O. K. N.
Był właśnie dzień poświęcony Matce Boskiej w tajemnicy Nawiedzenia.
Dzień zapowiadał się prześliczny.
Ostatnie dogasały już gwiazdy.
Tonęły jedna za drugą w głębinach rozjaśniających się błękitów, jakby umykały przed zwycięskimi świtu blaskami, który na śnieżną pierś obłoków rzucił rubiny i topazy, złotozielony pas rozwinął na wschodzie i garść brylantów w powietrze cisnął...
Był to pierwszy pocałunek słońca, niebiosom posłany.
Ziemia nie budziła się jeszcze, nie otrząsła snu z powiek zmęczonych. Na wzgórzach tylko lekko zakołysały się drzewa, coś zaszeptały cicho, sennie i umilkły. Tak samo oddycha pierś ludzka przed rozbudzenia się chwilą, nie chcąc się pozbyć czaru, który ją może podczas snu kołysał.
W dolinach jeszcze mrok i chłód i nabrzmiałe ros perły i sen głęboki, a górą walka światła i barw, jakiś pochód zwycięski niewidzianego jeszcze słońca.
Pierwszy jego blask pochwycił czerwony dach dominikańskiego klasztoru i smukła świątyni wieżyca.
Ale marudziło ono jeszcze gdzieś w otchłaniach podziemnych, jakby się namyślało: warto-li wzejść i spojrzeć ludziom w oczy?
Tymczasem już ze stron wszystkich nieprzeliczony płynął tłum i piął się na górę oną, gdzie Bogarodzicy stoi świątynia.
Spieszyło mrowie ludzkie z najdalszych nawet ziemi polskiej okolic, gdzie tylko wieść doszła o tej cudownej i dobrej Pani, co na różańcowej świeci górze i skąd hojną dłonią rozrzuca swe łaski i pociechy biednym i znękanym.
Szli w ogromnym milczeniu i skupieniu ducha męże, niewiasty i dzieci.
Barwiły się jaskrawe stroje polskiego ludu – a coraz to nowe wychylały się gromady z gajów cienistych, wysuwały się z wąwozów i jarów i na wysokie pięły wzgórze.
Już całą górę zajęły tłumy ludzkie od wczoraj przybyłe, a jeszcze wciąż płyną i płyną bez końca.
Ale choć wielotysięczny był tłum, przedziwna naokoło klasztoru i świątyni panowała cisza, jeno głuchy rozlewał się szmer, podobny do szumu morza, które miarowo kołysanymi o brzeg uderza falami, lecz zakreślonych nie przechodzi granic; słyszysz tylko oddech piersi olbrzymiej, jakiś cierpienia jęk, płacz nieutulony, ale i morze jęczy i płacze, ma swój ból i swoje cierpienia.
Złoto-rubinowymi blaski okryło się niebo...
Już słońce musiało wzejść, tylko je bory i góry zakrywają i dlatego na "różańcowym wzgórzu" srebrne się jeszcze snują mgły, perliste na trawach siedzą rosy, błąka się chłód w gajach cienistych, niezwarzony skwarem dziennym świeżą oddycha wonią kwiat, drzew i ziół orzeźwiające płyną zapachy.
Wśród tych falujących głów ludzkich, niby wśród łanów, dojrzewającym zbożem okrytych, widać długie, szare rysy gościńców i dróg, do dominikańskiego prowadzących klasztoru i świątyni.
Przez jakąś ścieżkę u góry przedarł się blask słoneczny i ozłocił świątynię i klasztor.
Otwarto podwoje kościoła.
W jednej chwili wnętrze domu Bożego zapełniło się pielgrzymami, tak, że na próżno wolnego szukałbyś miejsca.
Odsłonięto obraz Maryi.
I ukazała się śliczna, świetlana Niepokalanej Panienki twarz, takim jakimś dziwnie wzruszającym tchnąca wdziękiem i urokiem.
Z piersi rozklęczonego tłumu cichy wyrwał się jęk – głowy wszystkie do ziemi się pochyliły, a usta błagalną szeptały modłę.
Najbliżej ołtarza Maryi klęczała cała łzami zalana, młoda niewiasta Agnieszka.
Wesołą wyjechała ona z domu, wioząc ze sobą ukochane dziecię. Z pieszczotą garnęła je do serca, oplątując w przędzę błyskotliwych o przyszłości marzeń, jak nić jesienią lotnych, ale jak i ona nietrwałych – ot zwyczajnie jak matka.
A tu chwila tylko jedna... pojazd się wywraca, a u stóp matki leży dziecię nieżywe, skrwawione, zgruchotane okropnie.
Klęczy więc teraz zapłakana przed obrazem Maryi i modli się o cud.
A modli się gorąco.
Chwilę też tylko trwa ta gorąca, a korna do Niebiańskiej Matki modlitwa i dziecię daje znaki życia, spogląda na matkę i słodko do niej się uśmiecha.
Na widok cudu radość zdwojona wraca w znękane macierzyste serce i dalej łzy z jej oczu płyną i dalej z jej serca modlitwa ulatuje, ale już łzy i modlitwa dziękczynna do przepotężnej z więzów śmierci Oswobodzicielki.
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 285-288.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: