Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Matko Stworzyciela

Z więzów śmierci Oswobodzicielka

 

O. K. N.

 

Maryja przywraca życie zabitemu chłopcu

 

Dziwne to były czasy!

 

Te dawne, odległe, dalekie już od nas czasy!

 

Wszystko było jakoś inaczej, aniżeli dzisiaj.

 

I ludzie byli inni, i ziemia inaczej wyglądała, i słońce inaczej świeciło, i przyroda cała innym tchnęła czarem.

 

Dziwne czasy!

 

Niemowlęta prawie – a już rwały się do szabli i wcześnie zaprawiały swą dłoń!

 

Dzieci zaledwie od ziemi odrosłe – a już dosiadały konia, uganiały po polach, hasały po szerokim, pustym stepie, pędząc, gdzie oczy ich niosły, w bezkresną, szarą dal.

 

Takim to rycerskim i wojowniczym dzieckiem był Mikołaj, syn szlachcica na zagrodzie.

 

Siedmioletnie pacholę.

 

Ale byle tylko konia dopaść mogło, a już nie można go było w domu utrzymać.

 

Rodzice strzegli dziecię jak mogli, by tylko nie dozwolić chłopcu urzeczywistnić swych nieroztropnych, szalonych za­chcianek, pociągających za sobą wielkie życia niebezpie­czeństwo.

 

I to im się czas jakiś udawało.

 

Ale raz jakoś ojca w domu nie było, a matka w ofi­cynach zajęta gospodarstwem.

 

Małe pacholę wymyka się po kryjomu z komnaty.

 

Godzina była piąta po południu.

 

Pogoda wspaniała, można powiedzieć przecudna.

 

Słońce przeszło na drugą już nieboskłonu połowę i zniżyło się nad dworem, tonąc w złotych i purpurowych zorzach, płonących po zachodniej nieba stronie.

 

Powietrze tak było przesycone tym różowym, jaskrawym słońca blaskiem, że oczy mrużyły się od jego zbytku.

 

Pola przybrały odcień liliowy, a natomiast odległe wzgórza, odrzynające się twardo na tle zórz, miały barwę czystego ametystu.

 

Świat tracił cechy rzeczywistości i zdawał się być jedną zaziemskich świateł grą.

 

Pacholę cichaczem wymknąwszy się z komnat chyłkiem, ku stajniom się skrada i dopada konia.

 

Koń był młody, rączy, czystej krwi arab.

 

Ćwiczony rumak upojony tą przecudną wiosennego dnia pogodą i czując na sobie nieletniego jeźdźca w żartkim kroku wyrzuca cugle, i uszyma strzyże.

 

Puścił się kłusem...

 

I tak biegł czas jakiś w milczeniu i spokoju, unosząc na swym grzbiecie rozradowanego i uśmiechniętego chłopca, nie przeczuwającego nawet, że radość ta i uśmiech ten wkrótce zamienią się w grozę i smutek i płacz.

 

Pozostawiony sobie rwie się ognisty rumak.

 

Nagle u skrętu drogi coś zza płotu wyskoczyło i przed rumakiem szybko przemknęło.

 

Arab się przestraszył.

 

Rzucił się nieco w bok, stanął na tylnych nogach, wy­prężył się jak struna, a potem – potem runął naprzód, jak huragan, na oślep, przez pola w siną stepu dal.

 

Czarny rumak, jak burzliwa chmura, z gwiazdą na czole, jak jutrzenka, na wolę wiatrów puszcza strusiej grzywy pióra i nóg białych polotem błyskawice ciska.

 

Krzyk lęku i trwogi wyrwał się z gardła przerażonej chłopczyny.

 

Wyrwał się... i zamarł na wargach.

 

Chłopiec kurczowo chwycił się grzywy dzianeta, niemal położył na karku, a ręce jego, jak szpony drapieżnego ptaka wpoiły się w skórę.

 

I tak jakby zrośnięty z ciałem rumaka, pędził w pusty step, nie widząc nic dokoła siebie, nie wiedząc nic co się dzieje.

 

Arab, tocząc pianę z pyska, rwał naprzód jak szalony.

 

Ziemia drżała pod tętentem bachmata.

 

Wiatr zerwał chłopięciu czapkę z głowy, tuman kurzu zalewał mu oczy.

 

A rumak pędził naprzód...

 

Wtem z przodu zamajaczyło coś szeroko.

 

Wynurzył się z kurzawicy wysoki płot i rów pełen rdzawej wody.

 

Rumak w całym swym szatańskim jakby pędzie podał się naprzód, uniósł nieco w górę, przez chwilę zawisł w po­wietrzu, i potem spadł na ziemię po drugiej stronie rowu.

 

Pacholę nie strzymało.

 

I razem z koniem na ziemię się zwaliło.

 

Arab długo tak nie pozostał, zerwał się, w jednej chwili stanął na nogach, i z rozwianą grzywą, jak strzała, popędził naprzód.

 

A chłopiec bez ruchu i znaku życia pozostał na miejscu.

 

Przed wieczorem do dworu nieżywe wniesiono pa­cholę.

 

Matka, na widok sinej, trupiej bladości dzieciny sta­nęła w progu i osłupiała.

 

W duszy jej w jednej chwili całe zamarło życie.

 

Nie była w stanie kroku naprzód zrobić, nie była w stanie nawet zakrzyknąć.

 

Straszny tylko uczuła zamęt w głowie.

 

Czarno zrobiło jej się w oczach. Serce poczęły cisnąć jakieś mocne kleszcze.

 

Kobieta nie wytrzymała.

 

I zemdlona runęła na podłogę.

 

Służba przybiegła na ratunek.

 

Po niedługiej chwili matka przebudziła się ze snu omdlenia; ale dzieciny ocucić nie umiano.

 

Żadne bowiem nie pomogły wysiłki, i żadne nie skutkowały lekarstwa. Syna do życia nie przywrócono.

 

Strapieni rodzice nadziei przecież nie tracą. Ale ufni w pomoc niebios, nazajutrz składają martwe syna zwłoki na rydwan i wiozą do pobliskiej dominikańskiej świątyni, Niepokalanej Dziewicy, niebios i ziemi Królowej, życia i śmierci Władczyni, poświęconej – świątyni, gdzie też Ona tak hojna łask niebiańskich rozdawczyni, tron dla siebie obrała, skąd pełną dłonią biednym i znękanym pociechy niewymowne i łaski niezwykłe rozrzuca.

 

Niedaleko była ona cudowna miejscowość.

 

Przed świątynią ułożyli martwe ciało na noszach kili­mem przykrytych.

 

Zebrana przed kościołem i na nabożeństwo czekająca ludu garstka, widząc gotujący się żałobny pochód, przy­bliża się i łączy z nim, by odprowadzić zwłoki na cmentarz.

 

A niektórzy, znajomi widać, stroskanych nieśmiało py­tają rodziców:

 

– Jak to? – tam u stóp Cudownej Matki na wieczny chcecie go złożyć spoczynek?

 

– Nie, nie! – odpowiada zapłakana matka – chcemy, by go nam Ona, ta cudowna Pani, żywym wróciła!

 

Wtem na czoło chłopca występują krople potu, dźwiga się powoli... z wysiłkiem wielkim ociera czoło.

 

– Nie nieście mię, ja sam pójdę przed obraz Naj­świętszej Panny.

 

I poszedł!

 

Poszedł korne złożyć dzięki łaskawej Pani za odzyskane życie!

 

Poszedł dać wyraz uczuciom swoim i wdzięczności swojej i miłości swojej ku Maryi, Bogarodzicy!

 

Poszedł i długo przed cudownym klęczał obrazem, wpatrując się w niebiańskiej piękności twarz przepotężnej z więzów śmierci Oswobodzicielki.

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 281-285.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: