Za Przyczyną Maryi

Przykłady opieki Królowej Różańca św.

Matko Chrystusowa

Maryja nawraca zbłąkanych do Chrystusa

Stary dzwonnik

Piękny słoneczny dzień wiosny zaledwie zaświtał, dopiero pierwsze promienie wschodzącego słońca przedarły się przez ciemną mgłę nocy, gdy otworzyły się drzwi malutkiego domku, położonego tuż przy kościele, a w nich ukazał się w podeszłych już latach mężczyzna. Choć wiele przeżytych lat ciężyło na jego nieco przygarbionych barkach, mimo to wyglądał czerstwo i zdrowo, a rysy jego słodko uśmiechniętej twarzy wyrażały jakiś błogi spokój i zadowolenie. Pokryte szronem siwizny włosy zdobiły jego oblicze, nadając mu jakąś dziwną powagę i majestat. Na chwilę przystanął w drzwiach domku, spojrzał na strop niebios, gdzie słońce kończyło już zwycięską walkę z czarną zasłoną nocy i poczynało się wychylać spoza wierzchołków lesistych gór. Staruszek odetchnął świeżym, czystym powietrzem poranku, gdy wtem zegar na wieży kościoła wydzwonił czwartą godzinę. Nie ociągał się już, ale przez dziedziniec kościoła skierował swe kroki ku dzwonnicy, a wkrótce zadźwięczały słodkie tony dzwonów unosząc się w dal melodyjnym echem, wzywając do złożenia daniny i hołdu należnej Maryi Matce Bożej.

Umilkły już dzwony, lecz starzec stoi jeszcze i przez okno dzwonnicy spogląda w dal na rozścielającą się u stóp kościoła dolinę, aż oko jego napotkało lasem szpilkowym pokrytą górę. – Tu utkwił wzrok, tam patrzy i duma... Jakieś dziwne i silnie poruszające duszę musiały to być myśli, które tak zajmowały umysł staruszka, bo jego wargi, szepcząc cichą modlitwę, drżały... Jakby zmęczony ciężarem cisnących się wspomnień oparł się o okiennicę, a z oczu jego wytrysły gorące łzy spływając po śnieżnej białości brodzie... Słońce już widać całe, złote jego promienie oświecają ze snu powstałą ziemię, tysiące ptasząt świergoce nucąc swemu Stwórcy pieśń poranną, kielichy kwiatów uginają się pod kroplami ożywczej rosy, cudna woń rozlewa się wokoło. Starzec tego nie czuje... on głowę skłonił ku piersiom, siedzi i duma... zapomniał o świecie Bożym, wspomnienia z przeszłości porywają go, a on się nie broni i cały oddaje im się w niewolę.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Blisko sześćdziesiąt lat już upływa od chwili, gdy tak samo jak dzisiaj zabłysła różowa jutrzenka poranna. Tam w dali na kraju lasu stała maleńka chatka, a w niej mieszkała wdowa po gajowym Jabłońskim. Tu po śmierci męża znalazła schronienie, a dziś, choć świt dopiero, już ze snu powstała, bo syn jej jedyny Franciszek, hoży i dziarski młodzieniec, wysmukły jak sosna w lesie, ma ją pożegnać, by szukać szczęścia w świecie. Przed tygodniem dopiero ukończył ludową szkołę w rodzinnej swej wiosce, dziś w świat mu wyjść potrzeba, by się nauczył jakiego rzemiosła i matkę w starości swą pracą wspierał. Ojciec jego chrzestny, powszechnie szanowany ślusarz w pobliskim miasteczku, dał się uprosić wyuczyć go bezinteresownie swego rzemiosła. Dziś więc Franciszek musi opuścić matkę i udać się do niego. Gdy matka i syn, których łączyła gorąca miłość, spożyli razem poranny posiłek, czas było wybrać się w drogę. Błogosławiąc syna położyła matka swą rękę na jego głowie, a na czole wodą święconą zrobiła znak krzyża świętego – nadeszła chwila rozstania.

– Niech cię Bóg strzeże mój synu – mówiła z płaczem matka, gdy żegnała go raz jeszcze, stojąc u wrót zagrody – ach zostań zawsze pobożnym i dobrym i staraj się zawsze zły ogień gniewu, który tli w tobie zdusić w zarzewiu, zanim jeszcze wybuchnie. Każdą pokusę do złości, do popędliwości i zemsty oddalaj zaraz z początku samego, bo inaczej nieraz upadniesz ciężko. O Franiu mój drogi! to jedno tylko tak strasznie mię trapi, gdy cię żegnać muszę, że boję się, byś kiedyś nie popadł w sidła jakiejś złej namiętności, a zwłaszcza w sidła gniewu i zemsty do czego masz największą skłonność. Przyrzecz mi, moje dziecię, że, ile tylko sił ci stanie, będziesz ustawicznie nad sobą pracował, abyś zawsze pozostał poczciwym, pobożnym.

– Ach dobrze matusiu – zawołał do głębi wzruszony syn – ja ci przysięgam na wszystko co święte, że zawsze usilnie pracować będę nad tym, by każdy poryw do gniewu stłumić w samym zarodku.

W tej chwili z doliny rozległ się głos dzwonka, czysty i słodki jak pozdrowienie Królowej Niebios.

– Słyszysz Franiu – odezwała się cicho matka – Matka Boża słyszała twe przyrzeczenie i mile je przyjęła, dając ci głosem dzwonka odpowiedź swoją... Czyż nie jest to wezwanie, byś Jej ufał zawsze? O drogi synu proś Ją, by cię wzięła w opiekę swoją, a z pewnością nie zginiesz; błagaj Przeczystą Panienkę, by ci pomogła uwolnić się od twoich błędów, a prosić na próżno nie będziesz. A teraz klęknij, zmówmy razem raz jeszcze Anioł Pański, a potem pójdziesz w imię Boże, a Matka Najświętsza niech kieruje krokami twymi.

Była to piękna modlitwa poranna. Z doliny brzmiały melodyjne tony dzwonów zasyłając swe dźwięki do stóp Maryi jako pieśń dziękczynną, pochwalną, błagalną, a zgodnym wtórem odpowiada im modlitwa matki i syna. Cichy wietrzyk poranny unosił w przestworza niebieskie aż do tronu Niepokalanej Dziewicy błogosławione słowa: Zdrowaś Maryjo!

– Matko, tej modlitwy nie zapomnę nigdy w życiu – zawołał syn, powstając z ziemi i ucałował rękę matki – bo była bardzo piękna.

– Oby ci nigdy nie wyszła z pamięci i zawsze w chwili pokus była głosem upomnienia i przypomniała ci to, coś mi w tej godzinie obiecał – odparła matka i jakby w jakim proroczym natchnieniu rzuciła niespokojne spojrzenie na czerstwą rumianą twarz chłopca i na oczy jego, które tak szczerze na matkę patrzyły. Dobrym był – pomyślała – i bardzo dobrym – ale ta jego niespokojna, gorąca krew, ta zła skłonność do gniewu i zemsty..., o Matko Boża strzeż go od upadku!...

Lecz czas już był Franciszkowi do drogi; jeszcze jeden uścisk ręki, ostatnie pozdrowienie, jeszcze ostatni znak pożegnania na skręcie drogi i syn znikł z oczu matki.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Głęboko w lesie wśród wysokich drzew szpilkowych przy mało uczęszczanej drodze stała gospoda "pod sosną". W małej, dymem przepełnionej, izbie okno otwarte, przez które jesienny wiatr wieczorny zanosi do izby woń drzew szpilkowych. Przy stole siedzi dziarski mężczyzna, około lat trzydziestu. Twarz jego można by nazwać piękną, gdyby nie wyraz ponurej skrytości i nieujarzmionej dzikości. Siedzi zamyślony, od czasu do czasu podnosząc do ust stojącą przed nim szklankę piwa. Siedzi zatopiony w myślach, czasem tylko rzuci okiem na stary wiszący na ścianie zegar. A gdy wreszcie zegar wybił godzinę siódmą lekki uśmiech zadowolenia pojawił się na jego twarzy. Wkrótce się skończy jego czekanie, jeszcze chwilka, a przyjdą ci, których wygląda.

I rzeczywiście nie zawiodła go nadzieja, bo po upływie kwadransu rozległy się głosy na ścieżce wiodącej do gospody, a w kilka minut weszli do izby robotnicy wracający z pobliskiej samotnie stojącej wśród lasu fabryki żelaza firmy: "Młodecki i Syn".

– Jabłoński ty tutaj jeszcze? – pytali zdziwieni robotnicy, gdy spostrzegli samotnego gościa – czy może powracasz do nas? Dobrze byś zrobił. Rozmów się z panem, a sprawa skończona; on z pewnością przyjmie cię chętnie.

– Dziękuję za to – odpowiedział szorstko Jabłoński, bo on to był właśnie tym samotnym gościem – nie chcę się kłaniać nikomu. Kto mię raz jak psa wygnał, już mię nie zobaczy więcej. Waszej łaski nie potrzebuję, bo i tak mam już dobre miejsce w S... Przyszedłem tu raz jeszcze po swoje rzeczy, które zostawiłem.

– Dlaczego koniecznie chcecie odejść – zapytał starszy już człowiek, który był dozorcą w fabryce – zostańcie z nami. My potrzebujemy dzielnych robotników. Pan z pewnością nie byłby wam wymówił miejsca w swej fabryce, gdyby nie wasza bezbożna gwałtowność znowu nie była wypłatała figla. Czy to było potrzeba po słusznej naganie pana tak bardzo się unosić gniewem i używać tak gwałtownych i obraźliwych słów?... Na to pan nie zasłużył, bo jako pracodawca miał prawo zwrócić wam uwagę, że nie robicie tak, jak jemu się podoba i całkiem słusznie kazał wam opuścić fabrykę. Mimo to jestem przekonany, że gdy go przeprosicie, to przyjmie was z otwartymi rękoma. Wiecie co? Pojutrze raniutko wyjeżdża pan do S. Gdy stamtąd powróci z nowymi zamówieniami, będzie w dobrym usposobieniu, które powinniście wykorzystać.

Niechętnie słuchał Jabłoński tych słów, zdawało się jednak przez chwilę, że przemawiają mu one do serca, ale to krótko tylko trwało, bo odpowiedział szorstkim jak pierwej tonem.

– Wszystko mi jedno jak stary jest dla mnie usposobiony. Nie mam wcale ochoty stawać przed nim i prosić go o co. Z nim nic już nie mam wspólnego i nie potrzebuję go wcale. Dziś jeszcze idę do S. Bądźcie zdrowi!

Po tych słowach wstał, zapłacił za wypite piwo i wyszedł z izby. Wkrótce potem widzieli dotychczasowi jego towarzysze, jak z węzełkiem pod pachą kroczył drogą wiodącą do S.

– Tego spotka jeszcze jakieś nieszczęście, bo nigdy nie umie pohamować się w gniewie i złości – pomyślał stary dozorca – a szkoda człowieka, dzielny robotnik jak nie ma drugiego.

Nazajutrz po opowiedzianej rozmowie "pod sosną" od samego świtu deszcz padał ulewny, a gwałtowny wiatr porywając za sobą ciężkie krople deszczu i tumany kłębującej się po ziemi mgły przeciskał się między konarami drzew z szumem, świstem i wyciem bez końca. Nie zważa na to człowiek stojący pod wyniosłym dębem przy drodze leśnej wiodącej do huty żelaza. Zaledwie szarzeć zaczęło, on już tu czekał. – Widać, że czegoś wygląda, bo od czasu do czasu zwróci niespokojny wzrok w kierunku fabryki, a potem zniecierpliwiony szepce jakieś niezrozumiałe, urywane słowa. Jakoś dziwnie ten stan pogody zda się odpowiadać jego wewnętrznemu usposobieniu, a z ponurego jego wejrzenia i gorączkowego niepokoju nietrudno odgadnąć, że jedno jakieś uczucie wzięło w nim górę nad innymi i za nim idąc, tłumi w swym sercu wszystkie inne odzywające się głosy. Jakie to było uczucie, łatwo nam będzie odgadnąć, gdy przypatrzymy się mu bliżej, poznamy w nim znajomego już nam Jabłońskiego. Chęć zemsty go tu przywiodła, a zemsty nad tym, który go ostro skarcił w obecności innych robotników, a potem wypędził ze swej fabryki i pozbawił chleba. Lecz teraz przyszła godzina, w której zadosyć uczyni swej urażonej dumie i pomści się!... Tylko dlatego był wczoraj w gospodzie "pod sosną", by się dowiedzieć, kiedy właściciel fabryki Młodecki wybiera się w swą zwykłą podróż miesięczną do S... Stary dozorca nie domyślając się niczego, wyjawił mu to. Wkrótce już będzie Młodecki przejeżdżał około dębu, pod którym wyczekuje go Jabłoński; zawsze sam jeden wyjeżdża, pewnie i dzisiaj nikt mu nie będzie towarzyszyć. Tylko jedno uderzenie w głowę młotem, a zemsta spełniona, a prócz tego Jabłoński przyjdzie w posiadanie znacznej sumy pieniędzy, które Młodecki zawsze ma przy sobie, gdy wyjeżdża do S., a wtedy skończy się bieda i nędza. W Ameryce dość miejsca; można tam wcale wygodne prowadzić życie i zapomnieć o dawnych przykrościach i troskach.

Wśród tych myśli podsycał się coraz bardziej zły ogień gniewu płonący w sercu Jabłońskiego. Tymczasem deszcz padał coraz mniejszy, mgła powoli opadać zaczęła, a czekający mógł już swobodniej objąć wzrokiem całą drogę; jeszcze tylko wioska w dolinie poza fabryką niezbyt widoczna, przesłonięta lekką parą mgły. Lecz cóż to tam w dali przebijać się zaczyna przez mgłę?... Ach to wieża kościółka. Jabłoński niechętnie odwraca oko od tego widoku... jakieś wspomnienie poruszyło się w jego duszy... cicho, bardzo cicho... ale cóż to?... głosy dzwonów?... Z początku ledwo dosłyszalne tony odbiły się falą w powietrzu, a potem rozkołysane coraz głośniej i głośniej odzywać się zaczęły, i na wskroś przejęły serce człowieka czekającego pod dębem.

Jakaś chwila sprzed dwudziestu laty przychodzi mu na pamięć i przypomina sobie, co obiecał matce w chwili pożegnania, gdy tak samo jak dziś zabrzmiały dzwony wzywając ludzi do złożenia hołdu Maryi. – Wtedy przyrzekł matce, że będzie poskramiać namiętności swoje, a zwłaszcza gniew i zemstę przytłumiać będzie w samym zarodku i wzywać będzie Matkę Najświętszą na pomoc, by mu w tym dopomogła. Lecz czy obietnicy dotrzymał?... Ciężkie westchnienie wyrwało się z piersi Jabłońskiego. Z początku pamiętał o tym, później złe towarzystwa wydarły mu wiarę z serca, nie bał się już grzechu, a wtedy już nie hamował gniewu i złości. I choć go ceniono jako pilnego i zręcznego robotnika, jednak bano się go powszechnie, bo każdemu wchodził w drogę, z każdym się kłócił i sprzeczał. A dziś co chce uczynić?... Wstrząsnął się cały... Dokąd go doprowadziła jego ślepa nieposkromiona namiętność?... Oto miał zostać złoczyńcą, mordercą... On, którego matka w opiekę Panience Najświętszej ofiarowała... Czy już tak nisko upadł, że miałby taki wstyd przynieść matce, która już od dawna w zimnej spoczywa mogile?... Jak się pokaże jej na oczy w dniu sądu ostatecznego? – On, w którego matka od dziecka wszczepiała miłość ku Maryi miałby pójść na zatracenie?...

"...O matko, matko przebacz... odtąd chcę być na nowo dzieckiem Maryi... O Matko Boża, nie daj mi zginąć, ale weź mię na powrót w opiekę Twoją!"... Te słowa ozwały się jękiem boleści z ust Jabłońskiego, poczym upadł na kolana, wsparł ręce na ciężkim młocie, którym o mało co nie spełnił morderstwa i płakał. Z doliny dolatywały ostatnie echa milknących już dzwonów.

W kilka chwil potem dał się słyszeć turkot wozu: właściciel fabryki jechał do S... Jabłoński klęczał ukryty za dębem i łzami zalany gorąco się modlił. – Uczucie nienawiści i złości w sercu jego ustąpiło miejsca żalowi za grzechy i skrusze, a z ust płynęły mu słowa: "O Matko Najświętsza i Niepokalana, dziękuję Ci, żeś mi zesłała głos upomnienia, który mię uratował od zguby, nie dozwoliłaś, by ręka moja splamiła się krwią niewinną i wezwałaś mię, abym porzucił drogę występku i grzechu. Temu wezwaniu o Maryjo posłusznym będę do śmierci!".

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

Zegar na wieży kościelnej sześciokrotnym uderzeniem zbudził z głębokiej zadumy starego dzwonnika... Powoli przetarł ręką czoło... znowu dziś wspomnienia, które poranny dźwięk dzwonów tak często w nim poruszał, jakby nieprzepartym echem ozwały się w jego sercu. Powoli zstąpił po stromych schodach dzwonnicy i udał się do samotnego domku po klucze od kościoła, bo był to czas, w którym zaczynała się jego zwykła praca jako sługi kościelnego.

Wstąpmy na chwilę z staruszkiem do jego izdebki. Uboga ona i skromna, ale na pierwszy rzut oka uderza jej szczególniejsza ozdoba, bo wszystkie jej ściany pokryte rozmaitymi obrazami przedstawiającymi Panienkę Najświętszą. Zobaczymy tu Matkę Bożą w jej najrozmaitszych obrazach począwszy od ciemnej jej twarzy w wizerunku w Częstochowie, aż do słonecznej jej postaci w Lourd.

Jest to prawdziwa piękna poezja w życiu starego człowieka ten zbiór obrazów swojej Królowej i Orędowniczki. Od lat czterdziestu już mieszka w tym domku, od tego czasu kiedy jako surowy pokutnik przyszedł tu, aby się z Bogiem pojednać, przyjął miejsce dzwonnika i kościelnego. Ze wszystkich jego czynności najmilszym mu było ranne dzwonienie na "Anioł Pański". A kiedy dzwoni zawsze wspomina tę godzinę, w której głos tych dzwonów nawrócił go do Boga i uratował od zguby a wtedy zawsze dziękując za to Bogu i Pannie Najświętszej, odmawia sercem i usty słodką modlitwę: "Zdrowaś Maryja!".
 

Za Przyczyną Maryi. Przykłady opieki Królowej Różańca św., Przedruk z roczników Róży Duchownej (1898 – 1925), redagował O. Teodor Jakób Naleśniak św. Teologii Lektor Zakonu Kaznodziejskiego. Tom I. (Przykłady na maj). Lwów. Wydawnictwo OO. Dominikanów. 1926, ss. 49-58.

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2005

Powrót do spisu treści
"Za przyczyną Maryi"

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: