupia się tylko na tej jasnej głowinie Dziecka, które do piersi tuliła.
––––––––––
Miasteczko spało! Żaden odgłos życia nie mącił nocnej ciszy. Na wonnym sianie i śnieżnej bieli płótna spał także mały Jezus.
Tyle słodyczy i wdzięku malowało się na twarzy dziecka i tyle czaru biło z postaci śpiącego chłopczyny, że wydawał się jeszcze piękniejszy niż we dnie.
Pukle złotych włosów lśniły na białym posłaniu, i zdało się, że od tej główki jasnej wychodziły niewidzialne promienie, które rozświetlały mroczną zresztą głąb izby.
Przy posłaniu Syna klęczała matka. Po wieczorze pełnym boskich zachwytów i uniesień, nie mogła usnąć; wolała więc przepędzić noc u wezgłowia dziecka. Oparłszy głowę o poręcz dziecinnego łóżeczka, Maryja marzyła....
Widziała się znowu w betlejemskiej stajence, gdzie po raz pierwszy tuliła Dzieciątko do swej dziewiczej piersi. Śpiewały znowu chóry aniołów i pokłon oddawali ludzie ubodzy. Potem trzej królowie i bogate dary. Dumą napełniała się dusza młodej matki! I przesunęły się przed oczyma zamyślonej Dziewicy wszystkie dnie szczęścia, aż po dzień dzisiejszy!
A potem – potem przyszły wizje przyszłości.
Widziała młodzieńca, żegnającego na zawsze cichy dom w Nazarecie, i tłumy ludzi idące za Nim, by słuchać słów Jego i karmić się chlebem, który im dawał. I widziała inny tłum, rzucający palmowe gałązki i szaty swoje pod stopy Jej Syna...
A potem – był sam! Samotny, opuszczony w Ogrojcu... I słyszała ciche kroki skradających się siepaczy, którzy mieli Go pojmać...
I przyszedł ten straszny sąd; świst rózeg, – i górujące nad tłumem drzewo krzyża.
I wreszcie czterokrotny huk młotów na Golgocie i cała ta straszna tragedia, która miała ludzkość odkupić.
Zamarło na chwilę serce w piersiach Matki; ale pokornie po raz drugi w życiu wyszeptała: Niech się wedle Twojej stanie woli!
A On! ten Jej Syn Jedyny leżał teraz przed Nią, taki mały, taki niewinny i bezbronny, jak jagnię białorune, – ofiarne! Ciężka łza zawisła na długich rzęsach Matki-Dziewicy, a z ust tulących się do małych rączek Dzieciny popłynęła jedyna w swoim rodzaju modlitwa – do tego Syna umiłowanego, Zbawiciela Świata:
– Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata,
przepuść biednym zbłąkanym, nie wiedzącym co czynią, i wysłuchaj tęskniących ku Tobie i zmiłuj się nad wszystkimi!
i wysłuchaj ich!
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Potem przed oczyma marzącej młodej Niewiasty przesunęły się wieki i przeszły pokolenia.
A Ona stała wysoko, pod niezniszczalnym Krzyżem swego Syna, taka miłująca i miłosierna i smutnie patrzyła na tragiczny pochód ludzkości.
Wtem z ciemnej gromady głów wzbił się aż do wysokości Jej litościwych rąk i macierzyńskiego serca błagalny jęk... Ją wzywano na ratunek, Ją błagano o wspomożenie i zmiłowanie! Z głębin ziemi szedł wielki głos:
– Pod Twą obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko!
O Pani nasza!
Pośredniczko nasza!
Pocieszycielko nasza!
I od tej chwili Boża Matka została Orędowniczką cierpiącej ludzkości.
KONIEC.
–––––––––––
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 384-393.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIX, Kraków 2009
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: