KSIĄDZ KAROL

 

SUROWIECKI

 

BP MICHAŁ NOWODWORSKI

 

––––––––

 

II.

 

Tego samego roku napisał ks. Surowiecki Pythona, z powodu tragedii Saul, która w 1789 była grana w Warszawie. Autor tej tragedii nazywał się Lipsko-Warszawskim diabłem, a szydzi w niej z Biblii i ze świętych biblijnych osób. Na tę więc tragedię napisał ks. Surowiecki swoją, jak ją nazywa kontrtragedię, pod tytułem: Python lipsko-warszawski diabeł (1). Kontrtragedia ta jako dramat nie ma żadnej wartości, ale jako dzieło polemiczne ma swoje zalety, bo odznacza się trafnymi uwagami; grzeszy jednak tym, że dowcip przechodzi tu niekiedy granice przyzwoitości. Niedowiarstwo francuskie drwiące ze wszelkiej świętości spotkało w ks. Surowieckim nie tylko żywą wiarę Chrystusową, ale i staropolską rubaszność. Jako nauczyciel i obrońca wiary ks. Surowiecki bronił prawdy, jako człowiek dawnego zakroju, gromił przeciwnika przygrubszym nieco sposobem.

 

Rzecz kontrtragedii rozdzielona na pięć aktów. Pierwszy akt odbywa się w niebie. Św. Michał, jako opiekun plemienia Adamowego i obrońca Kościoła, przedstawia Panu Bogu swoje ciężkie zmartwienie: "Nie mogę, mówi, na żaden sposób z ziemskim światem pokórać; tak się rozbrykał, rozhulał, zbisurmanił we wszystkich swoich stanach. Już prawie pustki w niebie, tyle pułków anielskich wysyłam dzień w dzień ku podźwignieniu dusz umaterializowanych i zbydlęciałych w praktyce najohydniejszych maksym dzisiejszego filozofizmu, a bardziej jeszcze ku ratunkowi czystych owieczek Twego mistycznego folwarku, żeby nie truły ich parszywe, wyziewami tego piekielnego powietrza. Alić tu co godzina, co minuta, co moment: kurier po kurierze, sztafeta po sztafecie, raport po raporcie, że bezprzestannie gorzej i gorzej dzieje się między ludźmi. Najszaleńsze zuchwalstwo i jakieś ostatnie zaślepienie opanowało wszystkie podsłoneczne narody; za nic dziś u nich sumienie, za nic prawa, za nic przykazania, za nic objawienie Twoje. Żartują sobie z nieba, śmieją się z piekła, depcą, bluźnią, wyszydzają całą świętą religię. Słowem na gwałt z Twego poddaństwa wybija się świat ziemski; spiknął się z hardym Lucyperem i idzie za przykładem francuskich opętanych przez niego wariatów... Tu niejeden powiada, że ludzie w głos drwinkują ze wszystkich Twoich obietnic i pogróżek, drugi prawi, że Ciebie jakimś nieczułym i niby malowanym zrobili, trzeci donosi, że sobie samym z cielesną duszą całe bydlęce przyrodzenie nadali; czwarty mi gada, że w zachwyceniach swojego głupstwa, już i za bóstwa, przynajmniej cząstkowe, poczytują się szaleńcy". Narzeka tedy bardzo św. Michał i prosi, aby Pan Bóg ukrócił piekło, a Pan mu odpowiada, że "jak piekło piekłem, jeszcze na jeden krok nie przestąpiło granic, które jego działaniom zakreślone". Św. Michał nie mogąc sam nic wskórać, przyzywa na pomoc św. Piotra i Pawła. Przemawia św. Piotr za Kościołem, którego opoką postanowił go Jezus Chrystus i żali się na straszliwy przewrót w umysłach, jaki całą niepokoi ziemię. Błaga i apostoł narodów, a tymczasem anioł melduje deputację od wszystkich stanów niebieskich proszących audiencji. Abraham, Daniel i inni deputowani przemawiają z kolei za ziemianami, a wszyscy proszą o ukrócenie cugli piekłu; przywołuje tedy Bóg św. Michała i wydaje rozporządzenie, aby sam udał się do piekła, dla przekonania się, kto winien obecnego nieładu na ziemi, szatany czy ludzie.

 

Akt drugi odbywa się w piekle. Anioł kurier zwiastuje piekłu przybycie Michała Archanioła. W piekle przerażenie, ale anioł kurier zapewnia, że Boży ten wysłaniec "dosyć przyjacielskie prezentuje układy". Wybiera się tedy Lucyper z liczną świtą na spotkanie niebieskiego gościa, a dla większej parady każe kulbaczyć Woltera, przeobrażonego w konia, "bo to bestia jedyny majster do dzisiejszo modnych saltów". Następuje spotkanie; zaciekawiony Lucyper dowiaduje się, że św. Michał zjechał z komisją do zbadania, czy nie nazbyt sobie pozwala piekło nad ludzkimi duszami. Lucyper odetchnął; sprawa była prosta, nie obawiał się już śledztwa: "Szaleje świat ziemski, odpowiada on archaniołowi z własnej swojej ochoty. Powiem daleko więcej: dziś moje piekło w stosunku do pracy, którą miewało w dawniejszych chrześcijaństwa wiekach, właśnie niby wakacjów używa". I tłumaczy się z tego w następujący sposób: "Diabeł nie kusi diabła; zły nie ma potrzeby psuć gorszego nad siebie. Wieku dzisiejszego ziemianie, porobili się diabłami i gorszymi nad diabłów. Wszak diabła nie natura, lecz sposób myślenia i funkcja przypadkowa naturze wystroiły na diabła; bo on z natury znaczy równego niebieskiemu anioła. Ziemianin dzisiejszy wyuzdaniec, albo jak go zowią liberalista, materialista, illuminat, wolny mularz itd., ma ten sam sposób myślenia jak któren mój diabeł, i tę samę funkcję sprawuje między ludźmi, która mego diabła zajmuje; toć więc formalnym i najformalniejszym robi się diabłem.... Funkcja moich piekielnych diabłów jest kusić, zapalać, i na wszystkie sposoby to pochlebstwami, to obietnicami, to słodzeniem rozkoszy przez imaginację, to durzeniem rozumu przez sztuczne sofizmy, dystynkcje, eksplikacje pociągać ludzkie dusze do zbrodni. Szukajmyż teraz w piekle diabła, któryby w praktyce tego rzemiosła dzisiejszego przepisał materialistę. Ja powiem z przekonania, że jeden najpustszy świstek, jedna najgłupsza gryzmoła ludzi tego gatunku, więcej złego między ziemianami dokaże, niż tysiące moich diabłów". Karci archanioł Lucypera za przesadę, ale ten się usprawiedliwia: "Ach! miłościwy książę, moi diabli piekielni mocno wierzą co Bóg objawił i drżą z przestrachu na prostą wzmiankę Jego wyroków; dzisiaj ziemscy diabli ze wszystkich dogmów objawionej religii, niby z plotek żartują. Moi diabli piekielni lękają się krzyża, pierzchają przed święconą wodą; dzisiejsi ziemscy diabli nie tylko tę ceremonię, lecz i samę nawet boską ofiarę i sakramenta za zabobonne wyśmiewają obserwy. Prześwietny archaniele, jeżeli w szczerości serca mam wypowiedzieć prawdę, tedy przyznać się muszę, że czuję trwogę, żeby moje duchowne diabły, od tych diabłów wcielonych nie nabrały zgorszenia".

 

Rozmowę przerywa diabeł kulawy przynoszący raport z jakobińskiej krainy i o paryskich rozpowiada scenach, którym się przypatrywał z daleka, siedząc spokojnie na bramie; następnie drugi, jednooki, warszawskie referuje dzieje. Najbardziej zastanawia św. Michała zepsucie polskie: "Nikomu nie dziwuję się bardziej, mówi, jak Polsce. Naród tak prostowierny i tak gorliwy o religię przed lat kilkanaście dopiero, już dziś dosięga szczebla przewrotności francuskich niedowiarków; to rzecz przytrudna do pojęcia". "Nie dziwuj się łaskawy książę, odpowiada Lucyper, najłatwiej głodnemu przeładować żołądek. Naród polski ku północnemu biegunowi zbliżony, łaknął nie mało lat sofistowskiej mądrości, która w krajach południowych od dawności kursuje; dorwał się jej dziś z nazbyt gorącym apetytem, dlatego się ochwacił... Nie wiem czy mi dasz wiarę, że tacy sprawni majstrowie diabli zjawili się między polskimi, jakich ja w całym piekle nie znajdę. Bywali prawda, przed laty, ale im przytarł rogów Mesjasz". Do takich diabłów zalicza Lucyper Pythona, lipsko-warszawskiego diabła, który umie wskrzeszać i z grobu wyprowadzać umarłych, i który właśnie niedawno wskrzesił Samuela, Saula, Dawida, Natana, Gada i innych, i wystawił dosyć niepociesznie na publikę. Św. Michał jeszcze o tym diable nie słyszał, ale przekonawszy się, że piekło nie tak było winne jak się zdawało, pro indebita vexa, komisarz niebieski wymierza mu satysfakcję, której ciężar pada na "masonów, illuminatów, klubistów i propagandystów"; ci, jako i tak już przyszli kandydaci piekielni, mają sobie nadto, z dodanej wyjątkowo mocy Lucyperowi, wyznaczone przezeń w piekle nader wstrętne zajęcia i szczególne pomieszczenie.

 

Wróciwszy do nieba (akt III), przyznaje św. Michał, że rzeczywiście niesłusznie na piekło winę składał. Ale zaledwie ta sprawa skończona, zaczyna się nowa. Przybywa anioł i przynosi wieść o Pythonie lipsko-warszawskim diable, który święte osoby biblijne po swojemu arlekińsko poprzestrajał. Idzie tedy raport do tronu Najwyższego, św. Michał błaga o poskromienie tej nowej złości. Przychyla się Pan Bóg do próśb św. Michała, przyzywa Mojżesza i św. Pawła i porucza im rozsądzenie sprawy "pomiędzy świętymi niebianami: Samuelem, Dawidem, Natanem, Gadem, ohydzonymi i zapozwanymi przed warszawski trybunał z jednej, a z drugiej strony Pythonem, ich wskrzesicielem i prześladowcą". Rzecz ma być podług ziemskiej procedury prowadzona, więc sędziowie przenoszą się na ziemię i w towarzystwie Samuela, Dawida, Nathana i Gada stawają przed Jerozolimą (akt IV). Choć niegdyś mieszkańcy Palestyny, nie mogą się poznać z tą ziemią, tak całkowicie odmienną przedstawia ona postać. Odczytują tu te ustępy tragedii, które odnoszą się do Palestyny i wytykają ich fałsz, bo jeżeli niekiedy stosować się one mogą do obecnego stanu Ziemi świętej, to zupełnie są niezgodne z czasami, których przypomnieniem miała być tragedia Saul. Akt cały przechodzi na takich sprawozdaniach, w końcu sędziowie budzą z grobu Saula i z nim razem udają się na miejsce zamieszkania delikwenta, to jest do Warszawy (akt V). Duchy dostarczają przed sąd winowajcę, który początkowo zmieszany, zmiarkowszy o co chodzi, wywija się sofizmatami, ale za każdy sofizm i za każdy fałsz w swej tragedii, podług Mojżeszowego prawa, bierze po czterdzieści plag mniej jedną, dopóki św. Paweł nie zwrócił uwagi Mojżesza, że w Polsce prawo Mojżeszowe jeszcze nie obowiązuje, i odtąd liczba plag odmierzanych Pythonowi, w każdym takim przypadku pomnaża się. W indagacji tej sędziowskiej, świadkowie dobrze odpierają niektóre z kursujących wówczas zarzutów antybiblijnych, jakich echem była tragedia Saul. I przedyskutowany i pobity lipsko-warszawski diabeł, skazany wreszcie został na piekielne po śmierci ukaranie, i na fatalne pomieszczenie w owym rumaku, na którym tak poprzednio paradował Lucyper. Wiele tu trywialności, ale nie można ks. Surowieckiego sądzić podług miarki dzisiejszej. Niedowiarcze filozofowanie występowało wówczas w bardzo ohydnej formie i w książce i w życiu; łatwo więc wytłumaczyć sobie szorstkie słowo zakonnika. Przedstawiciele modnej filozofii, nigdy w oczach jego nie mogli być zanadto surowo traktowani. Walczyli oni szyderstwem i konceptami, szydził też z nich i żartował ks. Surowiecki; często żart był trafny i rzeczywiście dowcipny, czasem, prawda, za gruby, ale nie z jego strony była prowokacja (2).

 

Wspomnieliśmy już, że rozdrażnieni ostrym słowem księdza Surowieckiego filozofowie warszawscy, wymogli na przełożonych klasztoru usunięcie go od kazalnicy. Nie zamilkł jednak nasz polemik, bo tego jeszcze roku wydał nową swoją pracę polemiczną, pt. Góra rodząca. Bajka sprawdzona w osiemnastym wieku na schyłku onegoż wyjaśniona r. 1792 (bez miejsca druku). Zepchniętemu z kazalnicy sam przez się nasuwał się tekst: "Będzie czas, gdy zdrowej nauki nie ścierpią", tym też tekstem rozpoczyna on swoje dziełko: "Dzisiaj jak słuchaczowi, tak czytelnikowi inaczej nie trafi się do serca, tylko trzeba połechtać zmyślnosć, trzeba namiętności pochlebić, słowem od tonu francuskiego, od nut paryskich trzeba zacząć piosneczkę. Bajki popłacają, a zatem i autor podaje bajkę o górze rodzącej, która ze wszystkimi okolicznościami swego rodzenia, rzetelnym jest obrazem naszego osiemnastego, niegdy chlubnego i przechwalonego wieku. Obiecywał on mądrość, cnotę, szczęście, a tymczasem tyle osobliwości w ciągu swoim dokazał, że prawdziwą filozofię zagubił, że rozum naturalny przewrócił, że obyczajność zbisurmanił, chrześcijan na pogany, ludzi na bydlęta wystroił. O, co to za wielki, co za chwalebny! co za dobroczynny wiek, mons parturiebat; jakże go nie uwielbiać za tak wdzięczne owoce? natus est ridiculus mus... Jakowyś dziki ambit zajechał ludziom w głowy, że dzisiaj każdy chce filozofa udawać. Nic to nie szkodzi, choć czasem liter nie zna; przecież on i o filozofii i z filozofii rezonować potrafi. Jeśli wypadnie, że całe pustki w głowie, tedy przynajmniej minę filozofską ustroi. A o filozofkach któż słychał w dawnych wiekach? dziś pełen świat tych kochanych minerwów; już popleśniały kądziele, już igły pordzewiały, tyle literatków, legistków, logiczków, fizyczków, metafizyczków, namnożyło się na nieszczęście. Sławne więc aż nazbyt w tym wieku filozofii imię, ale wielka szkoda, że takie święte imię, profanuje się nadaremnym wzywaniem. Mamli prawdę powiedzieć? Wiem, że dzisiaj nie w modzie, powiem jednak; ujdzie prawda przy bajce. Oto co przed laty zwano głupstwem, pustotą, wietrznictwem, to w naszym wieku zasłużyło honor filozoficznego imienia... Dzieła złośliwe, dzieła głupstwami najwidoczniejszymi nadziane, którymi popisują się na wyścigi nasi przesileni mędrkowie, zaliż jeszcze nie na oko dowodzą, że oni i prawdę i rozum chcą gwałtem wykorzenić z pod słońca? Toć ani jednej gryzmoły z motłochu tych zagorzalców nie zdarzyło mi się przeczytać, która by albo zuchwale nie szarpała religii, albo szalenie nie bluźniła Bóstwa, albo życia bydlęcego nie wmawiała w ziemianów. Bądź to komedia, bądź powieść, bądź jakikolwiek najbagatelniejszy szwargoł wychyli się z drukarni, jużci on musi skrytykować punkt jaki nietykalnej prawdy".

 

Temu wszystkiemu winna pycha, ambicja, nadętość; i tu druga następuje bajka o żabie, która chciała zrównać wołowi i dlatego tak się nadymała, że aż pękła. "Filozof stary, ach! jakże to był potężny i pożyteczny pracownik! jak szczerze przykładał on siły rozumu swego do uprawienia ludzkiej natury gruntu, jak heroicznie łożył zdrowie w swym jarzmie dla wyświadczenia dobroczynnej światu przysługi. Ślęczał, dukwiał, ślepiał, medytował, dnie i noce zaprzęgał się do pracy; przepominał o jadle, piciu, spaniu; żeby przecie wygrzebać jaką prawdę, żeby dociec sekretu, lub sztukę mechaniczną dla dobra powszechnego wynaleźć; a nowy mu zazdrości. Z wielką niecierpliwością poglądał nasz ambitny Chudeusz na chwałę i reputację, którą sobie zapracował jego poprzednik rzeczywisty Filozof. Bolały go oczy na cudne wynalazki, bolały i uszy na odgłos nieśmiertelnej chluby. Tu widzi Platonowi postawiony ołtarz, tu Arystotelesowi poświęcone kadzidła, tu Archimedesowi, Kopernikowi, Newtonowi, Kartezjuszowi – zbudowane kolosy: Każdy ich sławi, każdy uwielbia, ten bogami, ów aniołami nazywa. O! co to za nieznośna dla serca zazdrosnego męczarnia! Aż nazbyt ta męczarnia dokuczała ambitnemu Chudeuszowi naszemu. Zaczął on wzdymać się najprzód zwolna, zaczął w porządnym stopniowaniu wytężać siły imaginacji swojej, żeby też przecie dokazać czegoś podobnego jak tamci, żeby postawić się w ich rzędzie, żeby równego nabrać między ludźmi imienia". Ale cóż robić? rodzą się niekiedy olbrzymy, rodzą się łokietki. "Przed laty rodził świat literacki nurków, którzy prawie dna dosięgali; dzisiejsze subiekta nic więcej nie umieją, tylko pływać po wierzchu. Wszak o samym Wolterze, francuski jego panegirysta napisał: Polityk, fizyk, geometra i wszystko z niego, ale wszystko powierzchownie tylko, nic gruntownie".

 

Przez zbrodnie i dziwactwa poszukiwali niekiedy ludzie rozgłosu, "owoż i nasze wieku osiemnastego subiekta, że się im nie szykowało przez rozum, udali się do głupstwa. Z rozumu mało kto byłby ich poznał; bo chudy, miałki, nieczynny: ale głupstwo przed całym światem i następnymi wiekami łatwo wsławić ich mogło; bo znakomitsze niżeli trafiało się pod słońcem. Wielkimi byli w swych czasach Plato, Arystoteles, Archimedes, – Większymi dzisiaj Wolter, Russo. Nie insza pewnie przyczyna, tylko iż łatwiej głupim pokazać się niż mądrym. Więcej jeden osieł zanegować, niżeli tysiąc teologów wypróbować potrafi, niesie między uczonymi przysłowie. Bardzo składne przysłowie ku wyświeceniu niewstydnego zuchwalstwa tych przesilonych sensatów. Toć jasna oczywistość, że oni na samych pustych negacjach zasadzili swą chlubę, i przez same puste negacje uzyskali wielkich filozofów nazwiska. Nie tysiącowi, nie, i nie dziesięciu tysiącom teologów, ale wszystkim w ogóle mędrcom, ile ich liczył świat ziemski od początku do dziś dnia, ponegowały te nasze osły supposita; wszystko zbluźniły, wszystko wyśmiały, wszystko spaszkwilowały; czarne na białe, białe na czarne poprzewracały te duchy przewrotnicze. Od początku wieków był wszakże Pan Bóg Prawodawcą ludzkim: dziś już go nic nie interesuje, jakażkolwiek bądź obyczajność nasza. Od początku wieków była Religia, przez którą Wszechmocnemu Twórcy swojemu wypłacali się z długów bogobojni ziemianie: dziś już nic więcej tylko zabobony i fanatyzmy pozostały na świecie. Od początku wieków były zasługi i grzechy, występki i cnoty: dzisiaj przesądy, uprzedzenia, urojenia zastąpiły ich miejsce. Od początku wieków było niebo i piekło: dziś jedno bajką, drugie plotką nazwane. Od początku wieków miał człowiek ludzką duszę, bezmaterialną, nieśmiertelną, na Twórcze podobieństwo kształconą: dzisiaj z bydlęcą, szkapią i oślą pobratana została. Cóż więcej? Od początku wieków uznawano między ludźmi gradusy: dzisiaj wszyscy zrównani i pastucha i ś..... Jużże proszę rozważyć, co to za brzydkie głupstwo, wywaliło się z mózgu tych naszych żab za Ezopową plugawszych! Wywaliło się; bo szalona ambicja głowę rozumowi spękała. Chciała żaba przerobić się na wołu i pokazała się...... ach! fuj! nosy zatykajcie ziemianie".

 

Czuje autor, że gwałtowna jego inwektywa oburzy przeciwników, dlatego mówi: "Przystosowałem bajeczkę, zda mi się dość szykownie: ale podobno mniej dyskretnie? podobno aż nazbyt grubiańsko? Mijam politykę, z tonów delikackich żartuję, gdzie prostą i otworzystą prawdę każe mówić sumienie. Z grzecznym grzecznie, z obłąkanym łaskawie, z bezczelnym zuchwalcem w rygorze świętej sprawiedliwości dyktuje postępować roztropność. Niech mi kto wskaże przykład niewstydniejszego w uczonym świecie brutalstwa, za brutalstwo, w które tych wieku osiemnastego półgłówków diabelska ambicja wprawiła: ustąpię kroku, zwolnieję w gorliwości, zacznę inaczej, zabrzmię od tonów terminologii warszawskiej. Toż to wszystkie wieki miały być błędne: sam tylko jeden dzisiejszy wyszukał prawdę? Toż wszystkie pokolenia ludzkie miały być głupie: sama tylko niezdarna garstka bywszego (rozumie się, pokolenia), rozumem poszczycona? Toż wszyscy wszystkich wieków, pokoleń i narodów mędrcowie ni na Bogu się znali, ni o duszy sądzić umieli, ni reguł moralności, ni praw człowieka dosięgnąć potrafili: samych tylko trzpiotów, wietrzników, wszeteczników dzisiejszych takie szczęście spotkało? Ach! brzydkie półgłówki, jakież zuchwalstwo, jaka niewstydność wasza! I jeszcze będziecie pretendowały, żeby was między filozofów rachować? Uchowaj Boże! nigdy ja nie popełnię tej myłki: żaba jest u mnie żabą, nie stoi za kopyto wołowe, a dopieroż za wołu". Następuje charakterystyka sofisty i sprawdzenie jego znamion na filozofach ówczesnych. A jednak mają oni swoich zwolenników i wielbicieli, ale nie dziwi się temu autor, wszakże "brzydko skrzeczą żaby na bagnach, a dzieci smakują sobie w tych głosach".

 

Przeciwko broszurze pt. Nauki rządzą światem, w duchu ówczesnego filozofizmu napisanej, wysławiającej Woltera, jako pierwszorzędnego geniusza, wykazuje on i jego bezbożność i brak w nim wszelkich zasad i płytkość sądu. "Uwielbienie dla takich mędrców poprzewracało w głowach Polakom. Krzywym okiem patrzą oni na nasze obrzędy, a przeczytaj Katechizm Farmazoński, kto masz ciekawość, nauczysz się tam tysiąc błazeńskich obserwów, ruchów, etykietów: dopieroż gdybyś zajrzał do loży. Pójdź nawet do mieszkania oświeconych tego gatunku ludzi: nie znajdziesz w nim obrazu Jezusa, ani Maryi; ale na to miejsce zobaczysz najnaturalniejsze portrety Bachusa i Wenery, nie znajdziesz Piotra ani Pawła Chrystusowych apostołów, ale na to miejsce obaczysz Woltera i Russa antychrystowskich przesłańców; nie znajdziesz Świętych rzymsko-katolickich, relikwij, ale na to miejsce obaczysz kawał cegły, albo kamienia z bastylii paryskiej; nie znajdziesz krzyża, różańca, koronki, paska, szkaplerza, ale na to miejsce ujrzysz kielnie, węgielnice, trójkąty. Moda przesilonej edukacji dzisiejszej, kazała pouprzątać z domów wszystkie chrześcijańskiego nabożeństwa oznaki, i skończyło się. Moda w ogóle swoim jest to rzecz obojętna, więc i niewinna, więc przeciw niej, nie ma co mówić. Próżno psuć gębę; bo to dziś taka moda, broń Boże ją przestąpić, popełniłby się straszny i nieodpuszczony kryminał. Otóż przez tę piekielną, polityczną perswazję wprowadził diabeł obrazoburstwo między katolików dzisiejszych. Od duchów filozoficznych poczęła się bezbożnicza maniera, dano jej tytuł mody, i jużci po sprawie, już ani Chrystusa ukrzyżowanego Boga, ani Matki Jego Maryi wolno zcierpić na ścianie, choć niby w katolickim mieszkaniu. Ale wiszą pod pawilonem: dobrze jest przyjacielu, że sypiasz z nimi; lecz za co wstydzisz się z nimi czuwać? za co wstydzisz się w własnym domu twoim dać do zrozumienia gościowi, bądź to żydowi bądź turczynowi, bądź farmazonowi, iż jesteś wyznawcą i czcicielem Boga rozpiętego na krzyżu? Powiem jak czuję! Musiałby Chrystus Jezus bardzo zapomnieć się w godzinę śmierci twojej, gdyby nie miał urzetelnić na tobie onej twardej obietnicy: Kto by się wstydził za mnie, za tego Syn człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w majestacie swoim (Łk. 9, 26). Chwalą się, że fanatyzm burzą filozofowie swoim duchem filozoficznym, aleć jeżeli o prawdziwym szalonym fanatyzmie ma być mowa, to go chyba filozofom francuskim przypisywać należy, podług których nauki uczniowie ich paryskie wyprawiają sceny. Niechajże nam już więcej nie wymawiają św. Bartłomieja nieszporów, które pomimo instynktu ducha religii raz się w chrześcijaństwie trafiły; wszak paryscy jakobinowie dzisiejsi nie tylko nieszpory, ale Prymy, Nony i Jutrznie na podobnych celebrują rzeziach z zapału filozoficznego ducha swojego. Miałyby już zarzucić i nasze polskie wietrzniki swoją pustą naprzeciw hiszpańskiej inkwizycji zelancję: ja więcej im nie życzę, tylko żeby z nich jeden, drugi, dziesiąty wpadł w ręce dzisiejszej inkwizycji francuskiej, nauczyłby się dopiero, co za różnica pomiędzy świętą gorliwością i fanatyzmem prawdziwym".

 

Toteż wszędzie gdzie ten duch przeniknie powtarzać się będą sceny francuskie, wyraźnie zapowiada to i poemat wyszły wówczas w Warszawie pt. Pogoda, zabytek prawdy, gdzie alegorycznie, ale dosyć przejrzysto jakiś "Illuminat niecnota" głosi pogodę światu po uciszeniu wiatrów i geniuszów tj. po usunięciu monarchów i księży na potężne słowo bogów tj. filozofów (3). "Ach! nieszczęśliwi, woła autor, nieszczęśliweż nasze godziny w tym wieku libertyńskim, biedni ministrowie Chrystusowego ołtarza! Mieliście być solą ziemi, podług przyrzeczenia Wszechmocnego Fundatora waszego i byliście dotychczas przez wieków osiemnaście blisko, aż oto dzisiaj staliście się solą w oczach rozbrykanym ziemianom. Jakoż upodlony ów wasz niegdy (świata całego zdaniem) najświetniejszy charakter! Jak twardy i niestrawny chleba kościelnego kawałek, tylu sromotnymi kalumniami wypychany z gardła, przez tych, którzy go nie dawali. Zostaliście próżniakami: prawda; bo piastujecie Bosko-Chrystusową religię, która w dzisiejszych przemądrzałych mózgach na czczą ceremonię wypada. Zostaliście fanatykami: prawda; bo krzyczycie żeby się bać Boga, żeby się lękać piekła. Zostaliście hipokrytami: prawda; bo dzwonicie w niedziele i święta, żeby was przy ołtarzach na kazalnicach i konfesjonałach widziano. Jesteście hardzi; prawda, bo nie chcecie dawać absolucji libertynom judaszom, którzy dla oka do spowiedzi przychodzą. Ale bo wiele mamy dzisiaj duchowieństwa, którzy odstępują powołania swojego. Zgoda na to! wiele mamy lada jakich duchownych, a świeckich, aż nazbyt świętych! w tej naszej libertyńskiej epoce. Między duchownymi znajdą się odstępcy powołania, jest nad czym zaboleć, ale między świeckimi pełno odstępców i bluźnierców religii; tu gorzko zapłakać by trzeba. Trzeba w dzisiejszym chrześcijaństwie pilnie poszukać, jak między katolikami prawdziwego katolika, tak między ewangelikami szczerego ewangelika, tak między kalwinistami wiernego kalwinistę: biorąc od brzegu niełatwo go natrafić. Duchowych zepsutych do świeckich zbisurmanionych jeżeli zechcemy przystosować w tym wieku; bierzmy proporcję od bywszego Francji spoganiałej stanu. Rachowało się tam przed rewolucją sto kilkadziesiąt biskupów, z tych wszystkich przecież zaledwie dwóch czy trzech judaszów chwycili się bezbożności, reszta na wygnania, więzienia, męki i śmierci ażardowali się dla Boga. Nie mniejsza duchowieństwa niższego okazała się cnota: Dość na tym, że przed kilku miesiącami 60000 nieprzysięgłych jeszcze błąkało się we Francji, a czy mało już przez rok jeden i drugi odszczepieństwa za granicę ubiegło? Nie mamy więc co wymawiać duchownym, panowie bracia laicy! Z ich oto regestru jeszcze nie wypada dwunasty Judasz między apostołami: a z naszego daj Boże! żeby się obrał dwunasty Justus między Barabaszami. Rzecz cała: Gada się na księży za to, że księży znaczą, że są ministrami jakowejsiś idealnej władzy, że sobie na moralność naszą coś za prawo formują, że nas straszą sądem, że piekłem odgrażają".

 

Ubolewa nad przyszłością duchowieństwa, bo skoro zaniedbana religia, zaniedbane i jej wpajanie w młodzież: "dzisiejsza młodzież nasza, narzeka ks. Surowiecki, pierwej wszystkiego złego praktykować nawyka, zanim o dobrem spekulować się zdarzy. Bardzo grzeczni rodzice, którzy synaczka katechizmu nauczą, (że go przynajmniej jak papuga wymawia) wpierw nim się w cudze ręce na dalszą edukację przeniesie. Sam p. guwerner, filozof, deista, a dziecka ma na chrześcijanina i katolika wystroić, czy to podobna kiedy? Zwyczajnie diabeł diabła na swój obraz kształci. Nauczy go, co to jest człowiek? jakie dla niego prawa i przywileje przepisała natura? wytłomaczy, co jest czysta religia, objaśni zabobony, fanatyzmy, przesądy chrześcijańskie i onych świętokradzką pogardę wmówi w serce dziecińskie: ohydzi skrupuły do zdrowej moralności należne, i onych lekkomyślną zniewagę własnymi przykładami zatwierdzi. Nie mówię na pamięć: przytrafia się to dzisiaj, że pan uczeń z profesorem wyścigają się do eksperymentów najsromotniejszej rozpusty, jeszcze czasem i skłócą się przez zazdrość. A dajmy, że można znaleźć nauczycielów, którzy w słowie i w uczynku należnej urzędowi swojemu przestrzegają skromności, to jeszcze nie dosyć dla dziecka, aby chrześcijańskiego uformować w nim ducha. Nic nie da w tym punkcie polityka światowa, koniecznie świętej gorliwości potrzeba. Potrzeba żywym sercem wpajać maksymy i sentymenta religii w młodociane umysły: potrzeba gorącym afektem brzydzić nieprawość i zapalać do cnoty. Słowem potrzeba nauczycielowi chcącemu w wierze i moralności chrześcijańskiej ugruntować dziecko, zachować onę Pawła św. dla Tymoteusza przepisaną regułę: Nalegaj, w czas, nie w czas: karz, proś, łaj z wszelką cierpliwością i nauką (II Tym. 4, 2). W dzisiejszych mistrzach szkolnych nie widać tej czułości, przynajmniej ile doświadczyłem mówić mogę, że religia i obyczajność młodzieży interesuje cię właśnie po wierzchu tylko. Stawiają sobie ichmościowie te najważniejsze punkta, albo za mniej potrzebne ceremonie, albo za obligacje niekoniecznie z ich urzędem związane. Mówi się o tych materiach gładko, okrągło, politycznie, w wysokich stylach, w dobieranych słowach, mówi się niby przez zęby, mówi się jakby cale niechcący. Czemuż zaś tak, łatwo zgadnąć przyczyny: Jedni pragną okazać się ludźmi bacznymi, grzecznymi, delikatnymi na formę dzisiejszego gustu, a o drugich prawdzi się ono staro-filozoficzne aksjoma: Nemo dat quod non habet. Byłem raz na publicznych pewnej szkoły popisach (przed Bogiem, że nie kłamię), i z gramatyki, i z ortografii, z geografii, z geometrii, i z historii, dość pięknie popisały się dzieci, z samego tylko katechizmu nie umiały się sprawić. Kazano poprawiać jedno drugiemu, przecież nie trafiły do końca i czym prędzej od innej materii zaczęto. Czegóż to spodziewać się po takowej młodzieży? Zwyczajnie zrobią się światli ludzie: wszystkiego nauczą w szkołach, jedno im gruntu religii i sumienia zabraknie".

 

Słowem "wszystko wspak idzie, wszystko niby do góry nogami przewraca się w głowach obłąkanym ziemianom". Walkę jaką prowadzono wówczas przeciwko Francji uznaje też autor za nieużyteczną, nawet choćby była jak najświetniejszą; bo do przyczyny przede wszystkim sięgać należy, a przyczyną tą jest filozofia francuska, którą każdy kraj ma w jakiej części w domu u siebie. Wykazawszy smutne owoce XVIII wieku, owej samochwalczej góry, zamyka rzecz swoją słowy: "i bogdajby! już wreszcie była wylęgła dziwotwora śmiesznego tylko, na tamtej podobieństwo: Natus est ridiculus mus: Ale tu nie tak wyśmiewać pocieszne głupstwo z Ezopem, jak raczej z Seneką smutne nieszczęście opłakiwać przychodzi.

 

In nos aetas ultima venit

O! nos dura sorte creatos".

 

–––––––––––

 

 

Ksiądz Karol Surowiecki. Przez Ks. M. Nowodworskiego. Warszawa. NAKŁADEM REDAKCJI PRZEGLĄDU KATOLICKIEGO. 1870, ss. 26-48.

 

Przypisy:

(1) R. 1822 autor drugą wydał edycję, bez miejsca druku. Pierwsza nosi napis Lwowa, jako miejsca druku, choć była drukowana w Warszawie.

 

(2) Nie szczędzono ks. Surowieckiemu komplementów. Na Pythona napisał ktoś broszurkę pt. Scena ostatnia Pythona, Warszawa 1792, gdzie pobity diabeł lipsko-warszawski, skarży się na autora Pythona przed sądem Bożym: ze śledztwa pokazuje się wina tego autora, kalumnie i błędy, za co jure talionis podług obrachunku wypada mu znaczna liczba razów. Ks. Surowiecki energicznie odpowiedział autorowi broszury w dziełku swoim Góra rodząca str. 72 i następne, w przypisku.

 

(3) Wiatry znaczą Mo; Geniusze X; Bogowie, Fi. Takie objaśnienie bardzo jasno rzecz tłumaczyło.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXIII, Kraków 2013

Powrót do spisu treści książki
bp. Michała Nowodworskiego pt.

Ksiądz Karol Surowiecki

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: