KSIĄDZ KAROL

 

SUROWIECKI

 

BP MICHAŁ NOWODWORSKI

 

––––––––

 

I.

 

W czasach górującego u nas niedowiarstwa i najczynniejszej propagandy wolnomularskiej, jako jedyny prawie obrońca wiary na polu piśmienniczym, występuje ks. Karol Surowiecki (1), a zasługa prac jego apologetycznych tym jest większa, że walka między wiarą a niewiarą w bardzo nierównych odbywała się wówczas warunkach. Po stronie filozofizmu wolteriańskiego, stali znakomici w narodzie mężowie, po tej stronie były namiętności polityczne, marzenia i nadzieje reformy, a co więcej, po tej stronie była moda, tak zawsze potężna w tych klasach społeczeństwa, które się do oświeconych chcą zaliczać. Wiara miała za sobą głos przeszłości, doświadczenie wieków, miała wierzącą masę ludu, a nade wszystko miała siłę prawdy; ale głos przeszłości mało był słuchanym wśród burz miotających wówczas społeczeństwem, masy zawsze bierne, a do tego mniej niż dzisiaj oświecone, nie mogły mieć znaczenia w tej walce a działanie najsilniejszej potęgi, prawdy, było utrudnione, bo dobijający się ustawicznie panowania filozofizm, zamykał jej usta, a jeżeli zamknąć zupełnie nie zdołał, to przynajmniej rozchodzenie się jej głosu w przeróżny sposób utrudzał. "Wszystko cokolwiek upodobało się liberalnej niedowiarków fantazji wybluzgać przeciw Bosko-Chrystusowej religii, publicznie, i w pośród dnia wychodziło z pod prasy; skoro zaś na obronę tejże religii, końcem zrefutowania dzikich sofizmów i zawstydzenia złośliwych potwarzy, chciał pisarz chrześcijański przemówić do narodu, trzeba mu było, albo w nocnych ciemnościach, albo w podziemnych lochach szukać, żebrać i przepłacać drukarnię" (2). Tak mówi ks. Surowiecki, dobry świadek, bo z własnego doświadczenia mówiący. Wszystkie prawie jego książki, pisane w obronie wiary i porządku społecznego, drukowały się tajemnie, jakby jakie przewrotne rewolucyjne pamflety. Tajemnica jednak nie mogła być tak ścisła, aby osłaniała autora; posługiwała ona tylko do wydania i rozszerzenia prac jego. Ks. Surowiecki okrzyczany był u przeciwników, jako fanatyczny i grubiański pisarz, i dlatego wystawiony na pociski i przekąsy liczne, niekiedy bardzo dotkliwe, które jednak nie zdołały mu wytrącić z ręki pióra, raz wziętego dla obrony wiary i Kościoła. Nikt też pewno nie odmówi ks. Surowieckiemu żarliwej i wytrwałej odwagi w polemice; owszem dosyć powszechnie zarzucają mu, że w swej żarliwości zachodził za daleko, bo aż do grubiaństwa. Nie myślimy przeczyć, że w rzeczy samej tak było; przyznajemy, że polemika jego wiele na tym traciła, ale nawet ta wada nie zdołała przyćmić jasnej strony prac jego. Razić mogą jego wyrażenia wcale nie wyszukane, jakimi traktuje swoich przeciwników, jego dowcipy, zanadto niekiedy rubaszne, jakimi ich chłoszcze, ale przyznać mu koniecznie należy siłę rozumowania, bystrość myśli, znajomość rzeczy, wyrazistość i dosadność słowa. Zbyt energiczne jego inwektywy, tłumaczą się w części żywością charakteru, ale nierównie więcej okolicznościami czasowymi. Niewiara występowała bardzo butnie; paradowała w rozprawach zebrań publicznych, w salonach, w literaturze, część nawet duchowieństwa w swoje uwikłała sieci, lub też na sprawę wiary zobojętniła. Duch lekceważenia religii, tak dalece się wzmógł, że w kościołach nawet pokazywać się zuchwale nie wahał (3). Wobec takiego stanu rzeczy, wyzywany nadto ostrym i grubym przeciwników tonem, nie dziw, że i nasz apologeta przemówił częstokroć gwałtowniej, niż na to pozwalają prawa publicznego słowa. Dla tych to przyczyn nie uważał on sobie tego wcale za wadę; owszem sądził się być nie tylko w prawie, ale w obowiązku jak najsurowszego traktowania tych, którzy najświętsze rzeczy bezcześcili: "Przestrzegł mnie, pisze on w jednym z dzieł swoich (4), poufały przyjaciel, któremu powierzyłem mój rękopism, że nasi olbrzymowie, nie przestając na wzgardzie i szyderstwach, będą podobno gniewali się na mnie i za to, iż puściwszy na bok politykę wieku, mniej grzecznie ich traktowałem w nadarzonych z nimi rozprawach. Zadziwiła mnie ta niespodziana remonstracja i rzekłem: co mówisz przyjacielu! a wszakże tych samych ichmościów ma wiek dzisiejszy za autorów ludzkości, grzeczności i wszystkich tonów edukacji, która nas, niegdyś barbarzyńców, postawiła na stopniu aktualnej oświaty; od nich więc powinniśmy się uczyć terminologii, ich naśladować frazesa, i formuły ich komplementów wyżej nad teksta cyceronowe taksować. Mnie, staroświeckiego prostaka, pokusiła ambicja, żeby też przecie choć za wszystkimi zacząć szlifować język z reguł tej nowomodnej polityki. Otóż czytając drogie dzieła wspomnionych oświecicielów grubiańskiego świata, nawykłem z ich łaski dosyć delikatnych wyrazów". Wymieniwszy tu wyrazy, jakimi bezbożnicy ówcześni nazywać się ośmielali Zbawiciela, Apostołów i Ojców świętych, dodaje "jakimże tedy prawem mogliby mi mieć za złe, gdy stosowne do tonów własnego ich słownika, nadałem im tytuły". "Nie pokazałby się z roztropnością kto dzikiego borowca chciałby traktować w tonach cywilnej edukacji, tak ani ten, który szarlatanowi grającemu rolę filozofskiego pisarza, świadczyłby należne rozumnemu autorowi honory" (5). "Nigdy więc nie wytargują ze mnie, pisze gdzieindziej (6), mniemani filozofowie i materialistowie dzisiejsi, żebym na nich spojrzał wesołym okiem, dopóki są takimi. Za każdą owszem razą wydarzonej z nimi rozprawy, będę się przykładem Dawida protestował przed Bogiem. Qui oderunt te Domine oderam, et super inimicos tuos tabescebam. Panie! gniewam się na Twoich bluźnierców i usycham z gorliwości o krzywdę Twego Najświętszego Imienia (Ps. 138, w. 21). Dołożę jednak do takiej protestacji słowa następującego wierszyka, tegoż ukoronowanego proroka: Perfecto odio oderam eos. Doskonałą, świętą i niewinną zawziętością oddycha moje serce przeciw tym bezbożnikom, bo nie gniewam się na ich osoby, które Ty Boże kazałeś kochać, lecz nienawidzę świętokradzkiego zuchwalstwa i wściekłej zażartości, z którą Cię prześladując, starają się świat cały zapalić do podobnej przeciw Tobie rebelii". Na gwałtowność jego słowa wpływało nie tylko oburzenie na bezwstyd niewiary, ale nadto i przerażenie wobec jej postępów, wielkich klęsk Kościoła i straszliwszych jeszcze katastrof, jakie za nader już bliskie dla świata Chrystusowego uważał.

 

Szczegółów biograficznych z życia ks. Surowieckiego nie znamy wiele; zostało ich tyle, ile zwykle zostaje po pokornym zakonniku; ale za to zostało po nim dosyć dzieł, dosyć owoców pracowicie spędzonego żywota; dzieła te jednak bez nazwiska autora tajemnie drukowane, a przy tym niszczone przez przeciwników, należą dzisiaj w pewnej części do rzadkości bibliograficznych, i dlatego szerzej się nad nimi rozpiszemy, podając charakterystyczniejsze z prac jego wyjątki. Tym sposobem przypomnimy pamięci katolików niewiele znanego, niekiedy zbyt lekko traktowanego, a jednak wielce zasłużonego w Kościele naszym męża.

 

Ks. Karol Surowiecki, urodził się 1754 roku d. 4 lutego (7) pod Gnieznem, z pobożnych katolickich rodziców. Pierwsze nauki pobierał w szkołach poznańskich. Ks. Jaroński chwali go, że był chłopcem pilnym, zdolnym, i pomimo żywego temperamentu, pobożnym. Sam też o sobie wspomina, że nauczyciele surowo go prowadzili drogą cnoty: "Moi niegdyś nauczyciele, mówi on, pełni pobożności i życia przykładnego kapłani, zasadzali całą szkolną budowę na gruncie bojaźni Bożej i cnoty chrześcijańskiej, stosownie do onej najdroższej mędrca religijnego przestrogi: initium sapientiae timor Domini. Moi nauczyciele, przed każdą lekcją kazali mi klęknąć, ręce złożyć, wzywać pomocy Ducha Najświętszego, opieki Maryi, protekcji świętych Patronów i sami tak robili. Moi nauczyciele po ukończonej lekcji rannej, prowadzili mnie codziennie do kościoła, i tam, pomimo reklamacji żywego temperamentu, musiałem z najsurowszą skromnością, tak oczów jak języka, modląc się, przyklękając i całując ziemię, słuchać Mszy świętej, prócz tej, której już wysłuchałem pod imieniem prymarii. Moi nauczyciele przepisywali mi miesięczne spowiedzi i Komunie; zakładali dla mnie kongregacje i wciągali mnie do listy pobożnych sodalisów; prawili mi ascetyczne egzorty i gorliwe kazania. Cóż więcej? Moi nauczyciele odprawiali ze mną duchowne egzamina i rekolekcyjne ćwiczenia, wymierzali wszystkie moje zaszkolne fizyczne i obyczajne kroki, jeżeli nie przez siebie, to przez swych subalternów; oni widzieli jak się sprawuję na ulicy; oni patrzali jak się zachowuję w stancji; oni widzieli na czym pędzę godziny; oni słyszeli z czym się wygaduję w kompanii. Do śmierci nie zapomnę batów, które mi jeden z nich odrachował za pusty żarcik, rzucony między czeladź domową. Takimi byli dla mnie moi najprzewielebniejsi szkolni mistrzowie" (8). Takie wspomnienie dobrze maluje i szkołę w jakiej się wychował ks. Surowiecki i jego religijną a wdzięczną duszę. Skończywszy szkołę poznańską w szesnastym roku życia, 1768 r., idąc za wewnętrznym serca pociągiem, wstąpił do zakonu XX. Franciszkanów. Po ukończeniu studiów, został lektorem filozofii; był to dla niego czas usilnej pracy umysłowej, której bujne owoce wkrótce okazać się miały. Roku 1786 przeszedł do zakonu OO. Reformatów, dla surowszej ich reguły (9). Pobożność jego, pokora i pracowitość budowała wszystkich braci. Odznaczywszy się jako kaznodzieja w Kaliszu, gdzie obowiązek ten spełniał przez dwa lata, wysłany został na kaznodzieję do Warszawy, właśnie w czasie sejmu czteroletniego. Człowiek żywej i gorącej wiary, stanął tu oko w oko z przedstawicielami niedowiarczego filozofizmu, bo właśnie była to chwila, w której mądrość zagraniczna wystąpiła głośniej i na szerszej scenie. I słowem więc żywym i pisanym, ks. Surowiecki uderzył na obłęd czasu. Kazania jego ściągały tłumy ludu do kościoła; korzystali jedni, gorszyli się drudzy: gorszyli się zwolennicy tych teorii, przeciwko którym powstawał kaznodzieja, a że byli potężni i liczni, więc groźbami swymi wymogli na przełożonych zakonu, że kaznodzieja zamilknąć musiał. Ale więcej jeszcze niż kazania mnożyły mu nieprzyjaciół jego dzieła, bo choć wydawał je bezimiennie, fama niosła kto ich autorem.

 

Roiły się wówczas projekty reformy; kto się czuł na siłach do pióra, a kogo rzecz publiczna bliżej zajmowała, lub też kto z tego tytułu rozgłosu szukał, albo interesów swoich patrzał, drukował swoje plany zaradzenia potrzebom krajowym; rozumie się, że przy powszechnych reformach nie pomijano też i duchowieństwa, a przy francuskim nastroju umysłów, najczęściej w duchu ówczesnych koryfeuszów filozofii i reformatorów świata traktowano kwestie religijne. Jednym z takich planistów był bezimienny autor broszury pt. Cygan cnotliwy gandzarą prawdy nieład chłoszczący (10); radzi on sejmującym stanom zreformowanie duchowieństwa przez ustawę sejmową, a potrzebę projektowanej przez siebie reformy popiera po większej części oszczerstwem. Ujął się za duchowieństwem jakiś dobry katolik, w broszurze wyszłej na początku 1792, pt. Gandzara prawdy niecnotliwego cygana chłoszcząca (przez J. N. P. P. S. str. 142 w 8-ce w drukarni korpusu kadetów): ale dobrym chęciom autora nie wszędzie odpowiadało dzieło; nie było też ono tak poczytne jak broszurka przeciwnika. Wystąpił więc i ks. Surowiecki na cygana, jako ksiądz z kropidłem (11). Mała ta książeczka, napisana z wielkim życiem, jest energicznym odparciem zarzutów przeciwko duchowieństwu stawianych. Poza planami reformatorskimi, pozorowanymi względem dobra publicznego, widzi ks. Surowiecki w przeciwniku swoim pragnienie przede wszystkim upadku Kościoła i ruiny religii. Z początku zaraz swej rzeczy wystawia to autor, wskazując na żywy przykład tego, co się wówczas działo we Francji: "Francuską anarchię, pisze, zaszczepić w Polsce, ten jest zamiar cygańskiego propagandystów bractwa: o tym oni naradzają się w schadzkach swoich, tym w publicznych dyskusjach z pogorszeniem pluskają. Dość na tym, że francuskiej wariacji najwyższy przypisują rozum; dość, że paryskie szaleństwo w najgłośniejszych uwielbiają okrzykach. I już by oni dawno dokazali swego, tylko że naród polski w stanach poniższych, bez których trudno to zrobić, będąc przyprostszy i uprzedzony świętym fanatyzmem Chrystusowej religii, jeszcze nie pojął pseudo-filozoficznych sentymentów wielkiego ewangelisty cygańskiego, Woltera. Przyzna mi prawdę kto zna rzeczy stosunek. Dopóki nie zrozumie chłopek i mieszczanin polski, co to jest po francusku człowiek? jakie jego prawa i przywileje? co to jest po francusku religia? jakie jej znaczenie? co to jest po francusku ksiądz i zakonnik? jaki ich stan? jaki charakter? jaka profesja? dopóty nigdy im nie pomieści się w głowach francuska wariacja; nigdy do francuskiej utrapionej swobody nie pokusi ich chętka". Wśród powszechnego zamętu pojęć, przestrzega, aby nie dotykano podstawy bytu społecznego: "Religia i na niej ugruntowana moralność, jest to ogniwo, które wiąże obywatela w porządek politycznej hierarchii; jest to reguła, która utrzymuje sprawiedliwość, wierność, pokój, zgodę, miłość i jedność we wszystkich społeczeństwach towarzystwa ludzkiego. Cóż tedy? Więc ona jedna jest fundamentem, na którym jak zasadzają się trony, tak całe dobro polityczne i szczęśliwość republikańska polega. Jakaż konkluzja? Dajmy skruszyć ogniwo, rozerwie się łańcuch; pozwólmy skasować regułę, babilońskie zamieszanie nastąpi; dopuśćmy fundamentu poruszyć, cała szczęścia politycznego budowa okaże się w gruzach".

 

W jakim tonie polemizowano wówczas, w jakim tonie pisał Cygan cnotliwy, pokazuje jego definicja Chrystusowego kapłana: "Ksiądz, pisze ten paszkwilista, każdemu wiadomo, iż od wieków nazwany jest: mucha, członek najnieużyteczniejszy, nieruchawy i dobra publicznego truteń". Nie dziw, że i ks. Surowiecki z podobnego odpowiada Cyganowi tonu, i pełen oburzenia za zniewagę stróżów Chrystusowego depozytu, ostrym odpiera go słowem, a zarazem znaczenie kapłaństwa wyjaśnia. "Kapłan, ile człowieka z między ludzi oznacza, jest to zwyczajnie człowiek, jak człowiek, ułomny, nikczemny, wszystkim błędom, defektom i niedoskonałościom podległy: jest to człowiek z tej samej masy tworzony, z której każdy człowiek, z której nawet i cygan; cóż więc dziwnego, że między cnotliwymi znajdzie się podobny cyganowi truteń?... Nie mam ja za złe cyganowi, że opisał księże defekta (lubo to mniej należało do niego, a przy tym niepotrzebną pracą i siebie i drukarnię zatrudnił, bośmy o tym dawno wiedzieli, że stan duchowieństwa potrzebuje reformy, równie jak świeckie stany upamiętania); ale tego darować mu nie mogę, iż między grzechy księże, włączył księży charakter; tu właśnie z cygańskim rozumem, z cygańskim sumieniem, z cygańską religią popisał się zły człowiek... A przypatrzmy się bliżej terminom definicji cygańskiej do charakteru kapłańskiego przypiętej. Ksiądz uczy prawa Bożego; ksiądz przekłada i tłumaczy maksymy Chrystusowej religii; ksiądz daje chrzest; ksiądz słucha spowiedzi; ksiądz sprawuje ołtarzową ofiarę; ksiądz usposabia chorego do szczęśliwej wieczności; ksiądz grzebie umarłego: słowem ksiądz daje człowiekowi wszystko, cokolwiek człowieka (a przez człowieka ludzką społeczność) uszczęśliwia. Gdyby ksiądz nie uczył, bydlęta nie ludzi mielibyśmy w narodzie; gdyby ksiądz nie poświęcał przez sakramenta, znaczylibyśmy pogan, a gdyby wcale księdza nie było, zamienilibyśmy się w coś nierównie brzydszego nad muzułmanów. Tu widoczna, że ksiądz, jest to stan tak dalece ludzkiemu społeczeństwu potrzebny, jak żaden ze stanów świecką dystynkcję tworzących. Bez szlachcica dosyć długo obywał się świat ziemski, senatora po dziś dzień wiele krajów nie znają; bez księdza nie była jeszcze ani być nie może ziemia, bo być nie może społeczeństwa ludzkiego, które by nie znało Boga, i nie poczuwało się do jakiegożkolwiek religijnego obrzędu". Jak zawsze tak i wówczas nieprzyjaźni duchowieństwu winy jakiejś jego cząstki, pewnych jednostek, rozciągali do całego stanu, i tym sposobem stan cały przedstawiali za winowajczy; ciężki ten błąd logiczny wytyka ks. Surowiecki przeciwnikowi: "Odsądza on od czci i poczciwości stan kapłański, dlatego, że między kapłanami znajdzie się wiele takich i owakich, jak ich odmalował aż nazbyt szczerze, bo z przydatkami cygańskiego szalbierstwa. Dajmy tymczasem, że po rzetelnemu malował, ale o jakże bredny z tej swojej malatury uformował wniosek. Ja jemu takich pustych wniosków w momencie tyle naprzędę, ile jest stanów ludzkich. Widziałem bardzo wielu chłopków pijaków, złodziejów, szubieniczników i ostatnich zbrodniarzów; więc chłopek jest to hultaj, nicwarto, pijak, złodziej. Widziałem bardzo wielu mieszczan łakomców, zdzierców, lichwiarzów i najsromotniejszych kryminalistów; więc mieszczanin jest to niecnota, łakomiec, zdzierca. Widziałem bardzo wielu szlachty próżniaków, kosterów, wszeteczników, rozpustników, tyranów; więc szlachcic jest to człowiek w najwyższym stopniu ladaco, próżniak, kostera. Mógłbym w tym dyskursie i żołnierza i senatora i książęcia załączyć. Cóż na to stary cyganie? Alboż nie piękne wnioski! Trudno im przyganiać możesz, bo formowane z reguł cygańskiej dialektyki twojej. Jeśli więc ksiądz jest tym czymeś go ty zrobił błuźnierco, już nie masz żadnego stanu poczciwego na świecie".

 

Kapłan gorącej wiary, zakonnik surowego życia, bronił kapłaństwa, ale nie ukrywał i nie osłaniał zepsucia, jakie wówczas nurtowało w duchowieństwie: "Cygan, pisze on (wyjąwszy złośliwe kłamstwa i bezsumienne przydatki), nic takowego nie doniósł w swoim na duchownych paszkwilu, czego by od dawna nie baczyła publiczność. Widzi publiczność zepsucie duchowieństwa (równie jak wszystkich stanów wyuzdaną rozpustę w tym naszym libertyńskim wieku) i lepiej widzi niż cygan, bo widzi w rzeczywistych kolorach, widzi czystymi, zdrowymi, nie antypatycznym humorem strefnionymi oczami. Ja sam miałbym się nie za księdza, ale za drugiego cygana, gdybym dziełem niniejszym chciał uniewinniać zagęszczone między duchownymi występki. Księża bracia, powiedzmy sobie sami prawdę, kiedy do tego stopnia zapędziły już nas losy, że nam lada gałgan grzechy nasze tak publicznie już wymiata. Odstępujemy powołania naszego, jak świeccy tak zakonnicy, udajemy się za światem i jego próżnościami, topimy serca w mamonie, materializujemy dusze w cielesnych namiętnościach. Nienawidzi nas świat, mniejsza o to: nienawidził Chrystusa, nienawidził Apostołów, nienawidził wszystkich wybranych. Ale to hańba nasza, że w tamtych cnotę, w nas grzech nienawidzi. Z tym wszystkim ja przecież bardziej ubolewam nad światem, niżeli nad sobą i nad braćmi moimi. Wszyscy duchowni cierpimy dziś od świata, jedni za swoje, drudzy za cudze przewinienia. Którzy za swoje, nie mamy na co stękać, bo nam się sprawiedliwość dzieje (chociaż ci niezupełnie sprawiedliwa ta sprawiedliwość, przez to iż zarazem z winowajcami cierpi najniewinniejszy charakter), którzy zaś za cudze, mamy się z czego cieszyć, bo według Ewangelii spotyka nas łaska. Ale świat lekkomyślny, o jakże on ciężkie potępienie zarabia, kiedy dla jednych, drugimi, dla niektórych wszystkimi, dla przestępnych najcnotliwszymi bezsumiennie pogardza, szarpie ich honor, depcze powagę, tym zaś samym szarpie honor religii, depcze Bosko-Chrystusową powagę".

 

Cygan był przekonany, że do cnoty księżom konieczne ubóstwo, i dlatego zaklina prawodawców, aby "księżom z grzechów wybrnąć pomogli". Ksiądz z kropidłem odpowiada mu na to: "Nie może nigdy ksiądz przy dostatkach być dobrym; nie może nigdy stać w cnocie, gdy ma obfitość: to maksyma w mózgu cygańskim żadnego nie potrzebująca dowodu. Chwałaż Bogu, powinszujemy sobie księża bracia. Gaudium est miseris socios habuisse doloris. Obdarł nas z cnoty i poczciwości złośliwy cygan, ale cóż nam za krzywda, kiedy pomiędzy nas wszystkie stany rzeczypospolitej załączył. Nie masz już nikogo poczciwego, nikogo cnotliwego w Polsce; a nawet nie może być cnotliwym kogożkolwiek dostatkiem i obfitością Twórcza nadarzyła Opatrzność. Proszę osądzić, czego wart cygan ze swoją pustą gandzarą. Dostatek najobojętniejszą (ile z siebie) jest rzeczą. Prawda, iż sercom ludzkim (z własnej ich winy) staje się do zepsucia pokusą, ale stąd nie idzie, aby zadyktowane przez cygana ubóstwo, miało być koniecznym środkiem do wybrnienia z grzechów. Gdybyśmy podług tej cygańskiej opinii argumentować zaczęli, na czymże by się skończyło? Oto trzeba by księży na puszczę powyganiać. Czemu? bo konwersacja z ludźmi, równie jak i mamona czyni do zepsucia pokusę. Cóż dalej? każdy stan chrześcijański życzy sobie zbawienia, więcby potrzeba wszystkim stanom przenosić się w bory, a miasta i wsie zwierzętami osadzić. Ja nie żartuję, to naturalna jest konsekwencja, skoro przy pokusie do złego nie można nigdy być dobrym, nie można nigdy stać w cnocie, jak pan cygan osądził. Słaby filozof, miałki historyk, lichy orator, biedny kanonista, a moralista i asceta najgorszy! Jeszcze on i to przepomniał, że niedostatek i bieda, równie jak dostatek w najhaniebniejsze zapędzają bezprawia.... Więc przeciw cyganowi wypada, iż księża cnota, ani od ubóstwa, ani od mierności zawisła. Widziałem bardzo przykładnych i świątobliwych prałatów, chociaż im po kilkadziesiąt tysięcy i więcej intraty rocznej do kieszeni wpływało. Znałem wikariuszów, którzy przy dwóchset, lub trzechset złotych mizernej pensji, brzydkim zgorszeniem zarażali parafię. Nie mówię nic nowego: cały naród zaświadczyć może, bo każda prowincja patrzy na takie sceny. Teraz do cygana należy, żeby te sceny ze swoją fantazją pogodził".

 

Załatwiwszy się z duchowieństwem świeckim, Cygan cnotliwy przechodzi do zakonnego, za nim więc idzie i Ksiądz z kropidłem: "Straszną niesprawiedliwość byłby popełnił cygan (tak sobie sam zarzuca) gdyby ochłostawszy świeckiego duchowieństwa porządki, nie był z gandzarą swoją za furty klasztorne i niedobyte zapędził się kraty. Ja odpowiadam, żebym sobie daleko większą niesprawiedliwość przyczytał, gdybym z moim kropidłem za furtami i kratami zuchwałego gandzarzystę nie ścigał. Bardzo nabożną minkę ustroił sobie filut wstępując w klasztorne progi; rozumiałby kto że jaki aspirant, lub rekollizant, tak się pięknie ułożył. Posłuchajmy perory od której rozpoczyna: «Zaprzątający się wyszczególnianiem nieładów, powinni być dalecy od nienawiści, nieprawdy i porywczości ku tym, przeciw którym piszą». Przyłączył zaraz i panegiryk dla siebie: «Nie złamał tej tak chwalebnej ostrożności, radzący do okoliczności starzec». Alboż nie święty człowiek? I bardzo święty! Warcien, żeby cieśle warszawscy na jego kanonizację zgotowali ramkę". Pomimo tego jednak, daje długi katalog nieprawości z konkluzją: "to wszystko w każdym znajduje się klasztorze". Ksiądz z kropidłem wykazuje najprzód cyganowi że tak dalece posunął się w swojej potwarzy, że sam jej znaczenie wszelkie odjął, bo przedstawił klasztory gorszymi od najniegodziwszych zbiorowisk zbrodniarzy: "bo i zabójstwo razem ze swoimi przymiotami zważone, jeszcze nie dosięga generalności bezprawiów, twoim określonych regestrem. Cokolwiek złego trafia się w całym świecie, to wszystko do każdego z osobna wpakowałeś klasztoru. Już tedy klasztor (w konsekwencji zdania twojego) będzie jednym stekiem zbrodni, nad który brzydszego, ani wymówić, ani pomyślić nie można". Tymczasem dowody straszliwego oskarżenia, jakie cygan stawia, są nader trywialne i błahe; łatwo też z nimi sprawia się ks. Surowiecki, a następnie zwraca się do sejmujących stanów i do króla, i uprasza ich, aby dla szczęścia powszechnego, prawa krajowe na duchu religijnym oparli: "Religia upada, woła on, ratuj ją, dobry królu, bo powiem, że jeszcze ni dla siebie, a tym mniej dla następców nie zabezpieczyłeś tronu. Namaszczeńcem bożym jesteś, patrz co się dzieje z namaszczeńcami bożymi. Wysoki rozum podyktuje ci wniosek. Znany aż nazbyt duchowieństwu Twój dla niego szacunek, masz i ty wiedzieć, że duchowieństwo umie wywiązywać się przed Bogiem i przed ludźmi". Po tej apostrofie, zwraca się jeszcze autor do odparcia napaści na Rzym i na zakonnice. Z obroną Rzymu załatwia się krótko, bo "Rzym Rzymem, diabeł z nim nie pokura, dopieroż cygan polski. Gorszy los biednych zakonniczek, że je ten srogi człowiek gandzarą swoją atakować zaczyna". Nie widzi cygan żadnego pożytku z zakonnic, i autor nie dziwi się temu, bo żeby to widzieć "trzeba mieć oczy wiary, na których cyganowi zbywa".

 

W końcu swojej broszurki ks. Surowiecki proponuje też od siebie majątkową reformę w duchowieństwie. "Wszystko zganiłem, powiada, cyganowi, jednej tylko rzeczy zaprzeczyć nie mogę, że potrzebna jest w polskim duchowieństwie reforma, i że na zdziałanie tej reformy nie masz dogodniejszego środka, jak wydzielić księdzu pensję, aby samego tylko kościoła, nie roli, nie gospodarstwa, nie handlu pilnował... Ja nie baczę dogodniejszego środka na zapobieżenie nieprzyzwoitościom, których namnożyło się w duchowieństwie (a prawie jedynie z okazji gospodarzenia, starania, zabiegania) tylko zbić w jedną masę, wszystkie całej diecezji dobra i fundusze kościelne. Ich administracja niech będzie przy biskupie, jak mu z prawa należy; liczba duchowieństwa niech będzie ułożona, pensja przyzwoita niech będzie w proporcję przepisana każdemu. Jeśli z dochodów okaże się remanent (co bardzo wątpię, pewnie prędzej przybraknie) są puste kościoły, są wakujące szpitale, inwalidowie sprawiedliwości, biedne sieroty i wdowy miłosierdzia wołają". Projekt to niepraktyczny, choć dobra podyktowała go wola. Niczego też nie dowodzi, że tak kiedyś było. Ks. Surowiecki pominął z uwagi, że majątkowe stosunki w Kościele ulegały warunkom historycznego życia, że się wraz z nimi zmieniały, i że ich do form pierwotnych sprowadzić nie podobna. Sama obszerność diecezji na to nie pozwala. W każdym razie plan miał tę dobrą stronę, że był oparty na myśli katolickiej i kościelnej. Skromnie też sam dodaje: "Rzuciłem najprościejszy rys na bardzo wielką fabrykę. Komu trafia do gustu, niech go udoskonali, kto nim pogardza, niech wybaczy czystej intencji autora. Jestem ksiądz do ołtarza, konfesjonała, ambony, nie do projektów edukowany. Musiałem nie rad wdawać się w taką materię, chcąc wykropić cygana. Jeżeli nie do rzeczy mój projekt, przynajmniej tyle sobie podchlebię, że na sprawiedliwości sadzony" (12).

 

–––––––––––

 

 

Ksiądz Karol Surowiecki. Przez Ks. M. Nowodworskiego. Warszawa. NAKŁADEM REDAKCJI PRZEGLĄDU KATOLICKIEGO. 1870, ss. 5-26.

 

Przypisy:

(1) Ks. Łuskina, walczący przeciw niedowiarkom w swej gazecie, zawód swój skończył w pierwszych latach literackiej działalności ks. Surowieckiego. Polemiczne też prace ks. W. Skarszewskiego poprzedziły jego wystąpienie.

 

(2) Tłumaczenie tajemnic nowej wiary. Warszawa 1822, str. 1, (dedykacji).

 

(3) "Wszak mi nikt nie zarzuci kłamstwa, pisze ks. Surowiecki w Pythonie (str. 205), gdy powiem, że tu w Warszawie pod teraźniejszą datą prawie jedno znaczą kościoły co szynkownie, kawiarnie, traktiernie, austerie: Wolno w nich jeść, pić, błaznować, świstać i jeszcze coś więcej...".

 

(4) Odpowiedź na zagęszczone dziś między ludźmi pytanie: co się dziś dzieje itd., str. 468.

 

(5) Kommentarz, czyli wykład nowej księgi objawień, str. 158, 159.

 

(6) Wolter między prorokami, str. 416

 

(7) Datę tę, również jak niektóre szczegóły biograficzne, wzięliśmy z niewydanej drukiem Mowy ks. Feliksa Jarońskiego, kan. metrop. warsz. Pan F. M. S. w Encyklopedii podaje urodzenie ks. Surowieckiego na rok 1750.

 

(8) Przypisek do książki, pod tytułem: Cudowny schyłek osiemnastego wieku, str. 78, 79.

 

(9) Podług opowiadania jednego z uczniów ks. Surowieckiego, ks. K. podaje w Przeglądzie Katolickim z roku 1867 str. 143, anegdotę, mającą wyjaśniać powód tego przejścia do Reformatów. Anegdota ta niesie, że na jednej z dysput, jakie dawnym obyczajem scholastycznym, wówczas się jeszcze uroczyście odbywały, Reformaci przedysputowali Franciszkanów; młody lektor franciszkański wziął to bardzo do serca; a zmiarkowawszy, że nauki wyżej stoją u zwycięskich Reformatów, przeszedł do ich zakonu. Przeciwko tej anegdocie, pozwalamy sobie zrobić uwagę, że dziwnym się wydaje, aby taki człowiek, jak ks. Surowiecki dopiero z dysputy jednej miał się dowiedzieć, gdzie jaki stan jest nauk, a dziwniejszym jeszcze, aby na mocy tak doraźnego sądu zmieniał regułę zakonną. Wprawdzie ks. Surowiecki był temperamentu żywego, ale ten swój temperament trzymał pod surową dyscypliną moralną i nie pozwalał sobie na żadne w życiu kapryśne wybryki. Ks. Jaroński świadczy wyraźnie, że jedynie z gorącej pobożności zmienił regułę.

 

(10) Bez miejsca i roku wydania str. 87 w 8-ce.

 

(11) Ksiądz z kropidłem na cygana z gandzarą. W Warszawie. Nakładem i drukiem Zawadzkiego. Bez daty, wiadomo jednak, że drukowano 1792 r.

 

(12) Do tego dziełka dołączona jest na końcu kilkokartkowa Odpowiedź XX. Kamedułów (wigierskich) na cygańską notę. Po wydaniu Księdza z kropidłem, pokazały się zaraz dwie broszury: Sekundant bezbronny między Cyganem z gandzarą, a księdzem z kropidłem, na placu z perswazją przyjacielską, w Warszawie, druk Dufour. 1792, i Fajerka pełna ognia miłości ku ojczyźnie na osuszenie zbyt mokrego kropidła, przez K. J. F. W. R. P. L. sporządzona, bez miejsca i roku. Obie są za Cyganem przeciwko Księdzu.

 
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)

Cracovia MMXIII, Kraków 2013

Powrót do spisu treści książki
bp. Michała Nowodworskiego pt.

Ksiądz Karol Surowiecki

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: