Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Matko Stworzyciela

Z więzów chorób Uzdrowicielka

Maryja leczy i do zdrowia przywraca

 

Pomoc Boża najbliższa

 

Jak słusznie powiedział nasz śpiewak ukraiński:

 

"Modlitwą służmy Ojczyźnie,

I wierzmy w moc tej modlitwy".

 

Bo rzeczywiście cała potęga modlitwy zależy na tym, że człowiek w nieszczęściu, jak biedne, opuszczone tu na ziemi przez wszystkich dziecię, udaje się do swego ukocha­nego Ojca w niebiesiech, o którym wiemy, że z całą litością patrzy na tę ziemię, na jej nędzę, na trudy, na bój nieraz tak ciężki i straszny człowieka z przeciwnościami, co go zewsząd otaczają.

 

I wtenczas przed duszą biednego wygnańca stają słowa Chrystusa Pana: "Proście, a będzie wam dano... Ojciec wasz, który jest w niebiesiech, da rzeczy dobre tym, którzy Go proszą" (Mt. VII, 7. 11).

 

Nie zapomnę nigdy o zdarzeniu, jakie mi pewien z mo­ich znajomych p. Rudolf K. urzędnik we Lwowie opowiadał z własnego życia.

 

"Byliśmy w r. 1894 w lecie na wakacjach w Sichowie obok Lwowa. Wszystko zdawało się zapowiadać, że na świeżym powietrzu odetchnę po trudach rocznych, żona moja i dziatek dwoje wesoło i zdrowo, nic nie zapowiadało bliskiego nieszczęścia.

 

Nadszedł sierpień. Jak dziś pamiętam, siedliśmy do herbaty. Tymczasem nagle słyszymy straszny krzyk dziecka. Nie wiem, jakim sposobem ukrop z samowaru oblał całą starszą dziewczynkę, Małgosię. Przybiegam i nie wiem w pierwszej chwili, co czynić z rozpaczy. Biedne dziecko poparzone w okropny sposób. Usta, piersi, lewa ręka jedna rana. Jak można było najprędzej zawijamy razem z żoną dziecię i jedziemy do Lwowa. Tu zwołuję i proszę wszystkich lekarzy specjalistów – ale niestety dziecię w gorączce do 40 stopni prawie już ginie. A ja tak je kochałem i kocham. Stałem bezradny nad łóżeczkiem, skąd już tylko słabe jęki się wydobywały.

 

Zrozpaczony, kiedy żaden z lekarzy już żadnej nie robił nadziei, upadam na kolana i czynię ślub, że poświęcę się czci Najświętszej Pannie Maryi i dla Niej wśród naszego społeczeństwa, tak biednego, pracować będę.

 

Ale zdawało się nam z żoną, że już dziecię zupełnie stracone, chyba tylko Bóg jeden potrafi mi je uratować.

 

I tak klęczę we łzach i modlitwie, całą duszą moją wołając do Boga i Tej przeczystej Jego Matki.

 

Za chwilę odzywa się dzwonek. Biegnę, otwieram i widzę jednego z kolegów urzędowych, ale z innego biura, z którym zresztą poza biurem nie widywałem się nigdy. Był to p. K.

 

Zaraz na wstępie pyta się, jak się ma moja mała.

 

Opowiadam pokrótce całe moje nieszczęście, pytam, co go sprowadza.

 

A bo ja słyszałem o tym wypadku u państwa. Ale dziś właśnie, kiedym z biura wrócił do domu, coś mi nie daje spokoju i ciągle mówi, idź do nich, idź koniecznie zaraz. Wie pan, ja znam się na leczeniu wodą, może byśmy spróbowali. Ale to dziwna, że ja nie miałem spokoju, dopókim do państwa nie przyszedł.

 

Tak, pomyślałem, to była właśnie chwila mojej gorącej modlitwy, kiedym z rozpaczą w sercu zdobył się na te pełne bólu słowa: «Panie nie zabieraj mi mojej dzieciny».

 

I cóż ksiądz powiesz. Tam gdzie najzawołańsi lekarze żadnej nie robili nadziei – gdzie wzmagająca się gorączka kazała każdej chwili oczekiwać katastrofy, tam Bóg mi tak cudownie pomaga.

 

W trzy tygodnie córeczka moja była już rekonwalescentką, a dziś na twarzy żadnego nawet znaku, tylko na rączce pozostały jeszcze bruzdy, ślady dawniejszych ran.

 

Z jaką radością i wdzięcznością w sercu składałem jako Sodalis Marianus moje śluby Tej Królowej niebios, której wzywałem opieki. Jakże chciałbym Bogu wywdzięczyć się za tę łaskę. I oto, co mię zwróciło ku pracy społecznej, której me wolne chwile poświęcam.

 

Ale Bogu, jakby nie dosyć było okazać mi swą opiekę nad nami. W miesiąc prawie po wypadku, zmęczony strasznym przejściem i czuwaniem nad dzieckiem zapadłem na zdrowiu. Przesilony mózg uległ przekrwieniu i biedna żona znowu stanęła nade mną, a ja myślałem, że, że lada chwila przyjdzie koniec. Pragnąłem już tylko księdza. – Sługa po­słana przez żonę, biegała od lekarza do lekarza. Wszyscy wyjechali. I kiedy przy ostatnim, jakiego można było na razie zawołać, odchodzi z niczym, spotyka ją jakiś młody pan i pyta, czy może lekarza szuka. Odpowiedziała, że tak. A no to jedźmy. Zdziwiona sługa, nie wiedząc kogo wiezie, wska­zuje mu moje mieszkanie i tu znowu nasze zdziwienie. Kiedy przybyły przedstawia się: jestem dr W... cóż panu brakuje? A prędki ratunek był tak potrzebny.

 

I znowu Bóg się zlitował nade mną.

 

Od tego czasu urodziny mego dziecka obchodzę uro­czyście – ale po Bożemu. Zawsze razem z żoną przystę­pujemy do Sakramentów św., na intencję dziecięcia, aby ten Bóg, co nam je tak cudownie uratował, pozwolił wychować dla Jego chwały".

 

–––––––––––

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 303-306.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: