W kaplicy na szczycie góry, wznoszącej się nad brzegiem morza, dwie niewiasty jedna starsza druga młodsza, klęcząc pod figurą Matki Boskiej "Gwiazdą morza" zwanej, gorąco się modliły. Promienie wschodzącego słońca łamiąc się przez kolorowe szkła gwiazdy nad figurą Najświętszej Panny Maryi umieszczonej, tęczową światłością Ją oblały, a wejrzenie Boskiej Dziewicy wlewało ufność w zbolałe serca, opieki Jej żebrzące.
– Matko Boska, opiekunko żeglarzy, polecam Tobie ukochane dziecię moje, mówiła starsza niewiasta. Błogosław jego pracy, daj obfity połów ryb i niech za łaską Twoją syn mój szczęśliwie z tej wyprawy wróci.
– Wróci szczęśliwie, matko Anno, ten kochany syn twój, który uroczystym przyrzeczeniem pozwolił mi cię za matkę uważać, odpowiedziała jej młodsza towarzyszka. Powróci z całą czułością i przywiązaniem do ciebie... Słodko nam będzie tego dnia podziękować Najświętszej Dziewicy, która zawsze dla naszych żeglarzy łaskawą była.
Na te słowa matka Anna uśmiechnęła się, a złożywszy u stóp Maryi ostatnie modlitwy, wyszła z kaplicy z Magdaleną, towarzyszką swoją, którą jak przyszłą synową kochała.
Promienie wznoszącego się słońca oświecały bezbrzeżne morze, spokojne i ciche – nadbrzeżne góry poważnie w sinych jego wodach przeglądały się, a morskie bałwany z lekkim drżeniem o brzegi piaskowe się rozbijały. W dali widać było dwa statki żaglowe, jak dwa wielkie ptaki nad wodami zawisłe. Białe ich żagle to znikały, to znowu wśród błękitu fal morskich okazywały się.
– Matko Anno – rzecze Magdalena, patrząc na morze – Matka Boska błogosławi naszych żeglarzy. Patrz, jak ich statki pięknie płyną a ten dzień jasny i pogodny przepowiada im obfity połów ryb. Zresztą Jan zawsze był w swoich wyprawach szczęśliwym, a teraz kiedy my dwie się za niego modlimy, podwójnie szczęśliwym będzie.
– Drogie dziecię, ufam Bogu, że nas nie opuści ale niespokojną jestem, że Józef, którego rodzina zawsze dla nas była nieprzyjazną, w jednej łodzi z moim synem się znajduje. Kiedy mój mąż uniesiony falą morza ginął, ojciec Józefa mógł go ratować, a nie ratował. Nienawiść do nas w tej rodzinie jest dziedziczną i Józef nie cierpi mego syna, usługi jego zawsze odrzuca. O jakżem niespokojna, że oni razem się wybrali.
– Nie frasuj się kochana matko, Jan pozyska serce Józefa, syn twój tak szczery, otwarty, dla wszystkich dobry, że go kochać muszą. Zresztą może to Pan Bóg tak zrządził, aby Józef i Jan z sobą się zbliżyli i pokochali.
– Moje dziecko, ty nie znasz przewrotności serca ludzkiego. Niestety! Jam więcej bojaźliwa i nieufna...
Matka Anna wsparta na ręku Magdaleny, wąską ścieżką z góry zeszła i do swej wioski wróciła. Domki małej tej osady przez rybaków zamieszkałe, około małej przestrzeni rozrzucone, górami i drzewami od wiatrów osłonione, wśród zieleni drzew malowniczo wyglądały.
Tymczasem kilka tygodni upłynęło, czas zwykle na rybołówstwo potrzebny przeszedł, a rybacy nie wracali; trwoga ogarnęła wszystkich o los dwóch statków. Matka Anna i Magdalena często na górę do kapliczki Matki Boskiej chodziły i ze łzami opiece Maryi nieobecnych żeglarzy polecały; ale czy to morze spokojne i gładkie, czy też huczące i wzburzone było, dwie niewiasty białych żagli nie dostrzegały i smutne, milczące do domu wracały.
Pewnego dnia nareszcie ujrzano nieznajomy okręt blisko się zatrzymujący; cała ludność zbiegła się na brzeg i z niepokojem przyglądała się zbliżającej się do brzegu łodzi, na której wielu rybaków znajdowało się. Cóż się z innymi stało? Czy oba statki burza rozbiła? Serce matki i bystre oko Magdaleny na próżno Jana szukają i z wielką boleścią przybyłych witają.
– Syn mój, gdzie jest mój syn? woła zbolała matka.
– Nie ma go, ale on powróci matko Anno, burza nas rozdzieliła.
– Cóż się stało? Powiedz mi prawdę, czy Jan nie żyje? W tejże chwili wzrok jej padł na Józefa i bolesnym wejrzeniem jakby go o przyczynę nieobecności syna swego zapytywała. Ale w jednej chwili, z podziwieniem wszystkich, Józef do biednej matki przybiega.
– Matko Anno, bądź spokojną – mówi serdecznie – Pan Bóg zachował twego dobrego syna, a gdyby go nie było, ja bym wraz z tobą bardzo go opłakiwał. Gdyśmy już z obfitym połowem ryb wracali, straszna burza dwa statki nasze rozdzieliła. Ogromne fale zalewały nasze łodzie, tak żeśmy już byli pewni zatonięcia. Wielki okręt zobaczył nas z daleka i przysłał nam łódź ratunkową. Wszystko rzuciło się do niej, ja w głębi statku zajęty, nie mogąc rychło do łódki wskoczyć, rzuciłem się do morza, chcąc wpław dosięgnąć łódkę.
– Nie możemy już nikogo więcej przyjąć, krzyknął oficer łodzią dowodzący. Wracaj do swego statku.
– Nasz statek zatonie – odpowiedziałem – zlituj się pan nade mną, mam żonę i dzieci, którym jestem potrzebny.
– To niepodobna, łódź przepełniona, dodając więcej ciężaru, moglibyśmy wszyscy zatonąć.
– Józefie – syn twój zawołał – ja nie mam dzieci do wykarmienia, sumienie mam spokojne. Polecam ci matkę! Bierz moje miejsce, ja do naszego statku powrócę. Przeżegnał się i skoczył w morze, gdym ja się za czółno uczepił. Burza niedługo już trwała, statek nasz mógł się wyratować i połączyć z drugim naszym statkiem. Jan z towarzyszami zdrowo do nas powróci. Podziwienie biednej matki nad heroicznym postępkiem syna niepokoju o jego życie nie zmniejszyło. Stała nieruchoma, zapytując się w duszy, czy mogła się spodziewać ocalenia heroicznego rybaka, który bez wahania życie swoje dla ocalenia nieprzyjaciela poświęcił.
– Matko Anno – mówił dalej Józef – bądź spokojna! Pan Bóg zachował, z pewnością zachował twego syna, którego ja dziś jak rodzonego brata miłuję.
Biedna matka wróciła do domu przytłoczona różnymi uczuciami, które się w jej duszy piętrzyły. Magdalena od niej nie odstępowała.
– Droga matko – mówiła do niej – tak gorąco modliłyśmy się za Janem, że Matka Boska, ta Gwiazda morza, Opiekunka rybaków, pewnie nas wysłuchała, Ona czuwa nad twoim synem, Ona go do nas przyprowadzi.
Pewnego poranku matka Anna z Magdaleną z kapliczki wychodziły.
– Matko! – zawołała dzieweczka, patrząc na morze, które tysiącznymi blaskami słońca promieniało – Matko! widzę daleko, daleko dwa rozpięte żagle!
– Moje dziecię, jeżeli twe serce zbytecznie się unosi, nie podzielaj ze mną twego złudzenia, bo mi to przymnaża boleści.
– Matko! dwa żagle powoli się zbliżają... Już są wyraźniejsze... O Maryjo, Gwiazdo morza, Tyś je zachowała, cześć i chwała Tobie na wieki!...
Biedna matka, prawie omdlała, upadła na kolana i modliła się gorąco, bojąc się, by Magdalena słów swych nie odwołała, lecz ta drżąca od wzruszenia, przypatrywała się coraz to bardziej zbliżającym statkom.
– Matko, one do nas się zbliżają, wiatr pomyślny je unosi, podziękujmy Gwiaździe morza raz jeszcze i spieszmy na brzeg.
Spostrzegłszy i inni oba statki, stanęli na brzegu – a statki płynęły żwawo, choć i tak jeszcze za powoli dla tych, co z utęsknieniem na nie czekali.
Nareszcie statki do brzegu dobiły. Tysiączne głosy powitania się rozlegają. Jan rzuca się w objęcia ukochanej matki, która ze wzruszenia ledwie na nogach ustać może.
Szczęśliwie dopłynął do opuszczonego statku i przez to go ocalił, drugi statek lepiej się burzy i huraganom opierał, do niego się przyłączył i wszyscy rybacy zdrowi i szczęśliwi, z obfitym połowem ryb do domu wrócili.
Matka Boska, Gwiazda morza, dzieciom swym pobłogosławiła i gorące ich modlitwy wysłuchała i nas wysłucha na falach życia płynących, od rozbicia zachowa, gdy Jej pomocy z ufnością wzywać zawsze będziemy.
Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 194-198.
Przypisy:
(*) "Kochajmy Maryję", str. 234.
Kraków 2007
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: