Anioł upadły

 

Lamennais w oświetleniu najnowszym

 

KS. WŁADYSŁAW MICHAŁ DĘBICKI

 

––––––––

 

IV.

 

Dnia 9 lipca 1832 r. Lamennais w towarzystwie Montalemberta opuścił wieczne miasto. Jeszcze w czasie odjazdu oświadczył, że, ponieważ nie chciano dać mu żadnej decyzji, przeto uważa się za całkiem swobodnego. Bawiący w Rzymie Polacy wyprawili mu wielką owację i ofiarowali złoty kielich na znak wdzięczności za życzliwość na łamach "L'Aveniru". Dnia 16 lipca przybyli podróżni do Florencji. Na całej drodze byli przedmiotem entuzjastycznych manifestacyj; we Florencji przyjęto ich również bardzo gorąco. Przyczyną tych wszystkich zachwytów były ich liberalne teorie; we władzach rzymskich musiało to naturalnie wzbudzić niepokój. We Florencji zabawił Lamennais około dwóch tygodni i wówczas omawiał już sprawę dalszego wydawania "L'Aveniru". Postanowienie miał co do tego silne i wyrażał się o tym publicznie, jako o rzeczy niewątpliwej. "Podróż moja – donosił z Florencji pod dniem 16 lipca – wydaje mi się coraz więcej dziełem Opatrzności. Pożytek z niej okaże się większy niżeli przypuszczałem".

 

Zdaje się, iż właśnie różne fakty i publiczne manifestacje w czasie tej podróży przez Włochy, zwłaszcza we Florencji, nie podobały się Rzymowi i dorzuciły ostatni kamyk przeciw Lamennaisowi na szalę jego losów. Teraz właśnie wydano wyrok w jego sprawie. Całe zachowanie się Lamennaisa i owacyjne przyjęcia, które mu wszędzie zgotowano, świadczyły, że milczenie Rzymu będzie wyzyskiwane jako jednoznaczne z wyraźnym potwierdzeniem teorii Lamennaisa. On sam powtarzał to ciągle. Jeszcze 31 lipca pisał z Wenecji, zaznaczając swą radość, że biskupi francuscy swoje przeciwko niemu zażalenia wyrażają w pismach publicznych. "Gdyż jest więcej niż prawdopodobne, że ci biskupi nie uzyskają naszego potępienia, do którego naglą, a milczenie Rzymu będzie się dla nas równało zupełnej aprobacie naszego postępowania".

 

W dwa tygodnie później w Rzymie wydano wyrok potępiający...

 

Zgoła tego nie przeczuwając, Lamennais z Montalembertem przybyli na początku sierpnia do Monachium. Pobyt w stolicy Bawarii mieli bardzo przyjemny. Lamennais zawiązał znajomość z miejscowymi profesorami i uczonymi. Najwięcej wrażenia wywarł na nim Schelling, z którym prowadził częste i długie rozmowy. "Pobyt nasz tutaj – pisze 18 sierpnia – okaże się nadzwyczaj pożytecznym. Znaleźliśmy tutaj prawdziwych i pewnych przyjaciół".

 

Niespodziewanie przybył 29 sierpnia do Monachium i Lacordaire, nie wiedząc, że Lamennais bawi tam jeszcze. Montalembert pojednał niezwłocznie poróżnionych przyjaciół. Dnia następnego profesorowie monachijscy wyprawili biesiadę na cześć sławnych cudzoziemców. W czasie tej biesiady służący nuncjatury doręczył Lamennaisowi posyłkę z Rzymu. Była to encyklika Grzegorza XVI-go z 15 sierpnia razem z listem poufnym kardynała Pacca. Kardynał zawiadamiał go, że pomiędzy tezami, potępionymi przez papieża, znajduje się kilka takich, których dotychczas bronił Lamennais. Przez życzliwość dla jego osoby i w uznaniu jego zasług papież nie wymienił jednak wyraźnie ani jego nazwiska, ani tytułów pism, tezy te zawierających. W końcu listu Pacca przypomniał piękne przyrzeczenia, które Lamennais czynił publicznie w swoim i swych przyjaciół imieniu, tudzież przykład, jaki Kościołowi francuskiemu zostawił w podobnym wypadku pobożny Fénelon, ku wielkiej swej sławie.

 

Powróciwszy do hotelu, trzej przyjaciele postanowili poddać się życzeniu papieża. Tegoż jeszcze wieczora zredagowali odpowiednie oświadczenie, które następnie, zaraz po ich powrocie do stolicy Francji, ogłoszone zostało w gazetach z podpisami wszystkich redaktorów "L'Aveniru". W oświadczeniu tym zapewniali, że się z uległością poddają decyzji Najwyższego Pasterza, że natychmiast zaniechają zarówno "L'Aveniru" jak i "Agencji", zaprzestaną walki i że wpływać będą również na swych przyjaciół, aby się zastosowali do życzeń papieża.

 

Ten przykład uległości dla wyroku Głowy Kościoła ze strony mężów tak rozgłośnego imienia wywołał wszędzie pośród katolików wielką radość i podziw. Zarówno przyjaciele jak i przeciwnicy znakomitych publicystów byli dla nich pełni jednozgodnego uznania. Nawet skądinąd liberalna "Gazeta Powszechna" (Allgemeine Zeitung) zamieściła 20 sierpnia 1832 r. artykuł, zaczynający się od słów: "Ksiądz de La Mennais i ci jego przyjaciele, którzy z nim wydawali dziennik «L'Avenir», dali znakomity przykład tej siły moralnej, która spoczywa w Kościele katolickim i stanowi rękojmię jego trwałości na ziemi. Rzym przemówił. Rzym otrzymał depozyt Wiary i nakaz głoszenia jej aż do skończenia wieków, a ksiądz de La Mennais usłuchał tego głosu, który się mylić nie może... Zasadą zachowawczą, która kierowała wolą Fénelona i księdza de La Mennais była zasada jedności, nieodzowna do utrzymania Kościoła i do usunięcia nieładu i zamieszek, mogących się wkraść do niego".

 

Lamennais przesłał papieżowi swoje i swych kolegów oświadczenie za pośrednictwem kardynała Pacca. Grzegorz XVI-ty, wysoce uradowany, kazał przez O. Orioliego, Dominikanina, wyrazić publicystom francuskim swoje zadowolenie. Również kardynał Pacca napisał z Benewentu pod d. 27 października bardzo uprzejmy list do Lamennaisa, w którym potwierdził to, co mu zakomunikował O. Orioli o usposobieniu papieża. Audytor nuncjatury paryskiej dał nawet Lamennaisowi za pośrednictwem jego przyjaciela De Coux wskazówkę, że gdyby teraz napisał do papieża, otrzymałby odpowiedź, która by mu sprawiła radość i przyniosła zaszczyt.

 

Lamennais atoli nie miał chęci tego uczynić. Lubo zewnętrznie i pozornie poddał się wespół z przyjaciółmi, w głębi duszy był pełen rozgoryczenia i gniewu, z trudnością tajonego. Jego idee, jak sądził, stanowiły całość, z której nie można było wykluczyć zdań pojedynczych jako błędnych. Swoje pojmowanie prawdy katolickiej uważał za jedynie trafne; papież, jego zdaniem, sprzeciwiając się mu, burzy tym samym podstawy religii. Lamennais nie mógł się z tym pogodzić. "Rzecz dziwna – pisał 21 października 1832 r. – nie podobna trzymać się pojęć dotychczasowych, żeby zarazem, przynajmniej biernie, nie przyczyniać się do upadku katolicyzmu; z drugiej zaś strony nie można się wyzwolić od tych starych poglądów, żeby zaraz wszystkich naczelników hierarchii katolickiej nie mieć za przeciwników. Bogu tylko wiadomo, jak się to skończy!".

 

Jeszcze jaśniej wyraził się 4 stycznia 1834 r.:

 

"Rzym (skutkiem encykliki z 15 sierpnia 1832 r.) poruszył kwestie straszliwe. W Niemczech i Belgii stały się już one przedmiotem rozpraw, jakkolwiek nikt jeszcze nie domyśla się całej niezmiernej ich doniosłości. Chodzi tu rzeczywiście o najistotniejsze podstawy katolicyzmu, wstrząśnione przez papieża, a co do mnie, nie widzę sposobu, w jaki by wzmocnić je można. Bardziej, niż kiedy, wierzę dzisiaj w nowe ukształtowanie się stosunków w dziedzinie religii; ale wielkie nieszczęścia muszą je poprzedzić... Ja to przewiduję. Gdybym był mniemał, że dotychczasowy stan rzeczy (w religii) w tej samej formie trwać dalej winien, sumienie moje nie pozwoliłoby mi podpisać aktu, którego ode mnie żądano; albowiem burzy on najoczywiściej wszystkie podstawy, na których dotychczas spoczywał katolicyzm".

 

Lamennais od samego początku nie ukrywał bynajmniej takich przekonań przed swymi znajomymi. Można było słyszeć od niego najgwałtowniejsze zarzuty przeciwko papieżowi i władzom kościelnym. Jeden z jego najwierniejszych i najrozumniejszych przyjaciół, baron de Vitrolles, pisał doń ostrzegająco d. 23 października 1832 r.: "Żadnemu śmiertelnikowi nie pokazałem listu (twego ucznia, pana) de Cariolis, w którym tenże mi pisze, że jak Galileusz miałeś zawołać: Eppur si muove. Kochany przyjacielu! czas już wielki dla ciebie i dla dobra Religii, żeby te polemiki całkiem ustały... Powróć, mój drogi, do swoich prac na polu piśmiennictwa teologicznego i daj pokój polityce, która ci już tyle narobiła złego".

 

Lamennais odpowiedział 27 października 1832 r.: "Przyjaciel nasz de Cariolis miał bardzo silną podstawę do zapewnienia cię, że ja w swoich poglądach bynajmniej się nie zachwiałem (pod wpływem encykliki); żadnego ze swych przekonań nie odwołuję, a nawet przeciwnie coraz mocniej w nich się utwierdzam. Pismo papieża, które nie ma wcale charakteru dogmatycznego i które w oczach wszystkich ludzi, znających się na tego rodzaju sprawach, jest tylko aktem władzy rządowej, mogło mię na chwilę powstrzymać w mej działalności, ale bynajmniej nie wkłada na mnie obowiązku przyjęcia jego twierdzeń jako artykułów Wiary. Również wydane przeze mnie oświadczenie (z dnia 10 września), co do którego nikt się w Rzymie nie łudził, zawiera tylko przyrzeczenie, że zaniecham działalności, którą podjąłem celem wyzwolenia Kościoła we Francji. Tak samo rzecz się ma z polityką. Żadne z moich pod tym względem przekonań nie osłabło; przeciwnie, z dniem każdym, pod wpływem rozmyślań, zapuszczają one w moim umyśle coraz głębiej korzenie".

 

Tymczasem nieszczęśliwy człowiek przesiedlił się dnia 27 września 1832 r. z Paryża do La Chênaie; towarzyszyli mu Gerbet i Lacordaire. Lecz ten ostatni nie mógł długo wytrzymać w jego towarzystwie. Zrozumiał on, że Lamennais nie jest już posłusznym synem Kościoła, lecz buntownikiem, gotowym do odstępstwa w głębi swej duszy. "Opuściłem go pod koniec 1832 r. – mówił Lacordaire później – jedynie z powodu, że nie mogłem znosić przykrego wrażenia, jakie sprawiało obcowanie z nim. Widziałem jego upadek tak wyraźnie, jak gdyby już się dokonał. Dziś jeszcze po dwudziestu trzech latach, mam to wrażenie żywo w pamięci. Głębokość jego upadku nie zdziwiła mię wcale".

 

Przeciwnicy Lamennaisa, gdy minęło pierwsze wrażenie radości, dopatrzyli w akcie poddania się redaktorów "L'Avenir'u" ważny niedostatek. Niewątpliwie akt ten posłuszeństwa mógłby i musiał wystarczyć, gdyby każdy z biorących w nim udział postarał się o to, aby nie pozostawić żadnej wątpliwości, że zarazem przyjmuje szczerze wszystkie punkty encykliki z 15 sierpnia. Żaden atoli z redaktorów tego nie uczynił. Szczególniej Lamennais nie zamierzał bynajmniej dostosować swoich teoryj do decyzji papieskiej, a jego wielokrotne wynurzenia, ustne i piśmienne, nie pozwalały żywić pod tym względem żadnego złudzenia... Tak np. pisał on dnia 30 sierpnia 1833 r. do dobrego katolika, barona de Vitrolles: "Co się tyczy Kościoła i jego interesów, mógł papież wydać sąd o stosowności i pożytku moich usiłowań. Nie myślę mu wcale zaprzeczać jego władzy jako rządcy Kościoła. Wydał wyrok przeciwko mnie, musiałem więc zaprzestać swej działalności, ale na tym koniec! Nie jest to atoli kwestia Wiary. Posłuszny jestem powadze najwyższego biskupa, szanuję jego poglądy, lecz pozostaję przy swoich". – Prywatne wynurzenia głośnych osobistości, stojących na czele stronnictw, prędko się zwykle rozchodzą pomiędzy ogółem. "Journal de la Haye" z 22 lutego 1833 r. ogłosił list Lamennaisa – jakkolwiek bez wyraźnego upoważnienia autora – w którym tenże oświadcza bez ogródek, że pomimo encykliki trzyma się niezmiennie swoich mniemań i zasad. Wkrótce potem ukazał się przekład francuski "Ksiąg narodu i pielgrzymstwa" Adama Mickiewicza, wydany przez Montalemberta, który do niego skreślił długą i płomienną przedmowę. Lamennais przyłączył do tego swój hymn uwielbienia dla narodu polskiego. Uważane to było za demonstrację przeciw papieżowi, który niedawno przedtem w lipcu 1832 r. wydał list do biskupów polskich, potępiający dążności rewolucyjne.

 

Gdy w ten sposób ujawniał się coraz wyraźniej opór Lamennaisa przeciw decyzji papieża, w poufnych jego listach widocznym się też stawało jego stopniowe odstępstwo od Wiary pod wpływem rosnącego wciąż rozgoryczenia. Już w liście z 23 stycznia 1833 r. do hrabiny Senfft wyraża się z głęboką pogardą o całej hierarchii kościelnej, której nie uważa za nic innego, tylko za kastę urzędników. Obie one wydają mu się "upiorami, ściskającymi się w grobie". Jeszcze może bardziej niepokojącym jest to, co pisał do Montalemberta 2 maja: "Chciałbym zaprowadzić zmianę w dotychczasowym sposobie mówienia i zamiast «katolicyzm» mówić «chrystianizm», żeby lepiej zaznaczyć, iż nic nie chcemy mieć do czynienia z hierarchią" (1).

 

W niedzielę wielkanocną 1833 r. odprawił Lamennais raz jeszcze Mszę św. w kaplicy w La Chênaie, wobec swych uczniów i rozdał im Komunię św. Potem przystępował jeszcze od czasu do czasu do ołtarza dla złożenia św. Ofiary. Lecz owa Wielkanoc była już ostatnią, którą obchodził jako katolik. Dnia 1 stycznia 1834 r. doniósł Montalembertowi, że "co do wielu punktów religii katolickiej, zbudziły się w nim wielkie wątpliwości" i że postanowił "powstrzymać się odtąd od wszelkich funkcyj kapłańskich".

 

Dalsze zatargi z powagą Kościoła wzmagały w nim proces wewnętrznej apostazji. "Przyjaciele" rzymscy Lamennaisa nie są niestety wolni od zarzutu, że podniecającymi wieściami i opisami zwiększali jego zaślepienie i potęgowali gorycz w duszy tego nieszczęśliwego człowieka. Zamiast już chwiejącego się odciągać od przepaści, wepchnęli go w nią na zawsze. Więcej może niż co innego, ich fatalne pochlebstwa były powodem, że zerwanie Lamennaisa z Kościołem stało się nieuniknionym i – nieuleczalnym.

 

Grzegorz XVI-ty wystosował pod datą 8 maja 1833 r. pismo do arcybiskupa tuluskiego d'Astrosa, jako odpowiedź na list, który ten dostojnik wraz z dwunastu innymi biskupami posłał do Rzymu w sprawie Lamennaisa. Pismo papieskie o tyle nie było niepomyślne dla Lamennaisa, że Grzegorz XVI-ty nie chciał nic wiedzieć o dalej sięgającym jego potępieniu, jakiego życzyli sobie biskupi. Nie omieszkał też papież zaznaczyć z uznaniem to, co było godnego pochwały w poddaniu się Lamennaisa i jego kolegów. Przy tym wyraził pewne zdziwienie, że po ich pierwszym oświadczeniu nie nastąpiło nic takiego, co by mogło uzupełnić ten akt ich posłuszeństwa; wspomniał również o różnych wieściach niepochlebnych dla Lamennaisa co do jego usposobienia, krążących odtąd pośród ogółu.

 

Rzecz naturalna, iż to pismo papieskie stało się wkrótce znanym powszechnie. Lamennais, dotknięty wzmianką o jego usposobieniu, wystosował za pośrednictwem swego kościelnego zwierzchnika, biskupa z Rennes, list wprost do papieża. Nie bez cierpkości skarży się w nim, że go oczerniono i że papież wierzy bezzasadnym podejrzeniom. On, kapłan katolicki, oświadcza Głowie Kościoła, że odtąd postanawia zarówno słowem jak czynem trzymać się z dala od wszelkich spraw, dotyczących Kościoła. Przy tym zapewnia o swojej najzupełniejszej uległości dla wszelkich dekretów Stolicy Świętej "o ile te dotyczą Wiary, obyczajów i karności kościelnej"; wreszcie prosi, aby, jeśli to jego oświadczenie uznane będzie za niedostateczne, przedstawiono mu formułę, w której mógłby wyrazić swoją uległość w celu uczynienia zadość życzeniu papieża.

 

Gładka zewnętrzna strona tego listu nie złudziła papieża. Spostrzegł on w nim wyrażony z dostateczną jasnością zamiar Lamennaisa pozostania przy tych właśnie zasadach, których odwołania oczekiwał odeń Pasterz Najwyższy. W odpowiedzi biskupowi z Rennes dnia 5 października 1833 r. zaznaczył to papież z głębokim ubolewaniem. Lecz dodał zarazem, iż wciąż jeszcze nie traci nadziei, że się Lamennais przezwycięży i będzie odtąd naukę katolicką, wyłożoną w encyklice, poczytywał za normę.

 

Lamennais ponownie napisał do Papieża, tym razem za pośrednictwem nuncjatury. W tonie listu czuć było rozdrażnienie. Oświadczył w nim, że się poddaje zawartym w encyklice z 15 sierpnia 1832 r. zasadom, "o ile są one wyrazem tradycji apostolskiej", tudzież rozporządzeniom, dotyczącym zarządu i karności w Kościele. Następnie dodał:

 

"Żeby atoli przy obecnym nastroju umysłów, zwłaszcza we Francji, ludzie stronni albo złej woli niniejszemu oświadczeniu, które składam u stóp Waszej świątobliwości, nie nadawali fałszywego znaczenia, które, – pomijając już domysły, których pragnę uniknąć i którym muszę zapobiec, – rzucałyby cień na szczerość mego kroku, sumienie nakazuje mi dodać zarazem, że wprawdzie w dziedzinie religijnej chrześcijanin winien jedynie słuchać i być uległym, lecz natomiast w rzeczach czysto świeckich jest względem władzy duchownej całkowitym panem swoich mniemań, słów i czynności".

 

List ten podał Lamennais bez żadnego zewnętrznego powodu do wiadomości publicznej. Była to z jego strony demonstracja, dająca do zrozumienia, że się papieżowi nie poddaje. Z tej przyczyny biskup z Rennes wydał list okólny do podwładnego mu duchowieństwa, w którym oznajmia, że Lamennais, skutkiem swego oświadczenia przesłanego papieżowi, sam oczywiście zrzeka się praw i przywilejów duchownych, udzielonych mu przez biskupa i jego zastępców, oraz że biskup osobiście zastrzega sobie możność przywrócenia mu takowych, gdyby Lamennais w sposób właściwy poddał się papieżowi.

 

Skutkiem zasuspendowania Lamennaisa, rozwiązała się Kongregacja św. Piotra, której on był założycielem i przełożonym. Seminarium w Malestroit zostało zamknięte; La Chênaie opustoszała w jednym momencie. Ciężko było Lamennaisowi pozostawać nadal na gruncie wierzącej głęboko Bretanii; pośpieszył więc do Paryża, aby się ukryć. Dobroczynnemu wpływowi tamecznego arcybiskupa H. L. Quelena udało się wprawdzie nakłonić go do tego, że d. 6 grudnia 1833 r. napisał dość pokorny memoriał do papieża o swojej sprawie; lecz z Rzymu było już w drodze pismo kardynała Pacca, które kategorycznie powtórzyło rozkaz papieża, aby Lamennais zawartym w encyklice Mirari vos zasadom poddał się "prosto, uczciwie i bez zastrzeżeń". Lamennais w rzeczy samej dał się swoim paryskim przyjaciołom do tego namówić. Dnia 11 grudnia 1833 r. skreślił akt swego poddania się, dokładnie według formuły łacińskiej, w jakiej pismo papieskie określiło oczekiwany krok z jego strony. Gdyby akt ten był dziełem zupełnie dobrej woli, wszystko skończyłoby się szczęśliwie i zaszczytnie. Wielka radość zapanowała w sferach katolickich. Sam papież 28 grudnia, a więc prawie bezpośrednio po otrzymaniu aktu posłuszeństwa, wystosował breve z powinszowaniem i pochwałami do tego, tak dotąd opornego syna Kościoła. Nadto polecił internuncjuszowi w Paryżu oraz tamecznemu arcybiskupowi, aby w jego imieniu zapewnili Lamennaisa o radości papieża i jego dlań usposobieniu życzliwym.

 

Arcybiskup paryski zwrócił Lamennaisowi uwagę, że powinien by teraz napisać raz jeszcze do papieża z podziękowaniem za tak nadzwyczajną uprzejmość. Lamennais wszakże odmówił. Zupełne milczenie, według niego, miało być dowodem "większego uszanowania" a zarazem przedstawiało dlań więcej "bezpieczeństwa". Gdyż, jeśli w piśmie swoim poprzestanie na zapewnieniach ogólnikowych, w Rzymie nie będą z tego zadowoleni; gdyby zaś wyraził się tak, jak sobie życzą w Rzymie, sprzeciwiłby się swojemu sumieniu. W tymże czasie pisał do swego przyjaciela i ziomka Mariona pod datą 12 stycznia 1834 r.: "Otrzymałem od papieża breve, skreślone bardzo życzliwie, w wyrazach nader pochlebnych, a mające oczywiście na celu schwytanie mnie w sidła. Papież daje mi do zrozumienia, że nadzwyczaj mu będzie przyjemnie, jeżeli zechcę poświęcić swój talent i wiedzę dla obrony jego encykliki. Wszystko to nazbyt jest wstrętne. Nie odpowiem na breve, choć mię arcybiskup do tego przynagla".

 

Cóż zatem znaczył akt poddania się z dnia 11 grudnia?

 

W dwa dni po wysłaniu tego dokumentu, przybył do Lamennaisa jeden z jego najbliższych przyjaciół, żeby mu powinszować jego kroku. Lamennais był milczący i patrzył ponuro przed siebie. Jeden z obecnych powierników gospodarza objaśnił przybyłemu, że właśnie dokonany przezeń akt poddania się tak mu ciąży na sercu. "Jak to – zapytał przyjaciel – jesteś tak strapiony dlatego, żeś spełnił czyn prawdziwie katolicki?". – "Jaki czyn?" – odrzekł Lamennais z właściwym mu gryzącym sarkazmem – ja podpisałem, tylko podpisałem; byłbym nawet podpisał, że w Chinach księżyc spadł z nieba". Działo się to tego samego 13 grudnia 1833 r., w którym Lamennais doniósł Montalembertowi, że zerwał z Kościołem i swymi dawniejszymi przekonaniami. Do tegoż hrabiego Montalemberta wyraził się w liście z 19 lutego 1834 r., że swoim oświadczeniem, danym papieżowi, nie czuje się bynajmniej skrępowanym "ani w chwili obecnej, ani na przyszłość". W kilka lat później, już pod trującym wpływem dokonanego odstępstwa, tak opowiadał o przebiegu tej sprawy:

 

"Gdym wobec Boga rozważył następstwa mojego postanowienia, udałem się do arcybiskupa paryskiego i oświadczyłem mu: Ponieważ co do zasad, które dotychczas poczytywałem za podstawę i normę powagi kościelnej, byłem w zupełnym błędzie, przeto nadal jedna tylko rzecz wydaje mi się warta zabezpieczenia, mianowicie mój spokój. Z tego względu jestem gotów złożyć oświadczenie, jakiego ode mnie żądają, lecz pod tym wyraźnym warunkiem, że będę mógł spełniać swe obowiązki względem ojczyzny i ludzkości, od których żadna potęga w świecie nie jest mię w stanie uwolnić i których zaniechania nikt ode mnie wymagać nie może. Wiem, iż podpisując «prosto, bezwarunkowo i bez zastrzeżeń» owo oświadczenie, postąpię faktycznie tak, jak gdyby papież był samym Bogiem. Jeśliby ode mnie wymagano, gotów jestem wyraźnie to powiedzieć. Czcigodny arcybiskup pochwalił moje postanowienie. Więcej o tym nie wypada mi mówić".

 

Wszystko jeszcze można było załatwić spokojnie. Czas umie zabliźniać niejedną ranę, i to, co w chwili rozjątrzenia wydaje się nieznośnym, przy równowadze ducha i po głębszym namyśle w innym zgoła przedstawia się świetle. Na to liczył życzliwy arcybiskup paryski. Gdybyż Lamennais był w stanie się przezwyciężyć i milczeć! Lecz jego wnętrze wrzało. Jak pisał w rok potem, miał w sobie "tyle myśli, że je koniecznie wyrzucić z siebie musiał". W połowie kwietnia 1834 r. doszły do arcybiskupa niepokojące wieści, że Lamennais oddał do druku nowe dzieło, którego ukazanie się sprawi wielką sensację. Arcypasterz napisał niezwłocznie do nieszczęśliwego kapłana, któremu okazał tyle cierpliwości i serca. Żądał objaśnienia i przypomniał daną przez Lamennais'a obietnicę, że co do spraw religijnych zachowa milczenie. Lamennais odpowiedział 28 kwietnia, że chodzi tu o dziełko dla ludu politycznej jedynie treści; że w książce tej starannie unika wszelkich kwestyj dogmatycznych i ani razu nawet nie używa wyrazu "Kościół". W kilka dni potem wyszły na widok publiczny pod nazwiskiem Lamennaisa "Słowa wierzącego" (Paroles d'un croyant).

 

Książkę tę napisał na rok przedtem w La Chênaie; od lipca 1833 r. była już gotowa. Niektóre ustępy czytał swym przyjaciołom; ci nie mieli nic do zarzucenia. Tylko Montalembert zaraz mu powiedział, że, skoro poddał się papieżowi, nie powinien wydawać tej książki. Lamennais starał się też nie mówić nigdy najzaufańszym nawet przyjaciołom o swym zamiarze ogłoszenia jej drukiem. W najgłębszej tajemnicy zaprosił do siebie jednego ze swych znajomych, głośnego krytyka Sainte-Beuve'a, którego usposobienie było mu dostatecznie wiadome i na którego przychylność liczył z pewnością. Było to w końcu marca 1834 r. Oddał Sainte-Beuve'owi rękopis z prośbą, aby się zajął znalezieniem nakładcy i drukiem. Dodał przy tym, że za dwa dni opuści Paryż, uciekając przed dziełem własnego ducha. Upoważnił też przyjaciela do przekreślań i poprawek w rękopisie według swego uznania, wiedząc dobrze, iż Sainte-Beuve tego nie uczyni. Zrazu było umówione, że książka wyjdzie bezimiennie. Ale nakładca domagał się, aby słynne nazwisko zostało wymienione. Zaraz po wyjeździe autora druk się rozpoczął. Jego powiernik nie przypisywał dziełku szczególnego znaczenia. Uderzyła go tylko w rozdziale trzydziestym trzecim gwałtowna wycieczka przeciw papieżowi i religii katolickiej. Wydała mu się ona niestosowną ze strony księdza katolickiego, należącego jeszcze do społeczności Kościoła. Korzystając z upoważnienia, wykreślił w korekcie ustęp najgorszy i zastąpił go kropkami. Lamennais i w późniejszych wydaniach nie zmienił tej korekty; ustęp ów nie był drukowany.

 

Zanim jeszcze dzieło dostało się do rąk publiczności, zaczęło już wywierać wrażenie. Personel drukarni podczas składania wpadł w szalony zachwyt i gorączkowe podniecenie z powodu treści tego pisma. Właściciel drukarni, wówczas dopiero dowiedziawszy się o charakterze utworu Lamennais'a, przestraszył się bardzo. Był on rojalistą i zależał od rządu; obawiał się więc następstw. Skutkiem tego musiał się postarać, żeby inny drukarz umieścił na książce swą firmę.

 

Lamennais nie omylił się co do wrażenia, jakie jego utwór po wyjściu na widok publiczny (1 maja 1834 r.) sprawił pośród ogółu. Mała ta książeczka stała się wypadkiem ogólnoeuropejskim. Przez długi czas stanowiła przedmiot rozmów codziennych we Francji. Wydania szły za wydaniami; w r. 1834 ukazało się ich osiem, w następnym trzy dalsze, w r. 1836 dwunaste; z trzech ostatnich edycyj drukowano każdej po dziesięć tysięcy egzemplarzy. Przekłady: angielski, hiszpański i niemiecki wyszły także niebawem. Przez wiele rządów dziełko zostało zakazane. Lamennais twierdził, jakoby miał niewątpliwe wiadomości z Rzymu, że tam o jego książeczce będą milczeli. Powtarzał to ciągle w całej swej korespondencji ówczesnej. Lecz pod d. 25 czerwca 1834 r. ukazała się nowa encyklika Grzegorza XVI-go Singulari vos, w najenergiczniejszych wyrażeniach potępiająca to dzieło "małe rozmiarami, ale potwornie przewrotne".

 

Przyczyną ogromnego powodzenia tej książki w owym okresie powszechnego wrzenia umysłów był jej nagi radykalizm, który namiętne pióro i dziko podniecona wyobraźnia autora wielbiły to głosem groźby, to pochlebstwami, to w świetlanych idyllicznych obrazach, to za pomocą wywoływania nocnych widm i upiorów.

 

Pod względem formy pismo to przypomina "Księgę narodu i pielgrzymstwa" Adama Mickiewicza. Przypuszczają, że Lamennais świadomie czy bezwiednie wzorował się na tym utworze naszego poety. Słowa wierzącego są w niektórych ustępach czarująco piękne; ale przeważnie jest to dzika mieszanina wyrażeń biblijnych i rewolucyjnej deklamacji, prorokowania i szyderstwa, modlitw i bluźnierstw, rzewnego liryzmu i niesłychanych paradoksów. Cechy te zjednały temu dziwolężnemu produktowi miano "Apokalipsy szatańskiej"; ktoś nazwał ją "uwieńczeniem Krzyża czapką jakobińską". Recenzent z "Revue des deux mondes" wyraził się może najtrafniej, mówiąc, że jest to, "kartka z katechizmu, przyklejona na wstępie «Kontraktu społecznego» J. J. Rousseau".

 

Dzisiaj, mimo całego uroku języka i stylu, utwór taki byłby tylko wyśmiany i nie zdołałby obałamucić ani jednego, jako tako rozsądnego człowieka. Lecz w owym czasie, kiedy grunt całej Europy był podminowany przez rewolucję, gdy wszystkie państwa chrześcijańskie, oplątane siecią tajnych stowarzyszeń, przebywały kryzys gorączki rewolucyjnej, a wszelkie nawoływanie do przewrotu tysiące głów egzaltowanych doprowadzało do szaleństwa, pismo takie było prawdziwie zabójczą trucizną. Trafnie wyraził to rozumny przyjaciel Lamennaisa, baron de Vitrolles, pisząc doń 13 maja 1834 r.: "Można by mniemać, żeś znajdował przyjemność w dolewaniu bardziej jeszcze odurzającej wódki pijanym już nicponiom, i trzeba przyznać, że napój był do tego przyrządzony wybornie. Ty, kochany przyjacielu, dźwigasz następstwa swego szczególnego geniuszu; geniusz ten jest dziecięciem burzy, którą ty siejesz, sam tego nie wiedząc. Leży w tym istotna tajemnica... Tutaj fantazja wyrządziła psotę twojemu umysłowi i sercu; dar to straszliwy taka fantazja!".

 

Względem Stolicy Świętej pismo takie, po akcie poddania się z 11 grudnia 1833 r., było czynem otwartego buntu, pomijając już ustępy, w których papież osobiście był przedstawiony w karykaturę i wyszydzany. Gdy się ukazała encyklika z 25 czerwca 1834 r., Lamennais przebywał w La Chênaie; w listach swoich wyraża się o niej jedynie z pogardą. "Przykro mi – pisze np. 27 lipca 1834 r. – że potęga, którą niegdyś tak bardzo miłowałem i czciłem, upadła tak nisko i taką okryła się hańbą".

 

Odtąd żył nieszczęśliwy kapłan w zupełnym osamotnieniu. Jeżeli można wierzyć pobożnym jego przyjaciołom, przez następnych lat kilka bywał jeszcze na Mszy świętej, a nawet zachowywał posty, nakazane przez Kościół. Raz podobno powiedział, że zamierza u siebie odprawiać Msze święte, lecz, jak się zdaje, uczynił to przez dumę i na przekór, dla okazania, jak mało obchodzi go encyklika. W wiele lat później, gdy jego odstępstwo było już stanowcze, miano go widzieć modlącego się w kościele. Gdy ksiądz Houet, jego były uczeń, odwiedził go w r. 1842, w jego izdebce na poddaszu w Paryżu, znalazł u niego statuę Matki Boskiej.

 

W sferach gorliwych katolików liczył Lamennais niemało przyjaciół, którzy nawet teraz żywili dlań cześć szczególną i byli mu bardzo oddani. Lecz mimo najszczerszych chęci, żeby nieszczęśliwego pojednać z Kościołem, niewielu było takich, którzy by mieli odwagę mówić z nim o tym otwarcie. Może jeden tylko baron de Vitrolles czynił to dość często do samego końca, nigdy, dzięki swemu taktowi, nie rozdrażniając popędliwego apostaty. Z pomiędzy innych wielokrotnych usiłowań w tej mierze, najcelniejszym jest wzruszający list, napisany do Lamennaisa 10 kwietnia 1835 r. przez księdza Rohrbachera, przyjaciela jego w najszlachetniejszym tego słowa znaczeniu.

 

Słynny historyk Kościoła opowiada tam o pewnym swym przyjacielu, którego kochał serdecznie i cenił wysoko, a zarazem wspomina o niektórych słabych stronach, zauważonych przezeń w charakterze i wiedzy owego przyjaciela. Następnie dodaje: "Ale miałem nadzieję, że w tym mężu, obok bardzo wrażliwej dumy przyrodzonej, odkryję również ziarna pokory chrześcijańskiej... Prawdą jest, że z nim postąpiono w taki sposób, jaki zwyczajnego człowieka mógłby doprowadzić do ostateczności. Lecz mi się zdawało, iż ten, któregom tak miłował, posiada dosyć wielkości ducha i serca chrześcijańskiego, żeby przezwyciężyć wszelki bunt swej natury i wprawić świat w zdumienie cudem chrześcijańskiego bohaterstwa. Zamiast świętego widzę teraz tylko człowieka, który w zapalczywości wytęża wszystkie swe siły, ażeby się pomścić. Trwożę się, aby to jego usposobienie nie utrwaliło się na zawsze, aby duch ciemności, przybierający postać świetlanego anioła, nie zdołał go uwieść. Ponieważ właściwością jego umysłu jest poprzestawanie na niedokładnej znajomości dogmatów i Pisma św., więc się obawiam, by ta jego półwiedza nie doprowadziła go do zwątpienia o wszystkim i do ostatecznego – że się posłużę jednym z jego wyrażeń – «zgubienia się w próżni»".

 

Wszystkie tego rodzaju próby nie wywierały na Lamennaisie pożądanego wrażenia. Dobrze było, jeśli nie zrywał stosunków z tymi, którzy takie próby podejmowali.

 

Stanowisko, jakie odtąd zająć zamierzał, określił sam wyraźnie w liście do barona de Vitrolles z dnia 8 sierpnia 1834 r.:

 

"Stanowisko, które zająłem i które nadal zatrzymać pragnę, jest takie: niczego nie dotykać, co się odnosi do religii i niczego nie zaniedbywać pod względem polityki. Co do religii, niech tam teologowie dowodzą wszystkim, którzy tego słuchać sobie życzą, że encyklika nie jest wcale dekretem dogmatycznym i że wyraża jedynie osobiste poglądy Maura Capellariego (2). Ja się w takie dysputy wdawać nie zamierzam. Natomiast o polityce mówię głośno i mówić nie przestanę tego, co myślę".

 

Lecz żądza zwracania na siebie uwagi ogółu nie dawała Lamennaisowi pokoju: zbyt nawykł do tego, że o nim mówiono we Francji i Europie. Pod koniec r. 1836 wyszły jego "Sprawy rzymskie" (Affaires de Rome), gdzie ze swojego punktu widzenia opowiada szczegóły swego drugiego pobytu w Rzymie, nie szczędząc wylewów najgwałtowniejszej nienawiści dla władz tamecznych i dla stosunków, panujących w stolicy papieskiej. Było to już jawne i pod każdym względem zupełne zerwanie z Kościołem. Książka miała powodzenie wielkie. W roku następnym ukazała się jego "Księga ludu" (Livre du peuple), rodzaj kazania o duchu demokratycznym Ewangelii. W pierwszym zaraz roku wyszło siedem jej wydań. Oba te pisma zostały przez Rzym zakazane.

 

I po swym odstępstwie rozwijał Lamennais bardzo obfitą działalność literacką. Zmuszał go do tego częścią niedostatek materialny, częścią właściwa jego naturze potrzeba pracy. Główne jego dzieło z tego okresu "Zarys filozofii" (Esquisse d'une philosophie), które miało objąć dziedzinę całej filozofii w najrozleglejszym tego słowa znaczeniu, mimo wielkiej piękności w poszczególnych częściach, jest utworem chybionym i pełnym sprzeczności. Większe znaczenie dla naszych czasów mają liczne jego pisma treści społeczno-politycznej, po większej części broszury, jak: "O niewolnictwie nowoczesnym" (1841); "Projekt ustanowienia kredytu społecznego"; "Kwestia pracy"; "O rodzinie i własności"; "Społeczeństwo pierwotne i jego prawa" (w "Zarysie filozofii") i inne.

 

Lamennais zrozumiał wcześnie całą doniosłość i głębię kwestii socjalnej. Dziwną pod tym względem przeszedł on drogę; nie Kościół i religia doprowadziły go do kwestii socjalnej, ale przeciwnie on, wolnomyśliciel, doprowadzony został do Kościoła i religii przez kwestię socjalną. Nawet po swej ponownej apostazji był całkiem opanowany przez ten zasadniczy, światem poruszający problemat do końca swego życia. Dnia 23 stycznia 1849 r. tak o tym pisał:

 

"Wszędzie wre kwestia socjalna, kwestia życia i śmierci dla mas ludowych. Jeżeli ustrój społeczny pozostanie takim, jakim jest obecnie, nie widzę sposobu uniknięcia wojny, wojny straszliwej, wewnętrznej. Dzisiaj nawet pośród duchowieństwa tworzy się stronnictwo katolickie, które w imię Ewangelii i tradycji kościelnej głosi teorie, mogące zaprowadzić daleko. Stronnictwo to oświadcza wprost, że wszelka renta i procent jest kradzieżą, i stosownie do tego żąda ich usunięcia. Stoimy na progu rewolucji, córy przewrotu z r. 1789, lecz daleko głębszej".

 

Z innych dzieł Lamennaisa, wydanych w tym późniejszym okresie, Kościół potępił mianowicie przekład czterech Ewangelii. Wysokie językowe zalety tego tłumaczenia zaciemnia ton nienawistny dla Kościoła w dodanych przy tym refleksjach. Nowe swoje polityczne i religijne poglądy starał się wyjaśnić w dwu małych pismach popularnych, wydanych w r. 1841 i pozostających ze sobą w związku. Były to broszury: "O religii" i "Przeszłość i przyszłość ludu". Na tym atoli nie poprzestał. Nawet w ostatniej pracy, którą światu zostawił, nie mógł się powstrzymać od wyłożenia tej nowej swej mądrości i to w formie jeszcze wyraźniejszej. W ostatnich latach swego życia wziął się ponownie do pracy nad ulubionym jeszcze w La Chênaie przedmiotem, mianowicie nad przekładem "Boskiej Komedii" Dantego. Baron de Vitrolles tak pisał o tym opus posthumum po śmierci Lamennaisa 27 marca 1854 r.: "Gdy zamierzał wydać tę pracę, cenną istotnie, przyszła mu do głowy myśl fatalna, żeby ją poprzedzić wstępem, który, podobnie jak i komentarze, miał, wedle jego zapewnień, być treści czysto literackiej. Było atoli inaczej. Ów duch, który nim owładał, niejako wbrew jego woli, ta ogromna potrzeba wywnętrzania trawiących go namiętności, skłoniły go do wtłoczenia w ową przedmowę wszystkich tych myśli, które nim najgwałtowniej miotały pod względem politycznym i religijnym".

 

Lamennais w tym późniejszym czasie nie był, mówiąc właściwie, usposobiony wrogo dla religii. Z pewnym nawet upodobaniem dotykał wciąż jeszcze kwestyj religijnych i umiał w tej sferze poruszać najgłębsze struny serca ludzkiego. Słowo Opatrzność miał często na ustach. Nawet o katolicyzmie i jego dawniejszym znaczeniu dla ludzkości wyrażał się z szacunkiem. Lecz z wiarą w Boskie posłannictwo Kościoła i w Objawienie nadprzyrodzone zerwał zupełnie. Obecny Kościół katolicki był dlań tylko jednym ze stadiów przejściowych, jakie ród ludzki przebyć musiał w swym niepohamowanym dążeniu do udoskonalenia, które się nigdy całkowicie nie spełni. Zbłąkany kapłan stał się panteistą i fatalistą; zwłaszcza do fatalizmu zarówno względem ludzkości jak i co do siebie samego przyznawał się bez żadnych ogródek. Tak np. pisał we wrześniu 1849 roku:

 

"Wszyscy zostajemy pod wpływem wyższej potęgi, która nas pcha dokąd chce, w najmniejszej nawet drobnostce nie pytając o naszą zgodę. Nikt nie jest sprawcą swojego losu".

 

Nowo wychodzące pisma Lamennaisa miały w ogóle dość znaczne powodzenie; nazwisko jego budziło ciekawość a nadto uchodził on za jednego z koryfeuszów demokracji. Lecz od czasu jego zupełnej apostazji nie wyszło spod jego pióra ani jedno dzieło, które by wywarło wpływ donioślejszy na masy albo zelektryzowało przynajmniej niektóre sfery publiczności. Już jego "Sprawy rzymskie" z r. 1836 zawdzięczały większe swe powodzenie jedynie tej okoliczności, że były paszkwilem. Przeniewierzywszy się swemu wielkiemu powołaniu obrońcy prawdy, znalazł się Lamennais, jako literat, w niestosownej dla swego talentu sferze; pisał dla czytelników, którzy najlepszych jego myśli nie rozumieli. Od chwili swego odstępstwa Lamennais i jako pisarz był gwiazdą upadłą.

 

Niemniej nisko upadł ten duch wyniosły i pod względem swoich stosunków towarzyskich. Wielu dawniejszych jego przyjaciół odsunęło się od niego; garstka tych, którzy zostali mu wierni, musiała go upominać przed znajomościami, mogącymi kompromitować jego imię. Jakkolwiek dolegliwości późniejszego wieku i zdrowie jego, zawsze nadzwyczaj wątłe, wykluczały poniekąd obawę skandalów, to jednak musiało wydawać się dziwnym, że ten były kapłan przez długie lata przebywał w kołach, których centrami była taka George Sand, taka Daniel Stern (3) i inne mniej znane, lecz równie osławione osobistości.

 

Dwukrotnie jeszcze w długim okresie swojej apostazji (1836 – 1854) nieszczęśliwy ten człowiek zdołał zwrócić na siebie uwagę całej Francji. Niesłuszne uwięzienie jego siostrzeńca z powodu agitacji wyborczej pobudziło go w październiku 1840 r. do wydania gwałtownej broszury przeciwko ministerium Thiersa. Z tego powodu stawał przed sądem i dnia 27 grudnia 1840 r. skazany został na zapłacenie 2 000 franków i rok więzienia. Jakkolwiek schorzały, musiał więzienie odsiedzieć. Spotęgowało to jeszcze i tak wielką jego nienawiść do władzy królewskiej. Rewolucję lutową 1848 r. powitał z zapałem. Wespół z kilku młodszymi literatami założył zaraz pismo radykalne "Le peuple constituant". Lecz patetyczne jego deklamacje źle się nadawały do dziennika tego rodzaju. Wrażenia nie sprawiały na nikim. Tłum radykalny ich nie rozumiał; ludzie rozsądni i dobrego smaku tylko się z nich śmiali. Ponieważ jednak należał do niewielkiej liczby znakomitości demokracji i uchodził za nieskazitelnego republikanina, przeto w czasie wyborów powszechnych 4 maja został powołany do Zgromadzenia prawodawczego przez paryski okręg Sekwany, poczym wybrano go na członka komisji, mającej ułożyć projekt konstytucji. Zrazu próbował występować jako mówca, lecz z bardzo małym powodzeniem. Wylękniona, niepoczesna jego postać, głos słaby, monotonny i niejako grobowy, którym czytał swoje kunsztownie opracowane przemówienia, wreszcie smutny wyraz jego twarzy wskazywały, iż nie na swoim znajdował się miejscu. Ponieważ projektów jego do nowej konstytucji ani razu nie słuchano z uwagą, zaprzestał zabierać głos w Izbie. Odtąd uczęszczał wprawdzie jak najregularniej na posiedzenia, lecz wotował tylko milcząco ze skrajną lewicą.

 

Po tak zwanej "bitwie lipcowej", wskutek nowego ukształtowania się stosunków, dziennik Lamennaisa "Le Peuple Constituant", musiał przestać wychodzić. Ostatni numer, wydany z czarną obwódką 11 lipca 1848 r., zawierał namiętną filipikę pióra Lamennaisa przeciwko władzy rządowej. W roku następnym, żeby zarabiać na chleb powszedni, wstąpił do redakcji innego dziennika demagogicznego "La Reforme" (4). Przez pewien czas kierował tym pismem jako redaktor naczelny i szczycił się, że drukował około 12 000 egzemplarzy. Lecz świetność ta trwała niedługo. Zamach stanu 2 grudnia 1851 r. położył kres ostateczny politycznym mrzonkom Lamennaisa. Głośny demagog spostrzegł teraz, że żył za długo.

 

Przyjaciele jego z lepszych czasów modlili się często na intencję nieszczęśliwego odstępcy; wielu z nich obok bolesnego współczucia żywiło wciąż jeszcze rodzaj entuzjastycznego uwielbienia dla byłego obrońcy Wiary. Niektórzy uprzywilejowani odważali się nawet mówić z nim o pojednaniu z Kościołem. Była to rzecz niełatwa; gdyż właśnie w ustnych rozmowach swoje odstępstwo od Chrystianizmu uwydatniał on jeszcze jaskrawiej aniżeli w listach (5). Pewnemu kapłanowi, który na kilka miesięcy przed jego zgonem starał się nań wpłynąć, odpowiedział: "Mój powrót byłby apostazją". Gdy jeden z ulubionych niegdyś jego uczniów nalegał na niego około tegoż czasu, aby przynajmniej się modlił, Lamennais dał mu odpowiedź, że nie jest w stanie: modlitwa jest łaską, a on tej łaski nie posiada (6). Było nadto niemało jeszcze usiłowań, między innymi ze strony arcybiskupa paryskiego, żeby go pojednać z Kościołem; również Pius IX-ty troszczył się o nieszczęśliwego i kazał we własnym imieniu czynić u niego zabiegi. Wszystko to jednak było daremne.

 

Łoże śmierci nieszczęśliwego starca było dniem i nocą ściśle strzeżone przez jego przyjaciół z lat późniejszych. Jeden z byłych współredaktorów dziennika "Le Peuple Constituant", młody jeszcze człowiek i bez znaczenia, sprawował rodzaj dyktatury. Lekarze byli w porozumieniu z tym otoczeniem. Innych przyjaciół, zwłaszcza duchownych, nie dopuszczano. Lamennais był z tego zadowolony; księdza nie żądał; chciał tylko, żeby go "zostawiono w spokoju". Gdyby z własnej woli zażądał był kapłana, otoczenie nie miałoby prawdopodobnie odwagi sprzeciwić się temu życzeniu; gdyby zaś przy jego łożu zostawiono przyjaciół religijnych, gdyby zamiast wolnomyślicieli i wrogów religii otoczony był w ostatnich godzinach przez wierzących chrześcijan i przez swych przyjaciół z lat lepszych, być może, iż przebudziłoby się w nim szczere pragnienie pojednania się z Bogiem. Lamennais umarł 27 lutego 1854 r., nie dawszy żadnego znaku, któryby świadczył że w jego usposobieniu nastąpiła zmiana. Od dawna do najwyższego stopnia osłabiony, ciągle niemal jednakże zachowywał przytomność umysłu aż do chwili ostatniej. Ani jedno słowo, dotyczące wieczności, albo spraw sumienia nie wyszło z ust jego. Ostatnią swą wolę wyraził na piśmie, żądając, aby zwłok jego nie zanoszono do kościoła i aby je pochowano bez religijnej okazałości we wspólnym grobie dla biedaków. Za trumną szło osób niewiele; krzyża nie umieszczono na mogile. Miejsca, w którym złożone zostały śmiertelne jego szczęty, nie można było później odnaleźć.

 

Niektórzy wielbiciele Lamennaisa zadawali sobie niemało trudu, żeby wykazać, iż mimo swych oczywistych przeobrażeń był on zawsze konsekwentny w swoich dążnościach i myśleniu. O ile to dotyczy zasad i doktryn, z którymi występował w różnych okresach swego życia, opinia taka niewątpliwie jest czystą fantazją. W działalności jego nie ma zgoła konsekwentnego rozwoju; są natomiast częste i raptowne przeskoki od jednych mniemań do drugich, całkiem przeciwnych; i to bynajmniej nie wskutek stopniowej pracy umysłu, ale pod wpływem chwilowego podrażnienia lub namiętności. Konsekwentnym był Lamennais jedynie pod względem zasadniczych rysów, albo raczej wielkich niedostatków swojego charakteru, które raz mniej, drugi raz więcej, lecz zawsze dość potężnie wpływały na jego myśli, uczucia i czyny. Pod tym względem istotnie widoczna jest wielka "konsekwencja" i tym da się objaśnić, dlaczego ludzie przenikliwiej myślący mogli na znaczną odległość czasu przepowiedzieć jego upadek. Dość jeszcze niedawno podniesiono pytanie, czy Lamennais, biorąc rozbrat z Prawdą objawioną, działał "w dobrej wierze". Katolik wierzący, o ile w takiej kwestii wystarcza sąd ludzki, ma na to pytanie odpowiedź gotową. Nazywać "dobrą wiarą" nieuleczalne obłąkanie, w które popadł człowiek z własnej zaślepiony winy, jest to wyrażać się co najmniej niestosownie. Sam zresztą Lamennais rozwiązał tę kwestię w najsłynniejszym swym dziele (7):

 

"Pycha więc bezgraniczna, przed niczym nie cofająca się pycha – oto zbrodnia ateusza, zbrodnia deisty i wielkiego sekciarza. Wszyscy trzej bowiem, przynajmniej milcząco, odrzucają świadectwo Boga, a swemu sądowi poddając Jego słowo, uznają się za wyższych i doskonalszych od Niego. Jest to prawdziwe bałwochwalstwo względem rozumu ludzkiego, bałwochwalstwo, którego szczyt i publiczne wyznanie widział świat niedawno w kulcie bogini rozumu" (8).

 

"Gdy człowiek pogardzi wszelkim hamulcem przy rozumowym poznawaniu prawdy, musi dojść aż tak daleko; dla powstrzymania go na tej drodze nie ma sposobu. Fałszywa zasada działa decydująco; a im więcej umysł posiada siły i konsekwencji, tym dalej zbłąkać się musi. Jest to właśnie jeden z cudów Chrześcijaństwa, że ono nie tylko podaje nam prawdę, ale zarazem budzi w nas pewność, że ją posiadamy i że broni jej w człowieku przeciwko temuż człowiekowi. To jedno wystarczyć by mogło do wykazania boskości religii chrześcijańskiej. Albowiem człowiek nie ma w sobie środków, żeby się oprzeć sobie samemu. To więc, co niesie ratunek słabej naturze ludzkiej, jest oczywiście czymś nadprzyrodzonym".

 

KONIEC.

 

–––––––––––

 

 

Ks. Władysław Michał Dębicki, Studia i Szkice religijno-filozoficzne. Seria II-ga, Warszawa 1901, ss. 223-247.

 

Przypisy:

(1) W r. 1836 pisał te słowa przerażające: "Nie ulega wątpieniu, że moje przekonania zmieniły się co do wielu punktów; nikt jednak nie wie, co do jakich i do jakiego stopnia".

 

(2) Świeckie nazwisko Grzegorza XVI-go.

 

(3) Pseudonim Marii hrabiny d'Agoult, autorki wolnomyślnej.

 

(4) O krytycznym położeniu Lamennaisa świadczy między innymi ten ustęp z jego listu do Dionizego Benoît: "Zniewolony byłem sprzedać swą bibliotekę, żeby wreszcie spłacić długi. Z tego powodu muszę cię prosić, abyś, pisząc do mnie, frankował swe listy. List z Alais kosztuje mię więcej, niż wydaję i mogę wydawać dziennie na swoje pożywienie". (La religion des contemporains par l'abbé Delfour, 1889, p. 287).

 

(5) Roussel, Lamennais, II, 430.

 

(6) Tamże, p. 403.

 

(7) Essai sur l'indifference, I, chap. XII.

 

(8) Wytworny krytyk katolicki ks. Delfour (La religion des contemporains. Essais de critique catholique, 1899), oceniając wydane niedawno przez ks. Augusta Laveille poufne listy Lamennaisa, czyni uwagi następujące (l. c., str. 392): "Niekiedy w rozmowach o tym aniele myśli, który spadł z tak wysoka, można słyszeć zdania tego rodzaju: «Kto wie, czy więcej łagodności ze strony niektórych zwierzchników kościelnych nie byłoby uratowało Lamennaisa od upadku. Leon XII-ty chciał go mianować kardynałem; czemuż tego nie zrobił! Czerwony kapelusz zatrzymałby go może na dobrej drodze». Książka ks. Laveille rozprasza tego rodzaju skrupuły. Dusza Lamennaisa, podobnie jak dusza Jana Jakuba Rousseau, jak dusza Werthera, Chateaubrianda i innych podobnych była trawiona żądzami, ale żądzami egoistycznymi, których nic w świecie zaspokoić nie mogło. Skarżył się on ciągle na wszystkich i na wszystko, na instytucje i na ludzi, na swoje zdrowie, na swego wydawcę, na rząd, na stan powietrza, nawet na swoją sławę. Lamennais gotów był deklamować przeciw księżycowi. Nigdy zgorzkniały ten człowiek nie tłumił swych pragnień i swej wyobraźni wulkanicznej, gotowej do wywołania burzy, o jakiej marzył René, żeby na jej cyklonach wznieść się do świata lepszego. Lamennais nie znał wesela. Skąd pochodził ten smutek niezmierny, przenikający całą jego korespondencję? Może z jego geniuszu, gdyż Lamennais posiadał geniusz: wielcy myśliciele jęczą zazwyczaj, rodząc pokolenia umysłowe. Pochodził on raczej z tego faktu, że Lamennais przez całe swe życie był człowiekiem wykolejonym".

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści tekstu ks.  W.  M.  Dębickiego
Anioł upadły
Lamennais w oświetleniu najnowszym

( PDF )

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: