Za Przyczyną Maryi
Przykłady opieki Królowej Różańca św.

Matko łaski Bożej
Szkaplerz

Szkaplerz Maryi (1)

W Starej Bretanii, nad brzegiem morza, w skromnym, kilku drzewami ocienionym domku, mieszkała Klementyna. Czystość tej skromnej siedziby wskazywała rządną i pracowitą gospodynię, a czterech zdrowych i schludnie ubranych chłopaków – dobrą i szczerze przywiązaną do swej rodziny matkę. Marek, mąż jej, był dzielnym pracowitym rybakiem, uczynnym dla swoich towarzyszów, a w razie niebezpieczeństwa, zawsze do pomocy gotowym.

Było to w przeddzień Wszystkich Świętych. Marek, od kilku tygodni nieobecny, miał na święto do domu powrócić. Klementyna przebrawszy swe ubogie mieszkanko, z utęsknieniem wyczekiwała męża. Ogień żywym blaskiem płonął na kominku, posiłek był przygotowany, a dzieci skacząc z radością wołały: mamo, to dziś tatuś nasz powraca!

Jednakże noc nadeszła, trzeba było lampę zaświecić, dzieci nakarmić i do spoczynku ułożyć. Wybiła dziewiąta, za nią dziesiąta, a Marka jak nie widać, tak nie widać. Serce Klementyny boleśnie się ścisnęło. Żegluga morska połączona jest z ciągłymi niebezpieczeństwami... Może się z nim co złego stało? Inaczej byłby na święto do domu powrócił. Matko Boska ratuj go! westchnęła z głębi serca biedna kobieta.

Wtem zapukano do drzwi i dał się słyszeć dobrze znany głos.

– Klementyno otwórz prędko, bom cały przemokły! A oto i dzieciątko, rzecze – podając jej kolebkę.

Śliczne dzieciątko miało rok życia.

– To piąte dziecię, które nam Opatrzność zsyła, mówił dalej Marek głosem poważnym. Dzień dzisiejszy był dla niego bardzo nieszczęśliwym.

Gdy ściemniało, ujrzeliśmy okręt, gwałtownym wiatrem pędzony na skały. Sternik nie widział albo nie rozumiał naszych ostrzegających znaków, zguba więc była nieuniknioną. Zbliżyliśmy się o ile możności, ażeby wyratować choć kilka ofiar tej przerażającej katastrofy. Jakoż straszne wiry pod tymi skałami okręt ku sobie pociągnęły... Słyszeliśmy huk uderzenia, a potem krzyki rozpaczy... Zauważywszy na tyle okrętu kobietę, zapewne matkę tego dziecięcia, spuszczającą na morze deskę, do której kolebka była przywiązana, skierowałem łódź w tę stronę i uchwyciłem kołyskę. Okręt zatonął... nie było żadnego ratunku... wszystkich głębie morza pochłonęły...

Patrz jakie to śliczne chłopię! Ono głodne... Nie ganisz mego postępku Klementyno?

– Któżby cię ganił za twe poczciwe serce – rzecze Klementyna – biorąc na ręce dziecię i całując je jak swoje własne.

Kiedy Bóg dał dla czworga, to i piąte się wyżywi.

Dziecię zapewne należało do bogatej rodziny, gdyż do kolebki jego był przyszyty szkaplerz Matki Boskiej, złotem haftowany, z literami P. J... a do pieluszek – szpilką przyczepiony duży krzyż brylantowy. Nieszczęśliwa matka może się spodziewała, że ci, co życie dziecięciu uratują, za ten klejnot większe mieć będą o nim staranie; lecz Klementyna nie dbając o jego wartość, starannie to jedno tylko zachowała w myśli, że kiedyś może posłuży do odszukania rodziny małej sierotki.

Pawełek, takie bowiem imię dano dziecięciu, wzrastał w towarzystwie czterech synów rybaka i był na równi z nimi kochany i czułą opieką otaczany.

Jedenaście lat minęło; na uroczystość Bożego Ciała naznaczono pierwszą Komunię i Pawełek miał przyjąć do swego serca Boskiego Gościa. Tego dnia Klementyna włożyła mu na szyję szkaplerz Matki Boskiej, mówiąc do niego:

– Jest to pamiątka po twej matce – mój Pawełku – ty dziś nie zapomnisz o niej, a gdy po Komunii świętej oddasz się w opiekę Matce Boskiej, to i za nią się pomódl. Potem tuląc chłopczynę do serca i całując go, rzekła: pamiętaj też o twej przybranej matce, Bóg widzi, że ona cię tak jak rodzona serdecznie kocha.

W istocie Klementyna kochała Pawełka jak własnego syna i często o jego przyszłości myślała. Pawełek delikatnej budowy, nie był stworzony na rybaka, a jego umysłowe zdolności nieraz rodziców w podziw wprawiały. Bystry jego umysł i ognista dusza nauki chciwie łaknęły.

– On tylko do książki rwie się, ciągle czytałby, zawód rybaka nie dla niego – mówił Marek. – Trzeba coś o nim pomyśleć...

– Marku – rzecze raz Klementyna – ksiądz proboszcz radził, ażeby sprzedawszy kilka brylantów z krzyża, za pieniądze stąd otrzymane uczyć Pawełka. Proboszcz bierze to na siebie – a potem gdyby nie chciał być księdzem, to by go powierzył swemu bratu, sławnemu doktorowi w Paryżu. Trzeba się raz zdecydować!

– Jak tam chcesz – odparł Marek – otrząsając popiół z fajki.

Krzyż Pawełka był wysadzany ślicznymi brylantami. Spieniężenie kilku z nich wedle rady proboszcza, przyniosło nadspodziewanie wielką sumę.

Dziecię pod okiem świątobliwego kapłana kształciło się w naukach, a jednocześnie postępowało w cnotach i pobożności. Pawełek wielce ukochał Najświętszą Pannę jako swoją Niebiańską Matkę, czcił Ją serdecznym nabożeństwem i do Niej się uciekał we wszystkich potrzebach. Szkaplerz, który mu był drogą po matce pamiątką, nosił zawsze na sobie, a przy porannej i wieczornej modlitwie z gorącym nabożeństwem powtarzał: Zdrowaś Maryjo! i błagał Matkę Boską, aby mu rodzinę odnaleźć pomogła. Ufność jego nie pozostała bez skutku.

Gdy Pawełek ukończył pierwsze nauki, ks. proboszcz oddał go pod opiekę brata swego, który nie mając własnych dzieci, pokochał młodzieńca i po ukończeniu przezeń kursów lekarskich, zatrzymał go dla praktyki przy sobie, z zamiarem przekazania mu w przyszłości swego gabinetu.

Pewnego wieczoru, gdy mroźna zima śnieżnym całunem świat Boży pokryła przysłano po doktora, ażeby co rychlej pospieszył do chorego dziecięcia.

– Jam stary i niezdrów, nie mogę wyjść z domu na taką zawieruchę, ale mój młodszy kolega mnie zastąpi – rzecze doktor – wskazując na Pawła. Rodzina dziecięcia może w zupełności zaufać, a ja sam jutro zajdę.

Dziecię ciężką niemocą złożone, była to prawnuczka pewnej znakomitego rodu damy, która widząc w niej jedyną pociechę, była wielce przygnębiona tą chorobą.

Paweł do głębi jej boleścią wzruszony, wszystkich dokładał starań, aby uratować dziecię. Pani owa okazywała również nadzwyczajną sympatię młodzieńcowi, mile go do swego domu zapraszała i tylko w jego towarzystwie uczuwała ulgę w swej boleści.

Pewnego dnia młody lekarz nadszedł, gdy dziecię spało, dama więc wprowadziła go chwilowo do przyległego salonu. Jakież było jego zdziwienie, gdy na poduszce, pod kloszem, ujrzał szkaplerz Matki Boskiej, zupełnie taki jak ten, który na piersiach miał. Pod szkaplerzem widniał napis: "Pamiątka po mojej córce".

Niezawodnie ta sama ręka oba szkaplerze haftowała...

Zresztą, tyle sympatii i życzliwości, jaką mu ta dama okazywała, jak również wzajemność, którą on odczuwał, były bezsprzecznie dowodem pokrewieństwa, pomiędzy nimi zachodzącego...

Lecz nie na czasie było sprawę tę w tej chwili wyjaśniać. Pomimo zatem gorącego pragnienia odnalezienia swej rodziny, Pawełek na czas późniejszy sprawę tę odłożył, a gdy niebezpieczeństwo minęło i dziecię wróciło do pożądanego zdrowia, przybył wraz z opiekunem w celu ostatecznego porozumienia się.

– Doktorze, rzekła zacna ta dama, dotykasz bolesnej rany mego serca, tej rany, która pomimo upływu dwudziestu pięciu lat, zagoić się nie może. Jedyna moja córka wyjeżdżając do Algieru, dokąd ważne interesa jej męża powoływały, haftowany przez siebie szkaplerz zawiesiła na łóżeczku swej córki, którą u mnie zostawiła, a drugi zaś – przyszyła do podróżnej kolebki synaczka, przy piersi jeszcze będącego.

W powrocie do kraju, wiozący ich okręt rozbił się o skały na brzegach Francji i cała załoga wraz z moją córką, jej mężem i synem, śmierć w morzu znalazła. Pozostała mi tylko wnuczka, którą wychowałam i wydałam za mąż. Oboje jednak rychło pomarli, a ta którejście życie uratowali – jest jedyną ich córką a moją prawnuczką.

Słysząc tę historię, Paweł z łatwością mógł udowodnić swoje pochodzenie, gdyż szkaplerz jego zupełnie był podobnym do zachowanego przez babkę, litery zaś na szkaplerzu wyszyte imię i nazwisko jej wnuka oznaczały. Babka od razu poznała krzyż brylantowy, który wszystkim w rodzinie był dobrze znany. Nadto wielkie podobieństwo rysów z jego matką było przyczyną tej sympatii i życzliwości, jaką mu babka zawsze okazywała, toteż szczęśliwa z odzyskania wnuka uścisnęła go z czułością, oświadczając, że nigdy się z nim nie rozstanie.

Rodzina L. posiadała znaczną fortunę, toteż Paweł zakupił rozległą posiadłość nad brzegami morza, w pobliżu wioski, w której mieszkali przybrani jego rodzice. Wybudował im śliczny dom i podarował wioskę, z której dochody jak mówili – o wiele ich skromne potrzeby przewyższały. Synowie ich także dobili się poważnych stanowisk.

Wspaniałą ochronkę i szpital, przez Siostry Miłosierdzia obsługiwany, zbudował na miejscu domku, w którym Paweł pierwsze wychowanie otrzymał. Dziecię, jako Mojżesz, z wody wydobyte, stało się dobroczynną opatrznością całej okolicy.

Matka Boża, wysłuchawszy gorących modłów pobożnego młodzieńca, uwieńczyła go czcią i miłością powszechną, bo kto się do Maryi ucieka – nigdy zawodu nie dozna.

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 137-142.

Przypisy

(1) "Kochajmy Maryję", str. 113.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: