MISTYCZNE CIAŁO CHRYSTUSA
A
CHARAKTERY SAKRAMENTALNE
–––•–––
STUDIUM DOGMATYCZNE
NAPISAŁ
KS. WŁODZIMIERZ PIĄTKIEWICZ SI
––––––––
Pojęcie mistycznego ciała Chrystusowego bierze się czasem za jedno z treścią katolickiego dogmatu o "obcowaniu czyli wspólności Świętych". W tym znaczeniu używa niekiedy tej nazwy nawet św. Augustyn, a za nim niektórzy z dawniejszych scholastyków. Tak pojęte mistyczne ciało Chrystusa oznacza społeczność wszystkich dusz, uświęconych nadprzyrodzonymi darami łask i cnót, a przez to samo zjednoczonych z Chrystusem i w Chrystusie, przez Chrystusa zaś z Bogiem, niewidzialnymi tylko, czysto wewnętrznymi i duchowymi węzłami. Taka olbrzymia duchowa społeczność istnieje bez wątpienia i stanowi odrębny, wielki temat teologicznego badania (1). W tej społeczności pod Chrystusem, głową i pierworodnym wszelkiego stworzenia, łączą się w jedną żywą, duchową całość, niezależnie od wszelkich granic miejsca i czasu, wszystkie istoty stworzone i rozumne, nadprzyrodzonym życiem żyjące: a więc ludzie i aniołowie, Święci tak Nowego jak i Starego Zakonu, mieszkańcy nieba i wybrani na ziemi i dusze w czyśćcu cierpiące. Ponieważ to związek duchowy – zbyteczne są w nim spójnie i węzły organizacji zewnętrznej; ponieważ to związek świętych – wykluczeni są z niego grzesznicy i potępieni.
Nie ulega jednak wątpliwości, że takie pojęcie mistycznego ciała Chrystusowego nie dość odpowiada bezpośredniemu i ściślejszemu znaczeniu tej nazwy. Gdzie jest mowa o ciele, czyli organizmie, choćby tylko moralnym, tam w pierwszym rzędzie ma się na myśli jakąś widzialną łączność i spoistość jego części składowych; tam chce się zaakcentować jakieś zewnętrzne łączniki i węzły, od których, jako od niezbędnych warunków, sama wewnętrzna jedność zależy. I dlatego, jak trafnie podnoszą teologowie (2), nazwa mistycznego ciała Chrystusowego w dalszym tylko i bardziej rozszerzonym znaczeniu stosowaną być może do dogmatu o "obcowaniu Świętych" – w znaczeniu bezpośrednim, więcej zatem właściwym, oznacza ona zawsze w teologii organizm widzialnego Kościoła Chrystusowego na ziemi.
Pojęcie Kościoła, jako ciała Chrystusowego, nie jest dowolnym i nieco może wybujałym – jak się czasem przypuszcza – wynalazkiem scholastyki, czy też mistyki: katolicka nauka wzięła je w formie gotowej bezpośrednio z pierwszych źródeł Objawienia. Św. Paweł, który głębsze i bardziej tajemnicze strony dogmatu o Kościele najobszerniej i najjaśniej z pisarzy natchnionych wyłożył, raz po raz w listach swoich tę myśl podnosi i na różne sposoby obrabia, że wszyscy wierni, którzy tu na ziemi jeszcze pielgrzymują, i wszystkie kościelne urzędy, którym ci wierni podlegają, i sam wreszcie Chrystus, na prawicy Ojca siedzący, któremu służą i żyją – to łącznie jedno wielkie ciało moralne, jeden zbiorowy, żywy organizm, którego Chrystus jest głową.
Oto niektóre z tych miejsc:
"Bóg, Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec... wszystko poddał pod nogi Jego, a Jego dał głową nad wszystkim Kościołem, który jest ciałem Jego" (3).
"Jako ciało jedno jest a członków ma wiele, a wszystkie członki ciała, choć ich wiele jest, wszakże są jednym ciałem: takżeć i Chrystus... Wy jesteście ciałem Chrystusowym" (4).
"Nigdy żaden ciała swego nie miał w nienawiści, ale je wychowywa i ogrzewa, jako i Chrystus Kościół: bo jesteśmy członkami ciała Jego; z ciała Jego i z kości Jego" (5).
"Jeden Bóg i Ojciec wszystkich... dał niektórych Apostołów, a niektórych Proroków, a drugich Ewangelistów, a innych pasterzy i doktorów ku wykonaniu świętych..., ku budowaniu ciała Chrystusowego..., żebyśmy rośli w Nim we wszystkim, który jest głowa Chrystus; z którego wszystko ciało złożone i spojone przez wszystkie stawy... podług miary każdego członka czyni pomnożenie... ku zbudowaniu samego siebie" (6).
W podobny sposób wyraża się św. Paweł na wielu innych jeszcze miejscach (7).
Nie może ulegać wątpliwości, że nazwa ciała, nadana kościelnej społeczności wiernych, jest przenośnią. W tych jednak tekstach Apostoła, na które się powołujemy, nie można jej uważać za zwykłą przenośnię stylistyczną, jedną z tych, jakich się często używa li tylko dla ozdoby lub większej wyrazistości mowy, dla oddania myśli oderwanych w formie naszemu poznaniu bliższej i pochwytniejszej. Przenośnia św. Pawła ma o wiele głębsze znaczenie. Jest to jedna z tych doktrynalnych, że tak powiem, przenośni, którymi niejednokrotnie posługuje się Pismo św. dla odsłonięcia nam samej treści i istoty tych prawd objawionych, które przechodząc zupełnie zakres wiedzy ludzkiej, pojęciami właściwymi w sposób nam zrozumiały oddane być nie mogą. Są to tak zwane analogie biblijne. Między taką analogią a rzeczą, którą ma wyrażać, zachodzi o wiele głębsze i znacznie dalej idące podobieństwo, niż to bywa w zakresie zwykłych naszych przenośni i porównań; tego rodzaju bowiem analogie biblijne – nie dla upiększenia rzeczy, ale w celu pouczenia nas o prawdach objawionych podaje nam sam Pan Bóg, który przenikając zarówno istotę tajemnic, jak i naturę naszego poznania, takich z pewnością przenośni i pojęć analogicznych dobiera, które są zdolne najlepiej, o ile to być może, uprzystępnić nam treść Objawienia.
Że o taką analogię chodzi i w naszym wypadku, wątpić nie można wobec tego, że św. Paweł nazwę ciała Chrystusowego nadaje Kościołowi ustawicznie, nieomal stale, i z jakimś wyjątkowym akcentuje ją naciskiem – czego nikt nie czyni przy prostych tylko przenośniach czy porównaniach. Co więcej, Apostoł tę ulubioną analogię rozbiera raz po raz bardzo dokładnie, poszczególnym częściom ludzkiego organizmu przeciwstawia różne urzędy i czynności kościelne, z praw i właściwości tegoż organizmu wysnuwa konkluzje dogmatyczne o stosunku wzajemnym Chrystusa i Kościoła, wnioskuje o prawach i obowiązkach wiernych... itd. (8) Nie można zatem wątpić, że ludzki organizm, jego jedność i układ, jego stosunki i odnośnie, prawa jego życia i rozwoju chce nam podać jako źródło i normę poznania tego drugiego organizmu, jakim jest Kościół Chrystusowy na ziemi. Nazwa zatem "mistycznego ciała Chrystusowego", to – jak widzimy – ściśle dogmatyczna formuła, którą teolog nie tylko może, ale i powinien analizować dokładnie i rozbierać dość szczegółowo, choć oczywiście do pewnych tylko granic, wskazanych wyraźną różnicą, jaka między jednym a drugim organizmem zachodzi.
Powie kto może, że treść i znaczenie tej dogmatycznej formuły bez głębszego rozbioru dostatecznie jest znane; wszystkie bowiem związki ludzkie, nieco ściślej zespolone i rządzone, nazywamy raz po raz, nawet w mowie potocznej, ciałami zbiorowymi lub moralnymi organizmami, i wszyscy doskonale rozumiemy tę nazwę, do tego stopnia, że już prawie zatraciła cechę przenośni.
Uwaga byłaby słuszną, gdyby św. Paweł nazwę ciała czyli organizmu stosował do Kościoła w tym samym znaczeniu, w jakim my ją do związków czysto ludzkich stosujemy. Tak jednak nie jest. Dość rzucić okiem – nieco tylko uważniej – na przytoczone powyżej teksty św. Pawła, aby się przekonać, że inną jakąś, o wiele ściślejszą spójnię i jedność głowy z członkami ma on na myśli, kiedy mówi o mistycznym i tajemniczym ciele Kościoła Chrystusowego. Czytelnika musi od razu uderzyć, że Apostoł nie tylko nazywa Kościół ciałem, a Chrystusa Pana głową tego ciała, ale nadto cały Kościół nazywa wprost ciałem Chrystusowym. Wiernych nie tylko mieni być członkami Kościoła, ale także członkami Chrystusa – czymś zatem jakby organicznie przynależnym do samej Boskiej Jego osoby. Chrystus te członki uważa za swoje, pieści je i ogrzewa, jak własne ciało; oni są z krwi Jego i kości Jego; są jedną z Chrystusem jurydyczną osobą, tak, że nawet nazwani być mogą własnym Chrystusa imieniem. "Jako ciało jedno jest, a członków ma wiele, a wszystkie członki ciała, choć ich wiele jest, wszakże są jednym ciałem – takżeć i Chrystus" (9).
Kiedy mówimy o innych związkach ludzkich, nasuwają nam się co moment wyrażenia przenośne o głowie, czyli rządzie tych związków, o ich członkach, o ich organizmie lub ciele moralnym – ale nikomu z nas przez myśl nie przejdzie, żeby np. państwo i jego obywateli nazwać ciałem króla, wojsko organizmem dowódcy, poddanych czy żołnierzy członkami króla lub wodza, kością z jego kości i krwią z krwi jego. Nie pozwala nam na to pewien zdrowy instynkt językowy, na dnie którego kryje się zawsze wiele ścisłej filozofii. Czujemy po prostu, że do tego rodzaju wyrażeń, które koniecznie nasunąć muszą myśl o jakiejś bardzo bliskiej i bezpośredniej łączności między członkami a głową, brakuje nam w naturze czysto ludzkich związków dostatecznej podstawy.
Na czymże tedy polegać będzie ta niezwykła łączność głowy i członków, jaką widocznie ciągle ma na myśli Apostoł, ilekroć mówi o Chrystusowym ciele Kościoła?
Chcąc ją bliżej określić, zwrócić się trzeba do tego, co stanowi punkt wyjścia i oparcia analogii Apostolskiej – do naszego ludzkiego ciała – i zapytać: jakie to warunki wytwarzają tę żywotną w nim jedność, tę przynależność wzajemną głowy i członków, to przedziwne zespolenie ducha z materią – innymi słowy, jakie dane składają się na to, że o pewnej, ściśle określonej materii, prawdziwie mogę mówić jako o własnym żywym ciele, jako o własnych mych członkach?
To przede wszystkim, że się czuję tego ciała i tych członków jedną wspólną siłą ożywczą. Mam i muszę mieć świadomość, że pierwiastek życia, który tkwi we mnie – owszem, zlewa się ze mną i identyfikuje – przenika i podtrzymuje całą materię ciała mego i wszystkie z osobna jej części; muszę czuć, że ja sam, osobiście, czynnie, bezpośrednio dosięgam żywotnym wpływem do wszystkich członków i komórek organizmu, stanowiąc w ten sposób pierwiastek życia każdej z nich.
To jednak nie wystarcza. Ten czynnik ożywczy, który tkwi we mnie i ze mnie wypływa, jeśli ma razem z ciałem dzielić wspólność indywidualnego istnienia, musi być nadto zamknięty w swoim bycie i działaniu warunkami i granicami tegoż ciała, i skutkiem tego, jeśli nie w samej istocie swojej, to przynajmniej faktycznie od niego zależeć. Innymi słowy, cały jego wpływ ożywczy obracać się musi na gruncie organizmu, w jego obrębie i z pewnym z jego strony współdziałaniem.
Tam jedynie, gdzie spotykamy taką obustronną zależność i wzajemne dopełnianie się niewidomego czynnika, który ożywia, i widomego, który jest ożywiany, może być mowa o ścisłej jedności organicznej; tam dopiero mamy do czynienia z żywą istotą złożoną, której widome części składowe, choć w sobie różne, tworzą jednak ścisłą i jednolitą całość, pod wpływem zamkniętej w ich łonie wspólnej siły życiowej, to jest duszy, która wszystko w swym niejako ręku dzierży, wszystko w sobie kojarzy i spaja – a którą mowa ludzka zwykła sobie uzmysłowiać pod nazwą i obrazem głowy, jako najwybitniejszego na zewnątrz siedliska tej niewidzialnej siły życiowej.
Otóż twierdzimy, że podobna jedność i wspólność życiowa, na takim samym mniej więcej stosunku członków i głowy oparta, ma miejsce i w tej świętej społeczności kościelnej, którą nazywamy mistycznym ciałem Chrystusa.
Chrystus Bóg-Człowiek jest i będzie zawsze, aż do końca wieków, głową tego ciała. I to nie tylko w tym słabym i odległym znaczeniu, w jakim król np. jest głową państwa, wpływając na jego życie polityczne wpływem wyłącznie moralnym, czy to przez własne akty swej władzy, czy to przez urzędy i instytucje, sobie podległe, którym członkowie państwowego organizmu, w rzeczach do dobra całości należących, winni ulegać. Wprawdzie i taką głowę ma Kościół, ale jest nią nie Chrystus, lecz papież. Chrystus, niewidzialna głowa ciała kościelnego, jest duchem ożywczym Kościoła, w ścisłym, choć tylko mistycznym tego słowa znaczeniu. Jakkolwiek niewidomie, nie mniej przeto prawdziwie wywiera On ciągły wpływ żywotny na wszystkie członki Kościoła, wlewając w nie i ciągle w nich podtrzymując własnym swym, tj. osobistym i bezpośrednim działaniem to wszystko, co samą treść i istotę nadprzyrodzonego życia tych członków i tego ciała stanowi.
O życiu Kościoła mówi się i myśli nieraz w ten sam mniej więcej sposób, jak o życiu społecznym narodów, lub politycznym państw. Upatruje się to życie w czysto zewnętrznych jego przejawach – a więc: w rozwoju praw i instytucji kościelnych, w różnorodnym działaniu władzy duchownej, w rosnącym raz po raz wpływie katolickiej nauki, w podejmowaniu coraz to nowych dzieł przez Kościół... itd. Takie pojęcie życia Kościoła, gdyby było wyłącznym, byłoby tym samym błędnym. Najgłębsza istota tego życia, którą na dnie wszystkich urządzeń i działalności Kościoła każe nam widzieć wiara, jest czymś zupełnie szczególnym i nigdzie zresztą w ludzkich związkach nie spotykanym; czymś bardzo realnym i rzeczywistym, chociaż niewidzialnym, tajemniczym i nadprzyrodzonym – jest to szereg ciągłych przemian w duszach przez stopniowe ich przetwarzanie na wzór i modłę Bożą.
Tak określone życie Kościoła zasadza się na różnych czynnikach nadprzyrodzonych, głównie na łasce uświęcającej, która, jak gdyby druga, nowa natura, wlaną bywa wraz z pokrewnymi sobie darami do każdej z osobna duszy. Przez tę łaskę staje się człowiek, jak mówi Pismo św., nowym stworzeniem; przez nią rodzi się Bogu do całkiem nowego i nieznanego sobie dotychczas życia. – Otóż to ożywianie i przeobrażanie dusz naszych przez łaskę odbywać się nie może bez czynnego i bezpośredniego współudziału Chrystusa. Jeśli się nieraz mówi, że Chrystus po dziś dzień rządzi Kościołem, nie można tego zdania tak rozumieć, jak gdyby w każdym akcie rządów kościelnych konieczną była osobista, choć niewidzialna interwencja i współdziałanie Chrystusa. Również kiedy mówimy, że Chrystus jest nauczycielem Kościoła, do usprawiedliwienia tej nazwy, w wielu przynajmniej wypadkach, wystarcza fakt, że Chrystus kiedyś przed wiekami osobiście nauczał, a potem ustanowił swoich zastępców, którzy dalej Boską Jego naukę w Jego duchu i imieniu przedkładają. Kiedy jednak mówimy, że Chrystus uświęca i ożywia Kościół – zdanie to ma zupełnie inne znaczenie. Nie może się ono odnosić do działalności samych tylko zastępców Chrystusa Pana w Jego arcykapłańskim urzędzie, tj. do biskupów i kapłanów Nowego Zakonu; dary bowiem łaski przez samego tylko Boga wlane do duszy być mogą. Kapłan, żywe narzędzie Boga-Uświęciciela, spełnia zewnętrzny tylko obrządek sakramentalny, do którego z woli Bożej łaska uświęcająca jest przywiązana; niewidome namaszczenie i przeobrażenie dusz sprawia bezpośrednio mocą swą Bożą najwyższy Arcykapłan Nowego przymierza, Chrystus Zbawiciel nasz, Bóg i Człowiek w jednej osobie. On w tajemniczy sposób udziela się każdej z osobna duszy, i przenikając ją jakimś promieniowaniem swej Bożej świętości, tym samym uświęca ją i czyni uczestniczką wyższego, Bożego porządku – owszem samej Bożej natury, jak śmiało i bez wahania wyraża się św. Piotr Apostoł (10).
Oto jeden z sposobów tego osobistego i bezpośredniego oddziaływania Chrystusa na Kościół i jego członki, o którego wykazanie nam tu chodzi.
Nie brak i innych. Wszystkie te dary nadprzyrodzone, które, jak powiedzieliśmy, ożywiają, przeobrażają i do wyższego porządku podnoszą dusze nasze, zależne są nie tylko od Boga, jako sprawcy i dawcy ich, ale też i od wysług Chrystusa, jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Ilekroć zatem dary łaski z rąk Bożych na Kościół i na dusze wiernych spływają, spływają zawsze mocą działania zasług Chrystusowych. A dzieje się to nie tylko w tym znaczeniu, że te zasługi kiedyś w przeszłości były zebrane i raz za wszystkich ludzi Bogu zaofiarowane, a Bóg przy rozdawnictwie łask o tej wysłudze i ofierze pamięta – ale w znaczeniu o wiele głębszym i żywszym, w którym się zawiera nowy sposób, a zarazem nowy dla nas dowód osobistego i ciągle czynnego współudziału Chrystusa w życiu i rozwoju Kościoła. Chrystus mianowicie w charakterze kapłana i ofiarnika, który, jako pouczyło nas Objawienie, zachowuje na wieki, ofiarę raz na Kalwarii złożoną i wszystkie przez nią zebrane zasługi przedkłada ciągle Ojcu Niebieskiemu, na którego prawicy siedzi, jako wiecznie żywy motyw miłosierdzia i łaski nad Kościołem, jako dosadny wyraz i wymowny głos "pokropienia krwi, lepiej mówiącej niźli Ablowa" (11).
To Chrystusowe wstawiennictwo nie jest wprawdzie ściśle wziętą ofiarą niebieską, jak mylnie utrzymuje paru nowszych teologów (12); Chrystus bowiem, wedle wyraźnych słów św. Pawła "wszedł... do nieba, aby się okazował przed oblicznością Bożą za nami, a nie iżby często ofiarował samego siebie" (13) – jest jednak pewnym realnym, wiecznie trwającym uprzytomnieniem ofiary raz złożonej, skoro ten sam Baranek, który cierpiał niegdyś na krzyżu, i ten sam zarazem ofiarnik, który tam ofiarował, stoi ciągle w jednej i tej samej osobie przed stolicą Bożą i przedstawia swoje zasługi dla zbawienia i uświęcenia naszego.
Oto słowa samego Pisma św. o tym ciągłym wstawiennictwie niebieskim Chrystusa, wiecznego Arcykapłana naszego:
"Takiego mamy najwyższego Kapłana, który usiadł na prawicy stolicy wielmożności na niebiesiech". – "Nie wszedł do świątyni, ręką uczynionej... ale do samego nieba, aby się teraz okazował przed oblicznością Bożą za nami". – "Wiekuiste ma kapłaństwo, przetoż i zbawić na wieki może przystępujących przez Niegoż do Boga, zawsze żyjąc, aby się wstawiał za nami" (14).
Idźmy dalej. Dary łaski, uświęcającej i ożywiającej dusze nasze, płyną nie tylko z wysług Chrystusowych i z Jego na prawicy Ojcowskiej wstawiennictwa – w ogóle zależą one jeszcze i od administracji sakramentów na ziemi. Wszechmoc Boża, która sama jedna jest sprawczą przyczyną łaski, i Chrystus Odkupiciel, który przemawiając do tej Wszechmocy głosem swych zasług, jest tym samym przyczyną tejże łaski moralną, nie działają, w zwykłych przynajmniej wypadkach, tak długo, dopokąd tu na ziemi nad duszą ludzką, do przyjęcia łaski sposobną i gotową, nie ujrzą jednego z siedmiu znaków sakramentalnych.
Otóż i w tych nawet ziemskich, sakramentalnych znakach znowu osobiście, choć w inny nieco sposób, współczynnym jest Chrystus Pan. Wedle katolickiej nauki wszystkie główne i istotne czynności sakramentalne są w rozumieniu moralnym czynnościami samego Chrystusa. A w tej nauce kościelnej nie ta tylko myśl jest zawarta, że sakramenty administrować mogą jedynie ci ludzie, którym Chrystus dał na to władzę – ale ta przede wszystkim, że ilekroć ci ludzie spełniają sakramentalne czynności, tylekroć przestają być samymi tylko urzędnikami Chrystusowymi, a stają się "drugim niejako Chrystusem", w znaczeniu moralnym i prawnym. Na czas bowiem trwania akcji sakramentalnej przywdziewają oni Chrystusową osobę do tego stopnia, że ich czynności wobec nieba i ziemi Chrystusowi samemu przyczytane być muszą, i w nadprzyrodzonym porządku taką samą mają wagę i znaczenie, jak gdyby przez Niego fizycznie i własnoręcznie spełnione były. "On jest, który chrzci w Duchu Świętym – pisze św. Augustyn – i nie przestał chrzcić, jak Petylian powiada, ale czyni to ciągle; nie posługą ciała, lecz niewidomym działaniem Majestatu" (15).
Gdziekolwiek więc po świecie woda chrztu spływa na głowy wiernych, gdziekolwiek krzyżmem namaszcza się czoła, lub inne obrzędy sakramentalne się spełnia, tam wszędzie w widomym znaku, ręką ludzką czynionym, widzi Bóg czynność samego Chrystusa, który ciągle niejako się mnoży w tysiącach i w setkach tysięcy swoich przedstawicieli, i chrzci przez ich ręce, bierzmuje, konsekruje, namaszcza... stanowiąc w wszystkich tych akcjach jedną z nimi moralną osobę.
Owszem nie brak teologów, którzy sądzą (16) – a przeciw temu mniemaniu nie można podnieść żadnego teologicznego zarzutu – że przy każdorazowej administracji sakramentów Chrystus Pan, siedzący na prawicy Ojca, współdziała jeszcze żywiej i czynniej; ma On bowiem, jak utrzymują ci autorzy, każdą czynność sakramentalną spełnianą tu na ziemi w Jego imieniu, aprobować niejako i za swą własną uznawać wyraźnym i za każdym razem odrębnym aktem swej woli. W tym przypuszczeniu znaki sakramentalne byłyby tylko widomym wyrazem ciągle czynnego aktu woli Chrystusowej; byłyby uświęcającym narzędziem, nie tylko kiedyś puszczonym, że tak powiem, w ruch przez Chrystusa i obdarzonym zdolnością dalszego, nieprzerwanego funkcjonowania, ale ciągle i ustawicznie poruszanym i jakby w ruch wprawianym – widomie ludzką ręką i wolą Chrystusowych zastępców na ziemi; niewidomie Boską ręką i wolą samego Chrystusa.
Idźmy jeszcze dalej. Rozdawnictwo łask Bożych, jeśli nie w całej rozciągłości – jak mniemali, nie bez pewnego może prawdopodobieństwa, niektórzy z teologów (17) – to przynajmniej w bardzo znacznej części, zależy jeszcze i od ofiary Mszy św., którą w myśl Soboru Trydenckiego (18) pojąć trzeba, jako ofiarną aplikację zasług na krzyżu zebranych, ciągle ponawianą na ziemi w obrębie widzialnego Kościoła i do aktualnych jego potrzeb zastosowaną.
I oto znowu w tej ofierze ołtarza Chrystus Pan dla uświęcenia i zbawienia naszego osobiście występuje i działa, już to jako żywy i dobrowolny przedmiot tej ofiary, już to jako spełniający ją Arcykapłan, w jednej i tej samej osobie. Chociaż bowiem widzialną ofiarę eucharystyczną zastępca Chrystusowy odprawia, to jednak równocześnie – jak głosi katolicka nauka – przez ręce ziemskiego kapłana ofiaruje się Bogu Ojcu sam Chrystus, sposobem wprawdzie niewidzialnym i bezkrwawym, niemniej jednak prawdziwym i rzeczywistym. Msza św. zatem jest znowu bezpośrednią akcją samego Chrystusa; jest nowym, żywotnym Jego tętnem w organizmie Kościoła. Przez nią Chrystus, źródło naszego życia, jest raz po raz pomiędzy nami i rzeczywiście obecny i najprawdziwiej czynny, a to w nowy i cudowny sposób: bo choć i tu niewidomie działa na dusze nasze z ołtarzy, na których się odbywa najświętsza ofiara, jest jednak na tych ołtarzach widoczny dla nas i dotykalny za pośrednictwem eucharystycznych postaci, pod którymi się – jak mówi Sobór Trydencki (19) – prawdziwie, realnie i substancjalnie, z duszą i ciałem, z Bóstwem i człowieczeństwem ukrywa.
A ta czynna i przez eucharystyczne obsłony widoma Jego obecność wpośród ziemskiego Kościoła nie ogranicza się do samej tylko Ofiary Ołtarza. Wszedłszy raz w czasie Mszy św. pod sakramentalne spowicie chleba, nie opuszcza już tych widomych i dotykalnych postaci tak długo, jak długo trwają, i każe się pod nimi przechowywać w Kościele na niezliczonych miejscach, tak że Go mamy ciągle już obecnego pomiędzy nami, obecnego równie realnie i substancjalnie, z Boską i ludzką naturą, jak we Mszy św., a obecnego wszędzie nieomal, gdzie tylko zechcemy. Nie ma tak drobnej cząstki w owczarni Chrystusowej, nie ma w kościelnym organizmie tak drobnej komórki, gdzie by nikłe światełko lampki, płonącej dniem i nocą przed tabernaculum, nie świadczyło o tej ustawicznej obecności i tajemniczym działaniu Boga-Człowieka.
Zda się, że odwieczna Dobroć Boża, chcąc najściślejszymi węzłami łączności skojarzyć dusze ludzkie z ich Odkupicielem i Życiem-Chrystusem, wyczerpała wszystkie możliwe sposoby i formy, jakimi Bóg-Człowiek jest w stanie zespolić się z swoim stworzeniem, złożonym z ciała i duszy. Dla wytworzenia tej przedziwnej i takiej ścisłej jedności nie wystarczał już ani Chrystus historyczny, który żył i działał dla tych ludzi przed XIX wiekami; ani też Chrystus żywy wprawdzie i ciągle dla nich czynny, ale albo daleko gdzieś w niebie na Ojcowskiej prawicy, albo jeśli z bliska Bożą swą mocą obecny, to przecież niewidzialny, i przez to właśnie naturze i poczuciu ludzkiemu za mało bliski i za mało uchwytny. Owszem, nie wystarczał nawet i Chrystus widomy pod postaciami, ale tylko w czasie Mszy św. zstępujący na ołtarze – trzeba było aż takiej obecności, która by, Chrystusa, rozmnożonego pod osłoną Hostii prawie w nieskończoność po wszystkich częściach ciała kościelnego, ciągle i ustawicznie utrzymywała pomiędzy nami, jako nadprzyrodzone źródło życia, widzialnie bijące w Kościele bez żadnej już zgoła przerwy.
Zdawałoby się, że to już chyba dosyć, mieć Go ciągle obecnego i ciągle czynnego po świątyniach i po ołtarzach naszych; mieć do Niego wolny zawsze przystęp; owszem, mieć nawet możność materialnego w pewnym znaczeniu kontaktu z Nim, skoro pod tajemniczą obsłoną chleba daje się nam widzieć oczyma i rękoma dotykać i przenosić z miejsca na miejsce – ale my wiemy, że to jeszcze nie wszystko. Chrystus eucharystyczny nie tylko jest ciągle obecny w obrębie swego Kościoła – On nadto w eucharystycznej Komunii daje się Kościołowi na pokarm. Do wiernych dusz, które będąc członkami Kościoła, chcą żyć zarazem pełnią jego życia, nie tylko wpływ ożywczy Chrystusa niewidomie dochodzi, nie tylko skutki i owoce Jego wysług – nadprzyrodzone dary łaski: udziela im się fizycznie i bezpośrednio sama przyczyna tego wpływu, sam dawca i sprawca tych łask, a udziela w sposób niepojęcie cudowny, do wymagań natury ludzkiej przedziwnie przystosowany, kryjąc pełnię Bóstwa pod powłoką ludzkiej swojej natury, a ludzką swą naturę, przybytek tającego się w niej Bóstwa, osłaniając postaciami chleba i wina, a przez te wreszcie postacie, widomą osłonę tak Bóstwa jak człowieczeństwa, jednocząc się z nami fizycznie i jakby w jedno zlewając, drogą najściślejszego w zakresie naszej natury zespolenia, jaką jest pożywanie.
Czyż trzeba dodawać, jak czynną, jak życiodajną, jak w błogie skutki obfitą... jest ta realna i substancjalna obecność Boga-Człowieka w Kościele, oparta na takim ścisłym i takim żywym Jego zespoleniu z duszami, nawet z ciałami członków Kościoła! Jeżeli wszystkie sakramenty są cudownymi strugami, przez które do dusz naszych spływa tak hojnie życie łaski, lub jego pomnożenie, to ileż więcej odnosić się to musi do Eucharystii, przez której pożywanie samo źródło wszelkiego życia nadprzyrodzonego w łonie naszym bić poczyna. "Chleb Boży jest, który z nieba zstąpił i daje żywot światu" – powiada o Komunii sam Chrystus (20). "Jam jest chleb żywota – dodaje parę wierszy dalej – jeślibyście nie jedli ciała Syna Człowieczego i nie pili krwi jego, nie będziecie mieć żywota w sobie" (21).
Któż wypowie, ile to nadprzyrodzonych łask, ile sił i blasków... z tego eucharystycznego źródła wytryska! Jak ten Chrystus, na kształt pokarmu przyjęty, zespalać się musi z nami i nas zespalać z Bogiem, w sposób tak niepojęcie ścisły i cudowny, że wszelka myśl ustaje! Jak On musi przesiąkać i stopniowo przetwarzać i przebóstwiać te dusze, które Go w sobie godnie i miłośnie noszą; jak wiecznie odmładnia, uświęca i opromienia ten Kościół, w którego żywy skład te dusze wchodzą; jak umie nawet do wyższego, nadprzyrodzonego życia dostrajać i podatnymi czynić te skazitelne ciała, w których one dusze mieszkają...
Głębsze wyjaśnienie tajemnic tego życia – życia Chrystusa w duszach naszych, a dusz naszych w Nim; życia, którego kulminacyjnym punktem i najściślejszym zarazem węzłem jest eucharystyczna Komunia – leży już poza polem tej pracy. Wkracza ono w te wysokie, niebotyczne sfery, gdzie teologia przechodzi w mistykę, a dokąd się zapuszczać nie mamy ani odwagi, ani zresztą potrzeby. Odpowiednio do celu naszej pracy, dość nam było narzucić grubsze tylko kontury tych kwestii, któreśmy tu poruszyli, aby dostarczyć teologicznego dowodu, jak w ogóle głęboką i pełną treści jest analogia św. Pawła o Chrystusie-Głowie Kościoła, mało niestety znana poza kołem zawodowych teologów; aby też w szczególności wykazać, jak trafnym było twierdzenie, że Chrystus sam, osobiście, czynnie i bezpośrednio jest siłą ożywczą całego Kościoła i wszystkich jego członków, wlewając w ich dusze życie nadprzyrodzone łaski, i ciągłym a wielorakiem działaniem pomnażając to życie i podtrzymując (22).
To miał być pierwszy, jak mówiliśmy, warunek żywotnej jedności organicznej w mistycznym ciele Chrystusowym.
Ale niezbędnym jest jeszcze drugi.
–––––––––––
Mistyczne Ciało Chrystusa a charaktery sakramentalne. Studium dogmatyczne. Napisał Ks. Włodzimierz Piątkiewicz T. J., Kraków. NAKŁADEM "PRZEGLĄDU POWSZECHNEGO". DRUKIEM W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI. 1903, ss. 11-25.
Przypisy:
(1) Ks. Marian Morawski, Świętych Obcowanie, część I, str. 20 i 299.
(2) Lingens, Die innere Schönheit des Christenthums, str. 82.
(3) List do Efez., I, 17, 22, 23.
(4) List 1 do Kor., XII, 12, 27.
(5) List do Efez., V, 29, 30.
(6) List do Efez., IV, 6-16.
(7) List do Rzym., XII, 4, 5; – do Kol., I, 18; II, 19; III, 15; – do Efez., V, 23, 31; – 1 do Kor., X, 17 itd.
(8) Por. List 1 do Kor. XII; – do Rzym., XII; – do Kol., III; – do Efez., IV i V itd.
(9) List 1 do Kor., XII, 12.
(10) 2 list, I, 4.
(11) List do Żyd., XII, 24.
(12) Głównie Thalhofer i Zill; obszerniej zbija ich zdanie Chr. Pesch, Praelectiones dogmaticae, tom IV, nr 549.
(13) List do Żyd., IX, 24, 25, 26; por. VII, 27.
(14) List do Żyd. VIII, 1; – IX, 24; – VII, 24, 25.
(15) Contra litt. Petil., l. 3, c. 49, nr. 59. Migne, t. XLIII, kol. 379.
(16) Między innymi Stentrup: Soteriologia, t. II, str. 609, 670.
(17) Głównie Oswald i Thalhofer. Zwalcza ich Sasse, Institutiones theologicae de sacramentis, tom I, str. 568.
(18) Sess. XXII, cap. 1, Denz. nr. 816.
(19) Sess. XIII, cap. 1, Denz. nr. 763.
(20) Ewang. św. Jana, VI, 33.
(21) Tamże VI, 48, 54.
(22) Pojęcie rzeczy, zupełnie identyczne z tym, cośmy mówili dotychczas, odnaleźć można w tym treściwym schemacie Franzelina: "In his ministeriis et mysteriis visibilibus Christus ipse suis meritis, suaque divina virtute, et in mysterio principali etiam substantialiter residet, suaeque Ecclesiae unitur, et in eam... vitam supernaturalem, nempe veritatem et caritatem, gratiam et sanctificationem active seu secundum operationem diffundit, auget et conservat in mensuram uniuscuiusque membri". De Ecclesia, th. XVIII, nr. II. 3. a., pag. 313.
( PDF )
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXVI, Kraków 2016
Powrót do spisu treści książki ks. Włodzimierza Piątkiewicza SI pt.
Mistyczne Ciało Chrystusa a charaktery sakramentalne
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: