PAMIĘTNIK

 

OJCA GERARDA

 

WYDANY

 

PRZEZ

 

O. MORRISA

 

––––––

 

VII.

 

Uwięzienie moje i pierwsze badania

 

Odpocząwszy nieco, odjechałem i schroniłem się w domu jednego z mych przyjaciół; po upływie jednak dwóch tygodni nie mogłem dłużej na sobie przenieść, bym nie wrócił do Londynu dla niesienia pomocy braciom w tym czasie utrapienia. Pewna pani wysokiego rodu ofiarowała mi u siebie schronienie zupełnie bezpieczne (1); lecz nie czułem się tam na swoim miejscu; potrzeba mi było domu na imię moje najętego, gdzie bym mógł przebywać nieznany i bez przeszkody przyjmować mych przyjaciół. Udałem się przeto do jednego z sług wielebnego ojca Garnett; nazywaliśmy go "Jaśkiem", i był to doskonały człowiek, a przy tym zręczności nadzwyczajnej. On sam był wynalazcą i budowniczym prawie wszystkich naszych kryjówek, między innymi i tej, której świeże zawdzięczałem ocalenie moje. Zrobiliśmy więc kontrakt, i do zupełnego urządzenia domu, nająłem sobie tymczasem jeden pokój u właściciela tegoż. Pierwsze kilka nocy spędziłem na uporządkowaniu interesów moich, oraz na pisaniu do przyjaciół, potrzebujących ode mnie pomocy lub pociechy. Nie wiedziałem, że to będzie przyczyną mej zguby. Zdrajca wywietrzył me tropy, i istotnie udało mu się odszukać mię. Ale taka była wola Boża; przyszła i na mnie godzina moja.

 

Pewnego wieczora zjawił się u mnie zdrajca z listem: poczekał na odpowiedź, i około dziesiątej odszedł. Ja sam dopiero o dziewiątej powróciłem był z odwiedzin u onej pobożnej pani, w której domu, aż do opisanych wyżej wypadków tak życzliwej doznawałem gościnności. Dręczona nieopisanym przeczuciem jakiegoś grożącego nieszczęścia, pani ta błagała mię, bym tego wieczora domu jej nie opuszczał, ale nie mogłem żadną miarą zgodzić się na jej żądanie. Tymczasem zdrajca zaraz po wyjściu swoim ode mnie, pobiegł uprzedzić księżołowców, którzy też nie tracąc czasu się zgromadzili, i o północy, gdym tylko co oczy był zamknął, pod mieszkaniem moim stanęli.

 

Zgiełkiem ich głosów z pierwszego snu wystraszony, od razu się domyśliłem o co rzecz idzie, i rozkazałem służącemu list on wieczorem otrzymany schować w popiele. Ledwo to spełniwszy znowu się położył, gdyśmy usłyszeli hałas zbliżający się do naszego pokoju. Kilkoro ludzi poczęło silnie kołatać we drzwi, grożąc wyłamaniem drzwi, jeżeli im nie otworzymy natychmiast. Nie było wyjścia; kazałem więc Janowi wstać i otworzyć. W mgnieniu oka pokój napełnił się zbrojnymi, i jeszcze znaczna ich liczba, nie mogąc się już zmieścić w pokoju, pozostała za drzwiami. Byli między nimi dwaj siepacze królewscy, z których jeden mię znał; tym samym więc odjęty mi był wszelki sposób wyplątania się z matni. Kazano mi wstać i ubrać się; usłuchałem. Wszczęła się potem ścisła rewizja po całym domu, ale nic nie odkryto, co by nas wydać mogło. Mimo to obydwaj, to jest służący i ja, zostaliśmy zabrani do więzienia. Pan Bóg nas umacniał, i dał nam tę łaskę, żeśmy nie okazali po sobie najmniejszego zmieszania ni trwogi. Jedno tylko mię niepokoiło. Lękałem się, czy mię kto nie widział wychodzącego z domu owej pani o której wyżej wspomniałem, przez co by zacna ta rodzina z mojej przyczyny została narażona na przykrości. Lecz obawa ta, jak później się okazało, była bezzasadną; zdrajca wskazał tylko miejsce gdzie mię znalazł, i więcej nic nie powiedział.

 

Urzędnik policyjny, który jak już powiedziałem, mię znał, całą tę noc i następną u siebie w domu mię zatrzymał, czy to dlatego, że sędziowie mający prowadzić śledztwo moje jeszcze nie byli gotowi, czy też dlatego, że pierwej chcieli wybadać na osobności sługę mego. Pierwszej nocy, obejrzawszy bliżej izbę, w której mię zamknięto, spostrzegłem, że piętro niezbyt wysokie, i że podarłszy w pasy prześcieradło moje i powróz z nich ukręciwszy, może mi się uda spuścić się po nim przez okno. Już się zabierałem do wykonania tego planu, gdy lekki szmer z przyległego pokoju mię doleciał. Wstrzymałem się, sądząc że mię ktoś podstrzega, i w rzeczy samej rychło się przekonałem, że się nie mylę. Odłożyłem więc mój zamiar do następnej nocy, w nadziei, że tymczasem pójdzie sobie ta warta nieproszona. Lecz strażnik mój snadź odgadł myśli moje; bo nazajutrz wieczorem, dla zwolnienia się od przykrości ciągłego pilnowania, po prostu mi włożył kajdanki. Tak więc ciało moje leżało spętane ale duch z całą swobodą w górę się wznosił. Zrzekłem się wszelkiej myśli o ucieczce, i z całego serca dziękowałem Bogu, iż zostałem znaleziony godzien dla Chrystusa Pana ucierpieć.

 

Następnego dnia stawiono mię przed komisją królowej (2); której prezes w późniejszym czasie wyniesiony został do godności kanclerza państwa. Był dawniej katolikiem, ale przeszedł na protestantyzm, bo kochał dobra tego świata.

 

Zapytano mię nasamprzód, jak się nazywam. Podałem nazwisko, pod którym się ukrywałem w Londynie; ale jeden z urzędników wydał prawdziwe nazwisko moje, nadmieniając przy tym, że jestem jezuitą. Widząc tedy, że ten pan dobrze mię zna, złożyłem ogólne z góry oświadczenie, że co się tyczy mojej osoby, na wszystkie pytania z zupełną otwartością odpowiem, ale nic nie wyjawię takiego, co by osobie trzeciej zaszkodzić mogło. Przyznałem się zatem do prawdziwego nazwiska mego, i dodałem nadto, że choć zaszczytu tego zgoła nie godzien, jestem istotnie kapłanem Towarzystwa Jezusowego.

 

"Kto pana wysłał do Anglii?". – "Przełożeni moi zakonni". – "W jakim celu?". – "W celu nawrócenia stworzeń zbłąkanych do Stwórcy swego". – "Nieprawda, nieprawda! zawołali wszyscy jakby jednymi usty; przybyłeś pan tu w celach politycznych, aby podburzyć naród przeciw królowej, a Papieżowi pozyskać". – "Wtrącania się w sprawy polityczne, odrzekłem, same już reguły naszego zakonu nam zabraniają; a oprócz tego ogólnego zakazu są jeszcze dla nas misjonarzy szczególne w tym punkcie i surowe przepisy. Co się tyczy posłuszeństwa należnego królowej i Papieżowi, rozumie się, że trzeba słuchać i jednej władzy i drugiej, to jest każdej w zakresie tych rzeczy, do których się prawa jej rozciągają. I żadnej zgoła w tym nie masz trudności; bo dwie one władze z natury swej nie są bynajmniej sobie przeciwne, jak tego pod dostatkiem dowodzi tylowiekowe już i w Anglii i we wszystkich państwach chrześcijańskich doświadczenie". – "Jak dawno pan już działasz w tym kraju?". – "Około sześciu lat". – "Gdzie i jak wylądowałeś? gdzie się ukrywałeś?". – "Sumienie mi nie pozwala odpowiadać na te pytania, szczególnie na ostatnie, bo odpowiadając na nie zdradziłbym tym samym przyjaciół moich. Nie popełniliśmy, ani przyjaciele moi ani ja, żadnej zbrodni. Proszę mi więc wybaczyć, że nikogo nie wymienię, i żadnych w ogólności nie uczynię zeznań, które by się tyczyły osób trzecich". – "Ależ właśnie te są punkty, w których żądamy objaśnień. W imię królowej rozkazuję panu, mów!". – "Królowę czczę, i we wszystkim co uczynić się godzi, majestatowi jej i wam, panowie, będę posłuszny; ale co się tyczy zadanych mi pytań, wybaczcie, że z powodów które już wymieniłem muszę odmówić odpowiedzi. Nie godzi mi się niczyjego nazwiska wymienić; bo na mocy praw waszych, drogo kazalibyście zapłacić niewinnym za miłość i usługi jakie mi oddali. Wszelkie prawa sprawiedliwości i miłości chrześcijańskiej potępiałyby mię, gdybym się takiej zdrady dopuścił. Nie, nigdy się taką hańbą nie splamię!". – "Obaczymy; o to tylko chodzi, czy dobrowolnie się przyznasz, czy też dopiero zmuszony". – "Ufam w łasce Boskiej, że ani dobrowolnie ani zmuszony nie powiem, czego mi się mówić nie godzi. Macie panowie ostatnie słowo moje. Ani dziś, ani nigdy na żadne z zadanych mi pytań nie odpowiem".

 

Spisali tedy komisarze rozkaz osadzenia mię w więzieniu, i wręczyli takowy policjantowi, z poleceniem odprowadzenia mię na miejsce mi przeznaczone. Gdyśmy wychodzili z sali sądowej, jeszcze dodał prezydent rozkaz trzymania mię w ciasnym więzieniu, co zwykło się robić tylko z obwinionymi o zdradę stanu. "Powiedzcie jednak dozorcy, rzekł jeszcze pan prezydent, by się z więźniem, ze względu na wysoki ród jego, przyzwoicie obchodził". Ale mogłoby się zdawać, że dozorca więzienia wręcz przeciwne otrzymał rozkazy; wsadził mię do nędznej izby na poddaszu, w której nie było nawet sposobu wyprostować się; bo przy tej ścianie, która mniej więcej dochodziła wysokości głowy mojej, stało łóżko, jedyny mebel zostawiony do użytku mego. Przez okno ciągle otwarte, dolatywały mię dniem i nocą wyziewy smrodliwe, nieraz i deszcz mi na wskroś pościel przemoczył. Drzwi do mojego lochu tak były niskie, że aby wejść musiałem pełzać na czworakach. Miało jednak i to pewny dla mnie pożytek; była to z tej strony przynajmniej obrona od okropnego smrodu, jaki się dobywał z przytykających tuż do izby mojej wychodków, a który często mię ze snu przebudzał, albo i wcale zasnąć mi nie dawał. Mimo to jednak, nie zważając na tyle różnych cierpień, cieszyłem się w tej nędznej norze mojej słodkością pociechy niebieskiej, i serce moje upojone błogością nadziemską, opływało w hojność onego pokoju, którego świat dać nie może.

 

Czwartego czy piątego dnia po uwięzieniu, drugie musiałem wytrzymać badanie, prowadzone tym razem przez urzędnika policyjnego, niejakiego Yonge. Był to wódz i główna sprężyna wszystkich przeciwko katolikom prześladowań w Londynie i na całą okolicę. Do niego i zdrajca nasz się udawał, gdy chodziło o pojmanie mnie. Zastałem przy boku jego sławnego Topcliffe, sławnego stąd, że już od wielu lat sprawował okropny urząd przewodniczącego w torturach zadawanych katolikom! Człowiek ten, czyli raczej tygrys krwiożerczy, tak był zarazem przebiegły i chytry, że bladła przy nim i zamilknąć musiała nawet tak zręczna wymowa jaką się kolega jego odznaczał. Nikogo więcej z nimi nie było; Yonge zasiadał w ubraniu cywilnym, Topcliffe w mundurze, z szablą przy boku. Pierwszy przemówił Yonge; zadał mi różne pytania, gdzie do tego czasu mieszkałem, z którymi mianowicie katolikami miałem stosunki. Odpowiedziałem że jak to już poprzednio oświadczyłem, nic zgoła wyjawić ani mogę ani chcę co by mogło przyjaciół moich narazić na prześladowanie.

 

Tu Yonge zwrócił się do towarzysza, mówiąc: "Widzisz? mówiłem ci zawczasu, że tak będzie". Topcliffe rzucił na mnie dzikie spojrzenie, i głosem drżącym od gniewu zawołał: "Widać jeszcze mię nie znasz. Jestem Topcliffe; zapewne już nieraz o mnie słyszałeś". To mówiąc, snadź dla dodania większej wagi swym słowom, dobył i położył na stole swój pałasz, jakoby wcale nie był od tego aby go w danym razie użyć. Widocznie takim wystąpieniem swoim spodziewał się napędzić mi strachu. Ale się zupełnie a zupełnie pomylił; nie tylko że groźbami swymi najmniejszego we mnie strachu nie wzbudził, ale owszem sprawił skutek wręcz przeciwny: bo gdy zwykle w podobnych zdarzeniach starałem się okazywać pewną dla władzy uległość, tym razem przeciwnie, na on dziecinny sposób straszenia mię, z większą niż kiedy bądź odpowiedziałem nieustraszonością. Widząc tedy, że tym sposobem niczego ze mną nie dokaże, chwycił za pióro i spisał najnikczemniejszy na mnie protokół. "No masz, przeczytaj! zawołał podając mi go; przedstawię ja ten dokument tajnej radzie królewskiej, na dowód, jaki to z ciebie zdrajca, i jakich się zbrodni dopuściłeś".

 

Protokół brzmiał jak następuje: "Z badania okazało się, że obwiniony przybył do Anglii z rozkazu Papieża i jezuity Parsons. W przejeździe przez Belgię naradzał się z jezuitą Holt i z panem Wilhelmem Stanley. Stamtąd przeprawił się do Anglii w zamiarach politycznych, to jest w celu obałamucenia ludu i podburzania go do buntu przeciwko prawej monarchini. Gdzie i u kogo przebywał, tego wyznać nie chce; ale z samego uporu tego łatwo wnosić, ile szkody rządowi wyrządził, itd.".

 

Zrozumiałem od razu, że tak niesłychanych oskarżeń nie mogę pominąć milczeniem. Pragnąc jednak by odpowiedź moja dostała się do rąk rady tajnej, oświadczyłem, że chcę odpowiedzieć na piśmie. Na to żądanie moje, Topcliffe nie mógł ukryć w sobie swej radości. "No, to co innego! zawołał; przecie przyszedłeś pan do rozumu!". Ale niebawem znowu go spotkał gorzki zawód. Widocznie miał nadzieję, że przy tej zręczności wpląta mię w jakie sidło, albo przynajmniej obaczy mój charakter, i będzie mógł go porównać z listami znalezionymi u pojmanych katolików. Odgadłem te skryte jego zamiary, i przeto charakterem ile możności zmienionym, spisałem co następuje.

 

"Przybyłem do Anglii z rozkazu przełożonych moich. W Belgii nigdy jak żyję nie byłem, z ojcem Holt od wyjazdu mego z Rzymu więcej się nie spotkałem, i również pana Stanley, od czasu jak wspólnie z hrabią Leicester Anglię opuścił, na oczy nie widziałem. Mam najsurowszy od starszych moich zakaz mieszania się jakim bądź sposobem w sprawy rządowe; nigdy też takowymi nie zajmowałem się, i na przyszłość też zajmować się nimi nie myślę. Jedyną usilnością moją było to, by dusze ludzkie przywieść do znajomości i miłości Stwórcy swego, i skłaniać wszystkich do zachowania przykazań Boskich, jak również i praw krajowych, mając to przekonanie, że i te prawa obowiązują w sumieniu. Proszę najpokorniej o zaniechanie dalszych na mnie nalegań w celu zmuszenia mię do wydania osób z którymi miałem stosunki; proszę sprzeciwienia się mego stawionym mi w tym względzie żądaniom nie poczytywać za nieuszanowanie dla zwierzchności. Czynię co Bóg mi czynić przykazał, i nie mógłbym uczynić inaczej bez ciężkiego grzechu przeciw sprawiedliwości i miłości bliźniego".

 

Jeszczem nie był dokończył pisania mego, gdy stary złośnik jak tygrys rzucił się na mnie, i z wściekłym gniewem papier z ręku mi wydarł.

 

"Jeśli pan nie chcesz żebym pisał prawdę, zawołałem, to wolę wcale nie pisać". – "Tego nie chcę byś pisał, odrzekł mi; masz napisać to i to; ja potem przepiszę". – "Napiszę to co mnie się zdaje, odpowiedziałem, a nie to co by się panu chciało bym napisał. Proszę tylko przedłożyć radzie tajnej to com tu nakreślił; więcej nic nie dodam, tylko jeszcze brakuje podpisu".

 

To rzekłszy, położyłem pod pisaniem moim imię moje i nazwisko, tuż za ostatnim wierszem, aby się żaden cudzy dodatek w pośrodku nie zmieścił. Zapamiętały on człowiek, widząc w niwecz obrócone wszystkie swe podstępy, rzucił się do gróźb i straszliwych klątw i złorzeczeń. "Rychło, krzyczał, będę cię miał w mocy mojej! będziesz mi wisiał między niebem a ziemią; nie będę miał miłosierdzia nad tobą; obaczymy wtedy czy cię Bóg wybawi". W tych i tym podobnych słowach złość gotująca się w tym nędznym sercu szukała sobie ulgi; wszakże wszystka ona złość nie zdołała mię zastraszyć. Przeciwnie nawet zjadliwe słowa jego nową we mnie obudziły nadzieję. Nigdy, ani onego dnia, ani kiedy bądź, nie uląkłem się bluźniercy, i w każdym zdarzeniu tego doświadczyłem, że Pan Bóg sługom swoim dla Niego walczącym zawsze w pomoc przychodzi. Sucho mu odrzekłem: "Nic pan nie zrobisz mi złego nad to, co Bóg panu dozwoli, i nie opuszcza Pan Bóg tych, którzy w Nim ufają. Niech się stanie wola Jego!".

 

Yonge zawołał dozorcę, aby mię do więzienia odprowadził. Gdyśmy już wychodzili, Topcliffe jeszcze dał mu rozkaz, by mi okuł w kajdany i nogi; obaj też ostro go strofowali, że mię sam przyprowadził bez straży: tak się bali bym im nie uciekł!

 

Skorom wrócił do mojej celi, zaraz przystąpiono do spełnienia rozkazu. Ten który mi wkładał kajdany zdawał się smutny; ja przeciwnie czułem w sobie święte wesele. Taka to wielka dobroć miłosiernego Pana! Zapłaciłem biedakowi za oddanie mi tej smutnej posługi, zapewniając go, że wcale mię to nie boli, iż cierpię za sprawę tak świętą.

 

–––––––––––

 

 

Pamiętnik Ojca Gerard, wydany przez O. Morris. (Z angielskiego). Warszawa. W Drukarni Czerwińskiego i Spółki, ulica Śto-Krzyska Nr 1325. 1873, ss. 78-89.

 

Przypisy:

(1) Była to nieszczęśliwa hrabina Arundel, której mąż, Filip Howard hrabia Arundel w tym czasie ostatni rok niewoli swojej w Towerze odbywał (1594). W następnym roku umarł i stał się najgłośniejszym między ofiarami podejrzliwej i okrutnej zazdrości Elżbiety; umarł prawdopodobnie z zadanej mu trucizny: non sine suspicione veneni, jak opiewa istniejący po dziś dzień jego kamień grobowy.

 

(2) Honorarios arbitros seu examinatores, tak w manuskrypcie. Nazwa ta zapewne oznacza członków rady tajnej. Prokuratorem generalnym był w tym czasie (1591) niejaki Egerton, następnie zwany Lord Ellesmere; został później kanclerzem, aż godność ta w roku 1608 przeszła na następcę jego Bacona. Trudno przypuścić, żeby to nie była ta sama osoba, o której tu mówi ojciec Gerard, chociaż lord Campbell w swym "życiu kanclerzy" nie wspomina, by Egerton kiedy był katolikiem.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXXIII, Kraków 2023

Powrót do spisu treści książki wydanej przez o. Johna Morrisa SI pt.
PAMIĘTNIK OJCA GERARDA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: