JANSSEN I HISTORIA REFORMACJI

 

(Ciąg dalszy)

 

KS. A. KRAETZIG SI

 

––––

 

Widzieliśmy poprzednio, że "czysta ewangelia", czyli "ewangeliczna wolność", którą Luter w ojczyźnie swej zaprowadził, wywołała, jeśli nie wprost to przynajmniej pośrednio, chłopską rewolucję, cechując ją, obok objawów zwierzęcego okrucieństwa, piętnem najskrajniejszego fanatyzmu. Lecz prędko a krwawo stłumiony został bunt chłopów. Wtedy dopiero, jako dalsze następstwo tejże, "czystej ewangelii", podniósł się sztandar nowej rewolucji: "rewolucji książąt", jak słusznie ją nazwać się godzi. Tej to właśnie teraz przypatrzyć się zamierzamy, a raczej na to baczną zwrócić uwagę, w jaki sposób tak miasta, jak i książęta, religijno-polityczną rewolucję na własnych terytoriach podjęli. Oto więc ukazują się na widowni nowi apostołowie nowej nauki, a pomimo tak powszechnej ślepej wiary protestantów w ich świętość, którą nawet Ranke historycznie potwierdza, znajdujemy u Janssena zupełnie inną, bo destrukcyjną charakterystykę książęcych apostołów protestantyzmu. "Pożar powszechny, jakiego przedtem nigdy nie widziano, całym Niemcom grozi spustoszeniem". Elektor moguncki i Jerzy Saski piszą do świeżo obranego cesarza Karola V, namawiając go do natychmiastowego powrotu. I rzeczywiście obawa ich nie była płonną. Haniebne ustawy pogańsko-rzymskiego prawa o niewolnikach, podtrzymujące absolutyzm panujących książąt, przy tym iście szatańska nienawiść nowinkarzy przeciw wszystkiemu co katolickie, wznieciła ów pożar olbrzymi. Zgniótłszy bunt chłopów, skorzystali z tego książęta, aby od dawna upragniony suwerenizm utrzymać w swych państwach i zdobyć sobie zupełną niezawisłość od cesarskiego tronu. Prócz tego książęce skarby wyczerpane już były zupełnie grą hazardowną, zbytkiem w biesiadach i polowaniach, bezrządnym gospodarstwem nałożnic: częstokroć też całe majątki były już w rękach ówczesnych lichwiarzy. Reformacja więc podawała najlepszą sposobność do zaspokojenia książęcych chuci, do spłaty zaciągniętych długów, owszem była to gratka, jakich mało, mogąca otworzyć im nowe złotodajne źródła do nowych zbytków i nadużyć. Lecz któż w szczególności miał otworzyć im te źródła, dostarczyć tych skarbów? Oto świątynie i klasztory, które od dawna już solą w oku im były. Takie to były pobudki, takie cele, dla których książęta tak zgodnie i tak gorliwie chwycili się "czystej ewangelii" jakby deski zbawienia. Zamiary ich i dążności wspierała zachęta a nawet i czynna pomoc ze strony wiarołomnych królów Francji: Franciszka I i Henryka II. Nawet w cesarskim gabinecie zasiadali zdradliwi ministrowie: Granvella von Lund i Naves, który za książęce łapówki (Hand-salben), lubo wprost sprawy tej popierać nie mogli, jednak ubocznie do wzrostu jej nie mało się przyczynili, krzyżując plany cesarza, tak że najlepsze pomysły Karola V po największej części w sferach idealnych pozostały, bo prawie nigdy nie dopuszczono im zstąpić na pole rzeczywistości. Ta okoliczność daje nam też klucz do polityki Karola, która nieraz z pozoru zdawała się być nawet nieprzyjazną Kościołowi, choć w gruncie cesarz całym sercem był doń przywiązany. Ale niestety! nawet na katolickich kurfirstów nie mógł się on spuścić. "Każdy myślał tylko o sobie". Przede wszystkim obaj książęta: Wilhelm i Ludwik Bawarski usiłowali wprowadzić króla w labirynt kolizyj, uwikłać siecią intryg, i zdarłszy z jego czoła cesarską koronę, własny swój dom nią uwieńczyć. Jako doskonałe narzędzie do dopięcia tych celów, służył im kanclerz von Eck, der böse Dämon. Pamiętać też należy i o tym, że większa część stolic biskupich zajętą była przez młodszych synów magnackich, którzy częstokroć chociaż na zewnątrz duchowną nosili szatę, wewnątrz jednak bardzo słabe i niejasne mieli pojęcie o kapłańskim i pasterskim urzędzie biskupa. "Wówczas, mówi Geiler von Kaisersberg, nieumiejętnych, prostaków, rozkoszników, jedynie ze względu na ich szlachectwo zaszczycano tą godnością". Janssen wylicza (1) wszystkie biskupstwa, które w okresie reformacyjnym obsadzone były synami książąt. Niektórzy z nich jak np. osławiony Herman von Wied, takim odznaczali się nieuctwem, że łacińskie pisma na język niemiecki przekładać im było potrzeba. Byli to magnaci, w których sercu i uczynkach, jak słusznie sam Jerzy Saski powiedział, "książę spychał biskupa". Od takich panów trudno było wymagać stawienia energicznego oporu reformacji. Owszem nie dziwno, że w takich warunkach, nowatorskie doktryny i pod infułą nieraz zagnieździć się umiały.

 

Kościoła jednak jako Kościoła obwiniać o to nie podobna. Kościół bowiem żadnemu stanowi, żadnej warstwie społecznej nie zamyka drogi do dostojeństw kościelnych. Owszem wydał on osobne ustawy przeciw wdzieraniu się lub wyłącznym przywilejom jakiegokolwiek stanu w tym względzie. Że zaś często książęta i szlachta samowolnie gwałciła te ustawy, temu Kościół nie mógł zapobiec, utraciwszy już dawną potęgę, jaką posiadał za Ottonów lub salickich cesarzy: opłakiwał więc tylko te nadużycia i protestował przeciw nim, lecz koniec końcem znosić je musiał cierpliwie.

 

Wszystkie te zewnętrzne okoliczności, a nie wewnętrzna wartość nowej nauki, sprzyjały rozkrzewieniu się jej w Niemczech i zjednaniu jej licznych stronników. Czytając w dziele Janssena, z wiarogodnych źródeł czerpane charakterystyki głównych filarów kościelno-politycznej rewolucji, nabieramy niewątpliwego przekonania, że filary te były moralnie spróchniałe i upadłe, oraz że w całej rewolucji zupełnie inne pobudki pierwszorzędną grały rolę, a religia była prostym tylko płaszczykiem. Jakiż np. widok przedstawia nam Filip Landgraf Heski, na którego czyny sam nawet Melanchton wzdrygał się ze wstrętem! Chcąc wytłumaczyć, a właściwie upozorować swoje dwużeństwo, nie wstydził się on podawać najhaniebniejszych przyczyn: jak np. "że pierwszej swej żonie Krystynie nie mógł nawet przez 3 tygodnie dochować małżeńskiej wierności, że wiarołomna rozwiązłość była dlań chlebem powszednim, wskutek czego nabawił się francuskiej choroby" (2). Nie dość na tym: zbrodnię tę przeciw religii i prawom natury poważa się on szyderczo zwać aktem cnoty; czynem pomocnym ku rozszerzeniu chwały Bożej (3); wszystkie zaś skrupuły Lutra pod tym względem, rozprasza dzban dobrego wina (l. c.). Tę tylko radę dał reformator Landgrafowi, aby rzecz całą ile możności osłaniać tajemnicą: "gdyż w przeciwnym razie, mówił, chłopi z daleko słuszniejszych przyczyn, mogliby również zażądać dwużeństwa, co by nas nie małego nabawiło kłopotu" (4). Filip Heski zowiąc się narzędziem chwały Bożej, niszczył z szatańską nienawiścią wszystko, co choćby ślad katolicyzmu na sobie nosiło. Nie cofnął się nawet przed świętością grobów, a grobów własnej rodziny, lecz gwałcił je i bezcześcił. Zwłoki ciotki swej św. Elżbiety, rozkazał z grobowca wydobyć, poczym wraz z zausznikami swymi obdzierał je z kosztownych klejnotów. Oczywiście nie dziw, że i moralność poddanych nie inną była od moralności księcia: regis ad exemplum... całą winę przypisywano wprost szatanowi, który tak straszne wyrządzał psoty. Jak przerażającą musiała być moralna ruina w Hesji, poznać można z krótkich, ale dobitnych wyrazów pozostawionych w liście kaznodziei Lamberta do Bucera: Horreo mores hujus populi (5). Pastorowie łajali urzędników, a urzędnicy obwiniali pastorów; ale i jedni i drudzy radowali się wspólnie, patrząc na płonące klasztory i kościoły, którymi zamiast smolnych beczek, Landgraf Heski oświecał swe weselne gody... Ale nie tu koniec zgorszeń i zbrodni Filipa. Zdrajcą był on własnej ojczyzny, buntownikiem wobec cesarza. Książąt nieustannie przeciw niemu do wojny Szmalkaldzkiej podburzał, a równocześnie kłaniał się nikczemnie na francuskim dworze i prawie do nóg padał Franciszkowi I, żebrząc o pieniądze. Reformatorzy oczywiście dawali na to swą sankcję: "bo pobożnym książętom niemieckim nie godzi się mieć nic wspólnego z praktykami cesarza, który niewiernym jest i fałszywym człowiekiem" (6). Gdy elektor saski Jan Fryderyk bardzo niełaskawie się wyraził o bigamii Filipa, ten zagroził mu "wykryciem sodomskich grzechów, które Kurfürst już to w książęcym pałacu w Kassel, już w czasie sejmu Spirskiego popełniał" (7). A jednak tego samego Jana Fryderyka Saskiego uwielbiano i wieńczono aureolą sławy jako prawdziwego mędrca i apostoła czystej nauki! Takich samych występków przeciw naturze dopuszczał się Elektor brunszwicki (8), który również należał do grona pierwszorzędnych bohaterów "czystej ewangelii".

 

Słynny z opilstwa i niezwykłej na tym polu waleczności Fryderyk III książę legnicki, chlubił się swą "niezłomną ewangeliczną wiarą" i nieraz z dzbanem w ręku powtarzał na pamięć całe ustępy z Pisma świętego. Jeden ze współczesnych opowiada o nim, że "wśród sejmu w Norymberdze, tak zapamiętale oddawał się pijaństwu, iż pewnego razu w biały dzień, bez obuwia i na poły nagi przebiegał ulice miasta, otoczony świtą współbiesiadników. Muzykanci musieli orszak ten poprzedzać i z całych sił dąć w trąby". O tymże księciu pisze Sastrowe, że gdy pewnego wieczora, jak zwykle zabawiał się dzbanem, dwóch studentów śpiewając przechodziło przez miasto. Książę usłyszawszy to, rozkazał ich pojmać i doraźnym wyrokiem ściąć im głowy. Następnego poranku wyjechawszy w towarzystwie swych radców konno na przejażdżkę, gdy spostrzegł krew na bruku rozlaną, zapytał zdumiony, co by to znaczyć miało. Opowiedziano mu cale zajście, pytając zarazem o winę nieszczęśliwych ofiar (9).

 

Głównymi przyjaciółmi i współbiesiadnikami księcia byli: nikczemny wiarołomca, Maurycy elektor saski, który zdradziecko napadł samego cesarza, i słynny Albrecht margrabia Brandenbursko-Kulmbachski. Już w 15 roku życia tak się upił na weselu siostry, że zaledwie po kilku dopiero dniach odzyskał przytomność. W późniejszym wieku stał się on najstraszliwszym ze wszystkich tyranem. Był to istny potwór, istne zwierzę krwiożercze, oprócz zewnętrznej postaci nic ludzkiego w sobie nie mające. Wojny wiódł on z tak dzikim, tak bezwzględnym okrucieństwem, jakiego nigdy jeszcze na niemieckiej ziemi nie widziano. "Nawet rozbestwione chłopstwo, pisze jeden ze współczesnych, nigdy nie dopuszczało się takich jak on zbrodni, tak nielitościwego wzniecania pożarów, takich mordów i mąk z szatańską popełnianych rozkoszą, tak barbarzyńskiego znęcania się nad biednym, uciśnionym ludem". Rzecz naturalna, że najprzód katolicy doznali skutków zwierzęcej jego srogości. Lecz nie poprzestał on na tych ofiarach. W obrębie protestanckiego miasta Ulmu, 100 wsi, miast i zagród spłonęło za jego sprawą. Gdy Norymberga, miasto protestanckie, bram swych otworzyć mu nie chciała, całą okolicę w obrębie dwumilowym zniszczył pożogą. Trzy klasztory, 90 zamków, 17 kościołów i 170 zagród pochłonęły płomienie. Skoro mu się udało biskupowi bamberskiemu i wircburskiemu wydrzeć olbrzymie sumy, chlubił się z tego twierdząc, że "takie łupiestwo jest czynem godnym chrześcijańskiego księcia, dbałego o chwałę Bożą i czystą ewangelię, którą Pan Bóg w obecnych czasach tak cudownie objawił światu". Tymczasem biedni wieśniacy ginęli z głodu gromadami; między trupami znajdowano wielu, "którzy trawę jeszcze trzymali w ustach. To spostrzeżenie, szlachetnego pana pobudzało do śmiechu. Margrabia, który publicznie chlubił się imieniem obrońcy i apostoła czystej ewangelii, wyzuty był z wszelkich uczuć", tak orzekł o jego charakterze jurysta Ulrich Zasius. Od Elektora mogunckiego zażądał on pięć beczek pieniędzy, a gdy ten nie spieszył się ze spełnieniem jego żądania, margrabia bez namysłu spalił miasta: Bischofsheim, Amorbach i Miltenberg. W Aschaffenburgu w najohydniejszy sposób hańbił kobiety i dziewczęta, a zamek, rządową kancelarię, oraz domy duchownych i szlachty, w perzynę obrócił. W końcu dla rozrywki 8 wsi podpalił. Z Moguncji wyprawił się do Trewiru, aby "widokiem księży oskubanych z pierza, i domów bałwochwalstwa walących się w gruzy, sprawić sobie wesołą krotochwilę", to znaczy, że wszystkie klasztory i kościoły miały paść i de facto padły ofiarą łupiestwa i świętokradzkich gwałtów.

 

W księstwie luksemburskim na rozkaz jego spalono: Grevennachern, Remich, Fettenhofen (10) a na terytorium wircburgskim 17 miast, 34 klasztorów, 6 zamków i około 350 wsi temuż samemu uległy losowi... Z bogatych osad, ludnych miast, kwitnących prowincyj pozostała pustynia, zasiana zgliszczami. Najcięższe zniewagi i najsroższa śmierć spotykały chłopów: prawo własności, prawo do życia nawet, dla nich już istnieć przestało... a żony ich i córki szły na pastwę wyuzdanej hordy szatanów, godnej swego wodza.

 

Gdy wśród jednej z tysiąca podobnych scen, pewien chłop błagał margrabiego, aby choć jednemu z trzech jego synów życie darował, zapytał go Albrecht, który mu jest najmilszym, a dowiedziawszy się, właśnie tego najprzód zamordował, poczym i ojca stracić rozkazał. W Altdorf i Lauf, ludzi zamykał wspólnie z bydlętami, poczym pod zabudowania te na wszystkich rogach równocześnie ogień podkładał. Nawet dla chorych leżących w szpitalach nieludzki ten potwór nie znał litości, ni żadnego względu (11).

 

Nie mniejsze gwałty popełniał on i we własnym swym kraju. Nakładał olbrzymie kontrybucje, a każdy, kto ich nie zapłacił, bywał wieszany. W święta Bożego Narodzenia dziesięć miejscowości podpalić kazał, aby powinszować księżom Nowego Roku (12). W podobny sposób szalał krwiożerczy tyran wszędzie, gdzie tylko zdołał. Bywały wypadki, że skoro go ujrzano zbliżającego się na czele swej hordy, "ludzie albo na miejscu padali trupem ze strachu i śmiertelnej drżączki, albo biegli na oślep rażeni szałem trwogi". I o tym to człowieku, którego współcześni potworem, wyrodkiem, diabłem w ludzkim ciele nazywają, Leopold Ranke, berliński dziejopis poważa się pisać, że "był to charakter, którego błędy uwzględnić należy, bo nie wypływały one ze złości". Skądże więc? Oto stąd, że po Filipie Heskim i Ulrichu Wittenberskim, był on wybranym narzędziem "czystej ewangelii", w jej zawsze działał imieniu, wojny swe "ewangelicznymi nazywał wojnami", a wreszcie oręż swój głównie przeciw katolikom podnosił. Czyż to nie wzniosłe apostolstwo?! Czyż takie godło, taka intencja i tak olbrzymie bohaterskie czyny nie pokrywają drobnych jego ułomności?! Tym bardziej, że ów apostoł "czystej ewangelii" płatny był od francuskiego króla, a król ten zachwycał się wspaniałomyślnością czynów bohatera i przyjął go otwartymi rękami do swej służby. A nowozaciężny rycerz służył wiernie przeciw cesarzowi i przeciw cesarstwu, i wszystkich chwytał się środków, aby nienawistnych Habsburgów strącić z dziedzicznego tronu, a cesarską koronę przenieść na czoło francuskiego monarchy!... Zaiste "czysta ewangelia" cudownych rodzi świętych i dziwnymi szczyci się apostołami!!

 

Podobnego apostoła, choć może nie w tym już stopniu, wydał także dom saski. Dopóki książę Jerzy zasiadał na tronie, póty całe księstwo katolickim było państwem, bo mądry władca przejrzał reformację na wylot i przewidział klęski, jakie przez nią na całe Niemcy spaść miały. Pomimo prześladowania, pomimo szyderstwa i obelg, jakich nie szczędzili mu rozjątrzeni reformatorowie, wiernym pozostał wierze swych ojców, wiernym państwu, wiernym cesarzowi. Lecz skoro tylko rozeszła się wieść o śmierci Jerzego, natychmiast we Fryburgu, gdzie brat jego Henryk rezydował, radosnym ona odbiła się echem w dziękczynnych obchodach i wesołych ucztach. Bezzwłocznie też z pomocą elektora Maurycego Saskiego przystąpiono z całą energią do zaprowadzenia reformacji w Dreźnie. Henryk Saski, którego dwór był stekiem rozpusty, wydał nakaz, aby odtąd każdy proboszcz nauczał, że "ślubów zakonnych wypełnić niepodobna bez pogwałcenia chwały Bożej". Podobnymi sposobami, za pośrednictwem swych reformatorów "oczyścił on Saksonię, która pod księciem Jerzym diabłu służyła, ze wszelkich bałwochwalczych przesądów i wyrwał ją z paszczęki papiestwa". Lecz na tym nie poprzestali wittenberscy teologowie, ale usilnie domagali się praktycznego użycia siły przymusowej. Nawet Luter zganił księcia za to, że "500 księży, jadowitych papistów, nie zaraz z kraju wypędził". Szczególnie doradzał mu Luter gwałtownych chwycić się środków przeciw biskupowi Miśni. Henryk nie czekał na powtórne napomnienie, ale natychmiast poszedł za radą Lutra, a to tym rychlej i ochotniej, że sam wiele potrzebował pieniędzy "dla swej małżonki Katarzyny Meklemburskiej, przez którą księstwo zubożało". Bezładna rozhukana zgraja wpadła do katedralnego kościoła, a dokonawszy dzieła zniszczenia, zaprowadziła "wolność ewangelii". Następnie zabrał się książę do reformy lipskiego uniwersytetu: wydalił wszystkich profesorów katolickich, a oddał katedry predykantom, którzy ze świętym oburzeniem gardzili wszelką filozofią i odrzucali nauki humanistyczne. W krótkim czasie owa wszechnica, która pod panowaniem Jerzego perłą była uniwersytetów, ozdobą kraju całego – po dokonaniu reformy zamieniła się w bezludne pustkowie. Lud pod księciem Jerzym niegdyś dostatni i szczęśliwy, teraz zubożały i uciśniony, sprzykrzył sobie i zbrzydził postępowanie predykantów, i stanowczo przeciw nim wystąpił, podając za powód, że oni "znieważają zwierzchność i grzeszne prowadzą życie". Tymczasem Henryk na zbytki i rozpustę przemarnował w Dreźnie ogromny skarb pozostały po bracie w ilości 128.393 złotych groszy. Nie pomogły błagalne prośby poddanych, którym widmo głodowe coraz okropniej zazierało w oczy, "bo nowa ewangelia przyniosła im tylko nadmierne podatkowe ciężary, niepokój i występki".

 

Gorsze jeszcze dni nastały dla Saksonii pod rządami Maurycego, syna i następcy Henryka. Ten, ku wielkiej pociesze Lutra, energiczniej i gwałtowniej, niż jego ojciec, wziął się do tępienia katolicyzmu, a na skargi i zażalenia od katolickich książąt mu przedkładane, odpowiadał, aby katolicy wyczekiwali cesarza, "tak jak Żydzi żyją nadzieją mesjasza".

 

Wkrótce przyszła też kolej i na Brandenburgię. Dopóki żył kurfirst Joachim I, katolicyzm kwitnął pod jego berłem nie zarażony jeszcze oddechem nowej nauki. Lecz gdy po ojcu objął rządy Joachim II, wnet ze zmianą panującego zmieniły się i religijne stosunki. Młody książę dawno już żywił w sercu skłonność do protestantyzmu; niezadługo też wystąpił on otwarcie jako jego stronnik i obrońca. Wprawdzie wchodząc w małżeńskie związki z Jadwigą księżniczką polską, córką Zygmunta I, przysięgą się zobowiązał utrzymywać i bronić katolickiej religii, ale Landgraf Heski bez trudności udowodnił mu, że przysięga ta jest nieważną a zatem nie obowiązującą. Joachim więc w charakterze biskupa krajowego (Landesbischof) wydał dekret nakazujący "wytępienie papizmu". Wprawdzie zatrzymał on zewnętrzne obrządki, nawet mszę łacińską, posty itp., ale to dlatego tylko, aby tym snadniej uwieść łatwowiernych. Szydził z tego Luter w jednym z swych prywatnych listów i radził predykantom, by się nie usuwali od współudziału w tej komedii; gniewało go to jednak i nie szczędził kurfirstowi doborowych przydomków i synonimów czerpanych z obfitego swego słownika. Lecz ten nie odstąpił od swego; a gdy go predykanci za zachowanie łacińskich obrządków pociągali do odpowiedzialności, oświadczył im bez ogródki, że bynajmniej nie chce być zależnym ani od rzymskiego, ani od wittenberskiego kościoła. "Mam ja kościół w Berlinie, a kościół chrześcijański – i to mi zupełnie wystarcza". Miał on też i odpowiednie grono swoich predykantów, w którego skład wchodzili: krawcy, murarze, białoskórnicy a nawet i wielu czeladników, którzy już katechizm Lutra czytali. Luter sam wyświęcił czeladników drukarskich, którzy naukę jego ogłaszać mieli.

 

Pod takim panowaniem i wobec takich postępków kurfirsta, nie dziw, że naród zdziczał i do ostatniej doszedł nędzy, a sam książę zrujnowany przez swe metresy, wpadł w ręce Żyda Lippolda tak, że już całkiem zależny był od jego łaski. Już bowiem po paru latach dług książęcy u Żyda zaciągnięty, wynosił 800.000 złotych kapitału a 100.000 zł. procentu. A któż spłacił te sumy? Skarby kościelne dawno już były złupione i roztrwonione: więc brutalnej siły i przemocy użyć było potrzeba, aby owe setki tysięcy wycisnąć od szlachty i ludu. Bezprawie to samemu nawet Agrykoli, generalnemu superintendentowi, zbyt zuchwałym się zdało; a gniew ludu długo tłumiony, spadł na Żyda Lippolda. Tak to po ciemnościach papizmu panujących pod Joachimem I, wzeszła nad brandenburską ziemią złota jutrzenka czystej ewangelii w postaci predykantów, których sam kurfirst nazywał bezrozumnymi, "niezgrabnymi osłami" (13). Oto wzniośli apostołowie niepokalanej ewangelii! A jakżeż z tymi bohaterami postępowali sobie reformatorowie? Podłe dworactwo i nikczemna służalczość – to godło, to jedyny węzeł łączący ich z magnatami. Schlebiając próżności i zachciankom książąt, nie tylko że publicznie brali w obronę wszelkie ich nadużycia i występki, ale co więcej, nie wahali się przyodziewać je szatą heroizmu i cnoty! Oczywiście, im większa była bezczelność, tym też obfitsze intraty wpływały do kieszeni łakomych dworaków. Za to w listach poufnych zrzucali oni maskę kłamliwego pochlebstwa i nieudaną szczerością nagradzali sobie chwile przymusowej obłudy. Pełno tu skarg na upokarzającą niewolę, pełno żalu i narzekania na postępowanie książąt, którzy pod płaszczykiem czystej ewangelii, łupili kościoły, obdzierali naród, i namiętnie oddawali się grze, pijaństwu albo rozpuście. "Może Turek, pisał w r. 1541 Melanchton, bohaterom naszym wypędzi z głowy te wszystkie zachcianki. Tyle lat już przebywam na dworach i służę im, ale widzę, że jak napisano w Pieśni nad Pieśniami: «Stróżowie murów zranili mię i wzięli płaszcz mój ze mnie» – tak i oni ranią Kościół niesłychanym zgorszeniem, i obdzierają go z jego szat i własności. Tymczasem służba ewangelii idzie w zaniedbanie wraz z jej sługami. Owszem szalona głupota książąt i zgorszenia przez predykantów dawane, sprowadzą nędzę jeszcze większą od tej, która dziś panuje". Podobnie mówił Luter: "Kościół teraz łupią i ogołacają; dawać nikt nie myśli a każdy kradnie i obdziera. Niegdyś królowie, książęta, spieszyli z pomocą i darami – dziś rabunek i zdzierstwo ich rzemiosłem. Jeśli koniecznie Turkom oddać się mamy w poddaństwo, toć raczej już zagranicznych Turków wolimy aniżeli tych, którzy naszymi współziomkami się zowią... Dla tych furyj bezwstydnych, więcej już starań łożyć nie chcemy. Wyznawcy ewangelii, przez swoją chciwość, zdzierstwa, rabunki, zaspakajanie wszystkich swych żądz i namiętności, gniew Boży na naszą głowę sprowadzają" (14). "Książęta, mówi Jan Lange jeden z najbliższych przyjaciół Lutra, śpią i puszczają wodze wszystkim swoim chuciom, i wszystkich chwytają się środków, byle jak najwięcej zgromadzić pieniędzy. Naród prowadzi epikurejskie życie, wszyscy greckim otaczają się zbytkiem i rozkoszą, tylko nam biednym predykantom nędza przypada w udziale. A kiedy książę na polowanie wyrusza, to predykant sfory psów musi za nim prowadzić" (15). Lecz któż tę zmianę sprowadził, kto do niej pobudzał, namawiał, podniecał? Za późno opatrzył się Luter, że on to sam z ciemnych przepaści wywołał złowrogie widma, których teraz ni pozbyć się nie mógł, ni zakląć nie umiał. Toteż ostatnie dni reformatora straszną były zaprawione goryczą. Tylko dawna nienawiść katolickiego Kościoła przetrwała w nim niezmiennie aż do śmierci. Najwyraźniej przebija się ona w ostatnim jego liście pisanym: "Przeciw papiestwu, w Rzymie przez diabła założonemu". Wzywa on tu – tym razem za wspólną zgodą kurfirstów i Szmalkaldczyków – do podjęcia wojny religijnej. Styl tej odezwy przypomina pierwotny jego sposób mówienia jakiego używał w początkowych swoich debiutach, kiedy to namiętnie wzywał świat cały, "by napaść gniazdo rzymskiej Sodomy i ręce obmyć w jej krwi – bo papieże to przebiegli arcyłotrzy, to kłamcy i mordercy, to ostatnie męty i wyrzutki najgorszych ludzi na ziemi". Życzy im wreszcie, "aby, ponieważ w nic nie wierzą, pomarli jak krowy i świnie i poszli sobie do diabła". W podobnym stylu jest ułożona cała odezwa. Już u współczesnych protestantów język ten budził wstręt i odrazę. Z pomiędzy nowszych protestanckich dziejopisarzów, Karol Adolf Menzel mówi, że dla przytaczania takich wyrazów nie powinno by istnieć ani pióro ani prasa drukarska (16). Inni znajdują upodobanie w takim słownictwie. Tak np. Köstlin zowie ten pamflet Lutra "ostatnim, wielkim świadectwem przeciw papiestwu". Między współczesnymi jednak XVI stulecia pisarzami rozpowszechniło się mniemanie, "że Luter albo dostał obłąkania umysłu, albo też opętany jest przez złego ducha: w innych bowiem warunkach nie mógłby tak szaleć i przeklinać". Że przeklinanie stało się istotnie drugą naturą Lutra, to on sam poświadcza, wyznając, że "bez przeklinania nawet modlić się nie może" (17). Pragnął on z duszy więcej jeszcze kląć papieża, ale kamień na który cierpiał, ustawiczną był mu przeszkodą w tym chwalebnym przedsięwzięciu. Na tym więc tylko poprzestać musiał, że wiodąc sam życie pełne "niewypowiedzianych trosk i męczarni", zasyłał przynajmniej w duchu papieżowi i kardynałom życzenia podobnych boleści. Wprawdzie nauka jego z szybkością i siłą burzy pół Niemiec zdobyła, ale Luter drżał z bojaźni na widok wewnętrznego stanu nowego kościoła, na widok walk i niezgód między predykantami, i zupełnej zależności ewangelii od pierwszego lepszego książęcia lub miejskiego urzędu. Z przerażeniem patrzył na okropną zdziczałość we wszystkich szerzącą się stanach, na codzienny wzrost występków, nawet w najbliższej, jakby rodzinnej swej Wittenberdze, którą sam nazwał "Sodomą i Babilonem". "Z całej okolicy tutejszej, pisał, zaledwie jeden chłop chodzi jeszcze do kościoła – wszyscy inni idą prosto do diabła". Na widok potwornych scen, na widok tak powszechnej ruiny, żal mu się robiło, że podniósł sztandar czystej ewangelii. W chwili takiego żalu wyznawał, że wolałby był nigdy nie zaczynać, gdyby był wiedział, że to pociągnie za sobą "tyle nieszczęść, klęsk, zniewag, zgorszeń, bluźnierstw i złości". I to jeszcze w Wittenberdze, w samym sercu nowego kościoła, w samym źródle czystej ewangelii! O Lipsku też wyraził się Luter, że miasto to "gorsze niż Sodoma" i dlatego co prędzej porzucić pragnął to gniazdo zepsucia. Ze wszystkimi swymi towarzyszami broni i urzędu, był w ustawicznych niesnaskach i poróżnieniu, szczególnie jeśli się który z nich odważył stawiać przeciw pismom jego jakiekolwiek zarzuty. Wszelka opozycja obudzała w nim gniew niepohamowany, który najczęściej formalnym kończył się szaleństwem. "Żaden z nas, pisał Cruciger, tego nie dokaże, by gniewu Lutra nigdy nie ściągnąć na siebie i nie wpaść pod rózgi jego języka. Cały gmach nasz runąć by musiał przez gwałtowność Lutra, gdyby go umiarkowanie Melanchtona nie podtrzymywało" (18). Nawet łagodny Melanchton gorzko się uskarża na tę namiętną gwałtowność Lutra, na jego dziwaczny upór i żądzę absolutnego panowania. Porównuje go do greckiego demagoga Kleona. Luter przeciwnie żali się wciąż na niestałość swych teologów w wierze, i w rzeczy samej prawdziwą raz wyrzekł przepowiednię, "że po jego śmierci żaden z wittenberskich teologów nie wytrwa na swej drodze". Obok tych przykrości "diabeł ani na jeden dzień nie dawał mu spokoju; nocne walki, które z nim staczał, znużyły go i wyniszczyły tak dalece, że gdyby komu innemu przyszło w podobnych zapasach tak długo się mocować, dawno już byłby zakończył życie". Nieustanne wątpliwości, wyrzuty sumienia, chwiejność w postępowaniu, niepewność o legalności swego posłannictwa – to właśnie wywoływało w jego duszy tę "bojaźń piekielną i to śmiertelne pasowanie się z sobą". Chwilami przezwyciężał się i odrzucał cały natłok dręczących go myśli, "woląc raczej cudzołóstwo, opilstwo, mężobójstwo, aniżeli głos rozumu, tę najgorszą wszetecznicę szatana" (19).

 

Podczas ostatniej podróży do Eisleben, sam widok zakonników obudził w nim złość iście szatańską, tak że natychmiast rozkazał ich wypędzić. Następnie w niemniejszy gniew wprawili go Żydzi, "których, jak wściekłych psów na chwałę Bożą rozpędzić postanowił". Takimi przygodami znużony i mocno bardzo już osłabiony przybył do Eisleben. Na chwilę przed skonaniem, wziąwszy kredę do ręki, te słowa napisał na ścianie: "Za życia, byłem ci, o papieżu! zarazą; w śmierci będę twą śmiercią". W nocy 18 lutego 1546 r. stał już reformator przed wiekuistym trybunałem Tego, którego niepodzielną szatę targał i rozrywał na ziemi. Jakiż wyrok wydał nań Sędzia wszechwiedny i najsprawiedliwszy?!...

 

Tymczasem na ziemi, przynajmniej w najbliższym, poufnym kółku przyjaciół, rozpoczęła się apoteoza Lutra, prawie bezpośrednio po jego zgonie: W zborach zawieszano jego portrety z napisem: Divus et Sanctus Doctor Martinus Lutherus. Na cześć jego ogłaszano pisma z szumnymi nagłówkami: "Luter prorokiem", "Luter trzeci Eliasz", "Luter cudotwórca" itp. Wreszcie bito pamiątkowe medale, na których wyryte były słowa: Propheta Germaniae Sanctus Domini (20). Ze śmiercią Lutra wiąże się wiele przepowiedni: Oto niektóre z nich w dosłownym swym brzmieniu: "Wszystkich papieżników i mnichów czeka po jego śmierci rozproszenie i zagłada". "Śmierć Lutra, podobnie jak zgon wszystkich proroków szczególniejszą moc i skuteczność mieć będzie przeciw bezbożnym, zatwardziałym i zaślepionym papieżnikom. Zanim dwa lata upłyną, ich wszystkich straszliwa dosięgnie kara" (21).

 

Rzeczywiście przyznać potrzeba, że proroctwa te ziściły się najzupełniej, ale w przeciwnym, bo odwrotnym znaczeniu względem przepowiadających. Piorunujący głos Lutra umiał nie tylko skupić ale i utrzymać pewną łączność wśród zwolenników reformacji. Lecz gdy głos ten zamilkł śmierci milczeniem, natychmiast wystąpiły na jaw: niepokój, współzawodnictwo, rozdwojenie, łamiąc regularne ich szyki. Pierwszy pochop do tego dał augsburski pokój religijny między katolikami a stronnikami luteranizmu. Chodziło o to, która z wszystkich sekt przechowała naukę założyciela w pierwotnej czystości? Już bowiem cztery razy przerabiano ją w najrozmaitszy sposób. "Wyznanie nasze, tak oświadczyło 34 teologów, wygląda jak cothurnus, jak pantofel, jak polski but, jak kameleonowe barwy. Jest to płaszczyk, którym posługują się sakramentarze i tyle innych sekt, aby pod pokrywką i pod nazwą prawdziwego augsburskiego wyznania błędy swe i fałszerstwa zamaskować i przystroić pozorami prawdy" (22). Jaskrawsze jeszcze i bardziej rażące rozdwojenie wywołało Colloquium wormackie w r. 1557, na którym predykanci nie szczędzili sobie nawzajem kacerskich i diabelskich tytułów (sich verketzerten und verteufelten) (23). Na próżno w następnym roku frankfurcki reces chciał uleczyć jątrzące się rany. Wywołał tylko "księgę odprawy" Confutationsbuch pełną zjadliwych przezwisk i anatemów (24). Teraz dopiero książęta w Naumburgu zebrani, usiłowali zerwaną jedność przywrócić. Ale już na pierwszej sesji zerwała się burza, której zażegnać nie umiano. Religijne Colloquium w Maulbronn odstręczyło elektorski palatynat i Wirtemberg; a wskutek Colloquium altenburskiego odstąpiły obie Saksonie. Jakiś kaznodzieja nazwał publicznie uniwersytet wittenberski: "cuchnącą kloaką szatana". Inny znów nie mniej estetycznie się wyraził, że "lepiej dzieci swe posyłać do domu publicznego, niż na uniwersytet" (25). W Bremie, Hardenberg rzucił klątwę na luteranów, lecz wygnany i niepewny życia, tułał się przez czas długi po całych Niemczech. Jego następca Musaeus zmuszony był z bronią w ręku szturmem zdobywać swój tum, który już Daniel von Büren, z życia i czynów podobny do Jana Leydena, objął w posiadanie. Podobne sceny odgrywały się też w magdeburskiej katedrze, gdzie wielu przychodniów, wskutek gwałtownego przerażenia odchodziło od zmysłów, a nawet nagłą ginęło śmiercią, słuchając strasznych wyrazów, jakimi kaznodzieje publicznie przeklinali się nawzajem (26). Inni teologowie rozsiewali między pospólstwem nowe dogmaty, co większy jeszcze nieład i zamieszanie sprawiało. Tak stawiał Brenz, jako dogmat wszędyobecność (ubiquitas) Chrystusowego ciała; Amsdorf szkodliwość dobrych uczynków; Hessiuss wszechmocność człowieczeństwa Chrystusa Pana itd. "Każdy z predykantów chciał być w swoim kościele papieżem i cesarzem". A jacy to byli ci predykanci?!... Do tego dodać jeszcze potrzeba z jednej strony nadzwyczaj szybki wzrost kalwinizmu, a z drugiej nieprzebłaganą nienawiść luteranów przeciw niemu. "Kalwiniści szydzili z luteranów, zowiąc ich mięsożercami, pożywającymi swego 7-calowego, w piecu upieczonego Pana Boga, luteranie przezywali kalwinistów na odwet: arcyłotrami i bisurmanami".

 

Nawet na sławę uwielbianego "męża Bożego", na nimbus Lutra targnęli się predykanci i świętokradzką ręką zerwali go zupełnie. Tak, pewna liczba teologów wittenberskich oświadczyła, że pisma Lutra są niepewne, że w nich pełno brudu i innych wstrętnych przedmiotów. Wilhelm heski nazywał go łotrem lub "starą gęsicą (Löffelgans), która sama nie wiedziała co pisze"... Bardziej jeszcze przyćmioną została gwiazda Melanchtona. Osjander nazywał go "istną zarazą", która ludziom oczy zamydla. Jego dawni uczniowie okrzyczeli go odstępczym mamelukiem. Agricola w Berlinie daje mu tytuł "czarta południowego" (27), a Buchholzer zowie go "czarnym szatanem".

 

Umiera on z goryczą w sercu; a ledwo zamknął powieki, zgraja studentów wpada do jego domu, pustoszy go i niszczy. Teologowie z Jeny wyrzekli, że "Melanchton z tej samej jest mąki, co dwaj najzawziętsi wrogowie Chrystusa: Kalwin i Bullinger". Porównywano go do Salomona, "który zrazu doskonałe pisał księgi, lecz niezadługo potem popadł w bałwochwalstwo". Predykant Musculus żądał nawet, aby zwłoki jego były wydobyte z grobu i wraz z wszystkimi jego książkami spalone na stosie (28). Sic transit gloria mundi. Tymczasem walka między teologami wrzała, sięgając coraz dalej aż do najniższych warstw ludu. Lud ten zapomniał swego katechizmu i staczał po piwiarniach i golarniach zacięte boje, kłócąc się o to, po czyjej stronie prawdziwa wiara tj.: czy akcydentariuszem być trzeba, czy też zgodzić się na to, że "diabeł jest garncarzem człowieka". Twierdzono, że kobiety brzemienne mają diabła w swym łonie, a gnijące trupy zawierają w sobie istotę grzechu pierworodnego. Przy szermierce języcznej nie obeszło się bez krwawych starć i bójek na większe rozmiary. W ten to sposób pijani chłopi i studenci wykładali sobie czystą ewangelię (29).

 

Tysiąc najrozmaitszych opinij podchwytywało się nawzajem jak fale wzburzonego morza. "Ludzie w końcu sami nie wiedzieli w co wierzą"... Wielu rzuciło się w przepaść skrajnej niewiary, innych znów opanowała najgrubsza zabobonność, w której diabeł pierwszorzędną odgrywał rolę. W Weimarze, w kościele parafialnym widziano szatana w cielesnej postaci, stojącego obok predykanta Mirusa. Osjander, według relacji swych przeciwników, miał mieć dwóch diabłów w psiej postaci nieodstępnymi towarzyszami. Albrecht Pruski całą duszą oddany był zabobonom, i cały obłożony amuletami. August elektor saski, używał geomancji do wyśledzenia tajnych kalwinistów i innych heretyków. Za to każdy do nauk pochopniejszy predykant niepewny był swego życia. Chłopi i studenci ściągali go z kazalnicy i okładając kijami wyrzucali z kościoła, a to tylko dlatego, że pierwszy lepszy szewc lub krawiec osądził, że lepiej od niego rozumie ewangelię. Podobne sceny działy się w Królewcu, Wiedniu, Jenie itd. (30). Protestantyzm tak w swoich sektach jak i w zapatrywaniach pojedynczych członków całkowicie z sobą niezgodny i sprzeczny, na jednym tylko punkcie zlewał się w akord harmonijny, tj. tam, gdzie chodziło o słowne lub czynne wyrażenie nienawiści przeciw katolikom. Stawiano ich na równi z poganami, nazywano zgrają piekielnego Antychrysta. Te i tym podobne uczucia i myśli głoszono z ambon, na synodach i sejmach. Nie mniej i w praktycznym kierunku prozelityzm nie słabnął, ale szedł dalej raz obranym torem, dążąc chytrością lub przemocą do zlutrzenia całych północnych Niemiec. Fryderyk III zniósł w Palatynacie nadreńskim 55 klasztorów i zakładów, a Krzysztof Wirtemberski 68. A z jakimże szyderstwem spełniali oni te i tym podobne zbrodnie! Kapłanom, co wiernie trwali pod sztandarem wiary i swych obowiązków, ścinano głowy bez litości, bez sądu. Obrazy, organy, i całe biblioteki szły na pastwę płomieni! Konsekrowane hostie rzucano papugom i innym zwierzętom! I za takie to czyny nadawano książęcym podpalaczom imiona Gedeonów, Jozuych itp. Wobec tych wszystkich bezprawi, niemieccy cesarze z wyjątkiem Ferdynanda I, okazali się bezsilnymi. Owszem, taki Maksymilian, protestant duchem i sercem, radował się z bohaterskich czynów swej braci, bolał tylko nad tym, że niezgoda podkopuje protestancką potęgę i pragnął gorąco jedności, "aby papieżowi zdjąć wreszcie głowę z karku" (31).

 

Lecz oto przesuwają się przed nami w strasznych obrazach, nowe choć już dalsze następstwa reformacji w Niemczech. A mianowicie coraz większe wzmaganie się politycznego upadku państwa, utrata ziem, i co za tym idzie, niesława wobec państw ościennych. Dalej osłabienie sfer rządzących, nieuleczalny rozstrój wewnętrzny, coraz gwałtowniejszy fanatyzm protestantów, wzrost liczebnej mnogości sekt, tyrania książąt, ciemiężenie katolików dochodzące prawie do ostateczności i okropna zdziczałość ludu. Moskwa zagarnia Inflanty; Księstwo Pruskie zachwiane; Francja nieprawnie trzy biskupstwa sobie przywłaszcza i za nowymi zdobyczami wyciąga ręce. Buntowniczego księcia Orani wspierają w Niderlandach niemieckie wojska i niemieckie złoto. Nikczemna Elżbieta, królowa Anglii, dobija z Francją targu o lenności niemieckiego Państwa. Turcy w czasie pokoju zabierają corocznie około 20.000 jeńców w niewolę, a protestanckie stany mimo to odmawiają cesarzowi pieniędzy i zbrojnych posiłków, choć groźne niebezpieczeństwo jest i potrzeba niezbędna, owszem radują się one z tego w duchu, pragnąc usługi swe ofiarować Francji, temu odwiecznemu wrogowi Habsburgów. A bynajmniej nie poczytywano sobie za hańbę francuskim tuczyć się złotem, i "lilię mieć w sercu wyrytą a koronę niemieckich cesarzów składać u stóp Francuza" (32). "Święte państwo rzymskie niemieckiego narodu w okropnym było stanie: toteż naród ten poszedł w poniewierkę u wszystkich narodów" (33). Takie skargi wychodziły w owych czasach z ust i z pod pióra rozsądnych protestantów. I w istocie gdyby Pius V nie był zgotował Europie dnia bitwy pod Lepanto, dnia, który nazywano "najpiękniejszym dniem całego stulecia", to i cóżby się podówczas było stało z Niemcami?!... A któż był sprawcą tego nieszczęścia? kto przywiódł państwo aż nad brzeg przepaści? Kto krwawą rewolucją zapalił kraj cały? kto pchnął kolejno do buntu dwie skrajne warstwy narodu, poczynając od mętów pospólstwa, a kończąc na szumowinach książęcych?...

 

Bezstronne, przedmiotowe a na nieposzlakowanych źródłach oparte "Dzieje" Janssena dowodzą, że nie Kościół był tu pobudką lub powodem. Kościół pragnął naprawy czyli reformy i rzeczywiście jej dokonał. Najwymowniej świadczy o tym Sobór Trydencki. Nawet najnowsze stowarzyszenie historyczne: Verein der Geschichte für die Reformation (34), którego specjalnym wydziałem są dzieje reformacji – alternatywy tej rozstrzygnąć nie umie. Toteż jedno z angielskich czasopism, z bolesnym przekąsem odzywa się do tego stowarzyszenia słowami, które jakiś Szwajcar o nim powiedział: "gdyby byli milczeli, przynajmniej ocaliliby swą sławę". Si tacuissent, philosophi mansissent.

 

(Dok. nast.).

 

X. A. Kraetzig.

 

–––––––––––

 

 

"Przegląd Powszechny", Rok trzeci. – Tom XI (lipiec, sierpień, wrzesień 1886), Kraków 1886, ss. 221-239.

 

Przypisy:

(1) Tom I, str. 601.

 

(2) Str. 403 i 435.

 

(3) Str. 409.

 

(4) Str. 409.

 

(5) Str. 411.

 

(6) Str. 406.

 

(7) Str. 436.

 

(8) Str. 493.

 

(9) Str. 610.

 

(10) Str. 677.

 

(11) Str. 685.

 

(12) Str. 690.

 

(13) Str. 392-398.

 

(14) Str. 477.

 

(15) Str. 478.

 

(16) Str. 532.

 

(17) Str. 532.

 

(18) Str. 535.

 

(19) Str. 536.

 

(20) Wobec tej nieledwie bałwochwalczej czci Lutra, gorzką zdawało się ironią losu, postępowanie tychże jego czcicieli z pozostałą po nim wdową i dziećmi. Wiarołomną mniszką nikt teraz zająć się nie chciał. Opuszczenie, ubóstwo a nawet głód dotkliwie jej dawał się uczuć. Wreszcie przywiedziona do ostateczności, udała się z prośbą o wsparcie do króla duńskiego. Ale i ten rekurs niewiele jej przyniósł pożytku. Dopiero gdy powtórnie, prawie już z rozpaczą wezwała jego pomocy, otrzymała 50 talarów zapomogi. Nędza towarzyszyła jej aż do śmierci. Umarła na suchoty w Torgau 1552 r. Po jej śmierci, najstarszy syn Lutra, Jan, uciekał się również po wsparcie do duńskiego króla. W Niemczech bowiem każdy z pogardą odwracał się od osierociałych bękartów. Jaki ostatecznie spotkał ich los – niewiadomo. To pewna, że dzisiaj rodzina ta dawno już wymarła, chociaż pewna dama z wyższych sfer berlińskiego świata, przejęta fanatycznym nabożeństwem do Lutra, ostatniemu z jego potomków, człowiekowi bez nauki i wychowania, z czystego tylko pietyzmu oddała swą rękę, za co ją wydziedziczył surowy i nieubłagany rodzic.

 

(21) Str. 539.

 

(22) T. IV, Str. 24.

 

(23) Str. 28.

 

(24) Str. 31.

 

(25) Str. 168.

 

(26) Str. 174.

 

(27) Ps. XC, 6.

 

(28) Str. 491.

 

(29) Str. 92, 472.

 

(30) Str. 179, 183, 418.

 

(31) Str. 198.

 

(32) Str. 223.

 

(33) Str. 282.

 

(34) Stowarzyszenie to założone zostało w tym właśnie celu, aby na historycznej arenie przeciwstawić Janssenowi poważny szereg zapaśników, którzy by wspólnymi siłami przeciw jego "Dziejom" walkę podjęli.

 

( PDF )

 

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Cracovia MMXII, Kraków 2012

Powrót do spisu treści dzieła ks. A. Kraetziga SI pt.
Janssen i historia reformacji

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: