Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

 

Matko Przedziwna

 

Ofiara wynagrodzona

 

– Boże mój! – Ty widzisz – opuszczam korzystne miejsce dlatego, żem nie mógł w niedzielę i święta Mszy św. słuchać, będąc zmuszony w te dni w fabryce pracować. Miałem w domu tym przyszłość zapewnioną, lecz ufam mi­łosierdziu Twemu, że mię Panie nie opuścisz, i dopomożesz w odnalezieniu innego zajęcia.

 

Takie były myśli pewnego poczciwego młodzieńca, spieszącego piechotą ku Normandii.

 

Wilhelm, takie było jego imię, wybornie skorzystał z chrześcijańskiego wychowania, jakie odebrał. Pracowity, roztropny, zasługujący na zupełne zaufanie chlebodawców, pracując w jednej z największych fabryk, pozyskał miejsce dozorcy, ale opuścił je i do swej rodziny powracał, bo chciał być posłusznym Bogu i Jego przykazaniom.

 

Okolica, którą Wilhelm przebywał, przedstawiała piękne widoki; lecz on myślami swymi zajęty, uwagi na nie nie zwracał, gdy nagle, przechodząc przez niewielki lasek, roz­paczliwe krzyki usłyszał. Pobiegł co rychlej w ową stronę i ujrzał młodzieńca, który przez dwóch złoczyńców napad­nięty, tylko laską w ręku od nich się zasłaniał.

 

– Śmiało! śmiało! – masz obronę! – krzyknął Wil­helm, rzucając się na złoczyńców z kijem w ręku...

 

Dwaj nędznicy chcieli uciekać, ale widząc, że podróżni broni nie mają, zaniechali tego zamiaru. Jeden z nich nożem twarz Wilhelma rozpłatał, a tymczasem młodzieniec, w któ­rego obronie stanął, ciężko raniony, upadł nieprzytomny na ziemię.

 

Złoczyńcy wówczas rzucili się na Wilhelma, który broniąc się kijem, cofał się ku brzegowi lasu, aby mógł o jakie drzewo oprzeć się i choć w części od napastników zabezpieczyć.

 

W tejże chwili rozległo się gwizdanie, umówione hasło złoczyńców... Obaj rozbójnicy pierzchnęli, i wnet trzech żandarmów przybyło konno na miejsce walki. Młodzieniec leżał rozciągnięty na drodze, gdy drugi człowiek z zakrwawioną twarzą zdawał się do lasu uciekać...

 

– Oto zabójca! – zawołał żandarm – i dwóch z nich w pogoń za nim pocwałowało, a trzeci zajął się ra­tunkiem nieszczęśliwego młodzieńca.

 

* * *

 

Tejże godziny zachodzące słońce, kryjąc się za drze­wami parku, w bliskości tego miejsca położonego, ostatnimi promieniami oświecało kwiaty i wieńce zieleni, czepiające się około balkonu rozległego pałacu.

 

Pani C., właścicielka tej majętności, siedząc na ganku, zdawała się być niespokojną.

 

– Julian w drodze trafił na prześliczną pogodę – my­ślała sobie – lecz żałuję, że poszedł sam jeden po pie­niądze... jeszcze go ograbić mogą.

 

Wtem stanął nagle przed nią młody człowiek drżący z przestrachu i krwią zbroczony.

 

– Pani ratuj mię! – zawołał – przez pomyłkę jestem jako złoczyńca ścigany...

 

Pani C. zdziwiona, widząc coś poczciwego w rysach tego młodzieńca, ulitowała się nad nim.

 

– Czego żądasz? – Co ci się stało? – rzekła do niego.

 

– Pani ukryj mię przed pogonią – rychło tu przy­będą... później powiem wszystko, co się stało.

 

– A więc pójdź za mną.

 

Zaprowadziła go do samotnej izdebki na górze.

 

– Przyniosę, co potrzeba, do opatrzenia rany twojej – rzekła, zamykając drzwi i klucz wyjęła. Nagle zjawiło się dwóch żandarmów.

 

– Czy nie widział kto zabójcy, którego poszukujemy – pytali oni – wbiegł do tego parku i przepadł.

 

I nie tracąc czasu, rozpoczęli poszukiwania po krza­kach i zaroślach, wezwawszy służbę domową do pomocy.

 

Słysząc to pani C., zapytuje siebie:

 

– Czy nie dałam się jakiemu złoczyńcy w błąd wpro­wadzić? gdy wtem jęki na dziedzińcu pałacowym usłyszała. Pobiegła tam... i oto syna rannego i omdlałego ujrzała. Przy­niesiono go w asystencji żandarma.

 

– Jechałem drogą wraz z towarzyszami – mówił on – i nagle doleciały nas krzyki z pobliskiego lasku. Nadbie­gliśmy pędem... Ten oto młodzieniec leżał nieporuszony, a zabójca jego do lasu uciekał.

 

Moi towarzysze podążyli za nim i pewnie go odnajdą, bo jest raniony i wiele krwi utracił.

 

– Azaliż to zabójcy mego syna dałam schronienie? – mówiła do siebie pani C. – jego poczciwa fizjognomia miałażby mię oszukać?... Jest w tym jakaś tajemnica; ale winien czy nie winien, uciec nie może.

 

Słowa te na jej ustach zamarły... i cała synem swoim zajęta, starała się zatamować krew z ran jego płynącą i do przytomności go przywieść.

 

Z dziedzińca dolatywały głosy szukających zabójcy, na którego ślady aż przy samym pałacu natrafiono. W poko­jach żale i przekleństwa na zabójcę się rozlegały. Wszystkie te głosy dochodziły uszu nieszczęśliwego Wilhelma. Rychło zrozumiał, że młodzieniec, w którego obronie stanął, był sy­nem jego opiekunki.

 

– Cóż ona ze mną uczyni? – myślał sobie – odda mię zapewne w ręce żandarmów, którzy mię za zabójcę uważają! Byłem sam jeden na miejscu zbrodni, skrwawiony, uciekający... Ten młodzieniec, jedyny świadek mej niewin­ności o ile się zdaje – zabity. Pozory te niezawodnie mnie potępią. Bóg tylko jeden, dla którego miłości stanowisko moje poświęciłem, może mię z tego nieszczęścia wybawić.

 

– Boże mój! – mówiła także pani C., stojąc pochylona nad ciałem syna – Boże mój, miłosierdzia dla Juliana, wróć mi go!

 

Serce jej ukochanego dziecięcia regularnie biło, krew płynąć przestała, ale oczy były zamknięte, i usta, przez które toczyła się krwawa piana – milczące.

 

– Doktorze – zawołała ze drżeniem biedna matka, gdy ten ranę opatrzył – doktorze, czy syn mój umrze?

 

– Nie, pani, rana nie jest niebezpieczną, tylko mię to długie omdlenie niepokoi. Niech wszyscy ustąpią, gdyż obecność tylu osób mogłaby źle nań oddziałać, gdy przy­tomność odzyska.

 

Matka przy chorym synu zostawiła tylko starego pro­boszcza, który go serdecznie kochał. Ten pobożny kapłan modlił się gorąco, gdy pani C., patrząc na chorego, pierw­szej oznaki życia na twarzy jego śledziła... Nagle Julian po­czął się poruszać... podniósł rękę, ale ją bezwładną opuścił i jęk bolesny wydał.

 

– On umiera! – on umarł!... – zawołała pani C. w gwałtownej rozpaczy... a nędznik, który mu życie odebrał, jest tu!

 

– Jest tu?! – powtórzył stary kapłan z przera­żeniem.

 

– Tak, jest tu! Poruszona litością, ukryłam go w pałacu!

 

– Zabójcę! – rzekł przestraszony proboszcz.

 

– Tak! – przyrzekłam, że go wyratuję... ale chcę, żeby był świadkiem boleści matki przy zgonie syna i żeby tym bardziej okropność swej zbrodni zrozumiał!

 

Bliska obłędu pani C. pobiegła na górę, a za nią pro­boszcz podążył. Otworzyła izdebkę, gdzie ukryła Wilhelma, który na wpół żywy, modlił się na klęczkach gorąco.

 

– Boże mój! – Boże! – wyjaw prawdę, nie dopuść mej zguby. Maryjo, Matko miłosierdzia. Ucieczko nieszczęśli­wych, nie opuszczaj mię! przyczyń się za mną, Maryjo ratuj mię! Maryjo ratuj mię!

 

Pani C., jak nieprzytomna, porwała go za rękę i do syna swego pociągnęła.

 

– Oto moje dziecko! – rzekła do niego. Jeżeliś ty go zabił, to razem z nim i matkę zabij!

 

I z krzykiem okropnym padła na ziemię.

 

Na krzyk ten nadbiegli służący i ze zdumieniem ujrzeli przy chorym zakrwawionego człowieka.

 

– To zabójca! – szepnął proboszcz. Na te słowa wszyscy na Wilhelma się rzucają... jedni go biją, drudzy po­wrozami chcą związać, lecz krzyk matki obudził Juliana.

 

– Gdzież to ja jestem? – rzecze, patrząc wokoło.

 

– Ach! tyżeś to matko, a oto i mój obrońca, który z narażeniem własnego życia od śmierci mię wybawił... jakżeś mógł bez broni ujść z rąk dwóch złoczyńców?! Tyś zraniony! – Matko! miej o nim staranie!...

 

Zalecają choremu spokój i wszyscy otaczają Wilhelma, którego przed chwilą jak złoczyńcę traktowali.

 

I w rzeczy samej, gdyby Julian do życia nie wrócił, Wilhelma z pewnością na podstawie fałszywych pozorów uznano by za zabójcę. Młodość przemogła chorobę i Julian rychło zdrowie odzyskał.

 

Wilhelm miał prawo do jego wdzięczności i doznał jej szczęśliwych skutków. Pani C. posiadała wielki majątek, Wilhelm został rządcą tej fortuny i był w rodzinie uważany za przyjaciela.

 

Pan Bóg nie opuszcza sług swoich; w jakichkolwiek uciskach i trudnościach się znajdują, zawsze ich wspomaga i wszystkie cierpienia na dobro ich obraca.

 

Matka Boska, jako nasza niebiańska Matka wspiera wszystkich wzywających Jej pomocy i nieszczęśliwym zsyła pociechę.

 

 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 219-223.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2007

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: