Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Matko Przedziwna

 

Harfista z Sorentu (1)

 

Było to w miesiącu lipcu. Słońce gorącymi promieniami ogrzewało normandzkie pola. Dwaj wędrujący muzykanci z Włoch do Francji przybyli. Około dwunastu do trzynastu lat liczący, jeden z gitarą, drugi niosąc starą pokrzywioną harfę, postępowali krętą drogą między łąkami do wioski Dornfront prowadzącą. Góry i cieniste lasy, wioski z ko­ściołami i szpiczastymi dzwonnicami, folwarki ogrodami i owocowymi drzewami otoczone, uwagę młodych podróż­nych zwracały.

 

– Dziwny kraj! – rzekł jeden z nich.

 

– Wcale niepodobny do piemonckiej płaszczyzny, gdziem się urodził, – odpowiedział drugi. – Tam mamy jeziora, w których się drzewa oliwne i migdałowe przeglą­dają; mamy wysokie góry śniegiem i lodem pokryte, śliczny widok Gennaro!

 

– Nie tak piękny jednak jak nasza Neapolitańska zatoka, – zawołał harfista.

 

– Cóż to! myślałem, żeś się w Sorento urodził?

 

– Tak jest, ale wioska Sorento leży na wybrzeżach zatoki, przy której Neapol wznosi swe białe domy, swe marmurowe pałace, swoje kościoły, wieże i dzwonnice. Kie­dym z chatki moich rodziców na ten śliczny krajobraz poglądał, prawdziwie byłem szczęśliwy! Tony, jakże mi smutno żem mój kraj opuścić musiał! Ale trzeba było na chleb dla młodszego rodzeństwa zarabiać, a dla nich wszystkie cier­pienia są mi znośne.

 

Tony złośliwie się uśmiechnął.

 

– Bo ja bym się nie ofiarował cierpieć dla drugich. Jeżeli przyszedłem do Francji, to z mojej własnej ochoty. Nasi bracia i siostry kiedy chcą mieć chleb, niech zarabiają jak i my.

 

– Ja nie jestem tak okrutny, żebym od moich braci i sióstr tego wymagał – odrzekł Gennaro – zresztą są to małe dziatki, one mnie jednego mają, bo nasi rodzice po­marli, to mój obowiązek dla nich pracować, a to mi siły i odwagi dodaje.

 

– Bardzo ciebie żałuję – mruknął Tony szyderczo.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

 

W tejże chwili dzwon kościelny przyległej wioski na Anioł Pański zadzwonił. Gennaro zdjął kapelusz, przeżegnał się i cicho a gorąco się modlił.

 

Tony ruszył ramionami.

 

– Ty zawsze swoją komedię odgrywasz – rzekł ponuro.

 

– Komedię, ty śmiesz to komedią nazywać, ach Tony, to tyś już nie chrześcijanin. Ten dzwon wzywa nas, żebyśmy się do Matki Boskiej modlili. Pozdrówmy Ją razem, Tony.

 

– Ja się nie modlę – odrzekł malec z miną szyderczą, po swej gitarze brzękając. – Zresztą na cóż się zda modlitwa?

 

– Modlitwa pociesza, utrzymuje, odwagi dodaje. Chrześcijanin modlący się z wiarą i ufnością podoba się Panu Bogu i na nagrodę u niego zasługuje. Oto i w tej chwili prosiłem Matki Boskiej, żeby nade mną czuwała i we wszystkich przygodach mię ratowała, modliłem się i za dusze rodziców moich. Zdaje mi się, że modlitwa moja wysłuchana, że Matka Boska i rodzice moi z ognia czyśćcowego wyba­wieni, czuwać nade mną będą i od wszelkiego złego mnie obronią.

 

– Tyś wariat – zawołał Tony. – Umarli są prawdzi­wie umarłymi i nic dla nas czynić nie mogą.

 

Gennaro zwrócił się do swego młodego towarzysza i głosem stanowczym rzekł do niego:

 

– Tony, twoja bezbożność jest dla mnie nieznośną!

 

– Mniejsza o to Gennaro!

 

– Nie chcę mieć takiego towarzysza podróży, roz­stańmy się.

 

– Czy ty na serio mówisz Gennaro?

 

– Bardzo na serio Tony.

 

– Jak ci się podoba, więc rozstawszy się, zobaczymy jaka będzie nasza dola. Twoi opiekunowie pewnie ci szczęście dadzą. Rychło będziesz miał tego dowody, Gennaro, mogę ci to przepowiedzieć.

 

To wyrzekłszy jakimś dziwnym głosem, rzucił na to­warzysza złośliwe wejrzenie i oddalił się.

 

Gennaro trochę tą sceną wzruszony, położywszy swoją harfę na trawie przy drodze, usiadł pod drzewem; długo siedział zamyślony, nareszcie zmęczony drogą, znużony upa­łem, oparł się o drzewo i zasnął.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

 

Co uczynił tymczasem Tony? Złośliwy chłopiec roz­jątrzony wymówkami swego towarzysza, przejął się niena­wiścią ku niemu i zemścić się postanowił.

 

Jakaż będzie jego zemsta? Bujna jego wyobraźnia wiele mu sposobów podawała, nie wiedział tylko co miał wybrać.

 

Zdruzgotać harfę Gennara, ukraść trochę pieniędzy, jakie w swej oszczędności zebrał, zbić go samego, to wszystko było mu łatwo uczynić. Jeszcze się namyślał, gdy nagle krzyknął z radości.

 

Wiem co zrobię, mówił do siebie – niegodziwca jak złodzieja do więzienia wezmą. A ja będę się śmiał.

 

Z radością zatarł sobie ręce i ukrył się w rowie przy drodze. Na bliskim płocie spostrzegł bieliznę, którą praczki na słońcu powiesiły. Koszulka dziecinna z cienkiego płótna, zwróciła jego uwagę; porwał ją zręcznie i zbliżając się cichutko do śpiącego Gennara, do jego torebki włożył. Wszystko to w jednej chwili wykonane było i Tony grając na swym instrumencie w dalszą puścił się drogę.

 

Przechodząc mimo praczek, z niewinną minką, począł swoje wierszyki śpiewać, gdy oto nagle gniewliwe krzyki śpiew mu przerwały.

 

Stara kobieta z zagniewaną twarzą rzuciła się na niego i porywając za kołnierz wołała:

 

– Otóż cię mam, mały ladaco, złodzieju nie uciekniesz ode mnie. Zawołajcie tu Marcina polnego strażnika.

 

Tony zbladł, jednakże rychło przytomność odzyskawszy, rzekł:

 

– Cóż ja pani złego zrobiłem?

 

– Ukradłeś mi koszulę! złodzieju.

 

– Ja ukradłem? Bardzo się mylisz moja pani.

 

– Nie mylę się, była to koszulka mojego Pawełka, tylko ty mogłeś ją porwać.

 

Tony wyprostował się z godnością i rzekł:

 

– Ja nie jestem złodziejem. Jestem wprawdzie ubogi, ale nigdy cudzego dobra nie zabrałem. Ja nic nie mam, tylko mój instrument; patrzajcie!

 

– On ma słuszność, biedny chłopiec – mówiły inne kobiety, które się zbliżyły.

 

– Dlatego żem ubogi – mówił dalej Tony – to nie racja, żeby mnie o złodziejstwo oskarżać. Żeby twój syn, twój Pawełek tak po włoskiej ziemi chodził i żeby go po­dobnież oskarżono, co byś pani na to powiedziała.

 

– Mój Pawełek nie złodziej – przerwała stara ko­bieta. – Ale to dziwne, kto więc ukradł?

 

– Ja nie wiem – odrzekł z miną tajemniczą.

 

– Musisz cokolwiek wiedzieć, mów, mów.

 

– Miałem towarzysza, ale to był ladaco i porzuciłem go. Zdaje mi się, żem go dziś rano tu widział...

 

I zatrzymał się. Gruby głos męski obok niego prze­mówił; był to głos polnego strażnika.

 

– Ach! ach! malcze, twojego towarzysza oskarżasz?

 

– To i cóż, jeżeli on winien – odrzekł bezczelnie Tony.

 

– Zaraz będziemy to widzieli. Ja wiem, gdzie on jest, pójdźmy.

 

Strażnik Marcin był to silny stary żołnierz, wziął Tony za rękę i poprowadził ze sobą.

 

– Pójdźcie i wy ze mną – rzekł do praczek, będziemy się śmiali. Nie ten winien, kto się być winnym zdaje. Ale to moja rzecz.

 

Strażnik Marcin zdawał się być rozweselonym, co za­intrygowało kobiety. Tak przeszli przez wioskę. Wieś normandzka w lipcu bardzo jest wesołą. Zwykle zamieszkana przez rolników, tkaczów, ślusarzy, bardzo bywa w tym czasie ożywioną. Ze wszystkich stron słychać tylko huk młota o kowadło albo skrzypienie piły o drzewo lub żelazo.

 

Na dziedzińcu kury i kaczki krzyczą, kurczęta piszczą, koguty na śmieciach swe głośne kukuryku wyśpiewują, ko­biety i młode dzieweczki siedząc na progu swych chatek, szyją albo pończochy robią, dzieci bawią się w piasku, śmieją się i hałasują wesoło.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

 

Na widok strażnika z małym więźniem idącego, wszyscy umilkli i ciekawi ze wszystkich stron się zbiegli. Wielu rzemieślników porzuciło młot i piłę i przyłączyli się do gro­mady, ażeby się dowiedzieć o co rzecz idzie.

 

Tony zdawał się bardzo zakłopotany, ta gromada cie­kawych nie podobała mu się widocznie. Chciałby się wyrwać z rąk strażnika, ale ten uwolnić go nie myślał. Po dziesięciu minutach przyszli do śpiącego Gennara, który się nagle obudził.

 

– Oto złodziej, rzekł Tony do starej kobiety – koszula musi być w jego torbie, możesz się przekonać.

 

Stara kobieta na torbeczkę Gennara się rzuciła i wy­ciągnęła z niej koszulę, którą wszystkim pokazała.

 

– Otóż złodziej! zawołała – oddaję ci go strażniku Marcinie, niech będzie przykładnie ukarany.

 

– Do więzienia złodzieja! wołały różne głosy z tłumu – do więzienia!

 

Strażnik Marcin uśmiechnął się wesoło. Z podziwieniem wszystkich więźnia swego nie wypuszczał.

 

Gennaro więcej zdziwiony niż przelękniony, patrzał na tłum zebrany, pytając:

 

– Co to jest? O co mnie oskarżają?

 

– Oskarżają cię o kradzież – rzekł Marcin – bielizna skradziona u ciebie jest znaleziona, co na to mówisz.

 

– Ale ja nic nie ukradłem – odpowiedział Gennaro ze łzami w oczach – świadkiem mi Pan Bóg i Najświętsza Matka Jego!

 

– Ach jaki kłamca! jaki bezczelny – wołano z tłumu – trzeba go surowo ukarać.

 

I już groźne pięści nad głową chłopca się wznosiły. Gennaro w tym nieszczęściu polecał się Matce Bożej i du­szom czyśćcowym i modlitwa jego wysłuchana została.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

 

Strażnik Marcin zawsze spokojny, ręką nakazał milczenie i rzekł:

 

– Moi przyjaciele, znacie mnie od dwudziestu lat i wiecie, żem nie nabożny. Otóż teraz byłem świadkiem pewnego wypadku, który mnie nawrócił.

 

– Tyś się nawrócił Marcinie – zawołali obecni – któż ten cud uczynił?

 

– Te błazny do tego się przyczyniły. Ale słuchajcie mię do końca. Przed chwilą chodziłem po polu, pilnując zboża. Gdym obaczył tych małych Włochów, przyszło mi na myśl popilnować ich, dlatego skryłem się w trawie między krzakami i stamtąd mogłem słyszeć ich rozmowę. O! zarę­czam wam, że była ona ciekawa, bo mi dała poznać historię ich życia. Gennaro, ten którego wy o kradzież posądzacie, jest poczciwy mały sierota, przybył z Neapolu dla zarobienia kilku groszy dla swoich siostrzyczek i braciszków, żeby z głodu nie pomarli. Wierzy w Boga, kocha Matkę Boską i prosi Ją, aby mu dopomagała i w nieszczęściu broniła. Modli się za swych zmarłych rodziców i od nich pomocy się spodziewa. Otóż moi przyjaciele, zaręczam wam ja stary żołnierz z pod Reichsoffen i z pod Sedanu, że go nadzieja nie zawiodła. Sami osądzicie. Drugi Włoch, ten malec, któ­rego trzymam, ten nie ma wiary. Nie wierzy w Boga i naśmiewa z tych, co się modlą. Odpędzony od swego towa­rzysza, który nie chce z bezbożnikiem podróżować, z gniewem i z groźbą od niego się oddalił. Tknięty jakimś przeczuciem pilnowałem malca i widziałem, jak porwał koszulę Pawełka, i cicho jak wąż pełzając do torby Gennara ją włożył. Żebym tam nie był i żebym wszystkiego nie widział, niewinny za winnego musiałby zapłacić.

 

– To prawda zawołali obecni.

 

– Słusznie zatem mały Gennaro ufał Bogu i Matce Boskiej, że go od nieszczęścia obronią. Modlił się i modlitwa jego wysłuchana została, i ten właśnie wypadek nawrócił mię, bo teraz wierzę, że Opatrzność Boska nami się opie­kuje. A teraz trzeba złodzieja w ręce żandarmów oddać. Pójdźmy dalej w drogę.

 

Strażnik Marcin ze swoim więźniem oddalił się, gdy tymczasem obecni jego opowiadaniem wzruszeni, hojnie gro­szaki do kapelusza Gennara rzucali, wołając: "Niech żyje harfista".

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 231-238.

 

Przypisy:

(1) "Kochajmy Maryję", str. 295.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: