POSTĘP DUSZY
CZYLI
WZROST W ŚWIĘTOŚCI

O. FRYDERYK WILLIAM FABER

ROZDZIAŁ IX
Cierpliwość

Każdy z trzech czynników naszego zwyczajnego stanu w życiu duchownym, zarówno walka, jak i zmęczenie lub spoczynek, posiada swe strony ciemne i osobne trudności, którym trzeba przeciwstawić odpowiednie cnoty. Walka oczywiście wymaga cnoty cierpliwości; zmęczenie przebyć można bezpiecznie tylko przy czystejintencji, która nas chroni przed względem ludzkim; odpoczynek wreszcie musi być miarkowany miłością umartwienia. W tym rozdziale pomówimy o cierpliwości.

W życiu duchownym zazwyczaj nie doceniamy należycie tej cnoty. Chętnie uznajemy doniosłość modlitwy, rachunków sumienia, umartwień i czytania duchownego. Widzimy w nich niezbędną dawkę ćwiczeń ascetycznych na każdy dzień. Ale pozwalam sobie wątpić, czy w życiu naszym wyznaczamy miejsce należne ćwiczeniu się w cierpliwości.

Mam na myśli osoby, żyjące w stanie świeckim, których świątobliwość dlatego posiada charakter bardziej ukryty, niż pobożność zakonnika, gdyż nie może na skutek różnych okoliczności zewnętrznych rozwijać się o każdej godzinie tak, jakby się rozwijała w słonecznej atmosferze życia zakonnego.

Mówiąc, iż świątobliwość osób, żyjących pobożnie wśród gwaru świata, ma charakter bardziej ukryty, niż pobożność zakonnika, nie twierdzę, broń Boże, by pozostawanie wśród świata wychodziło na korzyść życia duchownego. Uchowaj Boże! Gdy bowiem na świecie okoliczności zewnętrzne osłaniają naszą świętość, zwracając uwagę na jej wewnętrznego ducha, to zakonnik korzysta z nieoszacowanego przywileju posłuszeństwa, które stokroć skuteczniej żłobi w jego duszy znamię nadprzyrodzoności, przepajając ją na wskroś duchem wewnętrznym. Dlatego łaska posłuszeństwa zakonnego jest niezastąpiona; nie zrówna mu nawet uległość osoby świeckiej dla swego duchownego kierownika.

Niemniej jednak dobitnie podkreślam fakt, stwierdzony w codziennym doświadczeniu i w żywotach Świętych, że doskonałość osoby świeckiej łatwiej się zataja i uchodzi oka świadków. Niektóre bowiem książki duchowne trzymają się mody przesadzania i wyjaskrawiania tego, co należałoby omawiać z rozwagą i umiarkowaniem; w ich oświetleniu świętość wydaje się możliwa jedynie za kratą klasztorną, świat zaś rysuje się jako jedna otchłań potępienia. Pomijając już niedorzeczność tego przedstawienia, jest ono wprost szkodliwe, gdyż obniża poziom świętości samego życia zakonnego, wskazując mu jako ideał nie wyższą doskonałość, lecz stopień pobożności, odpowiadający ludziom świeckim. Następstwem tego bywa, że jak niegdyś za dni Tronsona, księża świeccy rzucają hasło urządzenia sobie życia jak najwygodniej i jak najswobodniej, zwalając na zakonników obowiązek świętości kapłańskiej.

Trudno znaleźć w życiu duchownym błąd bardziej niebezpieczny nad to lekkomyślne rezygnowanie z doskonałości. Wszakże, jeśli się zwrócimy do starych pisarzy, zwłaszcza do trzech wielkich ascetów jezuickich, jakimi są Platus, Alvarez de Paz i de Ponte, okazuje się, że w całej teologii ascetycznej nie masz prawdy jaśniejszej nad tę, że doskonałość zakonna jest czymś nieporównanie wyższym od tego, co może być ideałem ludzi świeckich. Zatem jeślibyśmy powiedzieli zakonnikowi, iż pewne praktyki doskonałości, wykonywane faktycznie przez osoby świeckie, nadają się tylko do klasztoru, tym samym obniżylibyśmy poziom ideałów zakonnych, tak że trzeba by niemal cudu, by przy podobnym mniemaniu natura nie przygłuszyła łaski i nie zatrzymała się na poziomie życia duchownego, który może być zadowalający tylko u ludzi świeckich. Dlatego też jeśli zastrzegamy dla samego tylko stanu zakonnego tę doskonałość, która jest dostępna dla księży świeckich, krzywdzimy jednych i drugich, pomniejszając ich wartość. Wówczas bowiem zakonnik upatruje swój ideał w doskonałości, odpowiedniej dla człowieka świeckiego, osoba zaś świecka w ogóle żadnego ideału dla siebie nie widzi. Ten stan rzeczy, jak trafnie zauważa Tronson, jest tym szkodliwszy, – co i pisarze duchowni nieraz wykazywali – że lekceważenie doskonałości wśród wiernych oraz duchowieństwa świeckiego świadczy o rozluźnieniu ducha zakonnego. Sprzyja ono bowiem obniżeniu ideałów zakonnych, co dla łatwo zrozumiałych względów jest dla niektórych pożądane, podczas gdy i duchowieństwo świeckie, że użyję tu słów Tronsona "dalekie jest od stawania w obronie godności swego stanu, owszem nierzadko pierwsze przeciw niej występuje. Jeśli mi nie wierzycie, przekonajcie się sami. Wysuńcie jakiś przepis kościelny mający na celu wasze (mowa o księżach świeckich) uświęcenie, dotyczący bądź oderwania się od świata, bądź walki z zeświecczeniem, czy też przeciwstawiania się zasadom światowym – rzeczy, które dla duchowieństwa są najściślejszym, osobliwie nań włożonym obowiązkiem – a zobaczysz, że pierwszymi oponentami będą sami księża; tak więc właśnie ci, którzy z urzędu winni bronić prawdy i z powołania dostarczać jej swym postępowaniem chwalebnego świadectwa, sami najzajadlej ją zwalczają. Oto, do czego przyszło!" (1).

Nie chciałbym źle być zrozumianym i spotkać się z zarzutem, iż niepotrzebnie mieszam sprawę świętości kapłańskiej z kwestią doskonałości zwykłych wiernych; jednak, ponieważ ona ściśle się wiąże z obecnym naszym zagadnieniem, a ma niemałe znaczenie, niechże mi będzie wolno nadużyć cierpliwości czytelnika przez drobną dygresyjkę na ten temat.

Te same zasady, co Tronson, stawia również Alvarez de Paz (2), de Ponte (3) i Platus (4). Ten ostatni rozróżnia w Kościele trzy stany: wiernych, zakonników i księży świeckich, o których mówi, iż "stan ten skupia wszystkie niedogodności, nie dzieląc przywilejów obydwu innych stanów. Księża bowiem posiadają ten sam obowiązek dążenia do doskonałości, co i zakonnicy, a nawet z pewnością większy, ze względu na godność swego posłannictwa, boskość sakramentów i rząd dusz, sobie powierzony. Tymczasem brak im pomocy, które przysługują osobom zakonnym oraz dopływu obfitszych łask".

Wszyscy ci pisarze, z wyjątkiem Tronsona, są Jezuitami. Przytoczę jeszcze jednego, również z Towarzystwa Jezusowego, które w teologii ascetycznej chwalebnie się zaznaczyło, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, dając jej pisarzy jasnych i trzeźwych, łączących wiedzę z namaszczeniem. O. Surin (5), mówiąc o położeniu księdza świeckiego, twierdzi, iż jego "stan wymaga czystości życia zakonnego i pustelniczego i zwodziłby strasznie sam siebie ten kapłan, któryby celem uniewinnienia swej opieszałości w dążeniu do najwyższej świętości (la plus haute saintété) na wzmiankę o takich środkach uświęcenia jak skupienie, modlitwa, umartwienie czy gorliwość o chwałę Bożą, twierdził, że to jest dobre dla Kartuza, Kapucyna czy Jezuity, ale zbyt górne dla niego".

Wielcy asceci jezuiccy nie odstępują w tym od duchowej spuścizny najstarszych Doktorów. Nie wyszli oni poza krąg wielkiego światła Kościoła, św. Tomasza, anioła szkoły, który znowu powołuje się na tradycje Ambrożego, Chryzostoma i innych Ojców Kościoła. On który tak pięknie bronił w rozprawie De perfectione stanu zakonnego i jego doskonałości, powiada: "Jeżeli zakonnik nie posiada święceń, jak to ma miejsce u braci zakonnych, nie ma wątpliwości, iż kapłan przewyższa go swoją godnością. Albowiem święcenia uzdalniają do pełnienia najwyższych czynności, którymi kapłan posługuje samemu Chrystusowi w Tajemnicy Ołtarza, co wymaga większej świętości wewnętrznej niż stan zakonny; jak bowiem uczy Dionizy (6), stan zakonny winien ustępować pierwszeństwa stanowi kapłańskiemu, biorąc zeń przykład wznoszenia się ku rzeczom Bożym. Stąd też cięższy ma grzech ksiądz, posiadający święcenia, jeśli w tych samych warunkach – caeteris paribus – wykracza przeciw świętości, niźli zakonnik, nie posiadający święceń, jakkolwiek brat zakonny związany jest regułą, która księdza świeckiego nie wiąże" (7).

Lecz wróćmy do pierwszego zagadnienia. Zatrzymaliśmy się tutaj dłużej, ponieważ bez jasnych pojęć o tych podstawowych zasadach doskonałości w zakonie i na świecie, można by wszystko, co tutaj mówimy, zrozumieć na opak, zwłaszcza gdy chodzi o cierpliwość. Dlatego podkreślam, że posłuszeństwo, życie wspólne, dokładne zachowanie pierwotnej reguły, pielęgnowanie pierwotnego ducha świętego zakonodawcy, a nade wszystko praktyka ewangelicznego ubóstwa wprawdzie stawiają na niedosiężnej dla świeckich wyżynie doskonałość zakonnika, gdy chodzi o jej rodzaj, lecz jeśli chodzi o stopień tej doskonałości, to z całą swobodą można porównywać osoby świeckie z zakonnymi. Może ktoś ćwicząc się w niższym rodzaju doskonałości, osiągnąć wyższy stopień uświęcenia, niż niejeden zakonnik. Teolodzy przypuszczają, iż prawdopodobnie niektórzy Święci więcej miłowali Boga tutaj na ziemi, niźli niektórzy aniołowie w niebie. Ten przykład objaśnia, co mam na myśli; wszak nikt nie zaprzeczy, iż anioł w niebie cieszy się świętością wyższego rzędu niż Święty na ziemi. Tak i człowiek świecki może osiągnąć wyższy stopień doskonałości w swym rodzaju, niźli niejeden zakonnik w swoim, a tak wierniej odpowiadać łasce i być milszym Bogu. Zaprzeczać tę prawdę znaczy tyle, co mieszać podstawowe pojęcia. Sprzeczka zaś na ten temat schodzi na szermowanie dwuznacznikami. Rzecz jest jasna sama z siebie. Chyba nikt nie postawi wyżej miernego zakonnika nad świątobliwego człowieka świeckiego? (8).

Jeśli chodzi o skutki, to czym jest dla zakonnika posłuszeństwo, tym cierpliwość dla ludzi świeckich. Niezależnie od skutków nadprzyrodzonych, dokonywanych bezpośrednio, posłuszeństwo uświęca zakonnika z czterech głównie względów: ponieważ przychodzi z zewnątrz, nie ulega jego kontroli, trzyma go na pogotowiu w każdej chwili i domaga się całopalenia jego woli i sposobu myślenia.

Otóż w swoim zakresie spełnia to wszystko u ludzi świeckich cierpliwość. Okoliczności, które jej wymagają, narzucają się z zewnątrz, nie podlegają naszej kontroli, nachodzą nas każdej chwili, a zawsze żądają ofiary, umartwienia, przełamania swej woli i własnego sposobu myślenia. Nie mówię, żeby cierpliwość mogła zrównoważyć posłuszeństwo zakonne, lecz tylko, że zastępuje ludziom świeckim brak tego posłuszeństwa. Stąd jest konieczna do ich doskonałości. Czym posłuszeństwo dla wysokiej i całkiem odrębnej doskonałości zakonników i zakonnic, tym cierpliwość dla nieporównanie niższej, lecz niemniej prawdziwej doskonałości ludzi świeckich.

Choć w krótkich słowach wypada rozebrać cztery zastosowania cierpliwości: cierpliwość w stosunku do bliźnich, cierpliwość w stosunku do siebie, cierpliwość w stosunku do kierownika duszy i cierpliwość w stosunkach z Bogiem.

Można powiedzieć, że już to dla naszej przewrotności, już to z winy bliźnich, każdy bez względu na to, czy daleki czy bliski, swój czy obcy, na ten lub inny sposób wystawia na próbę naszą cierpliwość. Jeżeli to jest ktoś od nas wyższy, nasza natura pcha nas do buntu i tylko wzgląd ludzki, strach i obawa odpokutowania następstw tego kroku pospołu z istotną łaską cierpliwości, wstrzymuje nas od niego. – Nawet gdy usłuchamy, to przez swe zasępienie, opryskliwe słowo, ponure wejrzenie, przez narzekanie wobec innych oraz godny nagany smutek, objawiany w całym zachowaniu się, sprawiamy przykrość i troskę naszym przełożonym, dając im do poznania, jak ciąży nam ich władza, ilekroć wkłada nam coś, czego nie lubimy. Skutkiem tej skazy połowa naszych uczynków traci dla nas moc uświęcającą.

Jeżeli w drogę nam wejdą tacy, wobec których my czujemy się wyżsi, pozwalamy im odczuć tę wyższość. Swymi naganami mieszamy ich z błotem, przygważdżamy spojrzeniem, jątrzymy obojętnością.

Jeśli narazi nam się ktoś z równych nam, jakże często odpłacamy mu to z nawiązką przez szorstkość, opryskliwość, niegrzeczność i brak uszanowania!

Wspólna praca oraz przestawanie z drugimi często wystawia na próbę naszą cierpliwość. Zdarzają się ludzie nieroztropni, porywczy, nieznośni – to prawda; ale jakże często zapominamy, że wszystkie te przykrości są cennym darem Boga, który nas w ten sposób miłościwie nawiedza, patrząc, jak się zachowamy.

We wszystkich niemal warunkach życia, zawsze zdarzy się coś, co ze względu na towarzyszące okoliczności miejsca, sposobu, czasu czy stopnia, będzie próbą naszej cierpliwości; dlatego bez przesady rzec można, że zwłaszcza w początkach życia duchownego, cierpliwość jest dla nas ważniejsza niż post czy flagelacja; jeśli nią uzbrojeni, zniesiemy wszystko dla miłości słodkiego Zbawiciela, z pewnością niedużo nam już brakuje do wewnętrznej świętości.

Owoce cierpliwie znoszonych doświadczeń są liczne... Właściwe Anglikom (9) obstawanie przy swoich prawach jest dla doskonałości wprost fatalne. Jest ono przeciwieństwem owej miłości, o której mówi Apostoł, iż nie szuka swego. Otóż ćwiczenie się w cierpliwości staje się dlań umartwieniem dziwnie skutecznym. Przy tym wymaga ono praktyki nieustannej pamięci na obecność Bożą, gdyż w każdej chwili może przyjść na nas taka próba, że do utrzymania się w cierpliwości trzeba będzie wysiłków niemal heroicznych. Stąd droga najkrótsza do zdławienia w sobie samolubstwa, ponieważ nie ma już ono na czym pasożytować. Wszystko, co z nami niejako się zrosło i zda się do nas należeć niepodzielnie, jak czas, kącik domowy czy chwila spoczynku, jest nieustannie przedmiotem doświadczeń naszej cierpliwości. Rodzina nastręcza ich mnóstwo, nie chroni przed nimi świętość małżeństwa. Na pociechę wszakże dodać wypada – co bynajmniej nie jest do pogardzenia – że ta cnota wyjątkowo jest wolna od różnych złudzeń, jakkolwiek taki Guilloré, pisarz przesubtelniony i zniechęcający, potrafił trzy rozdziały nimi zapełnić.

Wszelako należy podać kilka przestróg, dotyczących ćwiczenia się w cierpliwości wobec drugich. Ćwiczenie to wymaga długiego terminowania, które przez samo swoje trwanie zdolne jest nas zniecierpliwić. Wiele dusz niecierpliwi się już tym samym, że nie widzą w sobie cnoty cierpliwości. Postęp w tym kierunku niełatwo się daje spostrzegać, podobnie jak gruntownemu zaparciu się siebie towarzyszy często wewnętrzny niepokój. Dlatego musimy krzepić swe serca i iść ku nowym wysiłkom. Chodzi o rzecz, gdzie żaden wysiłek nie idzie na marne. W pewnych też okolicznościach wielkiej potrzeba ostrożności, by nie ulec rozdrażnieniu i niecierpliwości. Po długiej modlitwie, po wielkich pociechach na rozmyślaniu, czy po niezwykle żarliwej Komunii św. lub nawet po dokonaniu znacznego wysiłku duchowego, możemy niesłychanie łatwo utracić swoją cierpliwość, bądź to skutkiem przyrodzonej niestałości, bądź też na skutek nagabywań złego ducha, który chce sobie powetować na nas poniesione straty.

Na razie więc poprzestańmy na cierpliwości materialnej, zewnętrznej, podlegającej jeszcze wzburzeniu wewnętrznemu. Niechaj nas ono zbyt nie przygnębia ani niepokoi. Z czasem i to zmieni się na lepsze. Tymczasem dobrze będzie spowiadać się z najdrobniejszych uchybień przeciw cierpliwości, w ciągu dnia budzić akty skruchy za nie i ogarniać od czasu do czasu miłosnym wejrzeniem wizerunek Ukrzyżowanego, to wzruszające godło Bożej cierpliwości. Rzecz dziwna, jakkolwiek Bóg cierpieć nie może, to przecie w cnocie cierpliwości jest coś boskiego. Istotnie, na cierpliwości, więcej niż na jakiejkolwiek cnocie, poza jedną tylko miłością, sprawdza się powiedzenie, iż stanowi ona ozdobę Bożej świętości.

Jeżeli jednak trudno jest wytrwać w cierpliwości wobec innych, to znacznie trudniej przychodzi cierpliwość względem samego siebie! Istotnie, ta odmiana cnoty jest tak zaniedbana, że skłonniśmy raczej uważać za zasługę coś wręcz przeciwnego, jakoby niecierpliwość wobec siebie była jakimś bohaterstwem czy zasługującym umartwieniem. Zachodzi wielka różnica pomiędzy nienawiścią samego siebie a niecierpliwością wobec siebie. Im więcej mamy z pierwszej, tym dla nas lepiej; im więcej z drugiej, tym gorzej. Spróbujmy się zdobyć na tę cierpliwość wobec siebie samych, a droga doskonałości uścieli się przed nami jasno, bez przeszkód.

Lecz cóż rozumiemy przez tę niecierpliwość dla siebie samych! Niecierpliwy jest ten, kto dąsa się na pokusy, prześlepiając ich rzeczywistą naturę i prawdziwą wartość, – kto gryzie się grzechem raczej ze względu na własne poniżenie, niźli na Bożą zniewagę, – kogo wytrącają z równowagi i drażnią własne niedopatrzenia i uleganie nędznym nałogom, – kto upada na duchu, gdy mu się przydarzy wybuchnąć gniewem, lub poddać się przygnębieniu, choćby nawet ani w jednym ni w drugim wypadku grzechu nie było, – komu się przykrzy brak uczuciowego nabożeństwa, jak gdyby w ogóle było ono w naszej mocy, a cierpliwość w opuszczeniu nie była najlepszym środkiem do uzyskania słodyczy i pociech duchownych, – kto wreszcie niepokoi się na widok, iż zabiegi stosowane przeciw naszym wadom, zawodzą nasze oczekiwania, a zapomina o tym, że nieskuteczność zabiegów może pochodzić z braku odpowiedniego czasu lub z przeszkód, które może nieświadomie kładliśmy ich działaniu. Do tych objawów niecierpliwości należy dodać narzekanie na brak duchownego postępu, jak gdyby zostać świętym można było w przeciągu jednego miesiąca.

Wszystkie te niebezpieczne objawy niecierpliwości wobec nas samych mogą pochodzić z czterech przyczyn, dlatego musimy je pilnie wypatrzyć i uśmiercić je zaraz w gnieździe, nim zdążą rozwinąć swe skrzydła do lotu. To istne ptaki drapieżne naszego życia duchownego. Prym wśród nich dzierży miłość własna, która nie może strawić tego, że w chwili doświadczenia nie okazaliśmy się bohaterami. Za nią idzie brak pokory, który przeszkadza nam pojąć naszą nikczemność oraz kalectwo, będące skutkiem dawnych grzechów. Trzecie miejsce zajmuje niezrozumienie ogromnych trudności życia duchownego oraz potrzeby zerwania ze światem i odwrócenia się od jego zasad, nim poświęcimy się Bogu. Czwartą jest uporczywy wstręt do poprzestawania na świetle wiary. Po prostu mierzi nas ono. Nasz umysł, nasza natura, miłość własna, słowem wszystko w nas, wyjąwszy samą tylko wiarę, pożąda widzieć, poznać, przekonać się, utwierdzić i nabrać pewności, że nasz postęp jest niewątpliwy.

Cierpliwość względem siebie to łaska wprost nieoszacowana, to najkrótsza droga do poprawy, a zarazem najszybszy środek do ukształtowania w nas ducha wewnętrznego, wyjąwszy może tylko owo bezpośrednie dotknięcie Boga, uwewnętrzniające duszę w jednym okamgnieniu. Ona to przepaja nasze stosunki z drugimi rozwagą i łagodnością. Pod jej tchnieniem gaśnie żagiew krytyki, stłumiona ciągłą świadomością własnej nieprawości. Jej światło uwydatnia zupełną naszą zależność od Boga i Jego łaski, wlewając nam pogodę usposobienia i równowagę ducha, choć bowiem stanowi ona wysiłek, to przecie wysiłek ten jest spokojny, oparty na Bogu. Cierpliwość ta staje się nam nieustannym źródłem aktów najczystszej pokory. Słowem, przez nią działamy tak, jak gdybyśmy nie byli sobą, lecz panem siebie, swoim aniołem stróżem. Jeśli zaś to usposobienie duszą owładnie w jej życiu wewnętrznym i zewnętrznym, czegóż jeszcze jej brak do doskonałości?

Istnieją różne sposoby rozwijania tej cierpliwości względem samego siebie. Dużo pomaga częste rozmyślanie o własnej nicości, szczególnie rozpamiętywanie różnych upadków, niewierności i występków ubiegłego życia. Nie nastręcza ono żadnego niebezpieczeństwa ze względu na ten wewnętrzny niesmak i to uczucie palącego wstydu, które zwykły towarzyszyć podobnym wspomnieniom.

Ilekroć słyszymy o wielkiej jakiejś zbrodni, myślmy, iż sami popełnilibyśmy występek może jeszcze haniebniejszy, gdyby nie pomoc łaski. Spowiedź nasza i nasze do niej przygotowanie winny być staranne, przy czym nie należy mieszać skruchy prawdziwej z uczuciową przykrością; trzeba też modlić się wytrwale o łaskęcierpliwości, zwłaszcza po Komunii św. Musimy się starać – choć to jest rzecz trudna i dopiero z czasem przychodzi – radować się z tych sposobności, które nam odsłaniają naszą potrzebę łaski i naszą skłonność do popadnięcia w najbrzydsze występki. W swoim dążeniu na szczyty nie zapominajmy zbyt prędko o dawnych swych grzechach. Dlatego jeśli nam Bóg udzieli łaski odczuwania żywej przykrości na samą myśl o grzechu, przyjmujmy ją chętnie i z dziękczynieniem bierzmy ją na swoje barki. Błogosławiony niech będzie on ciężar przy całej swej dokuczliwości, skoro sam Bóg włożył go na nasze ramiona. Słowem, cierpliwość wobec siebie samego jest niemal warunkiem postępu duszy; jej patronką jest św. Katarzyna Genueńska.

Od cierpliwości względem siebie niedaleka droga do cierpliwości wobec naszego kierownika duchownego. Cierpliwość względem przełożonych jest jednym z istotnych postulatów zakonnego posłuszeństwa; dla osób świeckich miejsce przełożonego w tym wypadku zajmuje kierownik duchowny, choć nie posiada on zewnętrznych odznak swej władzy, ta jednak między nim a przełożonym zakonnym zachodzi różnica, że nasze dlań posłuszeństwo jest i winno być ograniczone, nam też przypada wybór, względnie zmiana osoby kierownika – wolno nam choćby i co dzień odmieniać kierownika: mądre to nie będzie, ale też grzechu przez to nie popełnimy.

Kierownikowi duszy winniśmy przede wszystkim poddać swoje zdanie, co zwykło się dziać w rozmaity sposób i wśród różnych okoliczności. Często będzie on odbiegał od nas w ocenie naszego stanu i nisko szacował to, co nam się wydaje rzadkim i cennym. Będzie nas miarkował tam, gdzie naglić nas będzie nasza gorliwość, a przynaglał tam, gdzie zapragniemy usiąść bezczynnie i nasycać się widokiem, który za nami się roztoczy. Nazwie złudzeniem niejedną rzecz, która nas pasjonuje i wskaże nam jako wadę główną to, czego nigdy nie podejrzewaliśmy. Będzie zmieniał nasze wytyczne, a nam się zda, iż na manowce nas wiedzie i będziemy mu prawili o rzeczach, które w naszym przekonaniu urosną na miarę objawienia, a on się tym nie przejmie, będzie słuchał z roztargnieniem, jak gdyby chciał się nas pozbyć. Słowem, sposobności do ćwiczenia w cierpliwości i umartwieniu rozumu nam nie zbraknie.

Również poddanie woli niemałą będzie próbą naszej cierpliwości. Kierownik nasz często pokrzyżuje nam nasze zamiary, a odmówi podania racji, dla której to czyni, tak iż żałować nam przyjdzie, żeśmy się z nimi doń zwrócili. Sprzeciwi się naszym umartwieniom i nadzwyczajnym Komuniom św., nie zechce rozmawiać z nami tak często, jakbyśmy sobie tego życzyli, ani tak długo, jakby żądał wysuwany przez miłość własną wzgląd na nasze znaczenie w Kościele. Zabroni nam czytać tych książek, które nas pociągają, a sam będzie wyzywająco powolny w rozwiązywaniu zagadnień, które mu przedłożymy. Jeśli cierpliwość woli naszej to wszystko przetrwa zwycięsko, to cóż może jej jeszcze przeszkodzić w dopięciu ideału uległości chrześcijańskiej?

Musimy trwać w cierpliwości nawet wówczas, gdy widzimy, iż kierownik naszej duszy umyślnie nas doświadcza. To zresztą przychodzi już łatwiej, ponieważ wiedząc, iż chodzi o nasze umartwienie, odpowiednio też się nastawiamy.

W takich wypadkach spowiednik ograniczy się do udzielenia nam samego rozgrzeszenia wtedy, gdy my spodziewać się będziemy słów pociechy, będąc gotowi wylać przed nim całą swą duszę. Innym razem odeśle nas do Stołu Pańskiego bez swego rozgrzeszenia lub innego użyje środka celem ośmieszenia naszych skrupułów. To znowu będzie do nas mówił oschle, z widoczną przesadą albo nie pozwoli nam zaprzestać jakiegoś umartwienia, które już dawno przestało być dla nas umartwieniem i nudzi nas tylko – wtedy właśnie ta nuda zastępuje stępione przyzwyczajeniem ostrze umartwienia, czyniąc je tym pożyteczniejszym i bardziej uciążliwym.

Za to trudniej jest wytrwać w cierpliwości, gdy się nie wie na pewno, czy ze strony kierownika duszy zachodzi istotnie chęć umartwienia nas, a nie obojętność albo niedbalstwo. Zdarza się to wówczas, gdy narzuca się podejrzenie, że on zapewne umyślnie nas zbywa, że nie zajmuje go los naszej duszy, że uważa nas za natrętów, skoro nieustannie nam się sprzeciwia, nie pozwala dojść do słowa, udaje, że nas nie rozumie. Kiedy indziej powiada, iż zapomniał, o co to nam chodziło, każe nam znowu opowiadać wszystko od początku, sam zaś zdaje się żadnej do tego nie przywiązywać wagi, słucha z roztargnieniem. Niekiedy popada jakby w sprzeczność z sobą samym; zakazuje tego, co sam nakazał, jego rady brzmią wręcz odmiennie od tego, co mówił przed tygodniem. Wreszcie całkiem już niedwuznacznie daje nam do poznania, byśmy sobie innego kierownika poszukali, a gdy odmówimy, z miną znudzoną i roztargnioną decyduje się słuchać nas dalej.

Ta próba naszej cierpliwości bywa jeszcze przykrzejsza. Może być i faktycznie zdarza się, że sam kierownik duchowny nie jest wolny od przywar. Niecierpliwość, brak grzeczności, porywczość pozostają zawsze wadami, jakiekolwiek byłyby okoliczności łagodzące. Nieraz istotnie wina braku uprzejmości będzie leżała po jego stronie; innym razem zabraknie mu pomocy łaski do dźwigania naszych słabości i współczucia z naszymi dolegliwościami. Zdarzają się sposobności, gdzie po prostu obowiązkiem kierownika jest przełamać się i zająć się duszą swego pacjenta, a on tego zaniedbuje. Czasem znowu dostrzegłszy, iż od jego kierownictwa stronimy, posądzając go o niedbalstwo i obojętność, podczas gdy on się modlił i Msze św. ofiarował za nas, kategorycznie odmówi nam swego kierownictwa za karę, zostawiając nas własnym siłom. – We wszystkich tych wypadkach błąd będzie po jego stronie, a jednak musimy trwać w cierpliwości. Gdyby kierownictwo duchowne składało się tylko z czynnika nadprzyrodzonego, cierpliwość miałaby zadanie ułatwione i nie kruszyłaby się tak prędko na ludzkiej ułomności. Lecz dla większości kierowników i penitentów kierownictwo duchowne jest i musi być i czym innym być nie może, jak tylko współdziałaniem czynników przyrodzonych i nadprzyrodzonych.

Do omówienia pozostaje nam cierpliwość względem Boga. Słowa te dźwięczą nieco dziwacznie. Lecz nie powinny w nas budzić myśli, tchnących spoufaleniem czy brakiem uszanowania. Chodzi o rzecz poważną, do której należy przystępować z najgłębszą powagą i pamięcią na to niepojęte uniżenie Bożego Majestatu, o jakim mówi nam to, co z całą pokorą zamierzamy przedstawić. Nieraz już podkreślałem, że straszną jest rzeczą mieć do czynienia z Wszechmocnym Bogiem. Jego łaski niecą w nas niepokój. Jednak zdobądźmy się na uczucie synowskiej, pełnej zaufania miłości. Obyśmy zawsze z uszanowaniem mówili o Tym, którego nie tylko lękamy się i miłujemy, lecz Go wielbimy jako naszego Boga!

Bóg raczy doświadczać w cierpliwości nas, którzyśmy tylko popiołem i prochem, a czyni to różnymi sposobami, wkraczającymi, bądź całkowicie, bądź w wielkiej mierze, w dziedzinę życia duchownego. Przeto nie naszą jest rzeczą śledzić teraz drogi i ścieżki, którymi zwykła kroczyć Jego opatrzność i sprawiedliwość, ani badać tajniki Jego wyroków: w tym wszystkim niechaj uwielbion będzie Jego majestat i niepojęta chwała. Jeśli chodzi o życie duchowne, to zwykł Bóg doświadczać naszą cierpliwość głównie przez swoją powolność. Powolność ta stanowi uderzającą cechę postępowania Stwórcy w stosunku do stworzeń. Lecz gdyby nie ona, gdzież byśmy się teraz znajdowali? – Ta myśl niechaj ostudza wybuchy naszej niecierpliwości. Bóg jest powolny, my zaś porywczy i popędliwi. Pochodzi to stąd, iż czas nasz jest krótki, Bóg zaś ma wieczność przed sobą. Dlatego też działanie łaski bywa tak powolne: umartwienie dłuży się podobnie jak droga na szczyty, a modlitwa przypomina swoim postępem powolne rośnięcie starego dębu. Bóg działa zwolna, niepostrzeżenie, zmierzając do swoich celów z mocą, ale i z powolnością, która doświadcza naszą wiarę, gdyż kryje dla nas nieodgadnioną tajemnicę. Tej właściwości Bożego postępowania nie traćmy z oczu w naszym postępie. Obierzmy ją sobie za nasz ideał i przykład do naśladowania. Jest coś niemal przygważdżającego w tej straszliwej powolności Bożej. Poddajmy się jej urokowi i bądźmy spokojni.

Bóg doświadcza nas także przez swoją tajemniczość i tę nieprzebitą zasłonę, jaką zarzuca na swoje działanie nadprzyrodzone, zarówno w Sakramentach, jak i poza nimi. Wedle wyrażenia Pisma jest on Bogiem skrytym. Gdybyśmy Go obaczyć mogli, powiadamy, z jakąż ochotą pospieszylibyśmy za Nim! Gdybyśmy się tak upewnić mogli, że to istotnie On! Ale niestety, ujrzeć Go nie możemy. Choćby chciał, nie mógłby się nam pokazać. Jego miłosierdzie tego dopuścić by nie mogło, gdyż widok takiego majestatu przekroczyłby granice wytrzymałości naszego życia. Lepszy dla nas jest mrok niż blask, któryby nas wzroku pozbawił.

Czy jednak, zważywszy to mnóstwo doświadczeń, pokus, utrapień i krzyżów życia duchownego, nie byłoby zyskiem dla nas, gdyby oczy nasze zamknęły się na wszystko, co ziemskie, by utonąć w Bogu? Nigdy w świecie. Najlepiej jest tak, jak jest. Zagadka jest nerwem naszego życia. Czekajmyż cierpliwie na jej rozwiązanie.

Niekiedy Bóg zniża się do tego stopnia, iż nam się wydaje niestały i zmienny, jako ten księżyc, błądzący nocą wśród chmur. Zwabia nas na drogę, a przy rozdrożu opuszcza nas. Ukazuje swoją twarz i znowu ją chowa. Przez chwilę ją mamy przed sobą, lecz oto niknie, nim obraz jej zdoła się w nas utrwalić. Może to światło przykuwa do siebie nasze źrenice, iż nie zwracamy ich ku tym ciemnym przedmiotom, które miało oświetlić. Bo czemuż by miał Bóg tak nieustannie to olśniewać nas blaskiem to znowu pogrążać nas w mroku?

Czasem zostawia nas Bóg w niepewności co do swej woli. Mówi do serca jakby półsłówkami. Dopuszcza, iż uważamy za natchnienie to, co wcale nim nie jest. Chwyta się pozorów, podobnie jak Boski Zbawiciel onej burzliwej nocy, kiedy idąc po grzbietach fal morskich, chciał wyminąć łódź Apostołów. Stawia się w podejrzenie, iż sam sobie przeczy, On, który jest wiekuistą Prawdą i niezłożonymBytem. Naraża się na zarzut zwodzenia nas, zachęcając do położenia w sobie całej naszej nadziei, by potem się od nas odwrócić, jak gdyby za karę naszej niewierności, lub zmienić swoje oblicze i zakuć nas w kajdany niewolników, jakby na hańbę naszej wielkoduszności, jak gdyby nasze hołdy były dlań zniewagą, czym istotnie byłyby, gdyby nie bezmiar Jego litości.

Bóg czasem bywa najwyrozumialszym z ojców, a czasem najsurowszym z władców; raz jest najcierpliwszym z nauczycieli, raz znowu najostrzejszym z krytyków; niekiedy bywa najłaskawszym z książąt, a niekiedy najtwardszym z despotów; chwilami zwraca się do serc ludzkich niemal ze skargą żałosną, a chwilami grzmi głosem mściciela. Jaką chcesz, najłaskawszy Panie, przybieraj postać; my zawsze będziemy w Tobie uznawali nieskończenie dobrego Boga, nawet w gniewie pomnego swojej litości, gdyż zawsze jesteś naszym Ojcem, jak nie przestajesz być naszym Bogiem na wieki!

Niemałą też próbą naszej cierpliwości są kary Boże. Nie tylko dlatego, że nigdy właściwie one lekkimi nie są, ponieważ Bóg chłosta nie na żarty, ale dlatego, że spadają na nas niespodziewanie, zdają się sprzeciwiać temu, cośmy dotychczas o Bogu słyszeli, oraz przerastać wielkość naszych przewinień. Skoro bowiem Bóg nie odmawiał nam swej pociechy, gdyśmy ciężej niż teraz grzeszyli, skoro przebaczał nam karę, której samiśmy się dopraszali, dlaczegoż teraz za drobną niewierność, za naturalne niemal uchybienie tak zwolna, tak dotkliwie, tak nieubłaganie siecze nas rózga Jego sprawiedliwości? Czyżby zapomniał, iżeśmy prochem i gliną, która wniwecz się skruszy, jeśli na nas nie będzie miał baczenia? Tak wszelkie karanie, wykraczające poza zwykłą miarę, wystawia na próbę naszą cierpliwość i bywa szczególnie ciężkie do zniesienia.

Dużo też trudności nastręcza kwestia skuteczności naszych modlitw. Gdy Bóg nie odpowiada, gaśnie nasza wiara. Jeżeli się odezwie, to odpowiedź bywa, jak On sam, nieskora, ciemna, zagadkowa. Niekiedy się zdaje, że dyktował Mu ją gniew, tak bardzo odbiega od sposobu przemawiania ojca. Wreszcie opuszcza nas. Jedno nas tylko wówczas dziwi, to zapewnienie, iż właśnie w tej godzinie wspiera nas szczególna Jego łaska. Dziwnie to brzmi doprawdy, skoro jednocześnie nasze serce miażdży głaz – ten sam, który wydarł okrzyk boleści z najcichszego Serca naszego błogosławionego Zbawiciela na krzyżu.

Czyż wobec tego mam powiedzieć: Bądź cierpliwy względem Boga? – Ja powiem więcej: Wielbij Go, jak dawniej, czyż bowiem przestał być twoim Bogiem?

Różne bywają sposoby wykraczania przeciw cierpliwości.

Tu przede wszystkim zaliczyć należy pretensjonalność w modlitwie, zuchwałe narzekanie jakoby Bóg nas krzywdził, jakby lubując się w naszych skargach, jak gdyby każdemu wolno było razem ze starym Jobem bluzgać zaprawionymi goryczą słowami, z których tajemniczym sposobem Job został usprawiedliwiony przed Panem.

Czasem nasza niecierpliwość zdradza się w nieroztropnym i nieporządnym dążeniu do cnoty, w chciwości na łaski i w próżności, zranionej własną niedoskonałością. Tu źródło naszej zmienności i naszych kaprysów. Porzucamy modlitwę, nie widząc jej skutków. Sakramenty nas nudzą swoją jednostajnością. Zmieniamy nasze ćwiczenia pobożne, ponieważ nie wydały cudów. Precz odtrącamy lekarstwo, które nie dało nam zdrowia natychmiast.

Wszelka niewierność płynie z niecierpliwości względem Boga. Ona to czyni bezpłodnym nasze umartwienie. Pod jej naciskiem przystępujemy do umartwienia; ona bywa sprężyną naszych nieroztropnych umartwień; toteż z chwilą gdy ostygniemy i trud nam zbrzydnie, rzucamy wszystko. Podobnie bywa, gdy się nam nawinie jakiś dobry uczynek; westchnienie, które wówczas wyrywa się z serc naszych ku niebu, kryje w sobie więcej własnego upodobania, aniżeli szczerego zapału; przystępujemy do dzieła bez modlitwy, bez porady, bez zastanowienia. Cóż więc dziwnego, że ustajemy w połowie drogi? Czyż mało jest na świecie szaleństw, wylęgłych z porywczości, zniecierpliwienia czy zarozumiałości, których i my przyczynialiśmy wśród niemego zdumienia litujących się nad nami aniołów? – Przypisujemy sobie powołania, by je odmienić za chwilę. Wmawiamy w siebie jakieś posłannictwa, pastwimy się nad sobą, mnożąc nasze odpowiedzialności, puszczamy się w poselstwa na krańce ziemi. Łzy jednej nie otrzemy i nie ukoimy jednego bólu bez popadnięcia w niecierpliwość. Prosimy Boga rano i wieczór, by nas nie wodził na pokuszenie, a tymczasem sami wystawiamy się na niebezpieczeństwa, owszem, uganiamy się za nimi dzień cały, tak że tchu nam w piersiach nie staje, podczas, gdy Bóg, który nie spieszy się nigdy, zostaje daleko w tyle za nami.

Cóż na to poradzić? – Musimy śledzić działanie Boże. Musimy chłonąć w siebie Jego ducha. Musimy ukochać Boga żarliwie, namiętnie, na zabój. Lecz przy tym trzeba się Go bać bojaźnią niewymowną, uniżoną, wieczną. Bojaźń ta winna ścinać nam krew, porażać nasze członki, kneblować nam usta nieraz i zwalać z nóg. Jakże kochalibyśmy Boga, gdyby nasza bojaźń przed Nim tak wyglądała! Błogosławiona bojaźni, tyś jest darem Ducha Świętego! Musimy czekać na Boga długo, pokornie, na wietrze i słocie, wśród bicia piorunów i blasku błyskawic, zziębnięci, idący omackiem w ciemności. Czekajcie, aż przyjdzie. Bóg nigdy nie przychodzi do tych, którzy Go nie oczekują. Nigdy też nie chodzi ich ścieżynami. A kiedy przyjdzie, zdążajcie z Nim razem, raczej nieco z tyłu; gdy zaś kroku przyśpieszy, pierwej się o tym upewnijcie, niż sami się pokwapicie. Natomiast gdy zwolni, wy zwalniajcie od razu, krocząc za Nim nie tylko powoli, ale w milczeniu, w uciszeniu prawdziwym, jak przystało w obecności Boga.

O. Fryderyk William Faber

O. Fryderyk William Faber, Postęp duszy, czyli wzrost w świętości. Z oryginału angielskiego przełożył ks. Wacław Zajączkowski SI, Kraków 1935, ss. 149-173.

Przypisy:

(1) Entretiens, t. II, str. 11.

(2) De vita spirituali, l. II, p. V, de statu clericali.

(3) De perfectione ecclesiasticorum – pierwszy z siedmiu traktatów 4 tomu de perfectione.

(4) De bono status religiosi, l. I, cap. 37. Comparatio status religiosi cum ordine clericorum simplicium. Zobacz również Waltera Hilton, angielskiego Kartuza Treatise to a Dovout Man of Secular Estate, Londyn 1659, gdzie uczy, jak wieść życie duchowne na świecie.

(5) Lettres spirituelles, list 14.

(6) Eccles. Hierarch. cap. 6.

(7) Ad quod (kapłaństwo, diakonat i subdiakonat) requiritur maior sanctitas interior quam requirat etiam religionis status. Quia sicut Dionisius dicit, monasticus ordo debet sequi sacerdotales ordines et ad eorum imitationem ad divina ascendere. – Summa Theologica, secunda secundae, quaest. 184, art. 8, in corp.

(8) Święty Tomasz, rzec można, wyczerpał przedmiot porównywania różnych stanów doskonałości w ostatnich siedmiu kwestiach swojej Secunda secundae. Większość książek duchownych jest pisana przez pisarzy zakonnych dla zakonników. Tym się tłumaczy, dlaczego to nauka św. Tomasza o nakazie świętości dla kleru świeckiego bywa tak często jeśli nie wypaczana, to po prostu omijana. A przecie jej zapomnienie mści się nie tylko na najwyższych interesach kleru świeckiego, lecz dotyka również zakonników, obniżając poziom ich doskonałości. Zakonnik, który jest kapłanem, dźwiga podwójny obowiązek świętości, a tylko niedbale pisane książki przesuwają ten ciężar na stronę ślubów zakonnych zamiast kapłańskiej godności. Praktyka ubóstwa ewangelicznego wynosi zakonnika na szczyty, niedosięgłe dla zwykłego śmiertelnika, nie mówiąc już o tym uświęceniu całego życia, jakie płynie ze ślubu posłuszeństwa. Wyższość stanu zakonnego ponad stan świecki jest niezmierna; ale – powtarzam – różnica dotyczy tu tylko rodzaju, nie stopnia doskonałości.

(9) I nie tylko Anglikom (P. T.).

© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2006

Powrót do spisu treści
"Postępu duszy" o. Fabera

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ: