PAMIĘTNIK

 

OJCA GERARDA

 

WYDANY

 

PRZEZ

 

O. MORRISA

 

––––––

 

XI.

 

Tortury

 

Do izby więc torturowej skierowaliśmy kroki nasze. Powoli i uroczyście przez ponure korytarze podziemne, posuwał się nasz pochód, poprzedzony przez siepaczów niosących zapalone pochodnie. Przybyliśmy na koniec do obszernej sali, zastawionej naokoło wzdłuż ścian rusztowaniami i innymi wszelkiego rodzaju narzędziami torturowymi. Kazano mi niektórym z nich bliżej się przypatrzyć, oznajmiając mi przy tym, że ich zakosztuję wszystkich po kolei. Potem raz jeszcze ponowiono mi ono stanowiące o losie moim pytanie, czy gotówem uczynić żądane zeznania, czyli nie? "Nie mogę", odpowiedziałem, i rzuciłem się na kolana wzywając pomocy Boskiej.

 

Zaprowadzono mię więc pod jeden z ogromnych filarów drewnianych, wspierających szerokie sklepienie podziemia, i zaopatrzonych u góry w mocne obręcze żelazne. Włożono mi na ręce kajdanki, i kazano wstąpić na małe rusztowanie, na dwa czy trzy stopnie wysokie. Potem mi podniesiono w górę ramiona, wpuszczono gruby drąg żelazny naprzód w obręcze kajdan moich u ręku, a następnie we wspomniane wyżej obręcze u góry filaru, i żelaznymi klinami takowy przymocowano. Dopełniwszy tych przygotowań, usunięto mi z pod nóg stopień na którym stałem, wskutek czego ciało moje pozostało zawieszone w powietrzu za ręce. Ponieważ jednak i tak jeszcze końcami palców u nóg lekko dotykałem ziemi (1), a nie było sposobu podnieść mię wyżej, innego przeto użyto środka, i ziemię z pod nóg mi odgarniono.

 

Szukałem odwagi i siły w modlitwie, gdy tymczasem widzowie męki mojej, otaczający mię dokoła, bezprzestannie powtarzali swe pytania, czy już przecie się zgodzę uczynić żądane zeznania. Tę samą wciąż mieli na to ode mnie odpowiedź: "Nie chcę, nie mogę!". Wkrótce ból stał się tak gwałtowny, że ledwo jeszcze mówić mogłem. Najsrożej cierpiałem w piersiach, w żołądku i w ramionach. Miałem takie uczucie jakby wszystka krew we mnie zbiegała się do rąk, i strumieniami z palców mi płynęła. Zapewne ból nieznośny jaki czułem, sprawował to złudzenie; bo ciało u stawów rąk do tego stopnia napuchło, że rychło całkiem pokryło obręcze żelazne włożone mi na ręce. Uczucie bólu którego doznawałem, – może wpływ ducha złego nie był obcy temu uczuciu, – tak było gwałtowne i przenikliwe, że zdawało mi się niepodobieństwem bym je dłużej wytrzymać mógł; mimo to jednak nie zachwiałem się w postanowieniu moim, a Pan w nieskończonym miłosierdziu swoim ulitował się nad słabością moją, i nie dopuścił, by pokusa przewyższyła siły moje. Wejrzał na śmiertelne katusze i konanie moje, i na strwożenie serca mego, i natchnął mi myśl, która mię pokrzepiła i otuchy mi dodała: "Nic ci więcej zrobić nie mogą nad to, że ci życie odbiorą", mówił mi głos jakiś w głębi duszy mojej; "a wszak sam tyle razy pragnąłeś by ci dano było umrzeć dla Chrystusa; w ręku Jego jesteś; On widzi co cierpisz, i Wszechmocność Jego wspomoże cię". Zarazem uczułem jako nadzwyczajny promień łaski Bożej nową siłą ducha mego ożywia, i niebieskim tym namaszczeniem umocniony, zdałem się bezwarunkowo na wolę Pana Boga; owszem nawet spodziewałem się i pragnąłem umrzeć dla Niego. A tak uciszyła się ona burza w duszy mojej, i sam nawet ból zmysłowy, choć w rzeczy samej coraz bardziej się wzmagał, już mi się zdawał znośniejszy.

 

Widząc że ustąpić nie myślę, lordowie komisarze wrócili do gubernatora, i tylko od czasu do czasu przysyłali dowiedzieć się co się ze mną dzieje. Został przy mnie tylko mój dozorca, i trzech czy czterech ludzi z nim. Pierwszego widocznie litość zatrzymywała przy boku moim. Stał bezprzestannie zajęty ocieraniem mi potu grubymi kroplami spływającego mi po twarzy. Drogo jednak musiałem przypłacić tę miłosierną jego posługę, bo rozmowa, którą przy tym prowadził ze mną zwiększała tylko mą mękę. Prosił mię i błagał bez przerwy bym się przecie zlitował nad sobą, i wyznał to czego ode mnie dowiedzieć się żądano. Nieraz potem zapytywałem sam siebie, czy to duch ciemności do tego go pobudzał, czy też może ten człowiek odgrywał rolę zawczasu umówioną, – tak wymownie a zręcznie namawiał mię i przekonywał! Ale wszystkie te strzały nieprzyjacielskie bezsilnie na mnie się odbijały, i ledwo czułem ich ostrze. Powiedziałem mu w końcu, że usilnie go proszę aby mię dłużej nie męczył, gdyż zgoła nie mam ochoty dla ocalenia ciała zatracić duszę moją. Mimo to jednak nie przestał. Słyszałem także jak obecni mówili między sobą: "Chociażby wyszedł stąd żywy, skutki przecie tej dzisiejszej przeprawy na całe życie mu pozostaną, tym bardziej, że co dzień ma być brany na tortury, póki nie ustąpi". Ja tymczasem modliłem się cichym głosem, wymawiając nieustannie święte imiona Jezusa i Maryi. Około godziny pierwszej odszedłem od zmysłów; niepodobna mi oznaczyć jak długo byłem w tym stanie, ale musiała to być widocznie tylko krótka chwila, bo poprzestano na tym, że mi wspomniony wyżej stopień pod nogi wsunięto; lecz skoro dosłyszano, że znowu się modlę, zaraz też i on stopień znów mi z pod nóg zabrano, co się i potem powtórzyło za każdym nowym omdleniem, a było tego osiem czy dziewięć razy.

 

Na kilka minut przed piątą zjawił się Wade i do mnie przystąpił: "Czy zgadzasz się pan teraz, zapytał, usłuchać rozkazów królowej i rady?". – "Nie, odpowiedziałem; żądacie ode mnie rzeczy, której się nie godzi uczynić, i przeto nigdy się na nią nie zgodzę". "Więc powiedz przynajmniej, że chcesz się widzieć z lordem Cecil, sekretarzem tajnej rady". – "Nic mu nie mam do powiedzenia nad to co już panu powiedziałem. A przy tym, gdybym uczynił według rady pańskiej, łatwo by stąd mogło wyniknąć zgorszenie, i mogłoby się zdawać żem się przeniewierzył postanowieniu memu". Na to Wade, zamiast odpowiedzi, z gniewem się ode mnie odwrócił, i w największej złości wybiegł z sali, wołając: "A więc wiś sobie, i giń marnie, kiedy tak chcesz!...".

 

Przyszła na koniec godzina o której komisja musiała opuścić Tower; taki bowiem był przepis, że o piątej za uderzeniem w wielki dzwon, wszystkie bramy się zamykały, i przeto kto nie chciał nocować w Towerze, na ten znak musiał się wynosić. W kilka chwil potem zdjęto mię z krzyża mego. Z trudnością mogłem się utrzymać na nogach, i nie inaczej jak opierając się na dozorcy zdołałem dojść do izby mojej. Po drodze spotkałem kilku więźniów, którym pozwolono było używać przechadzki w obwodzie murów fortecznych, i przechodząc mimo nich, głośno się odezwałem w te słowa: "Jednak to rzecz dziwna, że ci panowie żądają ode mnie wskazania im miejsca gdzie przebywa ojciec Garnett, kiedy sami tego zaprzeczyć nie mogą, że wydać niewinnego jest to zbrodnia sromotna. Nigdy się na to nie zgodzę, choćbym miał i życiem przypłacić". Dwojaki w tym odezwaniu się miałem cel: naprzód chciałem zapobiec wszelkim jakie by powstać mogły fałszywym o mnie pogłoskom, jakobym uległ torturze, i żądane wyznania uczynił; a oprócz tego miałem nadzieję, że słowa moje za pośrednictwem onych więźniów dojdą do wiadomości ojca Garnett, i ostrzegą go o grożącym mu niebezpieczeństwie. Postępek mój widocznie nie podobał się dozorcy; ale ja nie zważając na to, mówiłem tym głośniej. Zresztą poczciwiec szczerą zdawał się mieć litość nade mną. Napalił zaraz w mej izbie, i przyniósł mi jedzenie, bo właśnie była pora kolacji. Ale nic prawie do ust wziąć nie mogłem, i pośpieszyłem spocząć na mej pościeli.

 

Nazajutrz wcześnie, skoro tylko otworzyły się bramy Toweru, zjawił się znowu dozorca z oznajmieniem, że pan Wade już jest, i czeka na mnie. Poszedłem do niego na dół, otulony w płaszcz szeroki; bo ramiona tak miałem spuchłe, że nie było mi podobna włożyć zwyczajnej odzieży. Skorom przybył do mieszkania gubernatora i stawił się przed panem Wade, tenże taką do mnie wszczął mowę: "Jestem tu, rzekł, z polecenia królowej i lorda Cecil. Oboje dają panu, pierwsza królewskie, drugi szlacheckie słowo honoru, że tak jest rzeczywiście jak panu zawsze mówiliśmy, to jest, że Garnett miesza się w sprawy polityczne, i otwartym jest nieprzyjacielem rządu. A przeto, jeśli nie chcesz zadać kłamstwa dwu osobom tak wysoko dostojnym, co byłoby, jak sam przyznasz, szaloną zarozumiałością, nic panu nie pozostaje innego, jak zdać się na sąd ich, i wydać Garnetta w ręce sprawiedliwości". – "Królowa i lord Cecil, odpowiedziałem na to, zapewniają mię przez pana o rzeczach, które znają tylko z doniesień cudzych. Ja zaś z ojcem Garnett żyłem w ścisłej przyjaźni, i wiem na pewno, że tak nie jest jak pan utrzymujesz". – "A więc nie chcesz pan ustąpić, i dać odpowiedź na zadane panu pytania?". – "Bez wątpienia że nie; nie mogę, i nie chcę". – "Byłoby jednak lepiej dla pana, gdybyś po prostu chciał usłuchać", odparł tamten. W tejże chwili, na znak dany przez niego, otworzyły się drzwi od przyległego pokoju, i wszedł człowiek wysokiej imponującej postawy i surowego wejrzenia, którego mi Wade przedstawił jako naczelnego dozorcę tortur. Wiedziałem o tym, że jest urzędnik noszący takowy tytuł, ale ten którego dopiero co opisałem, był nie kto inny, jedno komendant załogi w Towerze, o czym dopiero później się dowiedziałem. Więc tylko dla większego postrachu, Wade go przede mną tym fałszywym tytułem mianował. "Oddaję ci, rzekł, tego człowieka; bierz go dwa razy na dzień na tortury, dopóki się nie upamięta i nie zechce uczynić żądanych wyznań". Oficer się skłonił, i Wade zostawił nas samych.

 

Znowu więc, z takąż samą jak poprzedniego dnia ponurą uroczystością, zeszliśmy do sali torturowej, i znowu mi włożono kajdanki, akurat na to samo miejsce, jak pierwszy raz. Istotnie też, żadną miarą nie zmieściłyby się inaczej, z powodu zbytniego nabrzmienia ciała na ramionach i rękach. Sam już ten wstęp sprawił mi najokropniejsze boleści; ale Pan przyszedł mi w pomoc, i z weselem oddałem Mu na ofiarę i ręce moje i serce. Nastąpiło potem, jak pierwszego dnia, zawieszanie za stawy rąk. Cierpiałem w rękach jeszcze straszliwiej niż za pierwszym zawieszeniem; za to ból w piersiach i w żołądku, nie w tak wysokim stopniu mi dolegał, zapewne dlatego, że byłem na czczo. Modliłem się na przemiany, to cichym, to donośnym głosem, i polecałem siebie Panu i Mistrzowi naszemu, i Niepokalanej Matce Jego. Tym razem o wiele dłużej wytrzymałem tortury; lecz w końcu opuściły mię siły, i tak zupełnie odszedłem od zmysłów, że niemało potrzeba było zachodu aby mię przywołać do życia. Mniemano żem już umarł, albo przynajmniej że konam, i za chwilę ducha oddam, i przeto przywołano co tchu gubernatora. Nie wiem jak długo trwało to omdlenie. Gdym znowu przyszedł do siebie, znalazłem się leżący na ławie i wkoło mnie cisnęło się mnóstwo ludzi. Jedni trzymali mię, inni usiłowali otworzyć mi usta, i dać mi przełknąć kilka kropel ciepłej wody.

 

Gdym odzyskał mowę, gubernator rzekł do mnie: "Czy jeszcze pan tego nie widzisz, że daleko lepiej byłoby dla ciebie po prostu usłuchać królowej, niż tak nędznie siebie życia pozbawiać?". Od Pana Boga wzmocniony, z męstwem jakiego nigdy przedtem w sobie nie uczułem, odpowiedziałem mu: "Nie, tego zgoła nie widzę; lepiej tysiąc razy umrzeć, niż zgodzić się na to, czego ode mnie żądacie!". – "Więc i teraz jeszcze trwasz pan w swoim postanowieniu?". – "Niezawodnie że trwam, i trwać będę póki jest we mnie dech żywota". – "A więc kiedy tak", odparł tamten, – ale zdawało się, gdy wymawiał te słowa, że własne serce jego wzdraga się przed okrucieństwem, którego miał się dopuścić z wyższego rozkazu, – "kiedy tak, więc po południu będę musiał powtórnie oddać pana na tortury". – "W imię Boże! odrzekłem; mam tylko jedno życie, ale choćbym ich miał sto, sto razy oddałbym je ochotnie na ofiarę za tak świętą sprawę". – To mówiąc, próbowałem się podnieść i sam dobrowolnie zawlec się pod słup; ale obecni zmuszeni byli przyjść mi w pomoc, tak wielkie było zniemożenie ciała mego; a że w duszy jeszcze niejaką siłę zachowałem, była to łaska której mi Pan użyczył bez wątpienia jako członkowi Towarzystwa Jezusowego, jakkolwiek zaszczytu tego niegodnemu.

 

Rzeczywiście więc po raz trzeci zostałem zawieszony między niebem a ziemią, i wycierpiałem katusze, które się w żaden sposób opisać nie dadzą; ale czułem też zarazem radość niewypowiedzianą, na myśl o rychłym rozwiązaniu moim. Skąd pochodziła ta radość czy z pociechy onej, jakiej doznaje człowiek gdy cierpi dla Chrystusa, czy z samolubnej żądzy połączenia się z Nim, tego nie wiem; ale mocno w onej chwili wierzyłem, że przyszła ostatnia moja godzina, i radośnie się oddawałem na wolę Najwyższego. Oby mi Bóg użyczył łaski, bym zawsze i na zawsze zachował te uczucia, których naonczas pełne miałem serce, jakkolwiek nie całkiem wolne od zmazy ukazały się przed najczystszym Jego obliczem! – W rzeczywistości jednak daleko późniejszy kres naznaczony był ziemskiej pielgrzymce mojej, niż się onego dnia spodziewałem; nie uznał mię Pan Bóg godnym tego, bym się już ukazał przed obliczem Jego przenajświętszym!

 

Godzinę już trwały te trzecie tortury moje, gdy gubernator wydał rozkaz zdjęcia mię, czy to, że przecie stracił nadzieję w skuteczność swych morderczych narzędzi, czy dlatego, że przyszła pora obiadu, czy wreszcie, – co jeszcze prawdopodobniejsze, – że przemogło w nim uczucie litości. Później przynajmniej słuszny znalazłem powód do tego ostatniego przypuszczenia; dowiedziałem się bowiem od osoby wysokie zajmującej stanowisko, z którą sir Ryszard Barkley (2) bardzo bliskie miał stosunki, jako tenże, nie mogąc tego przenieść na sobie, by dłużej służył za narzędzie do tak niesłychanych okrucieństw, jakich się w Towerze nad niewinnymi dopuszczano, prosił o dymisję; i w rzeczy samej, trzy czy cztery miesiące później inny urzędnik na miejsce jego nastąpił.

 

Dozorca odprowadził mię do izby mej więziennej (3). Biedny człowiek miał oczy pełne łez, i zapewniał mię, ze żona jego przez cały czas męczarni mojej wciąż płakała i za mną się modliła, chociaż ja zupełnie, ani nawet z widzenia jej nie znałem. Zaraz potem przyniesiono mi obiad; ale mało co mogłem przyjąć do siebie, a i to mało jeszcze musiał dozorca krajać mi i do ust podawać. Długi czas upłynął nim zdołałem znowu nóż w ręku utrzymać, a w pierwszych dniach po torturze, żadnej zgoła w rękach władzy nie miałem, tak, iż dozorca musiał mię doglądać i piastować jak niemowlę. Jednakże, pomimo tę zupełną bezwładność moją, zabrano mi przez ostrożność co jedno było w mej celi narzędzi ostrych, jako to: noże, nożyczki, brzytwy itd., zapewne z obawy, choć niedorzecznej, bym nie zechciał odebrać sobie życia. Zresztą zawsze używano tej ostrożności, ile razy więzień który skazany był na tortury.

 

Spodziewałem się z dnia na dzień, użycia ze mną nowych sposobów przymusowych dla skłonienia mię do ustępstwa. Ale inaczej Pan Bóg o mnie postanowił. Wielkim bohaterom wiary, jak ojcu Walpole i ojcu Southwell, wielkie też boje przeznaczył, aby zwycięsko i z chwałą z nich wyszli; złemu żołnierzowi, jakim mię być znał, krótkie tylko próby zgotował, aby mię uchronił od sromotnej porażki. Tamci w krótkim czasie daleką metę przebiegli; mnie, iżem takiej łaski uznany został niegodnym, wypadło długo jeszcze żyć, i długo jeszcze łzami zmywać mą winę grzechową, kiedym nie był wart zgładzić ją we krwi mojej. Jako podobało się Bogu, tak niech się stanie!

 

–––––––––––

 

 

Pamiętnik Ojca Gerard, wydany przez O. Morris. (Z angielskiego). Warszawa. W Drukarni Czerwińskiego i Spółki, ulica Śto-Krzyska Nr 1325. 1873, ss. 130-141.

 

Przypisy:

(1) Ojciec Gerard był postawy bardzo wysokiej i mężnej: Erat enim, mówi ojciec More, pleno et procero corpore.

 

(2) Tak się nazywał gubernator. Tak i "Historia Toweru", przez Bayley, powiada, że w tym czasie sir Ryszard Barkley piastował urząd gubernatora Toweru.

 

(3) Między manuskryptami biblioteki w Stonyhurst znajduje się list ojca Garnett, do ojca Generała, datowany 10 czerwca 1597, w którym czytamy co następuje: "Już poprzednio donosiłem o przeniesieniu ojca Gerarda do Toweru. Po trzykroć go tam trzymano zawieszonego za stawy ręczne, aż ledwo nie umarł. Jednego dnia aż dwa razy z nim ten eksperyment powtórzono. Wiem teraz na pewno, że na to tak go męczono, aby wydał miejsce pobytu swych przełożonych, i kto mu doręczył ode mnie listy ojca Persons, bo że takowe odebrał, dowiedziano się o tym przez zdradę jednego z jego współwięźniów. Sam hrabia Essex oświadczył, iż nie może nie podziwiać bohaterskiej stałości tego jezuity".

 

W drugim liście ojca Garnett z 11 czerwca 1597 podobnąż znajdujemy relację. "De Domino Joanne nostro, pisze, non semel scripsi, tertio eum tormentis subditum, omnia tamen invicto animi robore pertulisse. Nuper etiam pro certo audivimus Comitem Essexiae adeo ejus constantiam laudasse, ut se hominem non colere atque admirari non posse plane affirmaret. Regii senatus amanuensis quidam negat velle reginam ut capite plectatur: id videlicet Joannes moleste feret".

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXXIII, Kraków 2023

Powrót do spisu treści książki wydanej przez o. Johna Morrisa SI pt.
PAMIĘTNIK OJCA GERARDA

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: