Zakonnica poprawiła jeszcze raz poduszkę choremu kapitanowi Władysławowi, zakręciła elektryczne światło i opuściła pokój, aby choć parę godzin wypocząć. Ranny spoglądał ze smutnym uśmiechem za jej znikającą postacią – tam bowiem w fotelu spała jego Ludwika – ta ubóstwiana żona, która jeszcze nigdy nie zadała sobie trudu czuwania przy nim, podczas gdy szarytka, jak anioł opiekuńczy, stała zawsze przy chorym, z podziwienia godną cierpliwością i gorliwością, spełniając każde jego życzenie.
Wrócił niedawno ze szpitala jako rekonwalescent, ale cóż zastał? Oto żona płacze po dniach całych i spogląda na niego jakby ze wstrętem.
Westchnął ciężko – pamiętał bowiem ten dzień, w którym przy rozstaniu się z małżonką widział jej blade, poruszające się usta, zaklinające go, aby powrócił zdrów i cały. Zrozumiał myśl żony i przysiągł wrócić takim, jakim się jej podobał, albo zginąć.
Lecz niestety nie zginął, a to, czego się obawiała najwięcej jego żona, przyszło w bitwie pod Isonzo, w czasie której, otrzymawszy postrzał w ramię, spadł z konia i złamał nogę.
Nieprzytomnego zaniesiono do szpitala i zawiadomiono żonę. Widząc go kaleką, Ludwika rozpaczała, obrzydł jej mąż i życie.
A on spostrzegł próżny swój żal i płacz bezcelowy i prosił zawsze Maryję, niebieską Pocieszycielkę, aby skłoniła serce żony do poddania się losowi, lecz sam miał niecierpliwą naturę.
– "Maryjo, czy nie wysłuchasz mych próśb?" – westchnął i pytający wzrok przeniósł na obraz Niepokalanej Dziewicy, przed którą paliła się lampka, czerwone rzucająca błyski na twarz Madonny.
Ożywiło się od potoków światła oblicze Boskiej Matki, rysy zaostrzyły się i wydłużyły, spuszczone oczy i lekko odchylone usta zdawały się poruszać.
Chory, śledząc je, rozumiał sercem, co mówiły.
– "Oto ja służebnica Pańska...".
Słodycz niebiańska spłynęła do serca Władysława.
Słyszał wyraźnie.
– "Matką jestem wszystkich strapionych i pocieszycielką – wiary i ufności twojej potrzeba!...".
– "Ach Maryjo – jęknął – zawsze Cię przecież z wiarą i ufnością błagam, wysłuchaj mnie i nawróć Ludwikę, niechże i ona Twym będzie dzieckiem".
Zbudzona westchnieniem męża, wstała Ludwika, zapytując, czy nie pragnie czego.
– "Sądziłam bowiem – rzekła – że Siostra Imelda zaopatrzyła cię we wszystko".
– "O tak dobra Siostra nie zaniedbuje mnie nigdy, jednak nie może spełnić każdego życzenia serca mego, gdyż to nie jest w jej mocy, tylko od Boga zależy spełnienie tego, a w części i od ciebie Ludko".
– "Więc cóż takiego?" – znudzonym zapytała głosem.
– "Droga żono – zaczął, choć jej słowa opryskliwe raniły go – czy pamiętasz dzień naszego spotkania?...".
– "Ach, mówisz to po raz może setny, lecz nie myśl sobie, że jestem taką samą starej daty kobietą, jaką była twoja matka...".
– "O proszę, nie ubliżaj mojej matce – stanowczo rzekł Władysław. – Może ci się ona wydawać prostą, niewykształconą, jaką chcesz zresztą. Nie kończyła tych szkół, jakieś ty posiadła, nie uczyła się etyki ani logiki, ale ona miała szlachetne serce! Przez lata całe zbierała doświadczenia i wiedziała dobrze, co znaczą boleść, co smutek, co człowiek nieszczęśliwy.
O tym zaś ty prawie nic nie wiesz i nie rozumiesz tego. Twoja miłość ku mnie to tylko objaw wyrachowanego egoizmu z racji dobrobytu, jaki ci stanowisko moje przynosi. Myślałaś, że łatwo znajdziesz dostęp do wysokich progów i staniesz w pośrodku wyborowych towarzystw. Omyliłaś się jednak – oto zostałem kaleką – i nikt na nas teraz nie spojrzy".
– "Tak ty sądzisz – zawołała podrażniona Ludwika – kocham cię jednak, mimo wszystko, jak dawniej!".
– "Wątpię – ciągnął dalej chory – przed światem uchodziliśmy za dobraną parę i nic nie mąciło szczęścia naszego – ale dziś, gdy zdrowie moje musiałem złożyć w ofierze ojczyźnie, zamiast być dumną, że tą ofiarą twój mąż, ty dziś płaczesz – nie masz bowiem tej miłości, o której mówił Apostoł, że wszystko zwycięży, wszystko zniesie".
– "Władku, ja cię podziwiam – przerwała wylew jego serca rozgoryczonego, pragnąc ująć go za rękę, w której trzymał różaniec".
– "Ty mnie dziś podziwiasz – podjął kapitan – ależ podziw i marzycielstwo to was przecież zdobi, uchodzi za jedną rzecz u kobiety, gdy oficer pięknie tańczy, a potem idzie na pole bitwy, wy go podziwiacie wtedy, a imponować wam będzie, gdy w potyczce polegnie. Tylko niech do domu nie wraca nędznym i okaleczałym, bo to wstręt w was wzbudza, chcecie być swobodnymi w używaniu dalszego życia!".
– "Rozgoryczonyś mój drogi, dlatego tak mówisz" – przerwała Ludwika.
– "Wcale nie – zaprzeczył – dla mnie stałaś się najlepszym tego dowodem. Wszystkie twoje pragnienia i nadzieje podporządkowywałaś pod własne "ja". Omyliłem się, myślałem bowiem, że masz taką duszę szlachetną jak moja matka, która nie wahała się oddać ręki ociemniałemu mężczyźnie. Ale mniejsza o to, już ty się nie zmienisz, pozostaniesz bez serca!".
Oszołomiona wybuchem męża, opadła Ludwika na krzesło, szlochając.
Nigdy bowiem w ciągu 6 lat pożycia małżeńskiego nie słyszała go wypowiadającego takie ostre sądy. Zarzucił jej brak serca, brak miłości!
Czy słusznie?! Miał on więcej doświadczenia. Wyrozumieć mogła, że dzieci nie mając, stała się jedynym punktem jego miłości i uwielbienia. Sądziła, że go wzajemnie dosyć kocha. Ach, gdybym dzieci miała, przecież widziałby, że jej serce nie z egoizmu poświęcałoby się dla nich, och, ona potrafiłaby być dobrą matką.
I nagle rozjaśniło się jej oblicze. Zdawało się jej bowiem, że ten nieszczęśliwy mąż znajduje się teraz w położeniu niejednego małego dziecięcia, pragnie pomocy, opieki i ciepła serca. On może zastąpić jej brak ten, jaki zdawał się odczuwać w jej ognisku domowym.
On przecież szlachetny jak zawsze, tylko dziś na nieszczęsny żywot skazany, stoi u progu jej serca i puka do jego podwoi, pragnie litości.
––––––––––
Przeszły tygodnie od pamiętnego wieczoru.
Od tego czasu nie widział kapitan żony swej zapłakanej; sama zawsze spełniała rolę zakonnicy, nie śpiąc nawet przez kilka nocy z rzędu.
Zauważył tę zmianę.
– "Czy się przymusza, czy to naprawdę zmiana?" – myślał.
Jednego wieczoru wróciła Ludwika z przechadzki z pękiem kwiatów i umieściła je przed ołtarzem Maryi.
Oczom swoim nie wierzył.
– "Co się stało, żona moja sama zdobi ołtarz, którą to czynność powierzała zakonnicy?!".
Jej ciche, łagodne zachowanie się od pamiętnej nocy i ten pietyzm dla Niepokalanej – to przecież zmiana zupełna na lepsze.
Czyżby Maryja wysłuchała? – i pytający wzrok jego objął Ludwikę. A ona odczuwała jego myśli. Zbliżyła się do posłania męża z uśmiechem, chcąc coś powiedzieć, lecz słowa uwięzły w gardle.
Schyliła się tylko, a ująwszy krzyż różańca Władysława, ucałowała go ze wzruszeniem.
Teraz był już pewny, że modlitwa jego wysłuchaną została i że nadzieja, jaką żywił ku Maryi, nie zawiodła go.
Ludwika pojęła, że prócz miłości ciała jest miłość ducha, tylko o wiele wyższą i doskonalszą i bardziej uszczęśliwiającą – i taka miłość przemieniła ją.
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 254-259.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: