––––––
Już dając pojęcie ogólne o modernizmie
wspomniałem o szlachetnych pobudkach pierwszych koryfeuszów tego ruchu. Byli to
ludzie wierzący, w zasadach wiary wychowani, przejęci gorącym duchem
religijności, ale, niestety, za mało odpowiednio do ogólnego poziomu swego
wykształcenia, ugruntowani w podstawach wiary katolickiej filozoficznych i
teologicznych. Pod wpływem specjalnych studiów naukowych w dziedzinie krytyki
historycznej, egzegezy biblijnej, filozofii, szczególniej teorii poznania,
metafizyki i psychologii, świadomość naukowa tych ludzi ugruntowała się i
zatrzymała na fundamencie współczesnej myśli naukowej, który już od XVIII wieku
ześliznął się z granitowych podstaw religii objawionej i zawisnął nad
przepaścią «niepoznawalności». Pozostawiono na stronie wspaniałe fundamenty
cywilizacji chrześcijańskiej, wzniesione geniuszem 18-stu wieków
chrześcijaństwa, odwrócono się od natchnionego duchem Prawdy wiecznej
budowniczego filozofii i teologii chrześcijańskiej – Scholastycyzmu z jego
majestatycznie spokojną i trzeźwą, na rozsądku zdrowym, opartą metodą i poczęto
budowę nowych gmachów myśli, na nowych fundamentach, czysto ludzkich, opartych.
W ten sposób od końca 18-go wieku tuż obok Chrześcijańskiego Katolicyzmu, tego
królestwa Bosko-ludzkiego, wznosić się poczęła wyniosła budowa Myśli ludzkiej,
niezależnej od Prawdy Bożej i od Jego Woli. W przeciągu wieku 19-tego
rozszerzyła się ona po całej Europie, przywłaszczyła sobie wspaniałe zdobycze
kulturalne tego wieku, podbiła pod swe panowanie wszystkie niemal dziedziny
wiedzy ludzkiej i ogłosiła się panią wszechwładną wszystkich dziedzin życia
ludzkiego, jedyną prawodawczynią Ludzkości, przyjmując nazwę Cywilizacji
Europejskiej.
Najważniejszym wynikiem tego nowego
kompleksu jako czynnika w życiu społeczeństw europejskich było ogromne
pomieszanie pojęć. Budując swoje niezależne królestwo, wyemancypowana spod
prawd Bożych, myśl ludzka musiała z konieczności posługiwać się danymi,
wytworzonymi w wiekach ubiegłych przez myśl chrześcijańską, nadając im tylko
swego ducha, przeciwnego duchowi chrześcijaństwa i swoje zabarwienie odrębne,
wytworzone ze skomplikowania [(zawikłania, zagmatwania)] odmiennych czynników.
To sprawiło ten skutek, że każda zasada, każde pojęcie nabierało setki odcieni
najrozmaitszych zabarwień zależnie od tego, w jakiej odległości znajdowało się
od dwóch kierowniczych ognisk myśli: Bosko-ludzkiej skoncentrowanej w Kościele
katolickim, lub ludzkiej czysto, skoncentrowanej w obozie Niezależnym. Stąd
każda jednostka, wchodząca w życie naukowe, społeczne, religijne lub
polityczne, wystawiona była i jest na ogień sprzecznych z sobą prądów. To,
oczywiście, wpływa na pomieszanie prawdy z fałszem, dobra ze złem, a nawet na
zupełne zobojętnienie szczególniej na prawdy subtelniejsze, wymagające zdrowego
rozsądku, czystego sumienia i sporej dozy pokory.
Taki stan umysłowości Europejskiej 19-tego
wieku rzucał się w oczy wszystkim umysłom poważniejszym Kościoła katolickiego,
zmuszonym swoim stanowiskiem brać czynny udział w tej walce dwóch obozów, albo
pragnącym obmyśleć środki do nawrócenia zbłąkanej Myśli ludzkiej na drogi Boże
i wprowadzenia jej do łona Kościoła chrześcijańskiego. Obok środków obmyślanych
i zastosowanych przez apologetów chrześcijańskich w duchu Chrystusa i Jego
Kościoła z doskonałą świadomością tego, co jest w Kościele zmiennym, a więc możliwym do
przystosowywań się do ludzi i epok, a co jest niezmiennym, bo Bożym, z Boskiego
objawienia pochodzącym i przeznaczonym właśnie dlatego do kierowania zmiennymi
pierwiastkami, wytwarzanymi przez myśl i czyny indywidualne lub zbiorowe
ludzkie, obok, powtarzam, takich apologetów, wspartych niewzruszenie na
prawdzie katolickiej i tworzących systematy pojednawcze w duchu katolickiego
Kościoła, powstawali przez cały wiek 19-ty pseudo-apologeci i
pseudo-reformatorzy, którzy, utraciwszy wyczuwanie prawdy ducha katolickiego i
fałszu ducha niezależnego, mieszali w swym często krytycznym i ogromnie dobrą
wolą i zdolnością kierowanym, ale prawie zawsze mało naukowo wyćwiczonym umyśle
dziedziny obu wyżej wymienionych królestw Bosko-ludzkiego i ludzkiego
niezależnego, wprowadzając przez to jeszcze większy zamęt w pojęciach, zasadach
i sumieniach ludzkich. Oto najważniejsze z tych usiłowań chybionych, które
poprzedzając modernistów, stoją w historycznym z nim związku.
Kiedy zaczęło się zarysowywać bankructwo
filozofii panteistycznej następców Kanta, wystąpił we Francji Lammennais (1), «uznawał on oprócz objawienia nadprzyrodzonego, należącego do
Wiary, pewne objawienie przyrodzone, dotyczące wszystkich potrzeb życia,
którego Bóg miał udzielić pierwszym rodzaju ludzkiego rodzicom, a które
następnie podaniem miało się przekazać. Twierdził jednak, że rozum ludzki do
tego zabytku prawd nic a nic dodać nie może i wywlekał przeciw pewności
rozumowej przegniłe już od wieków starych sceptyków sofizmata» (2). Tak
określił naukowy podkład systemu Lammenais'a znakomity nasz filozof Morawski.
Na tych podstawach, oczywiście, pomimo ogromnych swoich zdolności niewiele mógł
budować Lammenais, a tym więcej zdołał zasypać przepaść pomiędzy dwoma walczącymi
obozami.
Po nim usiłował nieco później to samo
zrobić Günther i inni. Ci ulegli wpływowi racjonalistycznych dążności,
usiłujących wyjaśnić wszystko, co jest w religii, za pomocą naturalnego
rozwoju, aby w ten sposób «dostosować» dogmaty katolickie do poglądów
filozoficznych swego czasu.
Zakusy te, potępione przez Kościół, po
chwilowym przebłysku, znikały z widowni nie zdoławszy rozbudzić ogólniejszego
zainteresowania się pokoleń następnych.
Dopiero w ostatniej ćwierci wieku XIX-go
podjęto w rozmaitych krajach w różny sposób podobne usiłowania. Pod wpływem
nowoczesnej filozofii, w której główną rolę odgrywa Neokantyzm z podstawową swą
zasadą – agnostycyzmem, ograniczającym poznanie ludzkie tylko do zjawisk
i ewolucjonizmem, wyjaśniającym wszelkie objawy, a więc i religijne, za
pomocą naturalnego rozwoju, zabrano się do przekształcenia dotychczasowej
apologetyki. Przodownictwo w tym ruchu należy do Francji. Odrzucono w nowej
apologetyce dowody rozumowe, «intelektualizmu», a uczuciem religijnym, potrzebą
bóstwa, poczęto tłumaczyć i istnienie Boga, i objawienie, i Chrystusa Pana, i
Kościół. Najgłośniej rozwijał takie teorie ks. Maurycy Blondel. Według
niego wiara wypływa z moralnej strony człowieka, nie zaś z umysłowej jak uczył
dotychczas Kościół. Wierzyć zatem to nie znaczy pewną prawdę uznawać, ale
raczej – wchodzić w stosunki z pewną rzeczywistością, której istnienie miało
się za pewne. Zatem akt wiary ma podkład moralny, i nie umysł, lecz wola ma w
nim wyłączny udział.
Niebawem do nowych pojęć filozoficznych
przystosowano badania nad Pismem św. Najsmutniejszą sławę zjednał sobie pod tym
względem ks. Alfred Loisy. Chcąc zbić racjonalistyczne zasady Harnacka,
umieszczone w dziele «Das Wesen des Christentums» (Istota Chrystianizmu – nap.
1900 r.), napisał książeczkę «L'èvangile et l'èglise» (Ewangelia i Kościół – w
r. 1902), w której rozwinął system subiektywizmu, ewolucjonizmu i historycyzmu,
ulegając wpływowi ducha filozofii Kanta. Toteż roi się w niej od błędów o
Ewangelii, o Królestwie Bożym, o Synu Bożym, o Kościele, o dogmatach, kulcie
itp. Hołduje on wszędzie racjonalizmowi biblijnemu.
W historii te same zasady wolnomyślne i
burzycielskie ujawnił dr. Albert Ehrhardt, prof. Uniwersytetu
Wiedeńskiego, w książce: «Der Katholicismus und das zwanzigste Jahrhundert». W dziele tym, skądinąd znakomitym, autor
zapatruje się na Kościół, jako na instytucję czysto doczesną, podległą więc
wszelkim przemianom społeczeństw ludzkich, która dlatego liczyć się powinna z
duchem czasu. Świeckim uczonym chce Ehrhard przyznać wpływ przeważny na sprawy
i zasady Kościoła. Zarzuca mu, że jest zanadto konserwatywny, a niechęć odczuwa
do nowych stosunków. Należy to, jego zdaniem, zreformować, usunąwszy radykalnie
wszystko, co tchnie średniowieczem, a uwzględnić krytyczny indywidualizm, oraz
ducha narodowego.
Jednocześnie pod wpływem «amerykanizmu»,
stworzonego przez księdza Heckera, a mającego na celu żądania od Kościoła, by na rzecz swobód,
przysługujących współczesnym pokoleniom, pozbył się zbytniej krańcowości i
surowości w postanowieniach i zasadach moralnych; aby pomijał milczeniem pewne
artykuły wiary św. mniej ważne, a więcej oporu budzące wśród ludzi, i w ten
sposób pociągnął ich do wiary katolickiej; wreszcie dążącego do wzmocnienia
mistycyzmu na tle subiektywizmu i z przewagą cnót czynnych nad biernymi; – pod
wpływem powstania tego kierunku, potępionego przez Leona XIII (1899), zaczyna
się tworzyć w głowie Fogazzaro beletrysty włoskiego, nowy typ świętego,
odpowiadający jakoby najlepiej «duchowi» czasu.
W duchu wyżej wymienionych wolnomyślnych
prądów, usiłujących wyszukać nowe drogi do pogodzenia Kościoła z nowożytną
cywilizacją, poczęli pracować we Francji: Le Roy, Houtin, Lapparent,
Laberthonière; we Włoszech: Bonajutti, Mouvin, Minochi, Semeria, Scoti,
Gualtiernalti; w Niemczech: Hermann Schell; w Anglii: Tyrel, eks-jezuita.
Oczywiście wspólną cechą tych uczonych i
innych, którzy za ich sterem postępowali lub postępują, jest tylko to, że
wszyscy oni pragną dostroić wszystko to, co jest w Kościele, do ducha wieku, by
pociągnąć zbłąkanych. Stąd każdy w nich błądzi przede wszystkim w zakresie
swojej specjalności jako apologeta, teolog, filozof, egzegeta, historyk,
społecznik lub myśliciel, o ile, mianowicie, w swoich odmiennych poglądach
skłania się ku jakiemukolwiek z kierunków wolnomyślnych, zbudowanych na
kantyzmie, jako to: ku krytycyzmowi, neokrytycyzmowi, subiektywizmowi,
relatywizmowi, agnostycyzmowi, immanentyzmowi, eksperyentyzmowi, pragmatyzmowi,
reformo-katolicyzmowi lub neo-katolicyzmowi.
Wszyscy oni, w mniejszym lub większym
stopniu, dążąc do pogodzenia Kościoła z nowożytną cywilizacją, nie poszli drogą
pewną wskazaną przez pierwszych apologetów chrześcijaństwa, którzy człowieka
usiłowali dostosować do zasad Chrystusowych, lecz kierowani duchem wolnomyślnej
cywilizacji, zapragnęli nagiąć naukę, ustrój i zasadnicze podstawy Kościoła do
wymagań wyemancypowanej myśli ludzkiej.
Niebaczni, zapomnieli, że skarżąc się na średniowiecze, na przestarzałe przepisy kościelne, na zapoznawanie nowych aspiracji duszy ludzkiej, i pragnąc przez to oswobodzić Kościół od nieistotnych, rzekomo, naleciałości i nowe w nim rozbudzić życie, przez to samo narażali Kościół na stratę samego życiodajnego ziarna, zleconego mu do przechowywania przez samego Boga, które byłoby się rozpłynęło we mgle najgrubszego racjonalizmu, co konsekwentnie wynika z zestawienia wszystkich ich poglądów, dokonanego przez Encyklikę «Pascendi Dominici gregis», potępiającą cały zespół wszystkich tych, słusznie nazwanych modernistycznymi, poglądów.
Ks. Stanisław Miłkowski
––––––––––
Ks. Stanisław Miłkowski (Profesor Seminarium Wileńskiego), O modernizmie. (Odbitka z «Dwutygodnika Diecezjalnego»). Wilno 1911, ss. 12-20.
Korzystano również (uzupełniając brakujący tekst) z wydania w "Dwutygodniku Diecezjalnym Wileńskim", R. II (1911 rok). Wilno 1911, s. 101.
Przypisy:
(1)
Cf. X. St. Okoniewski, Encyklika o zasadach modernistów: Wstęp.
(2)
[Ks. Marian] Morawski [SI], Filozofia i jej zadanie. 1899, str. 404.
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMIV, Kraków 2004
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: