Jak orle gniazdo na skale, tak zamek hr. Roncesay wznosił się
dumnie na wysokiej górze oblanej wodami rzeki Garonny, która swe bystre fale z
szumem u stóp jego toczy...
Jednego z pierwszych dni marca 1097 r., niezwykły ruch zapanował
na dziedzińcu zamkowym. Głos trąbki wojennej łączył się z głosami żołnierzy i
z rżeniem koni. Młody dziedzic, waleczny hr. Rajmund, chciwy rycerskiej sławy,
wybierał się do Ziemi świętej na wojnę z Turkami.
Z rozdartym sercem żegnał sędziwego ojca, czułą i ukochaną matkę,
młodą małżonkę Helenę i małego synaczka w kolebce, gdyż obowiązek
chrześcijanina wzywał go do obrony grobu Chrystusa.
Opuszczając zamek swych przodków, Rajmund ukląkł i poprosił o
ojcowskie błogosławieństwo.
– Synu mój, rzecze stary hrabia, błogosławię cię z całego serca i
proszę Boga i św. Michała Archanioła, aby cię strzegli. Idź z Piotrem
pustelnikiem i z innymi walecznymi mężami gromić niewiernych Turków i gdyby
tego była potrzeba, dla obrony Grobu świętego, krew twoją przelej.
– Ojcze, bądź pewnym, odrzekł młody rycerz, że walecznych
rycerzy, przodków moich, godnym zawsze będę.
– Nie wątpię o tym, synu mój, dlatego puszczam cię z ufnością.
Choć stary jestem i władać już orężem nie mogę, strzec jednak będę twej żony i
syna i dopóki żyję włos im z głowy nie spadnie.
Rajmund ucałował rękę ojcowską, a uściskawszy raz jeszcze drogich swemu
sercu, dosiadł rumaka, wołając według hasła swego rodu: Bóg tak chce! Bóg tak
chce!
Żołnierze, dworzanie i towarzysze młodego hrabiego powtórzyli ten
wzniosły okrzyk: Bóg tak chce!
Rajmund przejechał most zwodzony i puścił się drogą do Opactwa
kluniaceńskiego. Wiosenne kwiatki ogrzane ciepłymi promieniami słońca
podnosiły swe główki, zdobiąc trawniki ścielące się przy drodze. Ptaszki wesoło
śpiewały, ale odjeżdżający młody rycerz Rajmund zdawał się być nieczułym na
życie natury, długo jechał zamyślony, aż naraz nagle zatrzymał się, spojrzał
raz jeszcze na zamek swych przodków i długie westchnienie wyrwało się z jego
piersi.
– Żegnam was wszystkich, najmilsi moi, żegnam was! wyrzekł z
przejęciem. Łza zabłysła mu w oczach i mimo męstwa i odwagi uczuł się mocno
wzruszonym. Lecz było to uczucie przelotne; otarł łzy płynące i miał już jechać
dalej, gdy szyderczy głos przy nim się odezwał:
– Cóż to jest, Rajmundzie, żeś tak wzruszony? Czy cię nieszczęście
spotkało? Czy hrabia, twój ojciec, umarł? Czy może małżonka lub synek chorują?
Rajmund zmarszczył czoło, zmierzył natrętnika i sucho odrzekł:
– Dziękuję panie Edwardzie za troskliwość, ale z łaski Bożej
wszyscy są zdrowi i spokojni w zamku hrabiów Roncesay.
– Jednakże, odpowie Edward, widzę, że łzy ci po twarzy płyną...
– Nic to dziwnego, gdyż jadę na daleką wyprawę, której końca
przewidzieć nie mogę.
– A któż ci każe na tę wyprawę jechać?
– Obowiązek chrześcijanina.
– Obowiązek!? nie rozumiem tego.
– Jadę do ziemi świętej, walczyć o wyzwolenie chrześcijan przez
Turków uciśnionych.
– Jaki nierozum! zawołał Edward szyderczym głosem, który jak
śmiech szatański rozległ się po dzikich wąwozach.
Rajmund wzdrygnął się.
– Milcz! krzyknął z uniesieniem. Zamiast szyderstwa lepiej byś
uczynił, gdybyś poszedł za moim przykładem. Pan Bóg dziś wszystkich chrześcijan
do broni powołuje. Jeżeli masz odwagę rycerską to stawaj pod chorągwią krzyża.
– Nigdy! odrzecze Edward. Jakąż korzyść miałbym z tej wyprawy?
– Nie znajdziesz tu, prawda, ziemskich korzyści, ale znój, trud,
lecz odpokutujesz za grzechy swoje i zasłużysz na wieczne zbawienie na wypadek
śmierci.
Z nowym szyderstwem przyjął Edward te słowa Rajmunda.
– Nic w tym poczytnego nie widzę, zawołał z ironią, jechać za
morze, bić się z Turkami, w nadziei zasłużenia na wieczne jakieś zbawienie,
przyznasz panie Rajmundzie, że trzeba być bardzo naiwnym, aby się na to
zgodzić. Jedź sobie, kiedy chcesz, życzę powodzenia; gdy zdobędziecie grób
Chrystusowy, pomódl się tam i za mnie.
– Niezawodnie, że tego nie zaniecham uczynić.
– Bardzo dziękuję, zacny rycerzu i ja o tobie pamiętać będę.
Tym słowem z ironią wyrzeczonym, Edward pożegnał Rajmunda, który
swą drogą podążył dalej.
* * *
Dwa lata upłynęły.
Było to 15 lipca 1099 r. Tego dnia, po krwawej bitwie, Jerozolima,
miasto święte, Turkom odebrane zostało. Krzyżowcy pod dowództwem Godefryda,
Tankreda i wielu innych, weszli do spustoszonego miasta i bosymi nogami wśród
hymnów pobożnych udali się do grobu Chrystusowego.
W pierwszym rzędzie walecznych rycerzy postępował Rajmund.
Odznaczył się dzielnie przy oblężeniu Antiochii i przez walecznego Tankreda na
polu bitwy do rycerskich zaszczytów wyniesiony został.
Przypadłszy do grobu Pańskiego, duszę swą przed Bogiem wylewał;
modlił się za swego starego ojca, za ukochaną matkę, za małżonkę i syna.
Modlił się także za zmarłych krewnych i przyjaciół swoich, wszystkie swe
cierpienia i trudy za nich ofiarując, prosił Boga, by ich co prędzej do chwały
niebieskiej przyjąć raczył. Nie zapomniał także o bezbożnym Edwardzie. Według
przyrzeczenia, błagał Pana zastępów, aby serce tego nieszczęśliwego bluźniercy
otworzyło się na światło wiary świętej.
Wskutek wzięcia Jerozolimy, spokój na długi czas był zapewniony.
Godefryd de Bouillon, jako najgodniejszy, przez towarzyszy broni królem
obwołany, z Judei chrześcijańskie królestwo utworzył; prawa, język i francuskie
obyczaje w nim zaprowadził. Wielu wówczas rycerzy opuściło Ziemię świętą udając
się do rodzin, w których liczbie był również Rajmund. Wsiadł on na okręt w Konstantynopolu,
by przez wyspę Maltę powrócić do Francji. Straszny jednak wypadek zaznaczył tę
podróż. Pewnej nocy, okropna burza, szalejąca na morzu roztrzaskała okręt.
Nieszczęśliwi podróżni długo się ratowali na szczątkach rozbitego statku,
spienione jednak fale, gwałtownym pędzone wiatrem, pogrążyły ich w głębokości
morza.
Jeden tylko Rajmund uratowanym został.
Trzymając się deski, którą w ciemnościach uchwycił, Bogu się
polecał, do Matki Najświętszej o ratunek wołał i z chrześcijańską rezygnacją śmierci
oczekiwał, a śmierć nie przyszła. Pan Bóg go zachował, bo Matka Boska i święte
dusze czyśćcowe za niego się modliły. Wśród strasznego huraganu czuł się
unoszonym jakby niewidzialną ręką ku wybrzeżom morskim. Przy pierwszym blasku
dnia ujrzał skały, drzewa i krzaki, szarym pokryte cieniem. Okrzyk wdzięczności
z piersi rozbitka wzniósł się tedy ku niebu. Gdy mgły poranne brzaskiem
wschodzącego słońca rozproszone zostały, deska dobiła do brzegów. Podniósłszy
głowę, ujrzał górę kłębami dymu buchającą – była to Etna. Skoro na brzeg
wypłynął, ukląkł i z głębi serca Panu Bogu i Matce Bożej za ocalone życie
dzięki złożył.
* * *
Stąd między górami spostrzegł chatkę uwieńczoną krzyżem. Było to
mieszkanie pustelnika. Tam zwrócił swe kroki i ujrzał sędziwego starca,
klęczącego przed ukrzyżowanym; nieruchomy, w zachwyceniu sługa Boży nie
widział, co się wokoło niego działo. Oblicze jego nadziemską jaśniało światłością,
oczy rozwarte, wpatrzone w niebo, rzekłbyś, oglądają samego Boga... Długo się
jeszcze modlił w milczeniu; skończywszy nareszcie, gdy spostrzegł przy sobie
rycerza rzekł do niego:
– Synu mój! czekałem na ciebie. Wszak prawda przybywasz ze Ziemi
świętej? We wielkim niebezpieczeństwie zostawałeś na morzu, towarzysze twoi
poginęli wśród burzy, ty jeden ocalony zostałeś.
– Jestem wielkim grzesznikiem, odpowiedział rycerz, komuż mogę tę
łaskę zawdzięczać?
– Przyczynie Maryi i świętych dusz czyśćcowych, które modlitwami
twymi z ognistej katuszy wybawiasz, ile razy wszystkie zasługi twoje za nie
ofiarujesz. Matka Boska okazała nad tobą swą opiekę, a dusze czyśćcowe
wypłaciły ci dług wdzięczności. Miałeś z innymi zginąć, ale ich przyczyna przed
tronem Bożym, życie ci ocaliła.
Starzec zamilkł, a łzy wzruszenia popłynęły mu obficie, wziął rycerza
za rękę, posadził go i podał mu kawałek chleba.
– Jesteś zgłodniały, posil się, trzeba ci nabyć sił do spełnienia
pewnego polecenia, które ci powierzę.
– Mów ojcze! jestem na twe usługi. Rozkaż co chcesz, a gdyby tego
była potrzeba, gotów jestem raz jeszcze przebyć i w Ziemi świętej walczyć z
Turkami na śmierć lub życie.
– O! waleczny rycerzu, tu idzie o spokojną sprawę Bożą; to
polecenie nie ode mnie, ale z nieba ci dane. Oto mi Pan objawił, chociażem
robak tej ziemi, niegodny sługa Jezusa Chrystusa. Jest we Francji, w klasztorze
kluniaceńskim, św. Opat Odilon. Ten modlitwami i nabożeństwami, które po
klasztorach swoich zakonnikom poleca, wiele dusz codziennie z mąk czyśćcowych
wyzwala. Powiedz mu zatem, żeby w swych dobrych zamiarach nie ustawał i żeby
się nadal modlił za dusze w czyśćcu cierpiące, które od niego ratunku
wyczekują. Ma on niejako w swoim ręku klucz do nieba. Jego modlitwy, jałmużny i
umartwienia, aniołowie przed tron Boży zanoszą, skąd potem deszczem łask niebieskich
na dusze czyśćcowe spływając, z mąk je wyzwalają.
– Dziękuję Bogu, rzekł rycerz wzruszony, że mię wybrał do
spełnienia tego posłannictwa. Pospiesznie to załatwię i nie spocznę, aż
wykonam wszystko, coś mi polecił, jakkolwiek tęskno mi do sędziwych rodziców i
pragnę co prędzej wszystkich, których kocham, oglądnąć.
Starzec podniósł głowę ku niebu i rzekł:
– Bóg czuwa nad nimi. Oni z utęsknieniem na ciebie czekają, gdyż
zagrożeni są najazdem pewnego wrogiego im rycerza. Wszakże nie lękaj się o
nich, Bóg ich obroni, i dla ukarania najeźdźcy w porę przybędziesz. Zaufaj Bogu
i Matce Najświętszej, która cię ma w swojej opiece i spełnij posłannictwo, Bóg
tego żąda od ciebie.
* * *
Wnet rycerz pożegnał się z pustelnikiem, polecając jego świętym
modłom i udał się do Kotony, gdzie znalazł okręt odpływający do Marsylii. Po
sześciu dniach stanął na ziemi rodzinnej, którą o mało co, już nie miał
zobaczyć. Sprzedawszy drogocenny pierścień, jaki zawsze nosił na palcu, kupił
konia i puścił się ku klasztorowi kluniaceńskiemu.
Wprowadzony do św. Opata Odilona zwierzył mu się ze swego
niebieskiego posłannictwa i opowiedział mu swe przygody. Odilon z największym
zajęciem wysłuchał opowiadania, a gdy się dowiedział, że jego za biednymi
duszami modlitwy serce Boże wzruszyły, niewymowną radością przejęty upadł na
kolana i Bogu z głębi serca dziękował. Zwołał następnie swych braci i rzekł:
– Drodzy moi, do codziennej modlitwy i dobrych uczynków, jakie za
dusze cierpiące ofiarujemy, potrzeba nam dodać szczególny jeszcze dzień nabożeństwa.
Niechaj więc odtąd we wszystkich klasztorach naszej reguły, uroczyste
nabożeństwo za wszystkich wiernych zmarłych nazajutrz po uroczystości
Wszystkich Świętych odprawiane będzie.
Odtąd też to święto dniem zadusznym zwane z wielką uroczystością
we wszystkich klasztorach podległych św. Opatowi Odilonowi obchodzone było,
poczym ten zwyczaj i cały Kościół św. przyjął.
* * *
Dopełniwszy otrzymane polecenie, Rajmund pragnął co rychlej do
zamku Roncesay podążyć, żegnając więc św. Opata, rzekł do niego:
– Pobożny pustelnik sycylijski oznajmił mi, że rodzina moja
nieprzyjacielskim napadem jest zagrożona. Spieszę na jej ratunek i przy pomocy
Bożej, mam nadzieję wroga zwyciężyć!
– Nie wyjedziesz sam jeden, zacny rycerzu, odrzekł Opat, pozwól,
że ci towarzyszyć będę.
– Bardzo chętnie Ojcze, to dla mnie zaszczyt.
– Wolałbyś może mieć za towarzysza równego tobie – moją bronią
jest krzyż, jest on jednak potężniejszy od oręża.
W kilkanaście minut już byli w drodze do zamku Roncesay.
Przybywszy na wierzchołek góry, z której widok na zamek się rozciągał, Rajmund
jęknął z boleścią, a ręka jego nerwowo za szablę chwyciła; ujrzał bowiem
oblegające zamek wojsko nieprzyjacielskie, na czele którego powiewała czarna
chorągiew z herbem Edwarda.
– Zdrajca! jęknął, to on ośmiela się na starca i słabe niewiasty
napadać!
– Jedźmy, rzecze zakonnik, nie ma nic jeszcze straconego. Pan Bóg
nam dopomoże.
Uniesieni szybkim pędem dzielnych koni, wnet przybyli na podzamek,
gdzie bój ciężki staczano. Rajmund ujął za szablę, przedtem dał jednak
oblężonym wojenne hasło, na które oni wnet odpowiedzieli i rzucił się w wir
walki, daremnie wstrzymywał go święty Opat, który wnet pozostał sam jeden.
Dzielny rycerz nacierał ze straszną siłą i żołnierze Edwarda z
tyłu zaskoczeni, wnet pierzchać poczęli. Tymczasem oblężeni poznawszy hasło
młodego hrabiego wnet z murów oblężonych wypadli, niosąc popłoch i śmierć
najeźdźcom. Niewielka liczba rozbiegła się, reszta poginęła, a opuszczony
Edward ze wściekłością rzucił się na Rajmunda. Krótko trwała walka, Edward
krwią oblany runął z rumaka na ziemię.
– Jestem raniony, zawołał, Bóg mię ukarał, żem nie uznał władzy
Jego nad sobą, żem łamał przykazania Jego.
– Żałuj za grzechy! błagaj Boga o miłosierdzie! a On ci pomimo
twoich grzechów gotów przebaczyć – zawołał do niego Opat Odilon.
– A ludzie czy mi przebaczą?
– Przebaczą ci, bo są sługami Chrystusa, który umierając i katom
przebaczył.
Sędziwy hrabia Roncesay, wyrywając się z objęcia syna, pospieszył
do umierającego a wziąwszy go za rękę zawołał:
– Edwardzie! przebaczam ci w imię Boga żywego.
– Wszyscy ci przebaczamy, dorzucił Rajmund, witając się z matką,
żoną i synem.
– Miłosierdzia! Miłosierdzia! Boże mój! – żałuję za grzechy moje!
zawołał umierający i po otrzymaniu rozgrzeszenia od św. Opata, dusza jego
stanęła na sądzie Bożym.
Wtedy Odilon zwracając się do Rajmunda rzekł:
– Proroctwo świątobliwego pustelnika spełniło się, nie zapomnij
dziękować za nie Bogu, Matce Bożej i módl się za dusze w czyśćcu cierpiące.
– Zawsze o nich pamiętać będę, odrzekł hrabia Rajmund, one to dały mi zwycięstwo nad niewiernymi i od
zatonięcia uratowały. Niech im Bóg uczyni miłosierdzie a przez Krew Chrystusową
niech ich do wiekuistej światłości wprowadzi!
Za
Przyczyną Maryi. Przykłady opieki
Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925),
redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu
Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj).
Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 174-183.
Przypisy:
(*)
"Kochajmy Maryję", str. 46.
Kraków 2006
Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: