Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Matko Stworzyciela

Z więzów śmierci Oswobodzicielka

 

O. K. N.

 

Maryja ratunkiem ostatnim

 

Już trumienka była gotowa.

 

Już i grób na starym wykopany cmentarzysku – jakby odsłonił swe łono i czekał, rychło-li w czarną otchłań swoją nową pochłonie ofiarę i wysoką ponad nią wzniesie się mogiłą.

 

A żałobne cyprysy i wiecznie drżące osiki i płaczące wierzby tajemniczym jakimś pytają się szeptem: kto też to spocznie w tym świeżym, ciemnym grobie? nad kim to one żałosne swoje zawodzić będą gędźby? nad czyją płakać przyjdzie im dolą? za kim cichy, ranny i wieczorny odma­wiać pacierz?...

 

W pobliskiej zaś wiosce, w chatce Stanisława wszystko przygotowane do żałobnego obrzędu.

 

Na białej, śnieżystej pościeli leży spokojnie w takie same białe, śnieżyste odziane szaty, młode dziewczę, – jedyna umiłowana Stanisława córeczka.

 

Wczoraj była ona jeszcze taka wesoła, taka uśmiechnięta, taka szczebiocząca, jak aniołek.

 

A dziś?...

 

O! Srogi i nieubłagany losie!

 

O! Dobry i miłosierny Boże! Jakże Ty dziwny i jak niepojęty jesteś w wyrokach i rządach Opatrzności Twojej!

 

Dziś – to młode, śliczne dziewczątko na śmiertelnym już spoczywa łożu.

 

Ale jakie ono cudnie piękne w tych bieluchnych su­kienkach!

 

Twarzyczka uśmiechnięta. Oczy przymknięte.

 

Tak jakby dziewczę dopiero co zasnęło, i różany jakiś, promienny śniło sen.

 

Gromadka ludu, co odprowadzić przyszła dziewczę na cmentarne mieszkanie, smętnym wzrokiem przygląda się tej drobnej, wesołej, uśmiechniętej twarzyczce.

 

Małe dziatki, rówieśniczki i towarzysze dziecięcych i nie­winnych zabaw śpiącej dziewczyny, ukazują ją palcami jedne drugim, że taka piękna, taka anielska, taka nie z tej ziemi...

 

Ale dziewczę nie widzi tych wszystkich wpatrzonych w nie dziecięcych twarzyczek, nie słyszy cichych ich szeptów.

 

Leży bez ruchu, bieluchna jak alabastrowy posąg.

 

A posuwające się w górze po niebie słońce przez malutkie okna szyby, zlewając na twarzyczkę dziewczęcia potoki jasnych złotych promieni, czyni ją jeszcze piękniejszą, jeszcze więcej anielską.

 

U stóp dziewczęcia, wsparta o krawędź łoża, klęczy biedna, zbolała matka.

 

Klęczy i płacze...

 

Rzewnymi płacze ona łzami...

 

Szlochając, rozpamiętywa, jak to przed kilku jeszcze dniami, z uśmiechniętą, zawisłą na jej szyi dzieciną – jak to ona rozmawiała, jak snuła pogodnej przyszłości przędzę, jak wiła promiennych nadziei wianuszek, jak radosnym spo­glądała okiem w dal tajemniczą, pragnąc wypatrzeć, gdzie ukochany, jedyny jej skarb, poprowadzą te drogi, co przed nią tam w dali się wiją, co los postawił u pełnego zagadek ich kresu...

 

Czy przeczuwała ona w on czas, że zanim dni kilka za­ledwie od tej słonecznej upłynie chwili, drogi te skierują się ku mogile? że tam, gdzie się urwą, czyhają już okrutne parki, by nić wątłego dzieciny życia przeciąć nożycami ostrymi?

 

Czy przeczuwała?...

 

Śmiała się do dziewczęcia, pieściła, okrywała pocałunkami, a ten śmiech srebrny, te słodkie pieszczoty, te matczyne pocałunki, nie mogilną zaiste wróżyły dolę...

 

A jednak!...

 

O! Boże! Boże!

 

O! Wielki na niebiosach Boże!

 

Czemu tak doświadczasz biedne dzieci swoje?...

 

Upłynęło dni kilka...

 

Wionął z północy wiatr mroźny...

 

Szron zabójczy dla wątłych organizmów podesłał się pod nikłe dziewczęcia stopy, i... prysnęła bańka marzeń o pro­miennej przyszłości, o szczęściu jakim otoczy tych, których była umiłowaniem i nadzieją.

 

Jak anioł zesłany w gościnę na tę naszą smętną łez dolinę, odeszło ono dziewczę tam skąd spłynęło na ziemię, by jej już nigdy nie nawiedzić.

 

Jak błędny ognik zajaśniało na widnokręgu, by zgasnąć i nie okazać się na nim nigdy.

 

Jak lilia wodna wystrzeliło do góry, by niemiłosiernie zostać złamaną!...

 

I oto teraz biedna, spłakana matka klęczy przy ukochanym dziewczęciu i ze łzami w oczach spogląda na jego anielską twarzyczkę.

 

Spogląda po raz ostatni.

 

Bo za chwil kilka zabiją wieko trumny, a wtedy i pa­trzeć już nie będzie mogła.

 

Ale nagle myśl jakaś szczęsna zabłąkała się strapionej matce do głowy.

 

Cóż szkodzi ofiarować dziewczę do cudownej Matki Boskiej, słynnej w obrazie na różańcowej górze.

 

I ofiarowała...

 

Ofiarowała śląc jeźdźcem drobny datek na ozdobę Jej ołtarza.

 

Pocieszcie się teraz – pocieszcie się strapieni rodzice, oto z trumienki, jak z kolebki uśmiecha się do was nie­mowlę; dziecię żyje, więc zastawcie ucztę dla gości pogrzebowych, a grabarz niech zasypie mogiłkę, na dzisiaj niepo­trzebna ona!

 

Bo w tej właśnie chwili, kiedy posłaniec składał drobną ofiarę dla Maryi, dziewczę ożyło.

 

A ucieszona matka wybrała się z podzięką do tronu łaskawej z więzów śmierci Oswobodzicielki.

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 291-294.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: