JANSSEN I HISTORIA REFORMACJI

 

(Tom V, od r. 1580 – 1618)

 

(Dokończenie)

 

KS. A. KRAETZIG SI

 

––––

 

Na niemniejszą uwagę jak poprzednie zasługuje dzieło "Ul" Fischarta, od protestantów nazwane, "ze wszechmiar prawdziwą, chrześcijańską, a przy tym wesołą książką dla ludu", które atoli przepełnione jest najszkaradniejszymi grubiaństwami i kłamstwami. "Ul" Kościoła katolickiego nie jest właściwie dziełem Fischarta, lecz Filipa Marnika, niderlandzkiego kalwina – a zostało tylko przez Fischarta na język niemiecki przełożone i wieloma dodatkami opatrzone. W prawdziwie szatański sposób wyraża się tu bohater rewolucyjny, Marnik, o Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza, przedrwiwa najświętsze ceremonie Mszy św. bezbożnie i po prostacku. Lecz nie tylko obrzędy i świętości Kościoła, ale i wieczerza Pańska jest dla niego prawdziwym "kafarnaizmem" (1). Następnie obrzuca plugawym szyderstwem obrzędy Chrztu Świętego (2). Katolicy są według niego szczerymi poganami, bo modlą się do świętych, jak poganie do bożków. Krzyż nazywa bluźnierczo "krową dzwonników", ostatnie olejem świętym namaszczenie i wszystkie obrzędy obryzguje podobnym kałem. Słusznie nazwano tę książkę płodem piekielnym. A jednak była ona skwapliwie rozchwytywaną i czytaną (3). Niemniej wrogo rzucił się Fischart na Jezuitów: "«Że Jezuici powstali nie przez Boga, ale przez diabła», było według Konrada Schluesselinga dogmatem protestanckim. Dlatego są oni tylko wcielonymi diabłami, znamienitymi diabłami z dziewiątego rozdziału Apokalipsy. Kto tym diabłom wierzy, ten jest pozbawiony rozumu, kto ich nie ma w nienawiści, ten Boga nie kocha, kto się broń Boże, z nimi zadaje, podpada wiekuistemu potępieniu" (4). Że Ojcowie są zdrajcami i prześladowcami Chrystusa, to rzecz całkiem jasna, że są lisami bezecnymi, nędznymi, szczwanymi łajdakami, to rzecz znana. "To szelmy, Żydy, Turki, pogany" – głosi Łukasz Osjander z ambony.

 

Wielkie wrażenie zrobiła historia powstania Towarzystwa napisana wierszem Fischarta, gdzie nawet najświętsze rzeczy brutalnie błotem obrzucono. "Kapelusz jezuicki w 1140 wierszach". Paszkwil ten przedstawia, jak diabeł w celu rozszerzenia swojego państwa stworzył jednorożny kaptur. Następnie stworzył dwurożną infułę biskupią – wiersze nad wszelką miarę brudne... Po trzecie stworzył diabeł trójrożną tiarę papieską; ta zawiera w sobie mściwość, zazdrość, lubieżność, truciznę, bunt, zdradę, przeklinanie zwierzchności, sodomię, czarnoksięstwo. Wreszcie zwołuje diabeł całe piekło, żeby stworzyć kapelusz jezuicki. "Weźcie, mówi szatan, cztery razy więcej trucizny, niż dotąd – smoły z Sodomy i Gomory, dużo diabłów, praktyk krwawych, okropności, podżeganie do mordu, grzechu, zdrady – i zróbcie z tego kapelusz dla tych, którzy dziewięć nazw noszą – dziećmi szatana niech się zowią! Wreszcie poświęca go diabeł i udziela mu siły czarodziejskiej" (5). I tę nędzną robotę nazywa Vilmer w historii literatury "arcydziełem!". Nawet "uczeni teologowie" poszli w ślad Fischarta, Jezuitów nazywano z kazalnicy: "potworami, dziwolągami, kacerzami, ateistami etc. Prócz tych pięknych tytułów przypisywano im straszne zbrodnie np. że w Monachium kastrowali chłopców itp., również że namówili tamże biednego jakiegoś człowieka, by udał umarłego – że następnie Jezuita wskrzesił go, ale ten w istocie umarł – że w Augsburgu kilku przy rozpuście ubito – i wiele innych straszliwych zarzucano im zbrodni. Naturalnie kazała zwierzchność, nawet protestancka, dochodzić tych mniemanych zbrodni, i pokazało się, że wszystko było kłamstwem – Ojcowie dostali jak najlepsze świadectwo. Rozumie się, że kaznodzieje protestanccy pokrywali to milczeniem i kłamali dalej (6). Jak grzyby po deszczu pieniły się "historie Jezuickie" kute na wzór Fischarta – rzeczy pełne najplugawszych obrazków i tytułów. Niektórych Ojców, szczególniej atoli błogosławionego O. Kanizjusza, O. Greteriusa, przedstawiano w postaci olbrzymich diabłów. W przeciwpolemice posunęło się kilku Ojców, np. O. Vetter, za daleko, tj. odpłacali miarką za miarkę. Ojciec Kanizjusz skarcił ich jednak z tego powodu surowo. Pokazuje to Janssen zupełnie bezstronnie (7).

 

Obok tych skrytych zbrodni, które na Jezuitów wymyślano, głoszono jako pewnik, że Jezuici mieszali się do wszelkich spraw politycznych. "Kłamią i zmyślają na Jezuitów", pisze O. Scherer w r. 1586, "co tylko da się wymyśleć; wszystko złe, jakie się na świecie dzieje, zrobili Jezuici". Z większym humorem wyraża się O. Rozefino: "Jesteśmy, według zdania kacerzy, przyczyną wszelkich wojen, mamy w swoich rękach królów i książąt, i co chcemy, to się stać musi, a jednak wzbraniają nam nasze konstytucje mieszać się do spraw świeckich, co też w praktyce wykonywanym bywa; za przykład niech posłuży książę Wilhelm bawarski, który O. Grzegorza z Walencji, rektora w Monachium, chciał wciągnąć w sprawy swojego państwa, na co jednak jenerał O. Aquaviva nie pozwolił" (8). Pomimo to kłamano dalej: "że Jezuici mają na sumieniu rzeź nocy św. Bartłomieja, śmierć króla portugalskiego Sebastiana, niemniej śmierć syna króla hiszpańskiego (Don Carlosa)". "W sztuce mordowania są Jezuici o wiele większymi mistrzami, niż papieże". "Papieże namordowali w 30 latach 900.000 ludzi, a Jezuici w samych Indiach 2 miliony. Czegoż możemy spodziewać się dla Niemiec od tych okrutników?". "Ach! w kolegiach swoich mają Jezuici ukryte miny, żołnierzy, broń, z pomocą których zniszczą lada dzień miasto! woła kaznodzieja Wolfius – precz więc z nimi z Niemiec, wybijcie ich do nogi!" (9). "I te szczwane lisy, które w wielkie święta krew ludzką piją, jak wiemy z ust wiarogodnych, ci służalcy szatana, mordercy, ta zatracona sekta jezuicka, to krwiożercze plemię, wzrosło już (1597) na tysiące" woła inny predykant (10). "O, straszna to rzecz! czyż można choćby kilka godzin życia szczęśliwie spędzić, nikt wiedzieć nie może, w jakiej postaci ci jezuiccy siepacze przez sługi, kupców, kramarzy, handlarzy, rzeźników, piekarzy, i w przeróżnych postaciach dybią na życie nas nieszczęsnych, udręczonych chrześcijan", woła jedno ulotne pismo (11). Stąd to stał się strach przed Jezuitami między pospolitym ludem, główną plagą owych czasów.

 

Do zacieklejszych wycieczek przeciw Jezuitom była powodem książka O. Mariany "o wychowaniu króla". Jak najsubtelniej wykazuje ks. prałat Janssen (12), że tak Luter, jak i Melanchton wyraźnie i otwarcie do mordowania "tyranów" wzywali. "Nie ma żadnej przyjemniejszej ofiary dla Boga, jak zabity tyran" (13). Równie jasno i wyraźnie wyraża się w tym względzie Zwingli i Kalwin, podobnie inni kalwiniści i protestanci. Kiedy więc O. Mariana z podobnym odezwał się zdaniem, które jednak cały Zakon natychmiast publicznie potępił, rzucili się luteranie i kalwiniści zażarcie na dziełko i poczęli w skarykaturowanych i przesadnych rysach przedstawiać tę naukę, i z muchy zrobili słonia. Zamilczano naturalnie o tym, że cały Zakon odrzucił tę naukę na generalnym zebraniu w Rzymie, a głoszono całemu światu, że "Jezuici każą wszystkich tyranów mordować, a ponieważ wszyscy książęta wyznania ewangelickiego są tyranami, należy ich przeto wymordować". Przeciw temu wystąpili wszyscy niemieccy Jezuici, ale mimo to kłamano najspokojniej dalej, nie pomnąc, że to właśnie ci "ojcowie czystego ewangelizmu" byli mistrzami królobójczej nauki.

 

Nowego materiału do obelg i klątw na papieża i Jezuitów dostarczyło poprawienie kalendarza przez Grzegorza XIII. Że kalendarz juliański wymagał sprostowania, było rzeczą powszechnie wiadomą; ponieważ jednak pierwsza myśl pochodziła od papieża, "była dziełem czarta" (14). Niemal wszędzie poprawę przyjęto, nawet w Brandenburgii. W jej obronie wystąpili bardzo gorąco protestanccy astronomowie: Tycho Brahe i Keppler, ale protestanccy teologowie, szczególniej w południowych Niemczech, burzyli się przeciw niej. Najprzód starali się nowy ten kalendarz "ośmieszyć", powiadając, że jest "dziwolągiem", "dziecinnym", "głupim". Skoro im się to jednak nie udało, zaczęli krzyczeć, że "jest zaburzeniem i złamaniem religijnego pokoju", że zmierza "do sprowadzenia krwawych zatargów pomiędzy Niemcami". "Od babilońskiej wszetecznicy nic nie przyjmiemy" (15), wołali nawet, rozognieni w swej ślepej nienawiści uczeni panowie na tübingskim uniwersytecie i zawezwali zbrojnej pomocy księcia Würtemberskiego, przeciw.... kalendarzowi. Kwestia kalendarza nie tylko przewróciła głowy tym uczonym panom, ale nawet cały materialny porządek rzeczy.

 

"Przy zjawieniu się jego działy się straszne cuda na niebie, jako ostrzegające znaki dla «dobrych chrześcijan» tj. protestantów. Przez 10 dni widziano straszliwe komety, w Wiedniu strąciła burza orła z wieży, jak również krzyż z kościoła jezuickiego. W Saksonii zmieniła się woda w stawie w krew, a trwało to przez 6 dni. W Morthingen (w Lotaryngii) działy się jeszcze ciekawsze rzeczy: księżyc przybrał rysy niewieście i krzyczał ustawicznie ku ziemi: «Biada, biada!». W Vogtlandzie zstąpił nawet księżyc na ziemię w postaci wilka i ostrzegał ewangelików przed kalendarzem antychrystów. Co więcej, wielu wieśniaków słyszało, jak zawołał: «Biada, biada, krew, krew, Papież i Jezuici!»". Tak opowiada r. 1583 pobożny Lambert Floridus Pleninger (16). Pokazują się ryby z głowami papieskimi, rodzą się dzieci z 2, 3 lub więcej głowami – niektóre rodzą się ze złotym zębem, niektóre w pluderkach, kołnierzach itp. i prorokują; często znów pokazuje się diabeł – zwyczajnie w postaci Jezuity i podobnych lisów (17). Przy tym gniewali się ci pobożni ludzie nadzwyczajnie, że nie wszyscy chcieli wierzyć w te wszystkie "straszliwe rzeczy, znaki ogniste", dlatego też zebrał w r. 1589 jeden "prostaczek a sługa Chrystusa" kalendarz, Papieża i Jezuitów do kupy i posłał ich razem do piekła.

 

Lepiej postąpił sobie w tej mierze profesor matematyki Michał Maestlin. Przekonał on elektora Ludwika z palatynatu, że twórcy kalendarza są heretykami: "Wszak pewną jest rzeczą, że dzień ostateczny lada chwila zapadnie, a Papież i Jezuici swoim wiecznym kalendarzem (Kalendarium perpetuum) przeczą temu; również wypierają się Chrystusa i św. Piotra" (18).

 

Gdy Rudolf II zaczął ten kalendarz w swoim kraju wprowadzać posypały się z kazalnic protestanckich gwałtowne krzyki i łajania. "Papież i diabeł to jedno, kto ich więc słucha, ten winien wiekuistego potępienia". Tak oświadczyło uroczyście z kazalnicy 7 austriackich predykantów. "Nowy kalendarz jest wytworem papieża i Jezuitów", krzyczał inny predykant, "którzy w ten sposób chcą Niemcy wprzęgnąć w swoje jarzmo. Nowa ta astronomia jest również jak to, co Kopernik głosi, w sprzeczności z Pismem św. – i została już przez Lutra potępioną". A więc: Luter locutus, causa finita! "Antychryst i Jezuici" – mówi tenże sam dalej – "chcą się przez rozum, płód szatański i kalendarz między nas wślizgnąć". Co więcej przedstawiano biednemu chłopkowi, że z kalendarzem wdziera się do kraju niewiara. "Chrystus nie ma w nowym kalendarzu miejsca na narodzenie swoje i śmierć, nie masz już sądu ostatecznego! Nawet zwierzęta nie zgadzają się na nowy kalendarz: tak bocian lata tylko według pór starego kalendarza itd." (19). Nawet "wojna babska" wszczęła się przeciw Jezuitom i papieżowi z powodu, że "ukradli 10 dni". W Augsburgu i w Rydze przyszło z powodu kalendarza do rewolucji w kościołach i na ulicach (20). Barbarzyńską, prostacką, straszną była ta cała polemika. Ta namiętna polemika miała jeszcze inny cel, chodziło nie tylko o rozgoryczenie, lecz także o zupełny rozbrat między katolikami i protestantami w rzeczach polityki. Ku temu zmierzał szczególniej kalwinizm z Heidelbergu, mianowicie, by staro-luteranów i stany wierne cesarzowi skłonić do przystąpienia do Unii. Generalny synod w Hessen wydał następujący ukaz do luteranów. "Ponieważ jest rzeczą stwierdzoną, że zwolennicy papiestwa są zaprzańcami, bałwochwalcami, sługami antychrysta, jesteśmy więc, według apostoła Pawła, zobowiązani unikać wspólnictwa z nimi w rzeczach nawet zewnętrznych: a więc ani nie jeść z nimi, ani nie pić, ani ich na drodze nie pozdrawiać!". Synod kaselski w r. 1593 nakazał "absolutnie z dala się od nich trzymać" (21). Nawet pytanie "czy wobec katolików utrzymanie pokoju religijnego ma jeszcze moc obowiązującą" – z ambon omawiali gęsto predykanci. Z początku udawali, że katolicy uczą, że zaprzysiężonego pokoju nie potrzeba protestantom dotrzymywać, w rzeczywistości atoli mieli wielką ochotę dowieść, że takowy już więcej protestantów nie obowiązuje (22). Gdy chodziło o Rzym i Jezuitów, wtenczas wszyscy akatolicy szli ręka w rękę, i jeden starał się drugiego w nienawiści przewyższyć. W innych razach atoli tj. kiedy nie chodziło o Rzym i Jezuitów, srożyła się między nimi taż sama polemika, szczególniej między kalwinami i luteranami. Najlepiej piętnuje tę polemikę między nimi Kasper Penker: "pałają nienawiścią jeden ku drugiemu, a przez to rozlewają jad tej nienawiści pośród tłumu" (23), tak też rzeczywiście było. Nowe wydanie Biblii luterskiej, zaopatrzone glosami kalwińskimi, nazwano "arcydiabelskim łajdactwem".

 

W nowym katechizmie, który Jan Kazimierz przemocą wprowadzał, nazywano znowu luteranów "diabłami, kacerzami, potępieńcami". Penker oświadcza dalej: "że prorok Ezechiel zesłał na niego objawienie, przez które się przekonał, że luterska formuła konkordialna nie zgadza się z wyznaniem augsburskim, gdyż nawet Luter w nauce o komunii był papistą" (24). Natomiast wyrażali się luteranie o kalwinach że są "sługami i dziećmi szatana". Luteranie nazywają ich ubiquistami, kafarnaitami, nestorianami, półpapistami, egzorcystami, krzykaczami, psami, osłami, którzy drogą pamięć Lutra hańbią (25). W niezliczonej ilości pokazały się szydercze pisma i karykatury na "morderców dusz, jadowitych Kalwinów". Na jednym obrazie wystawiony był Kalwin, poza nim diabeł z piórem i atramentem, a u spodu napis: "Dowcipny pisarz belzebuba". "Kalwini nie są chrześcijanami, tylko chrzczonymi Żydami, Turkami, bałwanowatymi, ohydnymi, kłamliwymi diabłami" (26) ...., tak mówiono wszędzie.

 

Nie kończyło się jednak na próżnych przezwiskach: często przychodziło do najstraszniejszych bitek między obiema sektami. Szczególniej nawoływali do walki sascy pastorowie po upadku Krella. "Ponieważ przeklęty, potępiony kalwinizm jak rak coraz dalej zaczyna szerzyć spustoszenie, trzeba tedy jad kalwiński wyplenić". – "Papiści, kalwini, poganie, żydzi powinni być wytępieni", ryczeli predykanci z ambon. Było to rzeczą zupełnie naturalną, że sascy chłopi usłuchali tych pobożnych napomnień, i istotnie teoria została w czyn wprowadzoną: wszystkich kalwinów wypędzono z kraju, a na pamiątkę tych śmiałych, bohaterskich czynów, obchodzono corocznie w 18 Niedzielę po Zielonych Świątkach przy odgłosie trąb i bębnów dziękczynną uroczystość (27). Jak luteranie z kalwinami w Saksonii, tak postępowali kalwiniści z luteranami w całym Palatynacie i Anhalcie. Też same przezwiska, przeklinania, też same gwałty, co i w Saksonii. Śliczne epitety jak: psi syn, hycel, diabeł, opilec itp. nie wyczerpują ani w najdrobniejszej części tego obfitego słownika (28). Szczególniej str. 135 pełna brudnych bluźnierstw "przeciw kalwińskiemu bogu" i przeciw "luterskiemu bogu". Również str. 464 i nast., gdzie sposób wyrażania się jeszcze więcej ohydnym się staje tak, że miejsc tych niepodobna czytać bez wstrętu i odrazy.

 

Że wobec takich klątw moralność ludu upadała, nie można się dziwić. Sprawozdanie wizytacyjne z r. 1596 mówi też wyraźnie: "Bardzo mało jest takich, którzy Ojcze nasz dobrze umieją odmówić, artykuły wiary bywają jak najgorzej wyliczane: «umęczony został poncki Piłat», «duch święty urodził się», «umęczona została Maryja dziewica» itp. Przeważna część ludu nie zna ani nauki o chrzcie, ani o komunii. Na pytanie: kto jest Chrystus? wielu nie umie ani słowa odpowiedzieć, lub prawi niestworzone rzeczy. Bardzo wielu predykantów nie ma Biblii, spędzają cały dzień w szynku, kasy są tak dalece wypróżnione, że kaznodzieje chcąc sobie przysporzyć dochodów, trudnią się jeszcze pobocznymi zajęciami: jeden jest szewcem, drugi krawcem, balwierzem lub tkaczem, niektórzy chodzą jako muzykanci po szynkowniach, komunię dają pod 8 rozmaitymi postaciami. O chodzeniu do kościoła ani mowy" (29). "Natomiast", powiada inne sprawozdanie wizytacyjne, "krzewi się zawiść, nienawiść, barbarzyństwo, opilstwo, nieczystość itd. wszędzie między chłopstwem".

 

Ale odwróćmy się od tych smutnych obrazów ku weselszym. Wśród tego przeklinania się i zabaw akatolików, spełniał Kościół niezachwianie dalej szczytne zadanie przeciw reformacji. Duszą tych prawdziwych dążności reformacyjnych był, według orzeczenia współczesnych (30), Piotr Kanizjusz. Lekarz Paweł Freher powiada, że "Towarzystwo Jezusowe, podniesione jego wiedzą, przykładem, tworami jego ducha, stało się jedną z najpiękniejszych ozdób duchowieństwa". "Z pobożności i zacności podobien był pierwszym ojcom chrześcijańskiej starożytności". Podobnie wyraża się wiceprezydent protestanckiego konsystorza w Gotta, Salomon Cyprian.

 

Musiał też za to wiele wycierpieć od predykantów, którzy rzucali się na niego jak wściekli. Pomimo to pracował mąż ten nieprzerwanie na kazalnicy, w konfesjonale itd. Prawdziwym wzorem bystrych, psychicznych spostrzeżeń jest pamiętnik o stosunkach religijnych w Niemczech, który z rozkazu Grzegorza XIII do Rzymu posłał (31). I stąd też, jak jednozgodnie przyznają, został on doradcą papieża w sprawach niemieckich, i Grzegorz kierował się poważnymi jego radami (32). Pod kierownictwem tego znamienitego przewodnika doczekali się Jezuici nowej ery. Zasady i dzieła błogosławionego i innych Ojców charakteryzuje najtrafniej berliński profesor Paulsen. "Działalność i czynność zakonu ma w sobie coś ze spokojnego, ale ustawicznego działania sił przyrody; bez namiętności i zgiełku, bez wzburzeń i wysiłków, postępuje krok za krokiem naprzód, nie cofając się nigdy, ani na jotę w tył. Pewność i rozwaga znamionują jego ruch". Takim było działanie zakonu wobec przekleństw i złorzeczeń akatolików. Powstawały kolegia za kolegiami: do założonych już w r. 1575 (33), przyłączyły się kolegium w Akwizgranie, Koblencji, Molsheim, Erfurcie, Paderbornie, Monasterze, Emmerich, Hagenau, Wormacji, Aschafenburgu, Neus, Setletstadt prócz wielu rezydencji (34). Niemniej znaczną była liczba kolegiów w górnych Niemczech np. Lucernie, Augsburgu, Fryburgu, Regensburgu, Ellwagenie, Altöttingu, Konstancji, Bambergu, Eichstaedt, Neuburgu nad Dunajem, prócz 8 rezydencyj i nowicjatu w Landsbergu. Liczba uczniów po kolegiach wynosiła przeciętnie 500 do 600. Największe w Kolonii miało przeszło 1000, również w Würcburgu przeszło 1000, wiele 800, zwyczajnie 500-600, najmniejsze 300. Szczególną gorliwość rozwinęli Jezuici w zakładaniu seminariów dla ubogich studentów np. w Monachium, Insbruku, Hali, Gracu, Würcburgu, Pradze etc. Mimo wszelkich przekleństw ze strony kaznodziejów, oddawali protestanci, nawet kalwini, dzieci swoje Jezuitom na wychowanie. Ale staranność ich nie ograniczała się tylko na wiedzy i cnotliwym życiu podczas studiów kolegialnych, lecz rozciągała się także na całe życie. Ku temu zmierzały założone w Kolonii a następnie we wszystkich kolegiach zaprowadzone bractwa Maryi pod rozmaitymi nazwami, które potem po ukończeniu nauk nastręczały pojedynczym osobom w życiu publicznym sposobność do szerzenia tych samych idej pod rozmaitymi postaciami. Do tego zdążały bractwa dla mężczyzn, adwokatów, uczonych itd., niemal dla każdej klasy społeczeństwa (35). Szczególnie znamienitą szkołą wychowawczą, z której wyszli tędzy niemieccy uczeni, było kolegium rzymskie, które dla protestantów było prawdziwie solą w oku i które przeklinali nie mniej jak samychże Ojców (36). W rozrzewniający sposób przyznają publicznie nawet protestanckie władze ofiarność Jezuitów i ich uczniów w czasie zarazy i morowego powietrza np. w Trewirze, Kolonii, Augsburgu, Szwabii, Wirtembergii, Austrii itd., gdzie wielu padło ofiarą miłości bliźniego (37). Tylko zawzięta nienawiść niektórych kaznodziejów dowodziła, że się to nie dzieje z pobudek prawdziwej miłości, tylko "żeby się wkraść, wślizgnąć, pozyskać sobie protestantów dla bałwochwalczej religii" (38). Nie sami Jezuici pracowali tu w pocie czoła i zbierali błogosławione owoce swych trudów – bo i starsze zakony ubiegały się szlachetnie o pierwszeństwo: trzymali tu prym Dominikanie i Franciszkanie, którzy w początkach reformacji byli prawie jedynymi katolickimi bojownikami i trwali w tymże samym duchu wiedzy i cnoty. Koło reformy klasztorów w Bawarii i Frankonii zyskał sobie szczególne zasługi Dominikanin Ninguarda, jako legat papieski. W roku 1581 opaci i przełożeni Benedyktynów, Premonstratensów, Augustianów i Cystersów postanowili założyć w Ingolstadzie stowarzyszenie celem podniesienia wiedzy i karności. Szczególniej odznaczyli się Benedyktyni przez swoje szkoły. Między Augustianami odznaczył się O. Mikołaj Ellenbog (pedagog), między Benedyktynami O. Florian Pressler, lingwista i botanik, następnie opat Kasper Müller, opat Marcin Meister. Benedyktyni uczyli na wszechnicy solnogrodzkiej. Einsiedeln wydało dzielnych opatów i uczonych, również St. Gallen. Tak podniósł się znowu we wszystkich klasztorach bawarskich, austriackich, szwajcarskich duch wiedzy, miłości bliźniego i pobożności (39). Kartuzów zepsucie reformacji nie dotknęło wcale. Najpiękniej kwitnęli Kartuzi w Kolonii, których szczególniej O. Kanizjusz wysławia. Zakon Franciszkanów na nowo użyźniony, miał szczególniej w Niderlandach "znaczną liczbę bojowników za wiarę i męczenników". Z wielkim skutkiem piastowali publiczne katedry i odprawiali misje ludowe. Wspaniałej pochwały udziela całemu zakonowi św. Franciszka dr. Ludwik von Gennep: "oby się niewierni działaniem zakonu przekonali, jak fałszywym jest ich sąd". Są oni biedni, pokorni i pełni miłości względem współbliźnich, jak Chrystus Pan ich wzór (40).

 

Nie mniej pracowitą była nowa gałąź zakonu franciszkańskiego tj. Kapucyni. Zakon ten wniósł się bardzo, rozszerzał się niezmiernie szybko i pracował bez znużenia w konfesjonale, na kazalnicy, w szpitalach i dawał zdumionemu światu "dziwny przykład pokuty, który owładnął znowu lud i kler świecki" (41). Przy tym pobożnym działaniu wszystkich zakonów, nie dziw, że pracę tę przy błogosławieństwie Bożym wieńczył zbawienny skutek. Przypatrzmy się choć cokolwiek, owocom ich prac. W Jülich-Klewe katolicyzm się utwierdził, póki wielkiej części z tych klasztorów nie zniosła zaborcza Brandenburgia. Nawet po zajęciu przez Brandenburgię utrzymał się katolicyzm w pojedynczych częściach, mimo wszelkich gwałtów, do dziś dnia (42). W całym elektoracie kolońskim bliskim był upadek Gebharda. Paderborn, Münster, dzięki działalności Jezuitów, powrócił do starej wiary. Stąd powstała bajka, że Jezuici mają "pazury i koźle nogi" (43), czemu powszechnie uwierzono. W dolnych Niemczech działał osobliwie książę-biskup wircburski, Juliusz Echter Mespelsbrunn, wychowaniec Germanicum. Z pomocą Jezuitów nawrócił on całe biskupstwo do dawnej wiary. Niezmordowaną jego działalność scharakteryzował jeden z jego współczesnych w następujących słowach: "Wiedziony gorącą miłością powierzonych sobie wiernych z biskupią gorliwością obiega on swoją owczarnię, naraża zdrowie i życie na niebezpieczeństwo, pociesza, uczy i zachęca" (44). Nawet protestanci, lubo go nienawidzili dla jego gorliwości, podziwiali go i chwalić musieli. Po 5 latach takiej jego działalności było tylko jeszcze kilku innowierców, jak czytamy o tym u Sanhia, w historii Towarzystwa. W jednym roku nawróciło się przeszło 60.000 ludzi.

 

W biskupstwie Bamberskim przedstawiała się sprawa katolicka nader smutno. Kapituła wybrała w r. 1599 protestanta Filipa Gebosallel, który członkom swej kapituły pozwolił się żenić i który oddał się całkowicie kalwinistom. Ku wielkiej radości heretyków był obecnym przy chrzcie dziecka swego pierwszego dziekana, a dzień ten spędzono na rozpuście, jedzeniu i piciu (45). Przy tym był wyraźnym i otwartym wrogiem Jezuitów. Dopiero po jego śmierci 1609 r. zaczęto pracę misyjną, uwieńczoną najświetniejszym rezultatem. Tak też działo się w Salzburgu za rządów Wolfa Dietricha, który Jezuitów zwał "diabelskim skocznym konikiem". Później dopiero udało się Jezuitom i Benedyktynom nawrócić Solnogród. W Austrii robił Kościół katolicki, gdzie już prawie zbliżał się do upadku – tak znakomite postępy pod egidą szlachetnego arcyksięcia Ferdynanda II, że owa dzielnica, jak również Kraina, Karyntia i Styria znowu stały się bez mała iście katolickimi krajami (46). Tak torowała sobie coraz to więcej drogę – prawda z pomocą nowych i dawnych dźwigających się z upadku zakonów, co więcej, wielu protestantów słusznie twierdziło: że, jeśli rzeczy tak dalej pójdą, to całe Niemcy wrócą pod jarzmo "rzymskiego antychrysta" wspartego pocztem swoich "diabląt" i innym "tałałajstwem". Zapewne, gdyby owe nienawistne, nieszczęsne walki nie stawiły zapory! Ogromnego wrażenia, znaczenia, rozgłosu nabrał powrót do katolicyzmu znakomitych osób. Pierwszym, który sprzeniewierzył się luteranizmowi, był profesor teologii w Królewcu, niejaki Fryderyk Staphylus. Jemu to nie dość jasnym zdawał się ów protestancki zakaz książkowy, "aby nikt się nie ważył pod karą wiecznego potępienia, czytać książki papieskiej" (47). A więc czytał i uznał "że nauka o jedynej konfesji jest błędną, że nie ma w protestantyzmie, z przyczyny tak licznych sekt i frakcyj – ani jednej jednolitej zasady", i obwieścił też to protestantom w jednym polemicznym piśmie. Na tym wyszedł najgorzej Luter: "Występki wniknęły u protestantów nie tylko między osobistości – lecz nawet w samą naukę. Oto Luter naucza: że żona za życia męża – może wejść w związki małżeńskie, w pewnych przypadkach, z bratem mężowskim. Piękna siejba – a jaki plon? Z tego wypływa – jak to obecnie u luteranów jest w zwyczaju, że mąż posiada żonę brata swego, a więc jeden mężczyzna może mieć wiele żon, – a jedna kobieta wielu mężów. A Luter pisze też się na to zdanie? Luter głosi: jeśli żona jest oporną, to niechaj zastąpi ją inna; – a co? jakie drzewo, taki klin" (48).

 

"Wielką trwogę wzbudziło owe odstępstwo i wszczęła się polemika między protestantami; przekleństwa za przekleństwami i najohydniejsze wyrazy ścigały Staphylusa owego «bluźniercę, krzywoprzysięzcę, psa piekielnego»" (49). A przecież nie zdołano go pokonać. Tak samo toczyła się sprawa z konwertytą Jakubem Rate, synem pewnego superintendenta. Przypisywano mu najbezecniejsze zbrodnie (50). Już nie tak cierpliwie znosił pozyskany dla Kościoła Jan Nas, odpłacał protestantom pięknym za nadobne, szczególniej napadając na "ojca wszystkich bluźniących i przeklinających kaznodziejów" – to jest na Lutra zwłaszcza w sporze z kaznodzieją Ritterem (51).

 

Największe wrażenie i rozgoryczenie sprawiło wyrzeczenie się protestantyzmu przez Jakuba margrabiego badeńskiego i Pistoriusza, najznamienitszego pisarza swego czasu. Jakub, mąż celujący wykształceniem między swymi rówieśnikami i wstrzemięźliwością w życiu, bywał często trapiony nasuwającymi się mu wątpliwościami, azali ta augsburgska wiara jest "jedynie uszczęśliwiającą religią", a stąd to ulegał owym czarnym myślom, że – jak to pisał do superintendentów swego kraju – tyle sekt namnożyło się w luteranizmie, że Luter i sam i w pismach swych – zupełnie nie duchowym – lecz zmysłowym jest człowiekiem (52).

 

Na przekonanie margrabiego w sprawie Kościoła, niepośledni wpływ wywierał jego doradca nadworny Pistorius, syn pewnego superintendenta z Niddy w Hesji, – mąż "wielce biegły w teologii, w prawoznawstwie i medycynie", – który też po długim obłędzie przeszedł na katolicyzm. On to, gdy gruntownie trzy razy przestudiował dzieła Lutra, – pisał, że jasno widzi, iż Luter nie był prawdziwym reformatorem, lecz tylko gwałcicielem jedności religijnej (53). Rozumie się, że powrót do Kościoła tak znakomitego męża wzniecił srogi gniew u predykantów: smok, Judasz, arcykacerz, arcy-łotr etc., to jeszcze delikatne przydomki, którymi go uczcili. Dla uchylenia wątpliwości, zarządził margrabia Jakub dysputę religijną w Badenie, w której wzięli udział: z jednej strony Jezuita Teodor Busaeus i Pistorius, z protestanckiej zaś Jakub Andraee i Jakub Heerbrand. Z tej rozmowy odszedł Jakub Andree "z nosem na kwintę", jak natrząsając się zeń, mówi kalwin Dawid Pareus, i był nadto jako kłamca napiętnowany. Lecz i tak dysertacja ta nie zdołała rozwiać wątpliwości margrabiego.

 

Z lepszym skutkiem wypadło drugie colloquium w Emmendingen (54), gdyż w parę tygodni potem, margrabia powrócił uroczyście na łono Kościoła katolickiego. Między książętami – wywołał ten krok zdumienie i niechęć, stąd też ujrzał się margrabia Jakub zniewolonym – ogłosić publicznie pobudki rewokacji, do których poczynił Pistorius cięte dopiski. Jako pierwszy powód podaje: że nauka Kościoła katolickiego jest całkiem różną od tej, którą wyznają rozszalali predykanci, – przy czym przytacza i treść prawdziwej nauki. Po wtóre, że protestantyzmowi zbywa na jedności, czego dowodzi niesłychanie wielka liczba sekt. Za trzeci powód rewokacji podaje, że choćby katolicyzm i był w błędzie, to przecież nie można sobie wyobrazić, aby Bóg powołał do odrodzenia Kościoła takich ludzi, jak Luter, który jest w swych pismach "nad miarę rozwiązłym, występnym, bezczelnym kłamcą, nadętym i plugawym" (55). W celu udowodnienia tego przytacza Pistorius cytaty z dzieł Lutra, co wywołało zażartą polemikę między Pistoriuszem a Osjandrem. Jako czwarty – odrębność, różnice i chwiejność, a stąd rozpadanie się w sobie konfesji augsburgskiej. A wreszcie wykazuje, że "katolicki Kościół jest jedynie prawdziwym". Szlachetny margrabia usiłował również swój kraj nawrócić do Kościoła, – lecz umarł wkrótce, a po jego zgonie zabrał się znowu margrabia Franciszek Fryderyk do gwałtownego tępienia Kościoła katolickiego: zniszczono testament szlachetnego konwertyty, a nawet zhańbiono jego zwłoki. Wszyscy katolicy a z nimi i Pistoriusz zostali z kraju wygnani.

 

Na to oświadczenie księcia z uwagami Pistoriusza rzucili się z hałasem i wrzawą predykanci, a na ich czele wittemberski nadworny kaznodzieja Łukasz Osjander – bo nie o małą rzecz chodziło: o grubo nadszarpaną cześć "Lutra, wybrańca Bożego". Lecz o dziwo! żaden z zagniewanych szermierzy nie mógł jakoś Pistoriuszowi udowodnić, ani nieznajomości pism Lutra, ani fałszywego ich cytowania. Nie mogąc podołać argumentom, udano się do znanych przekleństw i złorzeczeń na Pistoriusza i wyczerpano cały arsenał epitetów godnych ust z jakich wychodziły.

 

Pistoriusz niezwłocznie odpowiedział i w nowym piśmie "Anatomia Lutra", dosadniej jeszcze wystawił nicość nauki i przewrotność jej mistrza. Całą siłą jego argumentacji było wykazanie, że "wszyscy reformatorowie byli złymi ludźmi" (56). Wskutek tej polemiki – pogłębiła się przepaść między katolikami a luteranami, jak również między nimi a kalwinami. W ogóle mówiąc, jak już nadmieniliśmy, prowadzono polemikę ze strony katolików oględnie i przyzwoicie, rzadkie wyjątki stanowili w tej mierze niektórzy zapaleni konwertyci i Jezuita Konrad Vetter, którzy jednak nie otrzymali aprobaty od Stolicy Piotrowej. Inaczej postępowali predykanci: uważali oni za swój najświętszy obowiązek i za dowód prawdziwego luteranizmu – staczać polemikę publicznie i gwałtownie. "Do diabła z tymi – pisze pewien predykant (57) – którzy chcą pokoju z pogańskim papiestwem, – czyż to nie są sztuczki jezuickie?", albo co Luter wyrzekł: "są tacy nędznicy, którzy podobno nie chcą lżyć papieża, – i owszem trzeba to bałwochwalców pogańskie plemię słowem i pismem, w książkach, broszurach i obrazach lżyć, bezcześcić, wyśmiewać, tępić i dawnym zwyczajem osławiać".

 

Że stąd wzmagało się obustronne rozgoryczenie, rozumie się samo przez się. Zestawmy te dwa główne czynniki tj. owe wzbudzające zgrozę zapasy polemiczne i stojącą w pełnym uzbrojeniu Unię – to zrozumiemy owe ogólne przeświadczenie w Niemczech: "stoimy w przededniu wielkiej wojny".

 

Jakież zdanie wyrzeczemy o niniejszym V-tym tomie? Poprzedzające 4 prace Ks. Prałata kazały się tego spodziewać, czego w V-tym tomie dokonał: zwycięstwo historyka jest stanowcze. Nie masz sporu o to, gdzie i po czyjej stronie spoczywa wina owych nieszczęsnych walk.

 

Dzieło Janssena stanowi epokę w dziejach historiografii. Odtąd poważniejszy dziejopis, – mówimy tu o tych, co uznają, że kryterium moralne ma i mieć musi jakąś wagę w sądach historycznych. Odtąd taki dziejopis nie wystąpi lekko przeciw Kościołowi – bo Janssen wykazał nicość zamachów nieopartych na źródłach i ich krytyce. Odtąd stylistom i doktrynerom w rodzaju "wielkiego Renana" nie tak już łatwo będzie zyskiwać sławę "wielkich uczonych".

 

Zdumiewająca obfitość materiału dziejowego, na którym opiera się arcydzieło Janssena, krytyka przedmiotowa, ostrożność w sądach posunięta do ostatnich granic – olbrzymie studia archiwalne, a przy tym głęboka znajomość serc i zmysłów ludzkich – oto legitymacja do uczoności, wobec której i katoliccy i protestanccy uczeni zgodnie wysokie naznaczają miejsce dziełu, o którym była mowa.

 

X. A. Kraetzig.

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok czwarty. – Tom XV (lipiec, sierpień, wrzesień 1887), Kraków 1887, ss. 260-275.

 

Przypisy:

(1) Str. 336.

 

(2) Str. 337.

 

(3) Str. 339.

 

(4) Str. 506.

 

(5) Str. 508 i n.

 

(6) Str. 513.

 

(7) Str. 521.

 

(8) Str. 530.

 

(9) Str. 533.

 

(10) Str. 533.

 

(11) Str. 530.

 

(12) Str. 537-43.

 

(13) Str. 537.

 

(14) Str. 344.

 

(15) Str. 348.

 

(16) Str. 349 i n.

 

(17) Str. 358.

 

(18) 2 vers. 3. Str. 352.

 

(19) Str. 354.

 

(20) Str. 355.

 

(21) Str. 453, cały rozdział.

 

(22) Str. 415-30.

 

(23) Str. 60.

 

(24) Str. 69.

 

(25) Str. 73.

 

(26) Str. 94.

 

(27) Str. 103.

 

(28) Str. 133.

 

(29) Str. 134.

 

(30) Str. 138.

 

(31) Str. 180.

 

(32) Str. 184.

 

(33) Janssen, tom IV, str. 436-440.

 

(34) Str. 188.

 

(35) Str. 190.

 

(36) Str. 195.

 

(37) Str. 197 i nast.

 

(38) Str. 198.

 

(39) Str. 200.

 

(40) Str. 203.

 

(41) Str. 205.

 

(42) Str. 206.

 

(43) Str. 213.

 

(44) Str. 217.

 

(45) Str. 323.

 

(46) Str. 336.

 

(47) Str. 358.

 

(48) Str. 359.

 

(49) Str. 361.

 

(50) Str. 362.

 

(51) Str. 373.

 

(52) Str. 380.

 

(53) Str. 381.

 

(54) Str. 383.

 

(55) Str. 390.

 

(56) Str. 399.

 

(57) Str. 408.

 

( PDF )

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXV, Kraków 2015

Powrót do spisu treści dzieła ks. A. Kraetziga SI pt.
Janssen i historia reformacji

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: