Anioł upadły

 

Lamennais w oświetleniu najnowszym

 

KS. WŁADYSŁAW MICHAŁ DĘBICKI

 

––––––––

 

II.

 

Lamennais pochodził z wiernej tronowi francuskiemu rodziny, która czasom władzy królewskiej zawdzięczała swą świetność, a pozbawionemu berła królowi szlachectwo dziedziczne. Rewolucja doprowadziła jego życiodawców do zupełnego ubóstwa. Młodość jego przypadła na lata terroryzmu. Miał rok dziewiąty, gdy Ludwik XVI-ty poniósł śmierć na szafocie. Niejednokrotnie bywał w domu rodziców swoich na nocnym nabożeństwie, które prześladowany kapłan odprawiał w tajemnicy. Naturalną było więc rzeczą, iż na widownię publiczną wystąpił jako stanowczy rojalista. "Bóg i król" – takie było hasło w pierwszym okresie jego publicystycznej działalności. Jeszcze w r. 1823 pisał pod dniem 21 stycznia, tj. w rocznicę stracenia Ludwika XVI-go, te słowa wzruszające:

 

"Jak ona jest wysoka, ta godność królewska! Lecz jakże trudno zarazem utrzymać się na niej jedynie siłą swej duszy, gdy wszystkie inne podpory odmówią pomocy! A i ta pomoc, wyłącznie ludzka, jakże jest słaba wobec ogromu niebezpieczeństw! Źródłem potęgi królów jest wiara niewzruszona, iż władza, którą otrzymali z góry, nigdy ich nie opuści, jeśli jej oni sami wiernymi zostaną. Monarcha, który pozwala poddawać roztrząsaniu swoją powagę, już tym samym naraża ją na zgubę. Osłabiać powagę królewską znaczy ją niweczyć. Jest ona tym, czym ją uczynił Bóg, albo jej nie ma wcale..... Cofać się nie może ten, kto zasiada na tronie; bo za nim zieją przepaści.

 

Wy, na których spoczywają losy Europy i od których Bóg zażąda kiedyś rachunku z powierzonej wam władzy, idźcie na to miejsce żałoby (gdzie stracony został Ludwik XVI-ty). Jeden z królów was tu uprzedził. Idźcie i patrzajcie! Tutaj ofiarą własnego życia musiał on odpokutować za inną ofiarę, którą, jak mu się zdawało, złożyć był winien – za ofiarę swej królewskości. Choć po tym miejscu kroczą dzisiaj tłumy bezmyślnie, coś jednak po nim tutaj pozostało. Te kamienie, krwią jego zbryzgane, mają swą wymowę. Obyście jej posłuchać zechcieli, wy, głowy narodów! Do was ona się zwraca. Co mówi? Jedno jedyne słowo: bądźcie królami!".

 

Niedługo wszakże potem zdawało się Lamennaisowi, że Burbonowie tej zasady nie rozumieją, lub że ją pojmują inaczej, niżeli on pragnął. Wówczas zwrócił całą swą zapalczywość nie tylko przeciw Burbonom, lecz i przeciwko królom w ogólności. Już od czasu, gdy zadał ciosy śmiertelne gallikanizmowi, zaczęli rojaliści uważać go za odstępcę. Drugi tom odnośnego dzieła zaprowadził go przed kratki sądowe. Proces skończył się skazaniem Lamennaisa dnia 22 kwietnia 1826 r. Wówczas dokonał się w jego duszy przełom stanowczy. Rozgłośny szermierz opuścił chorągiew "białą", burbońską, i zaciągnął się pod "trójkolorową". Na miejsce "Bóg i król" obrał sobie hasło: "Bóg i wolność" (1).

 

W dwa dni po swym skazaniu pisał do hrabiny Senfft: "Państwo chyli się do upadku. Królowie się chwieją a spod ich tronów grunt się usuwa. Co do mnie, trzymam się tego, co pozostaje, co ma trwałość wieczystą i nigdy pokonane nie będzie, trzymam się Krzyża Jezusa Chrystusa". Co przez to Lamennais rozumiał, wyjaśniają końcowe zdania jego potępionej przez cenzurę królewską książki (De la religion considerée dans ses rapports avec l'ordre politique): "Jeżeli rządy, zaślepione nieuleczalnie, chcą się rzucić w przepaść, jeśli same na siebie wyrok śmierci wydają, Kościół niewątpliwie boleć nad tym musi. Lecz ani chwili nie zawaha się on co do stanowiska, jakie mu zająć wypada: wycofać się z panującego w społeczeństwach zamętu, zacieśnić węzły jedności we własnym swym łonie, swobodnie i mężnie używać swojej powagi dla zachowania porządku i życia; niczego nie obawiać się od ludzi i niczego się od nich nie spodziewać, czekać cierpliwie, co Bóg uczyni ze światem – oto ewentualne stanowisko Kościoła. A jeśli leży w zamiarach Opatrzności, aby świat się znów dźwignął, cóż wtedy nastąpi? Po straszliwych wstrząśnieniach i przewrotach, jakich ziemia nie widziała jeszcze, ludy, wyczerpane niedolą, zwrócą znowu swe oczy ku niebu, wołając o ratunek. A na rumowiskach starego społeczeństwa wzniesie Kościół gmach nowy, we wszystkim, co się tyczy zasad, podobny do dawnego, i tylko w tym, co z biegiem czasu się zmienia, w niektórych swych elementach, odmienny od niego. Jeśli zaś przeciwnie ma to być już koniec, jeżeli świat został potępiony, wówczas Kościół zamiast zbierać ruiny i ożywiać trupy narodów, przejdzie po nich, wzniesie się do tej wyżyny, która mu przyrzeczona została, i zanuci hymny wieczności".

 

Poufne wynurzenia Lamennaisa z r. 1827 dowodzą, że już wtedy przeobrażenie pojęć politycznych dokonało się w jego umyśle zupełnie. "Już jest po Burbonach na zawsze!" – słyszano go mówiącego w dzień Wielkanocy tego roku. "Chciałbym tylko, żeby się to skończyło, chociażby zaraz jutro! Quod facis, fac citius!". Gdy go przy tworzeniu nowego ministerium w r. 1829 błagał Berryer, aby pomagał obrońcom władzy królewskiej, odpowiedział krótko słowami Marty przy grobie Łazarza: jam foetet. W liście do Berryera z onego czasu wyraził się jaśniej:

 

"Władza królewska, powiadasz? Ależ, kochany przyjacielu, ona już jest osądzona. Bóg dotknął jej czoła, jak czoła Kaina. Wojna się toczy między nią a Bogiem. Czyliż nie widzisz, że się wszystko niepokonanym instynktem od niej odstręcza, jako od sprawy, na której ciąży przekleństwo? Zbliż się do tego bożyszcza, które się chyli ku upadkowi. Żadna dłoń ludzka od zagłady powstrzymać go nie zdoła. Ja przynajmniej nie widzę ratunku. Popierać władzę królewską byłoby to podtrzymywać antychrystianizm w Europie. Nie mówię o pojedynczych osobach, które są może pobożne, ale o rządach, o całym systemie społecznym. Przedstawiciele władzy państwowej są zepsuci do szpiku i tylko owoce śmierci wytwarzać są zdolni. Zepsuciem swoim zarażają wszystkich, którzy się do nich zbliżają, lub z nimi się łączą. Przypatrz się naszemu duchowieństwu!".

 

"Ale powiesz może: czego więc pragniesz? Chcesz-li, żeby zatryumfował liberalizm? Tak jest! tego właśnie pragnę. Bo liberalizm, mimo całej niedorzeczności swoich teoryj, całej bezwzględności w swych żądzach i zaślepienia w zamiarach, musi po wielkich wstrząśnieniach, po wielkich może zbrodniach, przyczynić się do zwycięstwa wolności. Wolność ocali świat (2). Ona też przede wszystkim zapewni wolność Kościołowi".

 

Ten przeskok Lamennaisa od obrony władzy królewskiej nieograniczonej do radykalnych mrzonek o wolności stał się wiadomym powszechnie w r. 1828. Król, słaby, skłonny do ustępstw, pozwolił sobie wyłudzić tak zwane "ordonanse" z dnia 16 czerwca 1828, na zasadzie których zabronione zostały stowarzyszenia religijne, pozamykane szkoły zakonne, i wiele uciążliwych rozporządzeń policyjnych dotknęło Kościół. W całym kraju wszczął się niepokój i wrzenie. Lamennais ogłosił wtedy jakby manifest swego rozbratu z królewskością, swój "Progrès de la Révolution". W ciągu dni czternastu rozchwytano 6 000 egzemplarzy tej książki. Już w przedmowie formułuje on swoje żądania.

 

"Domagamy się – pisze – wolności dla Kościoła katolickiego, zapewnionej wszystkim religiom przez konstytucję; wolności, z której korzystają protestanci i żydzi, a której używaliby nawet zwolennicy Mahometa i Buddy, gdyby istnieli we Francji. Żądanie to nie jest za wielkie: 25 milionów katolików ma prawo domagać się czegoś dla siebie; i nie może pozwolić, żeby ich uważano za tłum niewolników, za coś w rodzaju idiotów i pariasów. Żądamy wolności sumienia, wolności prasy, wolności nauczania".

 

Dawniej, jego zdaniem, ustawy, ograniczające wolność, były usprawiedliwione:

 

"Dopóki pojęcia społeczne były jednolite, niewzruszone i bez opozycji przyjmowane przez cały naród, naturalną było rzeczą, iż władza publiczna obawiała się wszelkiego rozdwojenia i poczytywała za swój obowiązek tłumić bezużyteczne, a grożące zamętem, rozprawy i opinie. Mądrość polityczna i zdrowy rozsądek wymagały tego. Lecz gdy się rozmnożyły odszczepieństwa, gdy zamiast jednej wiary wyłoniła się moc niezliczona przeczących sobie mniemań, wówczas jedności niepodobna inaczej przywrócić jak tylko za pomocą swobodnej dyskusji".

 

"Nieograniczona wolność – dodaje Lamennais na innym miejscu – jest nieodzowna, aby te prawdy, które świat ocalą, jeśli go coś jeszcze ocalić jest w stanie, mogły tak się rozwinąć, jak się rozwinąć powinny. Dzierżący władzę wiedzą to dobrze, iż taka wolność zgotowałaby im niezawodnie zgubę. Walczą więc przeciwko niej wszelkimi siłami, w sposób nierzadko nader niedorzeczny. Lecz dzisiaj społeczeństwo uczuwa już zbyt wielką potrzebę wolności, żeby z nią sfery rządzące mogły długo walczyć; ta sama potęga niezwyciężona, która je z sobą pociąga, zdruzgoce je także".

 

O ile z jednej strony odrzucał odtąd Lamennais tak stanowczo władzę królewską, o tyle z drugiej zwracał się z zapałem do jedynej, jaka mu jeszcze pozostała, powagi, do władzy papieża. Skłonny zawsze do przesady, lubujący się w ostatecznościach, był w obu kierunkach nieumiarkowany i ekscentryczny. Bądź co bądź, położył wówczas niezaprzeczoną zasługę, że tak gorąco wystąpił w obronie praw Stolicy Apostolskiej. Wtedy kładł jeszcze silny nacisk na konieczność władzy świeckiej dla Głowy Kościoła. W kilka lat później zwalczał ją publicznie. Wtedy jednak pisał (3):

 

"Leżało to w zamiarach Boga, żeby najwyższy Zwierzchnik Kościoła posiadał niezależne świeckie stanowisko i aby tym sposobem władza papieska, tak nieodzowna dla dobra społeczeństw a nawet dla utrzymania porządku politycznego w państwach chrześcijańskich, nie spotykała przeszkód i ograniczeń. Bez tego jedność katolicka byłaby narażona na wielkie niebezpieczeństwo".

 

Od wczesnej młodości obeznany i karmiony ideami Rousseau'a, Lamennais od samego początku swej działalności pojmował Chrystianizm z jego strony społecznej. Uznawszy go za podwalinę porządku publicznego i za jedyny środek ratunku dla społeczeństw ludzkich, został wierzącym chrześcijaninem. I później, jako kapłan, mało zwracał uwagi na działanie łaski w pojedynczych duszach chrześcijańskich. Nie jest wiadomym, czy się kiedy zajmował sprawą zbawienia wiekuistego czyjejkolwiek duszy, lub czy kierował choćby jednym sumieniem. Chciał on być przewodnikiem duchownym dla ludzkości w ogóle; chciał spełniać duszpasterstwo względem wszystkich ludzi za pomocą prasy, stowarzyszeń i nader ożywionej i rozległej korespondencji z osobistościami wpływowymi. Zasadniczą jego myślą było za pomocą idei i sił, spoczywających w Chrześcijaństwie, odrodzić z gruntu społeczeństwo nowożytne i sprowadzić nowe, szczęśliwsze stosunki socjalne. Dotychczas mniemał, że cel ten można osiągnąć przez zgodne współdziałanie władzy duchownej i świeckiej. Słabość Burbonów rozwiała w nim tę nadzieję. Teraz zbawienia czekał jedynie od papieża. "Wszystko przez papieża i dla ludu" – tout par le Pape et pour le peuple – tak brzmiało nowe jego hasło.

 

Pismo jego przeciwko władzy królewskiej wywarło wrażenie ogromne, i to nie tylko we Francji. Cała Europa zwróciła teraz uwagę na ognistego publicystę. Arcybiskup paryski uważał za konieczne listem pasterskim ostrzec swoją owczarnię przed ideami Lamennaisa w ogóle, a przed ostatnim jego pismem w szczególności. Ten odpowiedział dwoma otwartymi listami. Pod pokrywką uprzejmości i umiarkowania wrzał w nich cały wulkan ironii i złośliwości subtelnej. Już tutaj objawił Lamennais swego ducha, który nie chciał się korzyć przed żadną władzą uznaną. Była atoli jeszcze powaga, na którą mógł się powołać. W końcu drugiego listu publicznego do arcybiskupa paryskiego z dnia 10 kwietnia 1829 r. dodał następujące postscriptum:

 

"W tej chwili dowiaduję się, że konklawe obrało już następcę Leona XII-go. Wybór ten, przynoszący Kościołowi naszemu ukojenie po stracie jednego z najwybitniejszych papieży, położy także kres wymianie naszych mniemań. Niezwłocznie bowiem może Wasza Ekscelencja do Namiestnika Chrystusowego, który tu jedynie rozstrzygać ma prawo, zwrócić się z zapytaniem, czy bronione przeze mnie poglądy zgodne są z tradycjami Stolicy Apostolskiej lub czy im przeczą w czymkolwiek. Będzie to najkrótsza a zarazem najpewniejsza droga do wykazania mylności mych twierdzeń, jeżeli pozostaję w błędzie, albo też do przekonania się, że Wasza Ekscelencja sam ulega błędowi".

 

W jednym z pism swoich z r. 1828 Lamennais z wielką przenikliwością przepowiedział bliskość katastrof i przewrotów społecznych. Jeszcze jaśniej wyrażał się w korespondencji swojej z przyjaciółmi. Dnia 16 lipca 1830 r. pisał z La Chênaie:

 

"Postępom liberalizmu dziwić się nie można. Jest to naturalny bieg rzeczy i w planach Opatrzności droga do zbawienia. Ja przynajmniej tak sądzę. Religia, ścieśniona w starym systemie politycznym, który jest prawdziwym więzieniem dla Kościoła, musi znowu wpływ swój odzyskać, skoro tylko wolność przywrócona jej będzie. Usługę tę na rozkaz z góry wyświadczą jej wrogowie, będący ślepymi narzędziami Potęgi, której nie uznają. Wszystko gotuje się do epoki społecznego odrodzenia. Ale, jak zawsze, odrodzenie to okupione będzie ogromem trudu, cierpienia i ofiar. My, których już nie będzie, gdy ono się dokona, witajmy je dzisiaj z oddali, jak ongi prorocy witali Mesjasza i błagajmy Boga, aby na katolików, szczególniej zaś na duchowieństwo zesłał to światło, którego wymaga położenie obecne, a którego za dni naszych niektórzy, skądinąd bardzo szanowni mężowie nawet nie pragną".

 

W czternaście dni potem Karol X-ty został pozbawiony tronu, rewolucja święciła swój tryumf. Lamennais fakt ten powitał z zadowoleniem: "Pokonani – pisał – zasłużyli na swoją klęskę pod każdym względem. Jest ona beznadziejna. Pragnąć należy, aby przekonanie o tym stało się powszechnym; fałszywe bowiem nadzieje stać się mogą źródłem nieszczęść bez końca. Dzisiaj każdy szukać musi swego bezpieczeństwa w bezpieczeństwie wszystkich, tj. w powszechnej wolności". "Koronę chcą włożyć na głowę księcia Orleańskiego – pisał wkrótce potem – lecz większość wolałaby rzeczpospolitą wyraźną, tj. i z nazwy i z rzeczy. Co do mnie należę do tej większości. Żywię nadzieję, że nowe królestwo będzie jedynie nominalne". "Masz tysiąckroć słuszność – zapewniał w dwa tygodnie później jednego ze swych przyjaciół – prędzej czy później skończyć się to musi na rzeczypospolitej, noszącej jawnie i prawnie ten tytuł; faktycznie bowiem już ją mamy dzisiaj".

 

Wolność tedy została zdobyta. Chodziło teraz o to, aby przez pojednanie jej z Chrystianizmem przyśpieszyć dojrzałość jej owoców. Już przedtem pisał Lamennais do hrabiny Senfft: "Ludzie boją się liberalizmu; niechaj go uczynią katolickim, a społeczeństwo dźwignie się na nowo". Myśl ta doprowadziła Lamennaisa do najbardziej znanego i najważniejszego jego przedsięwzięcia. Dnia 16 października 1830 r. ukazał się pierwszy numer nowej gazety katolickiej "L'Avenir". Było to pierwsze we Francji czasopismo katolickie, wydawane codziennie. Lamennais i najbliżsi jego przyjaciele byli jego założycielami i redaktorami. Wkrótce zjednało ono sobie imię w całej Europie; katolicy powitali je wszędzie z zapałem. Pobudki, z których wydawnictwo to zostało podjęte, wyjaśnił sam Lamennais.

 

"W wypadkach lipcowych widzieli niektórzy jedynie bunt uwieńczony skutkiem pomyślnym; my natomiast ujrzeliśmy w nim ruch społeczny i krok całej ludzkości ku celom wyższym, do których postęp duchowy i moralny doprowadzi niechybnie. Wszelako można się było obawiać, że katolicyzm, narażony na szwank pod poprzednimi rządami, będzie musiał teraz pokutować za swoje błędy, i obawa ta, jak wiadomo, utrzymywała zarówno duchowieństwo jak i lud wierny w silnym niepokoju. Można było również przypuszczać, że zasada wyzwolenia, acz chwilowo zwycięska, zostanie wstrzymana w swoim rozwoju. Z tych powodów powzięliśmy zamiar dwoisty: z jednej strony chcemy ochronić katolicyzm od grożącego mu niebezpieczeństwa, a z drugiej przez ścisłe zespolenie sprawy katolickiej ze sprawą wolności zapewnić tej ostatniej tryumf pokojowy. Oto cel, który nam przyświecał przy zakładaniu gazety «L'Avenir»".

 

Idee przewodnie, którymi się kierował ten dziennik niepospolity, były następujące:

 

Religia i Kościół, aby mogły wywierać wpływ swój zbawienny, potrzebują jedynie wolności. Chrystianizm sam przez się jest czynnikiem postępu; jest on oraz zakonem równości, braterstwa i miłości powszechnej, tudzież rękojmią niezależności i samodzielności jednostek. Należy tylko nie przeszkadzać rozwojowi sił, które w nim spoczywają.

 

Potęga religii zasadza się nie na poparciu, jakie jej dają władze państwowe, lecz na sumieniu ludów. Niczego nie powinna się ona obawiać, natomiast wszystkiego spodziewać się może od wolności powszechnej i nieograniczonej. Było to nieszczęściem, że słudzy Kościoła poczytywali sprawę religii za połączoną nierozerwalnie z władzą państwową, zwłaszcza od czasów Ludwika XIV-go, za którego przerodziła się ona w despotyzm. Stąd poszło, że wielu szczerych stronników Kościoła stawało się przeciwnikami wolności i wszelkiego duchowego postępu, a natomiast wielu gorących przyjaciół wolności i postępu, dlatego właśnie, powiększyło szeregi śmiertelnych wrogów Kościoła. Źródłem bezbożnej filozofii w XVIII-ym stuleciu był widok Kościoła w niewoli despotów. Przyczyną obecnego odstępstwa od religii jest uważanie sług Kościoła za wrogów wolności i hamulec postępu. Bóg i wolność – to dwie zasady nierozłączone i nieodzowne. Gdzie jednej z nich braknie, tam ani jednostka trwałego szczęścia ani naród zbawienia nie znajdzie. Obie są konieczne dla odrodzenia społeczeństwa. Odrodzenia tego dokona nowy lud, pod wpływem głębiej pojętego Chrystianizmu, na ruinie rozkładających się społeczeństw dzisiejszych. Jeśli się posuniemy tak daleko, że i katolicy wołać będą: wolności! wolności! wówczas wiele rzeczy w innej przedstawi się formie. Pociąg do wolności i postępu tkwi nieprzezwyciężony w instynkcie ludów. Żadna potęga na świecie pociągu tego stłumić ani wstrzymać nie zdoła. Więc zamiast mu się opierać, niech Kościół stanie na czele postępu, niech popłynie odważnie z tym prądem wolności. Jest to dziedzina najodpowiedniejsza dla charakteru i dobra Kościoła: będzie to dla niego kąpielą ożywczą. Liberalizm i filozofia bezbożna zginą od własnych sprzeczności w tej atmosferze wolności powszechnej. Lecz Kościół się wzmocni; bo właśnie jego walka za wolność położy kres żywionym przeciw niemu uprzedzeniom i niechęciom, a zjedna mu umysły i serca ludu.

 

Jakże świetnie łączą się z tym nadzieje! "Gdyby Francja, wzruszona oddaniem się katolików sprawie wolności i nawrócona do ich wiary przez wolność, poczytała ich kiedyś za godnych tego, aby im powierzyła swe losy, wówczas Chrystianizm święciłby jeden z najpiękniejszych tryumfów, jakie na ziemi kiedykolwiek były udziałem Religii. Wówczas winszowalibyśmy sobie zwycięstwa jako katolicy; byłby to bowiem jeden dowód więcej związku wiekuistego między sprawą Bożą i sprawą wolności. Winszowalibyśmy też sobie jako Francuzi; gdyż taki dobrowolny wybór naszego kraju na widownię podobnego przeobrażenia społecznego byłby zaszczytem niezrównanym; uczynilibyśmy wtedy krok wielki dla wyswobodzenia narodów, które przez długi jeszcze poczet stuleci wiele łez i ofiar wymagać będzie... Ale czas ten nadejdzie; by zaś mógł prędzej się zbliżyć, winniśmy cnotą, wiedzą i poświęceniem zasłużyć na szacunek naszych współobywateli i na ich głosy w czasie wyborów. Sądzimy tak my – ultramontanie".

 

Wnioskiem koniecznym z takich założeń było zupełne odłączenie Kościoła od państwa, co też "L'Avenir" jako dogmat zasadniczy wypisał na swym sztandarze.

 

Niemniej gorliwie, mimo ówczesnego burzliwego nastroju umysłów i podkopującej spokój agitacji tajnych związków, domagał się "L'Avenir" zupełnej swobody dla stowarzyszeń, zebrań, prasy i szkoły, tudzież jawności w procedurze sądowej, jako nieodzownego czynnika wolności. We wszelkiej walce, prowadzonej w imię wolności dopatrywał się "L'Avenir" dobra i sprawy Kościoła. Walka Irlandii przeciw Anglikom, powstanie Belgii przeciw Holandii itp. były w jego oczach "sprawą katolicką" tak samo jak niegdyś bohaterska walka Wandejczyków przeciwko rewolucji, jak powstanie Ligi przeciw Henrykowi III-mu i IV-mu.

 

Wszystko to, odpowiednio do temperamentu Lamennaisa, doprowadzone do granic ostatecznych i wyrażone w sposób jak najjaskrawszy, podawane było nie za osobiste przekonanie redaktora lub małej grupy literatów, lecz jako powszechne wyznanie wiary politycznej ultramontanizmu, jako doktryna papieża, albo przynajmniej jako zasada, która mu za nić przewodnią działania służyć powinna. Sam papież, według Lamennaisa, winien stanąć pośród wzburzonych fal społecznego ruchu, zerwać dotychczasowy swój związek z rządami i jak najrozleglejszą wolność ogłosić. "Stanęliśmy przed nim – opowiadał Lamennais później (4) – i rzekliśmy do niego: Władza Twoja upada, a z nią i Wiara. Jeśli chcesz ocalić jedną i drugą, idź zgodnie z ludzkością, jak to czyniło Chrześcijaństwo przez lat tysiąc osiemset. Nie ma nic niezmiennego na świecie. Panowałeś dawniej nad królami, oni teraz trzymają cię w niewoli. Weź rozbrat z królami, podaj dłoń ludom, a one podźwigną cię swymi rękoma i, co ważniejsza, swoją miłością. Porzuć odtąd ziemskie rumowiska zburzonej Twej wielkości, podeptaj je jako ciebie niegodne. Boć niezadługo pozbawiony ich będziesz przemocą... Potęga Twoja nie w zewnętrznym spoczywa blasku: mieści się ona w tobie samym, w zrozumieniu ojcowskich twych obowiązków, w Twej misji cywilizacyjnej.....".

 

Jeszcze podczas konklawe, z którego jako papież miał wyjść Grzegorz XVI-ty, pisał Lamennais podobnież, w dzienniku "L'Avenir" z dnia 22 grudnia 1830 r.:

 

"Jakże piękne i pocieszające jest zadanie, które Opatrzność zdaje się przeznaczać oczekiwanemu przez nas papieżowi. Nigdy jeszcze od chwili, gdy dokonane zostało zbawienie świata, nie było wznioślejszego zadania; otworzy ono Chrześcijaństwu nową erę, erę siły i sławy – takiej sławy, że przed jej majestatem zblednie wszystko, co było... Z Rzymu, wolnego od więzów, w które go od wieków zakuły świeckie potęgi, wyjdzie ujęty w rozumne karby postęp społeczny, mający zaprowadzić narody chrześcijańskie do ich wspaniałych, dziś z dala zaledwie przeczuwanych przeznaczeń; wyjdzie stamtąd ożywcza energia i przeniknie oporne Chrześcijaństwu ludy, aby zgodnie z obietnicą Bożą ród ludzki w jedną całość zespolił się znowu".

 

W swej korespondencji z owego czasu przedstawia się Lamennais jakby upojony tymi ideami. Powraca do nich ciągle. "Co do mnie – pisał np. do hrabiny Senfft – jestem głęboko przejęty wiarą w powszechne przeobrażenie społeczeństwa pod wpływem katolicyzmu, który, wyzwolony i nowym orzeźwiony tchnieniem odzyska swą żywotność i spełni swe zadanie, przygarniając do siebie ludy, dotychczas opierające się jego wpływowi. Wszystko się składa na to, a mądrość polityków europejskich nie była i nie jest niczym innym, tylko ślepym narzędziem Opatrzności, która się nią posługuje podobnie jak liberalizmem chrześcijańskim, aby spełnić tę wielką obietnicę: Et erit unum ovile et unus pastor... Wszystko, co obecnie istnieje, zostało potępione: Bóg sam wziął odtąd rządy świata w swe dłonie, aby zaprowadzić nowy rzeczy porządek. Gdyby jaki mąż, zajmujący jedno z wysokich stanowisk, zrozumiał to jasno i stanął, że tak powiem, na czele tej reformy Bożej – byłby to mąż najznakomitszy ze wszystkich, jacy kiedykolwiek działali na ziemi".

 

Lecz ten mąż upragniony nie zjawiał się wcale. Rzym nie chciał pojąć idei Lamennaisa, a papież nie zamierzał bynajmniej obwieścić ich światu. Z tego powodu poufne listy Lamennaisa pełne są skarg gorzkich na Rzym, który, jego zdaniem, nie rozumie czasów nowożytnych i nie ma odwagi powiedzieć światu prawdy:

 

"System samolubstwa nie przestaje panować wszechwładnie; ludźmi, tak samo dzisiaj, jak dawniej, rządzi samowola. Jeden despotyzm zastąpiono innym, oto jest wszystko i będzie dotąd, dopóki (prawdziwe) zasady socjalne nie odzyskają znowu swojego znaczenia. Lecz nie nastąpi to prędko, a może i nigdy. Wiem wprawdzie, kto je ponownie winien światu ogłosić, lecz jakże słabe i dalekie są nadzieje, których spełnienia można by oczekiwać z tej strony!".

 

"Każda fala w tym wzburzonym morzu ludzkich opinij wydaje swój głos; milczy jedynie władca oceanu".

 

"Tam, skąd by wyjść mogło zbawienie, milczą i drżą... jedno stamtąd słowo mogłoby powstrzymać prąd błędu; wiedzą tam o tym dobrze, ale się boją głów ukoronowanych... śpią wciąż i śpią mocniej niż kiedy, wówczas gdy czuwać należy".

 

"Bardziej mię smuci, niżeli zadziwia nastrój duchowy, który tam (w Rzymie) panuje. Lecz tak być musi, aby nadeszło to, co nadejść musi, aby próba i kara rozwinęły się w pełni. Spojrzyj na szczyt Synaju. Ta święta góra nie jest okryta jasnymi obłokami, z których wybiegają błyskawice i grzmot się rozlega. Jej wierzchołek otaczają wilgotne ciemne chmury, w których panuje milczenie śmierci. Posłuchaj słów, stamtąd wychodzących: «Zamilkł ten głos, który przerażał królów, a ludom niósł pociechę. Nie ma już władcy narodów. Jego czas się skończył. On czuje to, bo nie ma wiary w swą siłę». Ci jednak, co wierzą w jego potęgę, zwyciężą, gdyż «wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy»". "Nigdy jeszcze świat chrześcijański nie był w takim stopniu dotknięty klątwą niemocy i nieudolności. Z każdym dniem wzmaga się przygnębienie i trwoga".

 

Skargi tego rodzaju jak przytoczone powyżej, nie mogły oczywiście ujawniać się na zewnątrz; owszem "L'Avenir" występował stale z zupełnym zaufaniem i bezwarunkowym posłuszeństwem względem Stolicy Świętej, a nawet jako najpierwszy i najbardziej zdecydowany rzecznik powagi papieża. Radykalne wszelako idee tej gazety, najnieostrożniej głoszone codziennie w czasie nadzwyczaj trudnym i pełnym niebezpieczeństw, musiały napotkać opór ze strony katolików. Nadto, skutkiem odstępstwa od sprawy legitymistycznej zjednał sobie Lamennais wielu przeciwników pośród wpływowych sfer katolickich. Dziennik taki jak "L'Avenir" stawiał w trudnym położeniu papieża i biskupów, wprowadzał rozdwojenie do obozu katolików francuskich, a i w innych krajach sprawiał katolikom kłopoty. Do tego przyłączyła się cierpkość polemiki i nadzwyczajna gwałtowność, z jaką zwalczał Lamennais wszystkich swych przeciwników, a nade wszystko brak powściągliwości w tonie, jakim się odnosił względem biskupów.

 

Toteż episkopat francuski zaczął się niepokoić coraz więcej; ukazało się kilka listów pasterskich. Jeszcze niechętniej patrzano na "L'Avenir" w sferach rządowych. Już po pierwszych pięciu tygodniach skonfiskowano dwa numery, a Lamennais i Lacordaire stawieni byli przed sądem za przestępstwa prasowe. Przyjęli to oni z radością. Cała niemal Francja katolicka dała składki na koszta sądowe; ze wszystkich stron nadeszły do oskarżonych listy z wyrazami uznania i sympatii. Proces, który skupił w sobie chwilowo uwagę powszechną, zakończył się po świetnych rozprawach uniewinnieniem podsądnych. "Sprawa Boga i wolności" – pisał "L'Avenir" 5 grudnia 1830 r., wspominając o składkach, zbieranych na koszta procesu – "rozwija się z dniem każdym coraz potężniej. Zbiorowy grosz naszych przyjaciół stanie się kiedyś medalem pamiątkowym, złożonym w podwalinach niezmierzonego gmachu przyszłości".

 

I w rzeczy samej nie da się zaprzeczyć, że mimo popełnionych błędów, mimo całej swej nierozwagi, całej przesady i ostatecznej katastrofy, "L'Avenir" nadzwyczaj wiele dobrego dokonał dla Kościoła. Rozwinął inicjatywę w wielkim stylu i wiele ważnych pomysłów wprowadził w życie. Działalnością swoją na czele tego dziennika, która trwała trzynaście miesięcy, Lamennais i jego przyjaciele oddali sprawie katolickiej rzeczywiste i znakomite usługi.

 

Najprzód ich artykuły swą płomienną i porywającą wymową obudziły w szerokich kołach katolickich Francji oraz innych krajów wiarę, zapał i męstwo religijne, jakie ujawniają się tylko w wielkich epokach dziejów Kościoła. To ożywienie otuchy katolików, będącej zawsze ważnym dla życia kościelnego czynnikiem, miało w owych czasach poniżenia i bezbronności Kościoła wartość nieocenioną.

 

"L'Avenir" jest nadto ważnym etapem w rozwoju prasy katolickiej. Był on nie tylko jednym z pierwszych codziennych wydawnictw katolickich, lecz oraz pismem, które zwracało na siebie uwagę powszechną i zdobyło rozgłos więcej niż europejski. W Niemczech czytano go chciwie i wiele jego artykułów tłumaczono w organach katolickich; prócz tego wybitni uczeni katoliccy zasilali jego redakcję swymi pracami. W Belgii zapał dla tego dziennika panował nadzwyczajny. W Lowanium drukowano co tydzień ważniejsze jego artykuły w formie broszur, które rozsyłano pięciu tysiącom prenumeratorów. Podobny zbiór artykułów, zamieszczonych w "L'Avenir", wyszedł we Francji pt. "Mélanges catoliques" w 2572 egzemplarzach; nakład ten rozchwytano natychmiast i z wielu stron domagano się ponownego przedruku. W Stanach Zjednoczonych, od Nowego Orleanu do Bostonu miał słynny dziennik swych czytelników i entuzjastycznych przyjaciół. Wprawdzie przy ówczesnych stosunkach prasowych liczba jego abonentów nie przechodziła nigdy 3 000, ale tym większy był zastęp rzeczywistych jego czytelników. Potężny impuls, dany tym sposobem przez "L'Avenir", wlał nowe życie w niejeden już istniejący organ prasy katolickiej, która w znacznej mierze przyłączyła się do kierunku, reprezentowanego przez jej znakomity pierwowzór paryski. Tu i ówdzie powstawały nowe gazety katolickie, jak: "Korespondent strasburski", pismo niemieckie, wychodzące trzy razy na tydzień, "Courrier Lorrain" w Lotaryngii i od r. 1832 "L'Union" w Brukseli. Również "L'Union catholique et bretonne" w Nantes przeobraziła się korzystnie pod wpływem dziennika Lamennaisa.

 

Pomiędzy ideami, których "L'Avenir" bronił z tak świetnym talentem i zapałem, naczelne miejsce zajmowały sprawy pierwszorzędnego znaczenia w ogóle i wysoce doniosłe pod względem praktycznym: wolność Kościoła nade wszystko; uprawa i postęp nauk we wszystkich kierunkach przez Kościół; obudzenie życia prawdziwie katolickiego za pomocą zgromadzeń zakonnych, synodów prowincjonalnych i diecezjalnych, misyj ludowych i ćwiczeń duchownych; vita communis kleru świeckiego itp., wreszcie stanowisko Kościoła względem kwestii socjalnej.

 

Już w latach trzydziestych wieku XIX-go podniósł Lamennais głos na rzecz opieki prawodawczej dla robotników (5), a jeden z pierwszych numerów jego dziennika wystąpił z obroną słuszności, a nawet konieczności związków robotniczych.

 

Prócz tego ulubionym tematem, poruszanym w "L'Avenir", była wolność szkoły. Jeżeli gdzie, to tutaj szczególnie Lamennais był fanatykiem. Za czasów cesarstwa zamknięto przemocą szkołę katolicką, założoną przez jego brata. Odtąd występował Lamennais z najwyższą nienawiścią przeciw monopolowi państwa w dziedzinie oświaty. W żadnej może kwestii nie wykazał tyle namiętności i gwałtowności swojego pióra. Napoleoński przymus szkolny zaliczał do najstraszliwszych "zbrodni Bonapartego".

 

Wszystko to nabierało szczególniejszego znaczenia z powodu, że stanowiło nie tylko program gazety, ale zarazem, wskutek ogromnego jej wpływu, program stronnictwa. Lamennais za pomocą swego organu, po raz pierwszy od czasów Ligi, zjednoczył katolików francuskich w stronnictwo i uczył ich odpowiedniej organizacji. Dnia 30 października 1830 r. wystosował odezwę do "wszystkich przyjaciół porządku", których nawołuje, aby występowali solidarnie w obronie swojej wolności i bezpieczeństwa; słowo jego odbiło się głośnym echem w sferach katolickich. Dnia 12 grudnia zamieścił "L'Avenir" statuty związku politycznego, utworzonego w Metzu dla tamecznego departamentu. Do programu tego związku, obok wolności nauczania, prasy i stowarzyszeń, należała także "wolność religijna ze wszystkimi jej następstwami". W tydzień zaledwie później, 18 grudnia, ogłosił "L'Avenir" plan i ustawę stowarzyszenia pod nazwą "Agence générale pour la défense de la liberté religieuse", które miało na celu silne zjednoczenie wszystkich katolików francuskich dla wspólnej obrony interesów kościelnych. Sam Lamennais tak o tym pisał w r. 1834 (6):

 

"«L'Avenir» bronił religii za pomocą słowa; jego redaktorowie chcieli jej służyć jeszcze skuteczniej za pomocą czynów. Dnia 18 grudnia 1830 r. ogłosili oni statuty związku, który miał się poświęcić celom następującym:

 

1. Zapobieganiu wszelkim rozporządzeniom przeciw wolności religijnej za pomocą zażaleń w parlamencie i skarg przed różnymi instancjami sądowymi, od trybunału najwyższego aż do sądów pokoju. Wyroki i mowy obrońców w procesach ważniejszych miały być drukowane na koszt «Agencji powszechnej» i rozsyłane po całej Francji.

 

2. Wspieraniu wszystkich szkół elementarnych, średnich i wyższych przeciwko zamachom na wolność nauczania, bez której ani konstytucja ani religia ostać się nie może.

 

3. Obronie przynależnego wszystkim Francuzom prawa do zbierania się na wspólne modlitwy, dla wspólnych zajęć umysłowych lub w innym jakim godziwym celu, co przyniesie korzyść religii, jako też klasom ubogim i cywilizacji.

 

4. «Agencja powszechna» miała służyć za łącznik dla wszystkich związków lokalnych, które już istniały we Francji albo utworzyć się miały dla wzajemnego wspierania się przeciwko wszelkim wrogim wolności religijnej aktom samowoli".

 

Związek ten wszedł w życie ostatecznie 29 kwietnia 1831 r.; przedtem jednakże rozpoczął już swą działalność. Składał się on z komitetu, który stanowiło dziewięciu mężów wybitnych, i z członków zwyczajnych, którzy się obowiązywali płacić po dziesięć franków rocznie. Prezesem naczelnym był Lamennais; wszyscy niemal członkowie komitetu należeli do redakcji dziennika "L'Avenir". Dla załatwiania olbrzymiej korespondencji, nie tylko w granicach Francji lecz i z innymi krajami całego ucywilizowanego świata, ustanowiono trzy sekcje, z których każda zajmowała się wyznaczonymi jej krajami i prowincjami. Na czele tych sekcji stali Lacordaire, Montalembert i de Coux. Korespondencją z Niemcami zawiadywał Montalembert. Rozumie się, iż w każdym kraju a szczególniej w departamentach francuskich posiadało stowarzyszenie swoich agentów i mężów zaufania. Komitet miał stałą radę prawniczą, złożoną z siedmiu wybitnych adwokatów stolicy. 18 stycznia, w dzień Katedry św. Piotra, obchodziła "Agencja powszechna" święto swojego patrona. W samym już początku posiadała ona około tysiąca dwustu członków; liczba ta zwiększała się ciągle. Dochody za r. 1831 wynosiły trzynaście tysięcy pięćset trzynaście franków.

 

Działalność związku zwróciła się przede wszystkim w kierunku wolności nauczania. Sam komitet "Agencji" podał do obu Izb prawodawczych petycję o konstytucyjną wolność uczenia się i nauczania, czym wywołał istną burzę petycyj po całym kraju. Niebawem trzysta siedemdziesiąt dziewięć petycyj z osiemnastu tysiącami czterysta pięćdziesięciu podpisami obywateli francuskich ze wszystkich stron państwa nadeszło przed oczy przedstawicieli narodu. Gdy to nie poskutkowało, "Agencja" wystąpiła czynnie. Dnia 29 kwietnia 1831 r. podała do wiadomości publicznej, że, opierając się na konstytucji, otworzy bez wszelkiego zezwolenia państwowego wolny zakład naukowy. Ksiądz Lacordaire, wicehrabia de Montalembert i de Coux wzięli na siebie obowiązki nauczycieli. Przyjęto dwudziestu ubogich chłopców i 9 maja 1831 r. zaczęła się nauka. W trzy dni potem zjawiła się w szkole policja. W czasie wykładu stanął przed dziećmi komisarz i rzekł: "W imieniu prawa wzywam was, abyście opuścili ten lokal". Na to zawołał Lacordaire: "W imieniu waszych rodziców, którzy mi przekazali swą władzę, nakazuję wam, abyście zostali". Młodzież odpowiedziała jednogłośnie: "Zostaniemy!". Policjanci kolejno wyrugowali na ulicę dzieci i nauczycieli; Lacordaire, który salę szkolną wynajął jako swoje mieszkanie prywatne, ustąpił tylko przed siłą. Trzem nauczycielom wytoczono niezwłocznie sprawę sądową. Rozprawy toczyły się przed najwyższym trybunałem państwa; Montalembert i Lacordaire rozwinęli wówczas całe bogactwo swego talentu. Sprawa przeobraziła się we wspaniałą manifestację katolicką. Od bardzo wielu już lat nie wygłaszano zasad katolickich przed całym krajem z taką odwagą i z tak porywającą wymową. Proces zakończył się wprawdzie skazaniem podsądnych na najniższą karę pieniężną, lecz w opinii publicznej zwycięstwo było po stronie skazanych.

 

Podobne próby i tegoż rodzaju sprawy sądowe miały niebawem miejsce i w innych częściach Francji. Wszędzie "Agencja powszechna" przychodziła z pomocą, radami i czynem, a nierzadko sama bądź przyczyniała się do pokrycia kosztów sądowych, bądź opłacała część kary pieniężnej. Gdy pewnemu księdzu, wskutek tego rodzaju sprawy wystawiono wszystkie sprzęty domowe na przymusową licytację, "Agencja" zaraz je odkupiła. Był jeszcze plan inny. W każdej z trzech sekcyj, na które Francja była dla stowarzyszenia podzielona, postanowiono założyć na wspólny koszt po jednej wolnej szkole. Najznakomitsi adwokaci mieli w tej mierze wspierać "Agencję" radami, a w razie procesu brać na siebie obronę. Procesy takie miały być prowadzone z jak największym rozgłosem, w celu zainteresowania nimi kraju całego i zjednania go dla sprawy wolności.

 

Sposobność do rozległego działania nastręczyła się "Agencji" na polu wolności stowarzyszeń. Nie tylko powstały w wielu miastach, zwłaszcza w Lyonie, miejscowe związki katolickie, zespolone z "Agencją" i czynnie ją wspierające, ale zarazem niektóre prześladowane zgromadzenia zakonne otrzymywały od niej pomoc skuteczną. W Aix komendant tamecznego garnizonu zabronił Kapucynom ukazywać się publicznie w habitach. "Agencja powszechna" wystąpiła niezwłocznie ze skargą i osiągnęła przeniesienie generała na drugi koniec Francji. Chciała nawet sprawę dalej posunąć, i tylko na prośby samych Kapucynów odstąpiła od swego zamiaru. Trudniejsza była sprawa opactwa Trapistów w Meilleraye w Bretanii. "Agencja" była zdecydowana bronić choćby orężem praw zakonników przeciw policji i wojsku. Rozumny opat nie chciał jednakże na to się zgodzić. Mimo to wojsko zostało sprowadzone, sześćdziesięciu trzech Trapistów angielskich wsadzono przemocą na okręt i odstawiono do Irlandii, a reszta zakonników musiała klasztor opuścić. Opata uwięziono; również wspaniałomyślny protektor Trapistów, margrabia de Regnon w Nantes, dwukrotnie wtrącony został do więzienia; klasztor obsadzono wojskiem. Wtedy "Agencja" wzięła sprawę w swe ręce, podała skargę do sądu, ustawicznie przypominała w "L'Avenir" ten fakt oburzający i zbierała składki na rzecz wypędzonych zakonników oraz na koszta procesu. Rozprawy sądowe w Nantes, trwające od 13 do 18 stycznia 1832 r., skończyły się tym, że sąd ogłosił swą niekompetencję i koszta sądowe włożył na opata Trapistów. Rozprawy te miały wiele rozgłosu i zjednały tryumf moralny zakonnikom.

 

Stowarzyszenie walczyło również na korzyść religijnej wolności w ściślejszym znaczeniu. W Paryżu rozpuszczono pogłoskę, że podczas pewnego zbiegowiska ludu jakiś ksiądz w sutannie podburzał tłumy i wiódł je do walki. "Agencja" wystosowała natychmiast energiczne pismo do prefekta policji, żądając dokładnego zbadania sprawy i wykazania bądź winy bądź też oszustwa czy kłamstwa. W Nimes poprzewracano krzyże przy drogach publicznych; "Agencja" zagroziła władzom miejskim sprawą sądową. W diecezji Beauvais rząd Ludwika Filipa chciał zrobić biskupem pewnego księdza libertyna, który niedawno przedtem skompromitował się w głośnym skandalu publicznym. Dzięki wspólnemu działaniu "Agencji" i dziennika "L'Avenir", większość duchowieństwa tej diecezji powstała mężnie przeciw takiej dla siebie zniewadze i znalazła poparcie w Rzymie. Oficerowie gwardii narodowej starali się uniemożliwić swoim żołnierzom uczęszczanie na nabożeństwa w niedziele i święta; "Agencja" nie omieszkała sprzeciwić się temu. W taki sposób zwracała na wsze strony czujne swoje oczy. Gdzie nie można było bezpośrednio przychodzić z pomocą, zwracała przynajmniej uwagę ogółu na zło istniejące i poddawała je dyskusji publicznej. Działalność swoją rozwijała także poza granicami Francji. Dla dotkniętych głodem Irlandczyków zarządziła zbieranie składek, które na ten cel, oraz jednocześnie na oba procesy z r. 1830 i 1831 przyniosły w ciągu kilku miesięcy sto czterdzieści tysięcy franków. Irlandczycy otrzymali z tego część znaczną, tak, iż biskupi zachodnich prowincyj irlandzkich, które najwięcej ucierpiały od klęski nieurodzaju, ogłosili w "L'Avenir" wspólne pismo dziękczynne. Działała także "Agencja" na rzecz misyj w Szwecji, starając się między innymi o to, aby złamani chorobą lub wiekiem prefekci misyjni otrzymywali energicznych koadiutorów i aby ogół więcej się tymi misjami zajmował. O stosunkach z Niemcami tak pisze sprawozdanie urzędowe w końcu pierwszego semestru (październik 1831 r.): "Z dniem każdym ożywiają się nasze stosunki z katolickimi Niemcami, zwłaszcza z Bawarią, gdzie, jak wiadomo, znajduje się ognisko nowego ruchu katolickiego i gdzie nasze usiłowania przyjmowane są i oceniane z życzliwością szczególną".

 

Wszystko to, mówiąc ogólnie, były dzieła podniosłe i ważne, których dokonał Lamennais za pomocą "Agencji" i swego dziennika. Jako pisarz, jako przewódca umysłów, dążących wysoko, jako publicysta i organizator stronnictwa, położył on istotnie zasługi nadzwyczajne. Potężne wołanie o wolność Kościoła i ścisłą łączność z Rzymem, które przez całe XIX-te stulecie rozbrzmiewało pośród narodów katolickich, wyszło najprzód od niego. Jego ręka wskazała też społeczności katolickiej nowe zagadnienia socjalne i przeświadczyła ją o konieczności łączenia się w stronnictwo. Nie ulega wątpieniu, że ten wielkich zdolności i płomiennego ducha kapłan był w rękach Opatrzności narzędziem i podnietą do wielu rzeczy dobrych. Jednakże, jak się wyraził kardynał Wiseman, "już dawno wżarł się weń skir głęboko i toczył wnętrze tego pięknego owocu".

 

Mimo wszystkie dodatnie strony w działalności "Agencji", zaniepokojenie z powodu kierunku, którego się trzymał "L'Avenir", i ducha wolnomyślnego, który wiał od niego, wzrastało coraz bardziej. "Wówczas, gdy znaczna część duchowieństwa i wierzącego ludu – mówi Lacordaire w swym memoriale z 8 lutego 1832 r. – poczytywała te usiłowania za drogę do zbawienia, inni, jako błędne zwalczali je. Tytuły «rewolucjonistów», «heretyków», «schizmatyków» itp. nadawano szczodrze redaktorom gazety «L'Avenir». Im więcej dowodzili oni czynami swego poświęcenia dla sprawy katolickiej, tym dotkliwszym stawał się dla nich opór przeciwników. Czytanie ich dziennika było zakazane w niektórych diecezjach; nie dopuszczano do święceń kleryków, o których mniemano, że się skłaniają do ich opinii; niekiedy z tego powodu odmawiano młodzieńcom wstępu do seminariów. Na zasadzie jedynie podejrzenia o sympatię dla kierunku, którego się trzymał «L'Avenir», profesorom odbierano katedry a proboszczom parafie... Zaczęto nawet czernić życie prywatne redaktorów tego dziennika. Niedawno jeszcze ukazała się w Avignionie książka z aprobatą magistra sacri palatii, w której są oni traktowani jako nowatorowie religijni w rodzaju Lutra. Autor oświadcza, że «nie należy ich myśli oceniać według tego, co oni mówią, gdyż to nie jest szczere»".

 

Najgorsza była okoliczność, że zaczęły krążyć pogłoski, jakoby sam papież potępiał dążności "L'Aveniru". Redaktorom pozostawała jedna broń tylko: oświadczenie publiczne. Już 7 grudnia 1830 r. zaledwie po dwóch miesiącach swego istnienia, "L'Avenir" ogłosił podpisane przez samego Lamennaisa wyznanie następujące:

 

"Ponieważ są jeszcze ludzie, nie rozumiejący czy nie chcący rozumieć zasad «L'Aveniru», uważamy za potrzebne wyrazić je raz jeszcze ze wszelką możliwą jasnością: Jako szczerze wierzący katolicy, trzymamy się z głębi serca jedności, będącej zasadniczym i niezniszczalnym znamieniem naszego Kościoła i naszej Wiary, skutkiem czego odpychamy z całej duszy najlżejszy nawet pozór, cień nawet odstępstwa. Niemniej stanowczo uznajemy tradycyjną świętą hierarchię, która utrzymuje jedność Wiary, jedność kultu i rządu kościelnego. Rozumiem przez to ów duchowy, przez samego Jezusa Chrystusa ustanowiony rząd, zgoła odmienny od rządów świeckich, kierujących politycznym i cywilnym życiem narodów. Skutkiem tego poddajemy się całkowicie najprzód papieżowi, jako namiestnikowi Chrystusa na ziemi, widzialnej głowie Kościoła i nauczycielowi wszystkich wiernych; następnie biskupom, którzy w jedności z Najwyższym Pasterzem i pod jego kierunkiem zarządzają swymi diecezjami, i nic w świecie nie zdoła nas oderwać zarówno od nich jak i od tego, którego Bóg im i nam dał za zwierzchnika. W całości i bez najmniejszych zastrzeżeń przyjmujemy naukę Stolicy świętej, jako czysty wyraz Chrystianizmu, któremu świat zawdzięcza całą swą cywilizację i wolność, i dlatego właśnie odrzucamy z odrazą tak zwany gallikanizm, jako pozostający w sprzeczności z tradycją i potępiony przez najwyższą dla chrześcijan powagę, gallikanizm, który jest sankcją anarchii w dziedzinie ducha, a despotyzmu w sferze politycznej".

 

Przez cały ten czas sporów głośnego dziennika ze swymi przeciwnikami, Rzym z właściwą sobie mądrością milczał zupełnie. Zostawiał on swobodny rozwój pożytecznym dążnościom, które ożywiały "L'Avenir". Liczył się też z wielkimi zasługami, które położyli naczelni kierownicy tego czasopisma. To, co w pismach Lamennaisa nie wytrzymywało krytyki pod względem filozoficznym, można było później naukowo sprostować i uzupełniać. Co zaś do teoryj politycznych można się było spodziewać, że czas i doświadczenie nauczą młodych jeszcze publicystów większej ostrożności i taktu. Gdy wszakże, mimo uroczystych zapewnień redaktorów "L'Aveniru" o swych czystych zamiarach i uległości dla powagi Kościoła, napaści na nich i niekorzystne pogłoski nie ustawały, postanowili oni zawiesić wydawnictwo swojej gazety dotąd, dopóki papież nie oświadczy się wyraźnie na ich korzyść, i osobiście postarać się w Rzymie o zbadanie ich sprawy i uzyskanie odpowiedniej decyzji. Był to z ich strony krok najniefortunniejszy, jaki w ówczesnych okolicznościach zrobić było można. Antagonistom swoim zostawiali przez to swobodę działania, a sami skazując się na milczenie, wytrącili sobie broń z ręki. Nie zastanowili się nadto, że postąpieniem swoim wprawiają w kłopot papieża i władze rzymskie, które dotychczas przez życzliwość dla nich milczały. Zwykle szeroko i głębiej zapatrujący się na rzeczy, ulegli tym razem, jak się zdaje, impulsom osobistym i wrażeniom chwili. Numer 395 ich dziennika z 15 listopada 1831 r. po rzucie oka na to, czego zdołano dokonać, zamieścił oświadczenie następujące:

 

"Od dnia dzisiejszego zawieszamy wydawnictwo «L'Aveniru» aż do chwili, w której podoba się papieżowi wyrazić sąd swój o całości prac naszych, które z najgłębszą pokorą i gorącą miłością synowską poddajemy jego ocenie. Gdyby nas potępił, ucieszyłoby to nas więcej, że możemy usprawiedliwić się przez posłuszeństwo, aniżeli gdybyśmy uzyskali zupełną jego pochwałę... Żeby atoli przyśpieszyć, o ile to od nas zależy, tę chwilę upragnioną, która uspokoi wiele dusz katolickich, trzech z pomiędzy nas uda się niezwłocznie do Rzymu i tam zażąda stanowczego wyroku na działalność naszą. Przedstawicielami naszymi będą: ksiądz F. de Lamennais, ksiądz H. Lacordaire i hrabia de Montalembert... «L'Avenir» posiadał środki materialne, które mu na długo jeszcze zapewniały istnienie (7). Przerywając jego wydawnictwo, dopóki z aprobatą Ojca św. nie będziemy mogli wszcząć go ponownie, czynimy to dla okazania światu, czym jest prawdziwa Wiara katolicka i aby uchronić naszych przyjaciół (prenumeratorów) od prześladowań, które by ich aż do chwili otrzymania przez nas decyzji najwyższej dosięgać nie przestawały. Skoro wszakże decyzja taka nastąpi i, jak się z silną ufnością spodziewamy, ogłosi publicznie, że w naszych teoriach i dążeniach nie ma nic zdrożnego, wtedy «L'Avenir» rozpocznie znów walkę, w której nie został pokonany".

 

–––––––––––

 

 

Ks. Władysław Michał Dębicki, Studia i Szkice religijno-filozoficzne. Seria II-ga, Warszawa 1901, ss. 181-205.

 

Przypisy:

(1) Motto dziennika L'Avenir.

 

(2) Lamennais nie znał współczesnego nam pseudo-liberalizmu. (a)

 

(3) Des progres de la révolution, chap. V.

 

(4) Affaires de Rome, Bruxelles 1837, p. 32.

 

(5) Cfr. Affaires de Rome, Bruxelles 1837, p. 319 i n.: "L'amélioration du sort de masses partout si souffrantes, des lois de protection pour le travail, d'ou résulte une plus équitable distribution de la richesse commune.....".

 

(6) Affaires de Rome, p. 84.

 

(7) Poufna korespondencja Lamennaisa osłabia znacznie siłę tego twierdzenia. 2 czerwca 1832 r. pisał on z Rzymu do swego brata: "Ludzie najwybitniejsi w tym kraju żałują nadzwyczaj, żeśmy przerwali wydawnictwo «L'Aveniru» i chcieliby, abyśmy je podjęli na nowo. Ta sama jednak przyczyna, która nas zmusiła do zawieszenia naszego pisma, nie pozwala go wznowić w tej chwili. Skąd wziąć 150 000 lub 200 000 franków, których by na to było potrzeba?". Tak pisał w czasie, gdy jeszcze nie wątpił zasadniczo o możliwości wskrzeszenia swego dziennika. Dnia 2 czerwca 1833 r. pisał nadto: "Zdaje się, że trudno będzie zlikwidować interesy «L'Aveniru» i «Agencji». Wszystko to w gruncie było źle zarządzane". (Cfr. A. Blaize, Oeuvres inédites de Lamennais. Paris 1866, II, 115, 132). Z tego zdaje się wynikać, że i materialne położenie "L'Aveniru" przyczyniało się także do czasowego zawieszenia gazety aż do momentu, w którym by z większą nadzieją powodzenia i z honorem można ją było znowu wydawać.

 

(a) Zob. Bp Michał Nowodworski, Liberalizm. (Przyp. red. Ultra montes).

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMVIII, Kraków 2008

Powrót do spisu treści tekstu ks.  W.  M.  Dębickiego
Anioł upadły
Lamennais w oświetleniu najnowszym

( PDF )

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: