PAMIĘTNIK

 

OJCA GERARDA

 

WYDANY

 

PRZEZ

 

O. MORRISA

 

––––––

 

VI.

 

Napaść

 

Jak tylko zdrajca do Londynu powrócił, natychmiast zdał nieprzyjaciołom naszym dokładną o wszystkim co widział i słyszał relację. Bezzwłocznie też wysłano rozkaz do dwóch właścicieli ziemskich, sprawujących w hrabstwie urząd sędziowski, aby z wojskiem dom otoczyli, i jak najstaranniej przetrzęśli. Dwaj najzawołańsi księżołowcy wyprawieni zostali do nich z tym rozkazem. W pierwszy dzień Wielkanocny zdrajca znowu zjawił się u nas, pod pozorem udzielenia nam nowych o więźniu wiadomości; naturalnie o to tylko mu chodziło, aby nasze zamiary wyśledzić.

 

Pod wpływem nieopisanego jakiegoś przeczucia niebezpieczeństw nad nami zawieszonych, wszyscyśmy w Poniedziałek Wielkanocny wstali przed świtem, i zajęci byliśmy przygotowaniem wszystkiego co należało, aby jeszcze przede dniem Najświętszą Ofiarę odprawić. Wtem nagle usłyszeliśmy tętent koni i głuchy zgiełk głosów ludzkich, pochodzący od zgrai drabów, którzy zewsząd dom obstąpili. Łatwo nam było odgadnąć co nas czeka. Ale w mgnieniu oka pozamykaliśmy okna i drzwi, i nim napastnicy zdążyli je wyłamać, już ołtarz był rozebrany, a mnie, który oczywiście byłem głównym celem onej napaści, bezpieczna kryjówka przyjęła w swe opiekuńcze ciemności. Zrazu chciałem się schronić do otworu urządzonego w ścianie sali jadalnej; był to bowiem punkt najodleglejszy od kaplicy, a łatwo było do przewidzenia, że na nią i sąsiednie z nią części domu najwięcej się zwróci uwaga napastników. Nadto miałem pewność, że w tym schowaniu znajdę zapas żywności, i że dosłyszę wszystkie rozmowy i plany nieprzyjaciół. Lecz dziwnym zrządzeniem Opatrzności Boskiej, pani domu nie chciała się zgodzić na mój zamiar, i koniecznie za tym obstawała, abym drugą obrał kryjówkę, i to tuż obok kaplicy, twierdząc, że w tym miejscu łatwiej będzie schować naczynia święte. Musiałem więc ustąpić, choć z góry przewidywałem grożącą mi okropność śmierci z głodu, w razie, gdyby się miała przedłużyć rewizja.

 

W tej samej chwili kiedy zapadały za mną drzwi mojej kryjówki, dzika ona zgraja przemocą dobiła się wstępu, i na kształt wezbranego potoku po całym domie się rozlała. Zaczęli swą robotę od tego, że na samym wstępie panią Wiseman i obie jej córki w ich pokoju zamknęli, i wszystką służbę wzięli pod straż. Po tych wstępnych ostrożnościach, przystąpili do zrewidowania obszernego domu od strychu aż do piwnicy, z czego się z najpilniejszą akuratnością wywiązali. Dachówki nawet z dachu zdejmowali, i z zapalonymi pochodniami przetrząsali najskrytsze zakątki. Ale wszystko na próżno! Wzięli się więc do wyłamywania ścian, gdziekolwiek najlżejszy zdawało im się dostrzegać pozór do podejrzenia; mierzyli długimi kijami grubość murów, i za dostrzeżeniem najmniejszej nieregularności na wylot je przebijali. Całe dwa dni trwała ta rewizja ścian i podłóg, ale wszystka ich praca nie osiągnęła pożądanego skutku. Widocznie tedy przyszedłszy do przekonania, że snadź jeszcze w sobotę wieczór musiałem się wymknąć, dwaj sędziowie w końcu z niczym do domu odjechali, zostawiając panią domu i wszystką służbę pod strażą swej czeredy, z poleceniem odstawienia ich do Londynu, gdzie ich dalsze czekało badanie i więzienie. Dozór domu poruczony został zdrajcy i kilku innym dodanym mu do pomocy protestantom.

 

Ostatnie to rozporządzenie wielką było pociechą dla dobrej pani Wiseman, bo właśnie przez onego sługę spodziewała się dostarczyć mi żywności, wiedząc dobrze o tym, że raczej z głodu umrę, niżbym miał próbując niewcześnie ucieczki, dobroczyńcom moim stać się przyczyną do zguby. W rzeczy samej, niebezpieczeństwo nade mną wiszące stawało się coraz groźniejszym; bo chroniąc się do onej kryjówki, ledwo zdążyłem zabrać z sobą na zaspokojenie pierwszego głodu leżące pod ręką parę sucharków; a pani domu nie przypuszczając, by rewizja tak długo się przeciągnęła, w pierwszej onej chwili zamieszania, także nie pomyślała o tym, by mię w żywność zaopatrzyć. Gdy wreszcie po dwóch dniach dowiedziała się o postanowieniu uwięzienia jej samej i odstawienia do Londynu, w udręczeniu swoim i trwodze o mnie nie widziała już innego sposobu, jak uciec się do zdrajcy i jemu ocalenie moje poruczyć. Nikczemnik dobrze był odegrał swą rolę. W chwili niespodzianej onej napaści najszczersze na pozór robił usiłowania, aby najezdników nie wpuścić, i przez to nas wszystkich oszukał; mimo to jednak nigdy by mu zacna pani nie była powierzyła swej tajemnicy, gdyby nie ona śmiertelna trwoga o mnie, która jej duszę dręczyła. W tym położeniu rzeczy nie było innego wyjścia, jedno wskazać słudze gdzie się ukrywam, albo w przeciwnym razie wystawić mię na śmierć z głodu, i nie dziw że wolała zgodzić się na pierwsze. Poleciła mu zatem, gdy już ją wywiozą, pójść do pokoju, który mu wskazała, zawołać na mnie głośno po imieniu, i powiedzieć mi, że wszystką służbę zabrano do Londynu, ale że on sam jeszcze pozostał i gotów na mój ratunek. Na to, mówiła, ja się odezwę, i powiem mu co ma robić.

 

Zdrajca przyrzekł jak najwierniejsze spełnienie rozkazu; ale skoro odszedł od pani, nic nie miał pilniejszego, jak podzielić się z towarzyszami niespodzianie otrzymaną wiadomością, i wydać powierzoną mu tajemnicę. Zaraz tedy uprzedzono o tym i onych dwóch sędziów, którzy też nazajutrz przed świtem jeszcze znowu na miejsce przybiegli dla odbycia nowej rewizji.

 

Znowu więc z największą pilnością cały dom przetrzęsiono, a w szczególności pokój przez zdrajcę wskazany. Cały dzień zeszedł na poszukiwaniach, ale równie daremnych jak przedtem; gdy się ściemniło, przerwali swą robotę i postanowili nazajutrz poodrywać posadzkę i futrowanie ścian w wiadomym pokoju. Wszystkie wyjścia obsadzono na noc liczną strażą. Słyszałem jak dowódca bandy dawał hasło swym ludziom, co byłbym mógł łatwo użyć na swą korzyść, gdyby nie to, że nie było sposobu wyjść niespostrzeżenie z kryjówki mojej.

 

Lecz Opatrzność Boska czuwała nade mną i w sposób prawdziwie niepojęty zaślepiła mych prześladowców. Wnijście do kryjówki mojej było urządzone pod kominkiem; założono je za mną deskami i cegłą, i dla zapobieżenia wszelkim podejrzeniom nałożono na nie drwa, jakby na podpał, choć w rzeczy samej nie było sposobu rozniecić ognia, bez zapalenia tym samym tak urządzonej podłogi kominka. Owóż w nocy straż zapaliła sobie nałożone drwa, i siadła przy ogniu na gawędę. Po chwili, rozumie się, deski się zajęły, i w miarę jak je ogień ogarniał, kamienie też na nich położone opuszczały się. Ludzie spostrzegłszy to, bliżej się przypatrzyli ognisku, za czym ujrzeli ze zdziwieniem drewnianą pod cegłą podłogę. "A to zabawna rzecz!" zawołali, a ja, aż nadto dobrze słysząc te słowa, już się miałem za straconego, lecz oni rzecz dziwna, odłożyli do rana zaspokojenie swej ciekawości, i bliższe wyśledzenie rzeczy. Ja zaś, żadnego zgoła nie widząc sposobu ucieczki, przez całą noc gorąco błagając zaklinałem Boga Wszechmogącego, aby jeśli to może być z Boską chwałą Jego, nie dopuścił tego bym się w tym domu, lub w jakim bądź innym miejscu, gdzie by pojmanie moje mogło wydać mych przyjaciół, dostał w ręce prześladowców. Dalszy ciąg okaże, jak Pan wysłuchał tę modlitwę.

 

Nazajutrz od rana nowa rewizja. Literalnie do góry nogami przewrócono wszystkie pokoje, z wyjątkiem tego który służył za kaplicę, to jest tego samego w którym żołnierze poprzedniego wieczora, ledwo na parę piędzi nad głową moją, palili ogień na kominku, i dziwowali się niezwykłemu urządzeniu ogniska. Pan Bóg w miłosierdziu swoim tak zupełnie zatarł w ich pamięci ono złowrogie odkrycie, że przez cały dzień ani jeden do tego fatalnego pokoju nie zajrzał. Rzecz pewna, że gdyby ktokolwiek był nań wspomniał, bez ratunku byłbym zgubiony. Byliby mię prześladowcy bez żadnej trudności znaleźli, owszem cud tylko byłby mógł mię ukryć od oczu ich; bo deski nade mną do tego stopnia były zgorzały, że musiałem stać zgięty i na bok przechylony, aby mi popiół i węgle na głowę nie padały.

 

Tak więc nieprzyjaciele zupełnie jak mówiłem, zaniechali tej części domu, i wzięli się do przetrząsania i rabowania dolnego piętra, przy czym wkrótce odkryli schowanie do którego z początku miałem zamiar się schronić. Głośnym okrzykiem radości, który aż do mojej kryjówki przeniknął, powitali swe odkrycie. Lecz krótką mieli pociechę bo nic tam nie znaleźli, prócz niewielkiego zapasu prowizji, jakby dla mnie przygotowanych. Zapewne sądzili poczciwcy, że to jest miejsce, które pani domu zdrajcy wskazała; bo w rzeczy samej z tego ukrycia głos mój jako tako byłby mógł dojść do pokoju, w którym słudze niewiernemu polecono było na mnie zawołać. Omyleni więc w nadziei swojej, wrócili do pierwszego zamiaru, i poczęli w przyległej dużej sali odrywać filtrowanie. Jeden z nich, od razu przystępując do rzeczy, wszczął robotę od górnego taflowania ściany, tuż obok mojej kryjówki. Już prawie było skończone dzieło zniszczenia, już tylko mała przestrzeń, ale ta właśnie, za którą było schowanie moje, pozostawała nietknięta, gdy robotnicy zniechęcili się do bezowocnej swej pracy, i dali za wygraną. Kryjówka moja mieściła się w wydrążeniu ściany, i gzyms kominkowy bogato rzeźbiony, zakrywał ją od przodu. Trudno było ruszyć z miejsca ten gzyms, bez zupełnego zniszczenia pięknego kominka; ale na to prześladowcy moi nie byliby się oglądali, gdyby byli mogli odgadnąć że tym sposobem dostaną mię w ręce swoje. Nie ruszyli kominka, bo wiedząc że w ścianie są dwa oddzielne kominy, nie przypuszczali żeby mogło być w pośrodku jeszcze dość przestrzeni na pomieszczenie człowieka. Już dwa dni przedtem robotnicy najpilniej zewsząd musieli opatrzyć ten kominek, w którym było wejście do kryjówki mojej, nawet w nim za przystawieniem drabiny w górę się drapali, i ściany komina młotem próbowali. Jeden z żołnierzy wystąpił wówczas ze zdaniem, że dobrze byłoby przebić ognisko kominka, aby tym otworem dostać się do dolnej części komina. "Nie, odpowiedział drugi, którego głos mi był znajomy, lepiej obaczmy czy nie masz przejścia za kominem"; i to mówiąc silnym kopnieniem nogi uderzył w to miejsce za którym byłem ukryty. Drżałem od strachu by głuchy odgłos ściany mię nie zdradził; ale Ten, który rozkazał morzu: "Aż póty pójdziesz, i dalej nie postąpisz", naznaczył także kres zażartemu prześladowaniu onej dzikiej tłuszczy, i nie dopuścił, aby miłość jaką mi okazali dobroczyńcy moi, stała się przyczyną ich zguby.

 

Strudzeni daremną pracą i zniechęceni, wyperswadowali sobie w końcu prześladowcy moi, że jednak mimo wszelkich ostrożności przez nich użytych, zdołałem jakimś sposobem uciec, i tak przecie sobie poszli, zaniechawszy nawet pierwotnego zamiaru uprowadzenia pani domu i służby. Skoro tylko drzwi się za nimi zamknęły, wywołała mię pani z kryjówki mojej, i blady i wycieńczony, jakby drugi Łazarz, wyszedłem z ciemnego kąta, który mi się ledwo w grób nie zamienił. Głód i zmęczenie wyczerpały me siły, i ciało się pochyliło od nienaturalnej pozycji, w jakiej tak długo zostawałem. Pani Wiseman także przez te cztery dni żadnego nie przyjmowała pokarmu, po części dla przekonania się na samej sobie, jak długo siły moje wystarczyć mogą, po części też dla ubłagania tą ostrą pokutą miłosierdzia Boskiego nad nami. Ledwom ją poznał, tak była zmieniona. Nie mając jeszcze najmniejszego podejrzenia przeciwko zdrajcy, najspokojniej przed nim się pokazałem; on zaś z swojej strony nie objawił zgoła zdziwienia, ani pobiegł za zbirami, aby ich na powrót przywołać; zapewne domyślał się, że nim by zdążyli wrócić, mnie by już nie było.

 

–––––––––––

 

 

Pamiętnik Ojca Gerard, wydany przez O. Morris. (Z angielskiego). Warszawa. W Drukarni Czerwińskiego i Spółki, ulica Śto-Krzyska Nr 1325. 1873, ss. 69-77.

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXXIII, Kraków 2023

Powrót do spisu treści książki wydanej przez o. Johna Morrisa SI pt.
PAMIĘTNIK OJCA GERARDA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: