PAMIĘTNIK
OJCA GERARDA
WYDANY
PRZEZ
O. MORRISA
––––––
IX.
Topcliffe prorokiem. – Smutny koniec jego.
Pewnego dnia pociągnięto wszystkich katolików, i mnie także, na miejsce zwane Guildhall, gdzie Topcliffe i drudzy komisarze czekając na nas zasiadali. Powtórzono mi nasamprzód zwykłe zapytania, na które też tak samo odpowiedziałem jak zwykle. Ale nie ten był właściwy cel indagacji; miano głównie na celu wybadać polityczne przekonania nasze, albo przynajmniej wyłudzić z nas jakie słowo w tym przedmiocie, które by mogło służyć przeciwko nam za punkt oskarżenia. Stawiono mi więc pytanie, czy uznaję królową Elżbietę za prawą królową i rządczynię Anglii. "Tak jest, odrzekłem, przyznaję jej niewątpliwie te tytuły". – Jak to? zawołał Topcliffe, uznajesz ją pan i to wbrew klątwie którą rzucił na nią Pius V? – "Uznaję ją za królową naszą, pomimo tej klątwy". Wiedziałem bowiem o dodanym przez Papieża wyraźnym objaśnieniu, iż klątwa ona później dopiero miała zostać prawomocną na całą Anglię, to jest wtedy, kiedy by wykonanie wyroku stało się możebnym. "Ale przypuśćmy że Papież wyprawi wojsko przeciw Anglii, oświadczając przy tym iż jest jego zamiarem przemocą nawrócić całe królestwo na religię katolicką, i na mocy powagi swej apostolskiej żądając od wszystkich wiernych poparcia w tym przedsięwzięciu: po czyjej stronie stanąłbyś pan w takim razie, po stronie Papieża, czy po stronie królowej?".
Było to bezwątpienia zapytanie z rodzaju najpodstępniejszych. Z rozmysłem Topcliffe tak je postawił, aby mię odpowiedź kosztowała albo zbawienie duszy albo życie. Odpowiedziałem w sposób omijający, w tych słowach: "Jestem wiernym synem Kościoła katolickiego, jestem również wiernym poddanym królowej. Gdyby kiedy miało się sprawdzić przypuszczenie pańskie, co zresztą jest rzeczą do prawdy niepodobną, a nawet zgoła niemożliwą, w takim razie uczyniłbym jak na wiernego katolika i wiernego poddanego Jej królewskiej Mości przystoi". – "Na co te omówienia! mów pan wyraźnie!". – "Powiedziałem co myślę, i więcej nic nie dodam". Na to znowu Topcliffe wielkim zapalił się gniewem, i po różnych obelgach i klątwach, tymi słowy mowę swą zakończył: "Pamiętaj pan na to co panu zapowiadam: Tego roku nie będziesz pełzał na kolanach i krzyż twój całował. (Miała to być aluzja do obrzędów wielkopiątkowych). Moja to rzecz będzie temu zapobiec". Chciał przez to powiedzieć, że się postara o to, abym przed tym czasem został powieszony. Ale na radzie z Panem Bogiem nie zasiadał, i nie wiedział także okrutnik jak bardzo byłem łaski tej niegodny. Wszakże spełniło się proroctwo jego, choć zupełnie inaczej niż myślał.
Zajście dopiero co opowiedziane miało miejsce około Bożego Narodzenia. W czasie następnego Wielkiego Postu Topcliffe sam dostał się do więzienia, za nieuszanowanie okazane członkom Rady tajnej. Dopuścił się tej winy, jeżeli się nie mylę, w obronie swego syna, który w uniesieniu gniewu do tego stopnia był się zapomniał, że w samej sieni najwyższego trybunału królewskiego człowiekowi życie odebrał.
Wiadomość o tym zdarzeniu, i jako ten drugi Haman na szubienicy którą dla nas gotował sam ma postradać życie, nam więźniom bardzo była na rękę; znowuśmy nieco wolniej odetchnęli, i ze swobody nam zostawionej szerzej jeszcze niż przedtem korzystaliśmy. Zgodziliśmy się na żądanie wielu z przyjaciół naszych, aby nas w więzieniu odwiedzali, i tamże do Sakramentów świętych przystąpili, i w obrzędach wielkopiątkowych uczestniczyli. Tak więc i w Wielki Piątek wielu katolików zgromadziło się w sali nad moim pokojem położonej, która nam służyła za kaplicę. Już było nabożeństwo dość daleko postąpiło, i właśnie zdejmowałem trzewiki do trzykrotnej adoracji krzyża świętego, gdy nagle sam nadzorca więzienia we własnej osobie głośno do drzwi pokoju mego zapukał, a nie otrzymawszy zaraz odpowiedzi, gwałtownie począł w nie bić, jakby je chciał wyłamać. Domyśliłem się od razu że to nadzorca; bo nikt inny nie byłby sobie pozwolił takiego względem mnie zachowania się. Posłałem tedy do niego z oznajmieniem, że za chwilę służyć mu będę. I tak musieliśmy poniewolnie przerwać obrzędy kościelne. Złożyłem z siebie szaty kapłańskie, i pośpieszyłem na dół, chcąc zapobiec wejściu nadzorcy do naszej sali górnej, co by było pociągnęło za sobą nieprzyjemności dla wielu tam zgromadzonych.
Skoro mię ujrzał z daleka, ostrym i gniewliwym głosem na mnie zawołał: "Jak pan śmiesz wychodzić z celi swojej, będąc skazanym na najciaśniejsze zamknięcie". Ale wiedziałem dobrze z kim mam do czynienia, przybrałem przeto minę wielkiego nieukontentowania, i strofując go za nieprzyzwoitość jego, wyraziłem mu zdziwienie moje, jak to być może, by człowiek taki jak on, mianujący się przyjacielem naszym, napadał nas tak nieuprzejmie, i to w takiej porze, kiedy wie, że jesteśmy na modlitwie. "Jak to! byliście na Mszy? A toż doprawdy muszę zaraz pójść tę sprawę rozpatrzyć". – "Daj sobie pokój, odrzekłem spokojnie; czyż nawet i o tym nie wiesz, że w dniu dzisiejszym na cały Kościół katolicki nie masz Mszy świętej? Zresztą, idź sobie na górę, jeśli ci się podoba. To tylko zastrzegam, że jeśli pójdziesz, ani ode mnie, ani od żadnego z nas nie dostaniesz nadal ani złamanego grosza za pokoje twoje. Wolno ci będzie naonczas zepchnąć nas do celek dla ubogich, za które nie masz opłaty; ale będzie to strata dla ciebie, nie dla nas. Przeciwnie, jeśli będziesz grzeczny, a zechcesz nie napadać nas tak znienacka, nie okażemy ci się i nadal niewdzięcznymi, jak i nie byliśmy nimi dotychczas". Ostatnie te słowa widocznie go ułagodziły. "Ale jakiż wreszcie jest cel tych niespodzianych odwiedzin?" zapytałem go. "Nie inny, odparł, jedno ten, że mam dla pana ukłony od pana Topcliffe". "Od pana Topcliffe? Rzecz dziwna! odkądże to taka przyjaźń między nami? Wszak siedzi w więzieniu? Już mi, sądzę, nie będzie szkodził". "Tak jest w istocie, rzekł nadzorca; nic już panu zrobić nie może; ale bez żartu, wyprawił mię do pana z ukłonem. Dziś rano gdym był u niego, zapytał mię o zdrowie pańskie, na co mu odpowiedziałem, że dobrze się masz. «Jednak, odezwał się na to pan Topcliffe, nie znosi więzienia swego z taką jak ja cierpliwością. W każdym razie proszę cię, złóż mu ukłony ode mnie», – i to przyczyna moich odwiedzin". – "Dobrze, rzekłem; proszę mu powiedzieć ode mnie, że z łaski Boskiej znoszę z weselem więzienie moje za wiarę, i życzę mu, aby i on mógł cierpieć za tak dobrą sprawę". Tu odszedł ode mnie nadzorca, łając jeszcze po drodze stróża, że mię tak niedbale pilnuje.
Tak więc, nie wiedząc o tym, Topcliffe sprawdził swoje proroctwo. Przeszkodził mi w adoracji krzyża: ale temu już nie mógł przeszkodzić, bym później przerwanego obrzędu nie dokończył.
Nie mogę zakończyć tego rozdziału, nie wspomniawszy choć krótko i o dozorcach moich. Pierwszy jakiego miałem w więzieniu dozorca, nic nigdy nie uczynił bez wyraźnego pozwolenia mego; szkoda, że rychło po przybyciu moim umarł. Ale i następcy jego prawie tyleż byli usłużni co i on. Jeden z nich nawet się nawrócił, i został przyjęty przeze mnie na łono Kościoła. Złożył swój urząd na drugiego, a sam przyjął służbę u pana mi przychylnego, którego synowi towarzyszył w podróży do Włoch. Później obrał sobie stan zakonny, a teraz jęczy w tym samym więzieniu, w którym pierwej był dozorcą. Ten który po nim nastał, miał żonę i dzieci. Nie nawrócił się, bo go od tego wstrzymywała obawa nędzy; ale tak mi był wiernie oddany, że nawet ciężko podejrzanych katolików w własnym domu swym ukrywał, a gdy później układał się plan ucieczki mojej z Toweru, nie wahał się wziąć udziału w tym niebezpiecznym przedsięwzięciu; co większa, choć pierwszej nocy ledwo nie utonął, przecie i następnej znowu się podjął kierowania łódką, na której oswobodzony zostałem z więzienia mego, jak o tym w swoim miejscu szerzej opowiem.
–––––––––––
Pamiętnik Ojca Gerard, wydany przez O. Morris. (Z angielskiego). Warszawa. W Drukarni Czerwińskiego i Spółki, ulica Śto-Krzyska Nr 1325. 1873, ss. 116-121.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Powrót do spisu treści książki wydanej przez o. Johna Morrisa SI pt.
PAMIĘTNIK OJCA GERARDA
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: