Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Matko Stworzyciela

Z więzów chorób Uzdrowicielka

Maryja leczy i do zdrowia przywraca

 

Matka Boska uzdrowienie chorych

 

Było to święto Bożego Ciała. Poranek był prześliczny, powietrze czyste, niebo pogodne, cała natura zdawała się pomagać człowiekowi do obchodu dnia tak uroczystego, do uwielbienia Boga w Sakramencie miłości.

 

Dzwony wszystkich kościołów miasta Diżonu wesołym dźwiękiem wzywały wiernych do modlitwy. Domy jaśniały świetną dekoracją bogatych draperii, wonne kwiaty wdzięczną woń rozlewały.

 

Kilka ołtarzów, na placach wzniesionych, prześcigały się wytwornością gustu i bogactwem ozdoby. Jeden z naj­wspanialszych wznosił się przy ulicy św. Krzyża, blisko kościoła tegoż imienia, naprzeciw pięknego domu, którego okiennice zamknięte i mury bez ozdoby, zdawały się pro­testować przeciw wspaniałemu przybraniu całej ulicy.

 

Dom ten wszakże był zamieszkały.

 

– Dobrzem mówiła, że nasi nowi sąsiedzi nie należą do Kościoła katolickiego! – mruknęła wiekowa kobieta, przypinając ogniste piwonie do draperii ołtarza. – Nikt z nich Kościoła nie słucha i nie domyślają się nawet, jak wiele tracą łask Bożych, nie chcąc być uczestnikami dzi­siejszej uroczystości.

 

– Nie przyganiaj im, kochana babuniu, nie wiedząc, co oni za jedni; trzeba się raczej litować nad nimi, jeśli Boga nie znają – odpowiedziała młoda dzieweczka w bieli do zgromadzenia sług Maryi należąca.

 

W rzeczy samej, mieszkańcy tego domu godni byli politowania. Właścicielowi tegoż znane były tylko potwarze nieprzyjaciół miotane na Kościół święty. Małżonka jego nie lepsze wyniosła z domu wychowanie, a mały ich synek nic o Bogu nie wiedział.

 

Trzeba było widzieć to biedne pacholę, jak w tej chwili przez na pół otwarte okno wychylało główkę... Zdzi­wione wielkim ruchem, jaki na ulicy panował, przypatry­wało się pięknej ozdobie domów, pytając siebie, dlaczego na jednym tylko domu należącym do jego ojca nie było wieńców, ni kwiatów? Czemu nie posyłają go do tych chłopczyków, których z koszykami kwiatów wesoło prze­chodzących widzi? Czemu i on w tej procesji nie bierze udziału?

 

Ale już świetny ów orszak zaczyna się poruszać... Chłopczyna patrzy ciekawie...

 

Oto młode panienki z pieśnią na ustach postępują za chorągwią Maryi. Oto długie szeregi wiernych... Lecz co mu się najwięcej podobało, to gromadka małych jak on chłop­czyków, w białych komżach na czerwonych sutannach, z wieńcami kwiatów na głowie. Dziatki te sypały kwiaty pod nogi Panu Jezusowi, Którego czcigodny kapłan w jaśnie­jącej monstrancji pod baldachimem niósł z czcią i majesta­tem. Kapłani w złotych szatach poprzedzali celebransa, a panowie ze światłem w ręku otaczali go kołem. Orszak zatrzymał się wprost okna chłopczyka. Kapłan Przenajświętszy Sakrament wśród światła i powodzi kwiatów na ołtarzu postawił. Piękne śpiewy z wonnością kadzidła wzniosły się ku niebu... Hymny ustały, lud na kolana upadł, uderzono w kotły i bębny i kapłan wśród pochylonych tłumów wzniósł w górę Przenajświętszy Sakrament... Pan Jezus, z jaśniejącej Hostii, pobłogosławił ludowi Swemu...

 

– Jakże to piękne! – zauważył z radością.

 

I znowu młode panienki ruszyły procesją przy odgłosie wspaniałego hymnu, którego jedna zwrotka dziwnie utkwiła w duszy pacholęcia:

 

"Boże mój, kocham Cię, a kocham serdecznie

Weź mię do nieba, bym Cię oglądał, bym Cię kochał wiecznie!"

 

– Jakże to piękne! – wyszeptało dziecię – a zwra­cając się do matki, rzekło:

 

– Jaka szkoda mamo, żeś nie widziała tej procesji.

 

– Pawełku, po obiedzie ojciec zaprowadzi cię na przegląd wojska, tam jeszcze piękniej będzie.

 

– Ach! mamo – tam nie będzie chłopczyków z ko­szykami kwiatów, z wieńcami róż na głowie.

 

I odszedł ze smutkiem niebożę... Nie spodziewał się bo­wiem już nigdy widzieć tak triumfalnego pochodu...

 

Niestety! nie wiedziało to biedne dziecię, że jest Bóg na niebie, że Zbawiciel, przechodząc pod zasłoną Sakra­mentu, wejrzał na nie – gdy było pochylone w oknie – że ojca, matkę i całą jego niewierną rodzinę pobłogosławić raczył.

 

Od tej szczęśliwej chwili Pawełek miał ustawicznie w pamięci ołtarz ozdobiony kwiatami, płonący światłem i woniejący kadzidłem – piękne dziatki uwieńczone różami, błogosławiącego kapłana i wzniosłą zwrotkę pieśni, która mu w uszach bezustannie brzmiała:

 

"Boże mój, kocham Cię, a kocham serdecznie,

Weź mię do nieba, bym Cię oglądał, bym Cię kochał wiecznie!"

 

Ciągle te słowa sam do siebie powtarzał. – To była jego najmilsza modlitwa – innej nie umiał – i choć nie rozumiał jej znaczenia, wszakże iż z czystego płynęła serca, przez Ojca na niebiosach wysłuchaną została.

 

Pan Bóg w niezbadanych wyrokach opatrzności Swojej chciał widać doświadczyć tę lilijkę wśród cierni kwitnącą. Dosyć, że w kilka dni po uroczystości Bożego Ciała dziecię zachorowało i pomimo największej troskliwości rodziców, poczęło do grobu się zbliżać.

 

Pawełek był jedynakiem; rodzice go serdecznie kochali, toteż matka długim czuwaniem strudzona i wyniszczona, rychło sama zasłabła. Doktor radził wziąć do pomocy jedną z Sióstr, poświęcających się usłudze chorych. Ojciec też, pomimo wstrętu do sukni zakonnej, musiał się na to zgodzić.

 

Przybyła więc zakonnica, Siostra Amelia, która z miłą dobrocią i dziwną zręcznością swych chorych doglądając, umiała ich serca pozyskać i do Boga zwrócić.

 

Ojciec i matka Pawełka, pomimo uprzedzenia swego, widząc z jaką dobrocią i troskliwością pielęgnowała ich syna, serdecznie ją pokochali i cieszyli się, że ją w swym domu mają – gdy naraz drugie wielkie nieszczęście na nich spadło.

 

Czarna ospa, w mieście grasująca, dom ich nawiedziła i matkę Pawełka, i tak już cierpiącą, swą zarazą dotknęła.

 

Siostra Amelia, z heroicznym poświęceniem obu chorym służąc, najczulszą otaczała ich troskliwością, smuciła się jednak, widząc, że serce młodej kobiety dla jedynej pociechy, jaka jej została – dla pociechy religii – zamkniętym było. Jakże ją w chorobie do cierpliwości pobudzić? Jak uspokoić ją wobec strasznej śmierci? Jak ją skłonić do wy­rzeczenia się ziemskiego szczęścia, gdy ona, oprócz nicości, nic za grobem nie widzi?

 

Dobra zakonnica starała się tę próżnię serca nieszczę­śliwej kobiety chrześcijańską miłością zapełnić. Dnie i noce spędzała przy jej łożu. Nie lękając się bynajmniej zarazy, pobudzała ją do ufności w nieprzebranym miłosierdziu Bożym i opiece Maryi. Chora z radością prawd tych słuchała, nad nimi się zastanawiała, aż wreszcie światłością niebiań­ską oświecona, zaczęła je do serca przyjmować...

 

Nagrodził Pan Bóg poświęcenie się siostry Amalii. Z błogosławieństwem Przenajświętszego Sakramentu obfite łaski na dziecię i na matkę spłynęły. Zbłąkana ta owieczka w ostatniej swej godzinie do owczarni Chrystusowej wróciła; a nauczona tajemnic wiary i Sakramentami świętymi opatrzona, spokojnie w Panu zasnęła.

 

Zamknąwszy oczy matce, Siostra Amelia, pomimo że z największą czułością Pawełka pielęgnowała, choroby jego jednak zwalczyć nie była w możności. Gwałtowne paroksyzmy, ciągła gorączka, koniec zapowiadały. Nieszczęśliwy ojciec w niemej boleści, wpatrując się w śmiertelną bladość dziecięcia, ponurym głosem wyjęknął:

 

– Siostro droga, czy już nie ma żadnej, żadnej nadziei ratunku?

 

– Po ludzku mówiąc – żadnej nie ma. Ale Bóg jest Panem życia i śmierci, może ci dziecię zachować. Upokórz się przed Bogiem i proś Go o tę łaskę.

 

– Jakże ja będę prosił nieszczęsny, kiedy ja nie mam wiary?...

 

– Posłuchaj mnie – proszę – rzecze Siostra Amalia. Na kilka godzin przed śmiercią małżonka twoja rzekła do mnie:

 

"Ach! jakżem ci wdzięczna, jakżem szczęśliwa, żem obo­wiązki względem Stwórcy poznała. Ach! gdybym Go była daw­niej poznała, gdybym Go dawniej mogła była ukochać!... Byle się tylko pora po temu zdarzyć mogła, powiedz memu mężowi, iż ja go proszę, by dał chrześcijańskie wychowanie synowi naszemu i by się sam starał w rzeczach wiary oświecić; bo prawa i szlachetna jego dusza, skoro ją pozna, pewnie ją całym sercem pokocha! O! Jak straszna śmierć dla tych, którzy Boga nie znają!"

 

Głęboko wzruszony – milczący – stał jak wryty nieszczęsny ojciec, okiem ducha usiłując przeniknąć obraz Najwyższej Istoty, jaki się w umyśle jego przedstawiał, gdy dziecię w malignie głośno zawołało:

 

– Boże mój! Kocham Cię, a kocham serdecznie. Weź mię do nieba!...

 

– On także chce pójść do nieba! tylko dla mnie piekło zostaje... nieprawdaż? – rzecze stłumionym od wzru­szenia głosem, ale jeszcze z ironią niedowiarstwa...

 

– Tak! – odpowie Siostra Amalia. Trzeba koniecznie wybrać: albo miłosierdzie Boskie, przebaczające pokutującym grzesznikom, albo sąd sprawiedliwości... Nie podobna od razu wierzyć w te prawdy, których się nie zna – Bóg tego nie wymaga. Proś go pan tylko o dar wiary, a z pewnością otrzymasz.

 

– Ach niech mi tylko dziecię uzdrowi a z całego serca we wszystko uwierzę!

 

– Żeby tę łaskę otrzymać, trzeba o nią prosić. A więc pomódlmy się choć chwileczkę razem...

 

I uklęknąwszy, Siostra Amalia odmówiła głośno, po­woli, modlitewkę św. Bernarda: "Pomnij o najlitościwsza Maryjo Panno, że nie słyszano od wieków, aby kto udający się pod Twoją świętą opiekę, wzywający Twego ratunku i miłosierdzia, miał być opuszczonym, albo niewysłuchanym..."

 

Niedowiarek, łaską Bożą tknięty, ukląkł przy zakonnicy i zalewając się gorzkimi łzami, słowo po słowie powtarzał.

 

– Pomodliłeś się pan – rzecze Siostra, a teraz przyrzecz Panu Bogu, że dasz synowi chrześcijańskie wycho­wanie; bo gdyby miał być bezbożnym, lepsza mu byłaby śmierć, niżeli życie.

 

– Przyrzekam! – zawołał ojciec, i jeśli mię Bóg wy­słucha, dotrzymam słowa.

 

Matka Boska nie zawiodła ufności dobrej zakonnicy.

 

Dziecię wyzdrowiało – i po chrześcijańsku wychowanym zostało.

 

* * *

 

Dwadzieścia pięć lat upłynęło od onej chwili.

 

Majowe słońce oświecało znowu miasto Diżon; wró­ciła uroczystość Bożego Ciała, a z nią wszystkie rozkosze świętych wzruszeń i niebiańskich zachwytów. Piękny dom przy ulicy św. Krzyża nie protestował już przeciw powszech­nej radości, ponurą ścian nagością.

 

Wspaniały ołtarz, pod krużgankiem gmachu wzniesiony, bogactwem i gustowną ozdobą wszystkie inne przewyższał. Na ten raz, nie już dziecię przez na wpół otwarte okno wyglądało, lecz białowłosy starzec z wielką troskliwością zajmował się ozdabianiem ołtarza.

 

Gdy procesja nadeszła, młody kapłan, promieniejący szczęściem, gdy postawił Przenajświętszy Sakrament na ołtarzu, spojrzał z czułością na starca klęczącego w pokorze.

 

Tym kapłanem był Paweł.

 

Starzec – to jego ojciec.

 

Odezwały się dzwony, zahuczały kotły – lud wierny upadł na kolana. Paweł głęboko wzruszony, wzniósł w górę Przenajświętszy Sakrament i Bóg miłosierny pobłogosławił jego ojca, którego słodkie łzy połączyły się z pieniem dzie­wic za chorągwią Maryi nucących:

 

– "Boże mój! kocham Cię! a kocham serdecznie.

– Weź mię do Nieba, bym Cię oglądał – bym Cię kochał wiecznie".

 

–––––––––––

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 297-303.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: