– Nie umieraj droga mamo, bo cóż się ze mną stanie? Ja żyć bez ciebie nie mogę! Któż mię tak kochać, kto się mną opiekować będzie?
– Moje dziecię! Opatrzność Boska czuwa nad nami i małym sierotom jak ty, Pan Bóg dał litościwą Opiekunkę w niebie. To Matka Boska, której ja ciebie oddaję i polecam... Mój biedny Kaziu, ty w ósmym roku życia nie możesz na chleb zapracować! udaj się więc do Matki Boskiej i po mojej śmierci powiedz tej Królowej Niebieskiej, żem ja ciebie za syna Jej oddała.
– Mamo a gdzież Ona jest?
– Moje dziecię, ty Jej widzieć nie możesz, bo Ona jest w niebie; ale Ona słyszy wszystkie modlitwy nasze. I może słyszy w tej chwili, gdy cię Jej opiece polecam, i ciebie zawsze usłyszy, ile Jej to razy przypominać będziesz. Kaziu, dodała, tuląc dziecię do serca – Kaziu przyrzecz mi, że Ją zawsze tak jak mnie kochać będziesz.
Dziecię płacząc rzuciło się w objęcia matki.
– Kaziu, mówiła dalej umierająca – my w tej wiosce krewnych nie mamy. Ludzie tu nie mają litościwego serca dla ubogich, nikt cię do domu nie przyjmie... Oto jak umrę, idź do Lyonu; słyszałam, że w tym mieście są domy, gdzie ubogie sieroty wychowują; Matka Boska to sprawi, że cię tam przyjmą.
Biedna niewiasta, wymówiwszy z wielkim wysiłkiem te słowa, upadła na łóżko; nędza, zbyt uciążliwa praca, długa choroba siły jej wyniszczyły. Pieszczoty ukochanego dziecięcia nie mogły jej zdrowia przywrócić.
– Matko Boska, w ręce Twoje oddaję syna mego! – zawołała jeszcze – i Bogu ducha oddała.
Przeprowadziwszy zwłoki drogiej matki do grobu, Kazio nigdzie przytułku nie mając, puścił się w drogę prowadzącą do Lyonu, z płaczem do Maryi wołając:
– O moja nowa Matko! przyrzekłem Ci, że będę Cię tak kochał, jak kochałem tę matkę, która mnie Tobie oddała. Ty także kochaj mię tak, jak ona mię kochała. Ty mię słyszysz nieprawdaż? – dodał wznosząc oczy w niebo... O Matko Boska wspieraj mię, ratuj mię...
Niezwykła w dziecięciu odwaga serce jego wzmocniła; i chociaż się bał iść tak daleko sam jeden, przecież śmiało puścił się w drogę, bo nie wątpił, że Matka Boska wysłuchała go, że go w opiekę swą wzięła.
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Na kilka dni przed śmiercią tej pobożnej niewiasty, inna matka pani N. – przy łóżku umierającego dziecięcia klęczała. Była to także wdowa... Mąż jej i dwóch synów z suchot pomarli; ostatnie zaś dziecię, jedyna pociecha matki, pomimo najczulszych starań, pomimo łagodnego klimatu nad brzegami Śródziemnego morza, dokąd go lekarze wysłali, z tejże choroby dogorywało, a nieszczęśliwa matka, patrząc na gasnące życie ukochanego dziecięcia, wszystkie jego konania odczuwała w swej duszy.
– Boże mój, wołała z boleścią – zachowaj mi to dziecię! Wszyscy, których kocham, pomarli. Jeżeli mi Henrysia weźmiesz, to weź i mnie razem, bo bez niego życie dla mnie nieznośnym będzie.
– Mamo jakże mi ciężko – mówiło dziecię. – Duszno mi, oddychać nie mogę! – A z piersi jego dobywały się chrapliwe tony, oznaki niechybnej śmierci, które rozdzierały serce matki.
– Matko Boska! ratuj mię w tym nieszczęściu! – wołała ze łzami, daj zdrowie memu dziecięciu! To znowu: otom na wszystko gotowa... O Maryjo rozporządzaj mną, jak się Tobie podoba!
Wszakże wyroki Boskie niezmienne były; dziecię naznaczone piętnem śmierci, do grobu się zbliżało... Aniołek uleciał do Nieba... Biedna matka pogrążona w boleści, postanowiła co rychlej opuścić to miejsce, gdzie ostatnią pociechę życia straciła. Wróciła zatem do swej wiejskiej majętności, do ojcowskiego domu, pełnego wspomnień szczęśliwych dni młodości, kędy jej życie tak słodko płynęło...
Od ostatniej stacji pocztowej trzeba było jechać górzystą drogą. Słońce już z horyzontu znikło, gdy podróżna na ostatniej górze stanęła. Pani N... żeby odetchnąć miłym powietrzem, wysiadła z powozu z wierną towarzyszką swoją panią Celestyną... i z rzewnym wzruszeniem spoglądała na stary pałac, wielkimi otoczony drzewami, na to lube ustronie, gdzie zaznawała szczęścia rodzinnego, które dla niej na zawsze zniknęło!...
W tej chwili dzwon kościelny na Anioł Pański zadzwonił, i czystym głosem jakby skąpanym wieczorną rosą, zdawał się nieść pozdrowienie i błogosławieństwo Bogarodzicy...
– O Matko Boska, wyrzekła wznosząc ręce do góry – Ty mi przypominasz, żem się Tobie oddała... Co chcesz, bym uczyniła, otom ja służebnica Twoja!... rozporządzaj mną jak Ci się podoba.
W tym miejscu przy drodze, pod cieniem starych dębów, wznosiła się statua Matki Boskiej, ozdobiona krzewami dzikiej róży i klombami kwiatów. Rodzina pani N... która tę figurę wystawiła, często w swych wycieczkach miała zwyczaj ją odwiedzać. Gdy pani N... przybywszy tam, poszła do statuy Matki Boskiej, aby się pomodlić, spostrzegła małego chłopczyka, w tym wieku co jej Henryś siedzącego na stopniach.
Na ten przykry widok zadrżała i zrazu chciała się oddalić... lecz widząc dziecię smutne i płaczące rzekła:
– Co tu robisz moje dziecię?
– Pani, jestem bardzo zmęczony, nie mogę iść dalej. Od rana nic nie jadłem, a cały dzień przepędziłem w drodze.
– A skądże idziesz?
– Matka moja umarła. Nikt mnie przyjąć do domu i przytulić nie chce; idę więc do Lyonu, żeby mię Matka Boska wprowadziła do zakładu sierot.
Pani N... zamyśliwszy się o swoim synaczku Henrysiu, błędnym wzrokiem rzucała raz po raz po chłopcu.
– A mnie co do cudzych dzieci! – szepnęła z oburzeniem.
Wyjęła jednak jakąś srebrną monetę i rzuciła ją pod nogi sieroty. Gdy srebrny pieniądz toczył się po ziemi, dziecię ze zdziwieniem patrzało.
– Głodny jestem, cały dzień nic nie jadłem – rzekł znowu chłopiec płacząc.
Poczciwa Celestyna spoglądała na chłopca z litością nie śmiejąc się odezwać.
Co mnie do cudzych dzieci, powtarzała raz po raz pani N...
Nadszedł powóz pani N... wsiadła doń i konie ruszyły.
– Celestyno nieprawdaż, że to dziecię mówiło, że jest bardzo głodne?
– Tak pani, biedny sierotka! jeśli go nikt nie przygarnie, to z głodu i z zimna może zamrzeć tej nocy.
– A więc nie można go tak zostawić. Niech wstrzymają konie!...
– Bądź tak dobrą przyprowadź go i posadź przy Piotrze.
Chłopiec zawiedziony nadzieją lepszej przyszłości, która mu zaświtała – gdy panie odjechały począł rzewnie płakać!
– Matko Boska! – moja nowa Matko – wołał ze łzami – usłyszże mnie i ratuj. Bo oto noc nadchodzi, a ja z głodu, z zimna i strachu marnie umrzeć muszę.
– Nie! nie umrzesz, rzecze łagodnie Celestyna podchodząc ku niemu. Pójdź ze mną moje dziecię.
– Więc to Matka Boska przysyła cię tu do mnie – wykrzyknął chłopaczek.
Celestyna posadziła go obok woźnicy na koźle i dała mu ciasteczko, które w jednej chwili zjadł z wielką chciwością.
– Umarłby niezawodnie z głodu i zimna, gdyby pani nie okazała nad nim litości – rzekła Celestyna, gdy wsiadły do powozu.
Obraz Henryka stanął zbolałej matce wówczas przed oczami. Syn jej zdawał się dziękować za jej miłosierdzie:
– Matko kochana! opuszczone sieroty są braćmi moimi. Czyniąc jednemu z nich dobrze dla miłości mojej, nowy kwiat do ozdoby wieńca mego przydajesz.
Cisza starego zamku, w którym niegdyś jej dzieci igrały, milczenie wielkich sal, dawniej pełnych wesołości i zgiełku, straszną boleść wznawiały w sercu biednej matki... Straciwszy tych, których kochała, życie było dla niej ciężarem.
Nazajutrz rano udała się do kaplicy w ogrodzie zamkowym wzniesionej.
– Boże mój – mówiła – daj mi siłę dźwigać to życie! Maryjo wspomóż mię! Tobie oddaję zbolałe serce moje. Czyń ze mną, co się Tobie podoba.
Poczciwa Celestyna spostrzegłszy swoją panią do kaplicy idącą... a znając jej serce żądne poświęceń, i szukające celu życia w dobrych uczynkach, podprowadziła ku niej co prędzej małego sierotkę. Pani N... widząc dziecię wchodzące zatrwożyła się znowu.
– Jeszcze to dziecię... szepnęła do siebie – nie mogę nań już patrzeć – i odwróciła głowę.
Celestyna nie zważając na to, kazała mu uklęknąć.
– Czy umiesz jaką modlitewkę? – zapytała.
– Tak! pani i nie jedną...
– To dobrze, powtórzże którą głośno.
– "Boże miłosierny, który się litujesz nad biednymi i nieszczęśliwymi, zmiłuj się nade mną. Matko Boska, Ty wiesz, że moja matka umierając, oddała mię Tobie za syna, nie opuszczajże mnie, Tobie ufam z całego serca".
Tu zamilkł, poczym płacząc mówił dalej.
– "Boże mój! – proszę Cię, daj zdrowie dobrym paniom, które mię tej nocy od śmierci wybawiły".
Nie, nie, zawołała pani N... nie odepchnę tego dziecięcia, bo mi je Matka Boska przysłała.
– W drogę dalej nie pójdziesz, Matka Boska u mnie cię umieszcza.
I w tejże chwili upadłszy na kolana, podziękowała Najświętszej Pannie, jakoby za dar z nieba powierzony.
Dzięki Bogu, pomyślała sobie pani Celestyna – moja pani uratowana... Jej dobroczynność i nabożeństwo do Matki Bożej, z życiem ją pogodzi i do życia przywiąże.
Mały Kazio był dziwnie miłym dzieckiem; jego słodka a zarazem roztropna twarzyczka wszystkie serca do siebie przyciągała.
Nie sama tylko Celestyna zajmowała się nim i czule go kochała. Pani N... pomimo walk wewnętrznych, jakie przechodziła, nie przestała zajmować się sierotą, którego miły charakter i wielkie zdolności, serce jej zniewalały.
Po kilku latach tak się doń przywiązała, że go za syna swego przysposobiła i imię swoje mu dała.
Kazimierz jest dziś jej pociechą i chlubą. Przewodniczy wszystkim dobroczynnym stowarzyszeniom, jakie tu istnieją, jest duszą życia katolickiego, ucieczką i opatrznością nieszczęśliwych.
Tak Matka Boska wynagrodziła dwa serca szlachetne. Pani N... w miłosiernym uczynku ukojenie serca i pociechę znalazła, a Kazimierz za ufność, jaką w Maryi położył, hojnie wynagrodzonym został.
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 238-244.
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: